Plus Minus: Za sprawą nastoletniej aktywistki Grety Thunberg sporo mówi się dziś o konieczności zahamowania, a nawet zatrzymania wzrostu gospodarczego jako jedynej skutecznej odpowiedzi na globalne ocieplenie. To właściwy kierunek myślenia o wyzwaniach klimatycznych?
Pomysł jest z pewnością podyktowany najlepszymi intencjami. Stoi za nim myśl, że ludzkość powinna ograniczać zużycie wszelkich zasobów, a tym samym emisję gazów cieplarnianych. Problem w tym, że poprawa efektywności wykorzystania zasobów wymaga odchodzenia od przestarzałych technologii ku nowym, bazującym na odnawialnych źródłach energii i tworzącym inteligentne sieci energetyczne. To wszystko wymaga zaś inwestycji kapitałowych, a inwestycje manifestują się wzrostem gospodarczym. W koncepcji „degrowth" zaszyte jest więc pewne niezrozumienie tego, czym jest wzrost. Jego zahamowanie nie poskutkuje mniejszymi emisjami gazów cieplarnianych, przeciwnie. Transformacja naszych gospodarek, aby stały się bardziej przyjazne dla klimatu, może wymagać szybszego wzrostu. To pewien paradoks.
Sądzi pan, że niemrawy wzrost zachodnich gospodarek, określany przez część ekonomistów mianem „sekularnej stagnacji", ogranicza naszą zdolność do ochrony klimatu? Jakiego rodzaju wzrostu gospodarczego potrzebujemy, aby poradzić sobie z tym problemem?
Słowo „wzrost" może rzeczywiście być w tym kontekście nieco mylące. Dla ekonomisty czy statystyka PKB to po prostu suma wydatków (na dobra finalne – red.) w gospodarce. Czyli wzrost PKB to wzrost wydatków. Nie ma znaczenia ich charakter. Gdybyśmy w świecie bez tytoniu wprowadzili nagle papierosy, to wygenerowalibyśmy wzrost PKB najpierw w związku z popytem na tę używkę, a potem dodatkowo w związku z leczeniem związanych z paleniem chorób. Jest więc jasne, że wzrost może mieć złe przyczyny. Odejdźmy więc od tego terminu. Tym, czego potrzebujemy, jest transformacja systemu energetycznego. To skomplikowany problem, którym powinni się zajmować raczej inżynierowie niż ekonomiści. Chodzi o to, że jeśli np. możliwe jest zaspokojenie naszych potrzeb energetycznych tylko dzięki energii słonecznej i wiatrowej, to trzeba się zastanowić, skąd mają pochodzić zasoby na budowę całej tej infrastruktury. Musimy zużywać ich mniej gdzie indziej. A to na krótką metę może nie poprawiać poziomu życia ludzi, wręcz przeciwnie. Odchodzimy od czegoś, co działa i jest relatywnie tanie na rzecz czegoś, co pełną funkcjonalność i korzyści skali osiągnie dopiero za jakiś czas. W tym kontekście kluczowe jest pytanie, jak przekonać ludzi, żeby takie zmiany zaakceptowali. Jak wytłumaczyć, że w nowym porządku technologicznym będzie się żyło nie gorzej niż w obecnym. To możliwe, ale trudne.
Na początku 2019 r. ponad 3,5 tys. amerykańskich ekonomistów podpisało się pod listem otwartym wzywającym rząd do wprowadzenia w USA podatku od emisji dwutlenku węgla i oddania Amerykanom przychodów z tego tytułu w postaci tzw. dywidendy węglowej. Pan też poparł tę inicjatywę?