Kiedy sztab antykryzysowy radził nad zamknięciem szkół, teatrów, muzeów czy kin, premier Mateusz Morawiecki podobno się opierał. Jego najbliżsi współpracownicy temu zaprzeczają, twierdząc, że rozmaite „branżowe" trudności zgłaszali co najwyżej niektórzy jego ministrowie, na przykład odpowiedzialny za edukację Dariusz Piontkowski czy szef MSWiA Mariusz Kamiński (wobec zamykania granic). Decydujące okazało się stanowisko medyków. To minister zdrowia Łukasz Szumowski i główny inspektor sanitarny Jarosław Pinkas najgłośniej przestrzegali przed scenariuszem włoskim, którego da się uniknąć tylko szybkim sparaliżowaniem międzyludzkich kontaktów. Możliwe, że jeśli Morawiecki rzeczywiście przez chwilę się wahał, zerkał na te kraje, które dłużej próbowały sobie radzić, nie zamykając wszystkiego – jak Niemcy, Szwecja czy Wielka Brytania. Bo jako ekonomista rozumie, jak trudno będzie potem odbudowywać normalną tkankę gospodarczych powiązań. I jak wielu ludzi straci na narodowej kwarantannie – możliwe że bezpowrotnie.
Brytyjski premier Boris Johnson uznawał zachowanie normalnej gospodarki za priorytet. W Polsce takie podejście ma na razie poparcie jedynie wśród pojedynczych komentatorów, jak np. Łukasz Warzecha. Przy czym także oni bardziej zadają pytania, niż są pewni, że popełniamy błąd. Na dokładkę kurs brytyjski czy niemiecki także zmienia się ostatnio na bardziej restrykcyjny.
W profesjonalnej polityce od początku mieliśmy do czynienia z licytacją na alarmy, na nawoływanie do rozwiązań nadzwyczajnych. Przecież to związany z PO prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak przy zaledwie dwóch zarażonych w jego mieście kazał zamknąć szkoły, zanim zrobił to rząd. Platforma do dziś się tym chlubi. Opozycja zarzuca rządowi, że robił wszystko za wolno i za późno. Jednak wokół tego, że w miarę możliwości Polacy powinni siedzieć w domach, panuje w zasadzie konsensus. A liberalni celebryci nawołują do tego równie głośno jak biskupi czy blogerzy sympatyzujący z PiS.
– Nawet gdyby Morawiecki chciał innej strategii walki z epidemią, w roku wyborczym byłoby to niemożliwe. Choć nie mam dowodów, że chciał. W środku kampanii groziłoby to pomyłką sapera – mówi polityk PiS ze środka sztabu wyborczego. I chyba ma rację. Ta zgodność nakłada się na coraz bardziej toksyczną wojnę polityczną toczoną po chwilowych deklaracjach o jedności, jakie padły przy okazji uchwalania antywirusowej specustawy. TVP zajmuje się piętnowaniem opozycji równie chętnie, jak informowaniem o wirusie. TVN po kilkudniowej powściągliwości każdą sytuację interpretuje, jeśli tylko może, w tonie niekorzystnym dla władzy. Najbardziej przezroczysty wydaje się Polsat. Ale bitwa przeniosła się przede wszystkim do internetu. Walczy się na raniące deklaracje, memy i posty z najdzikszymi nieraz twierdzeniami czy plotkami.