Prof. Miziołka nawet rozumiem, epatujące erotyzmem zdjęcia blondynki z bananem rzeczywiście mogły go wprawiać w konsternację, co w epoce uniesienia patriotycznego może się przekładać na zachowania cenzorskie, niemniej wywołując aferę, osiągnął cel zupełnie przeciwny. Oto sprawił, że od lat nieznane nikomu poza ekspertami nazwiska wróciły nagle triumfalnie na forum publiczne. Komputerowe przeglądarki zwariowały, celebryci sięgnęli po najstraszliwszą broń, czyli selfie z bananem, a poważne grona tracą cenne godziny na dyskusje o znaczeniu banana w mięsistych ustach atrakcyjnej blondynki. Ot, triumf dwóch starszych pań po latach. Z pewnością słuszny, choć czy uzasadniony, nie wiem.
Wiem natomiast na pewno, że Jerzy Miziołek jako wytrawny ekspert w dziedzinie historii sztuki powinien być wyczulony na wojenki urzędników z artystami. Czyżby nie pamiętał przykładu najsłynniejszego? Z początku XVI wieku, i to z samego serca chrześcijaństwa, jakim był, jest i pozostanie Watykan? Oto mamy rok 1536. Mocno podstarzały już, 60-letni Michał Anioł Buonarroti otrzymuje od papieża Medyceusza Klemensa VII zlecenie na namalowanie fresku ołtarzowego w miejscu jego prywatnych modlitw, kaplicy Sykstyńskiej. Zleceniodawca rychło umiera, ale następca Paweł III podtrzymuje zamówienie. Michał Anioł zabiera się z pasją do pracy, która zabierze mu siedem lat i będzie rodzajem jego artystycznej summy, ale zarazem summą jego wizji wszechświata, filozofii, poglądów, a nawet herezji czy idiosynkrazji. Powstanie dzieło rewolucyjne, wywrotowe, tak nowoczesne, że nawet rozebrana do naga Wenus Botticellego przy rozmachu cielesności postaci z „Sądu Ostatecznego" będzie smakowała jak kaszka z mlekiem.
Wartość narracyjna dzieła ma wymiar encyklopedyczny, zaś techniki malarskie, sposób ujęcia postaci, ich dynamika, fizyczność wykraczają w przyszłość na stulecia. Michał Anioł wprowadza do nieba nie tylko postaci ewangeliczne, ale także starotestamentowe, a nawet – o zgrozo – Żydów, co w jego czasach było nie do pomyślenia. Nie wystrzega się też prywatnych rozrachunków. Strąca do piekła Girolama Savonarolę, religijnego fanatyka, którego aktywności był świadkiem 20 lat wcześniej w toskańskiej Florencji. Jednak nie ten upadek jest najważniejszy. Najważniejsza jest inspirowana antykiem, dzika i nieposkromiona cielesność nagich postaci „Sądu".
Próbuję sobie wyobrazić pierwszą reakcję dworu papieskiego, a może i samego Pawła III, któremu okazano niedokończone dzieło. To musiał być szok, zważywszy na epokę i jej realia, nieporównanie większy niż reakcja na prace pań Natalii i Kasi ponad 400 lat później. Widzę więc papieża z otwartymi ustami oraz jego mistrza ceremonii i zarazem drugą osobę na dworze Biagio Martinellego, który krzyczy, że to skandal i wstyd, by w tak świętym miejscu prezentować tyle nagich postaci. I że takie malarstwo bardziej pasuje do knajp i łaźni niż do watykańskiej kaplicy. Papież jednak milczy, nie reaguje, a Michał Anioł już planuje, w jaki sposób wymierzyć cięgi Biagio z Ceseny. Zemsta będzie iście perfidna. Ostatniej namalowanej na fresku postaci, ginącemu w piekielnych czeluściach Minosowi, Michał Anioł daje twarz dostojnika i zdobi ją oślimi uszami. Na dodatek wąż oplatający ciało ofiary wgryza jej się w przyrodzenie.
I znów scena z oficjalnego otwarcia kaplicy w 1541 roku. Dwór papieski zwiedza, podziwia i nagle, kiedy uwaga widzów sięga Minosa, wszystkie twarze obracają się w stronę Martinellego i rozbrzmiewa gromki śmiech. Podobieństwo nie pozostawia wątpliwości co do tożsamości modela. Ten błaga na kolanach papieża, by nakazał artyście usunięcie jego twarzy z fresku, ale Paweł III jest w tej sprawie nieugięty. „Mój synu, Wszechmocny dał mi władzę nad niebem i ziemią, ale jeśli chcesz wydostać się z piekieł, musisz porozmawiać z Michałem Aniołem" – odpowiada i tym sposobem zapewnia panu Biagio własne, choć niekoniecznie pochlebne, miejsce w historii.