Prymas Wyszyński. Wiara, nadzieja, miłość

W maryjności prymasa Stefana Wyszyńskiego było również miejsce na uczuciowość, jak w każdej relacji z matką, ale nie ona w niej dominowała.

Publikacja: 10.04.2020 18:00

„Nie bójmy się, że Maryja przesłoni nam Chrystusa – Ona jest po to, aby do Niego prowadzić” – podkre

„Nie bójmy się, że Maryja przesłoni nam Chrystusa – Ona jest po to, aby do Niego prowadzić” – podkreślał kardynał Stefan Wyszyński. Zdjęcie z lat 60. XX wieku

Foto: EAST NEWS

Jan Paweł II skarżył się kiedyś swojemu biografowi George'owi Weiglowi, że liczni autorzy próbują go opisać „fragmentarycznie" – jako kapłana, poetę, intelektualistę, sportowca, aktora itd. A jego nie można zrozumieć bez poznania wnętrza, czyli bez dotarcia do „człowieka wewnętrznego". Tak samo było w wypadku kardynała Stefana Wyszyńskiego. To w jego duchowym świecie, którego centrum stanowił Bóg, tkwiło źródło wszystkich zewnętrznych działań. Jedność tego, co wewnętrzne, i tego, co zewnętrzne – jedność myślenia i działania – sprawiała, że był człowiekiem spójnym, integralnym.

Wiara Stefana Wyszyńskiego była silna. „Niezachwiana i dziecięca", jak mówił kardynał Józef Glemp, jego następca, a wcześniej przez dwanaście lat sekretarz. Była to wiara dziecka ufającego bezgranicznie Bogu Ojcu i Matce Maryi.

Prymas Wyszyński wyznał kiedyś, że nigdy nie miał wątpliwości związanych z wiarą. I tak było od dziecka. Wiarę przekazali mu rodzice – matka Julianna i ojciec Stanisław, organista, który, jak zapamiętał Stefan, długie godziny spędzał na modlitwie w świątyni w nadbużańskiej Zuzeli. Rodzice klękali wieczorem z dziećmi do pacierza, nieraz jeździli na pielgrzymki na Jasną Górę i do Ostrej Bramy, dyskutując o tym, która Matka Boża – z Częstochowy czy z Wilna – jest bardziej skuteczna w wysłuchiwaniu modlitw.

Przyszły prymas wzrastał w pobożności ludowej z rysem maryjnym. Ten ostatni pogłębił się w nim po śmierci matki, którą stracił – przypomnijmy – w dziewiątym roku życia. „Całą moją miłość przeniosłem z Matki na Matkę" – pisał potem.

W ten sposób, w wyniku dramatycznych okoliczności, znalazł Matkę nadprzyrodzoną – Maryję, Matkę Boga, z którą nawiązał wewnętrzną, osobistą relację na drodze swego kapłańskiego powołania.

Po święceniach, które przyjął w 1924 roku w kaplicy Matki Bożej w katedrze we Włocławku, swoją pierwszą mszę świętą odprawił nie, jak jest w zwyczaju, w rodzinnej parafii, ale na Jasnej Górze. Uczynił tak, by mieć Matkę, która będzie zawsze, która nie umiera, ale będzie stać przy nim podczas każdej mszy świętej, „jak stała przy Chrystusie na Kalwarii". Nabożeństwo maryjne zaczął żywiej praktykować w czasie drugiej wojny, gdy jakiś czas mieszkał u ojca we Wrociszewie i długie godziny spędzał w kościele przed ołtarzem Matki Bożej Wrociszewskiej, a potem w zakładzie dla niewidomych dzieci w Laskach, gdzie podtrzymywał ducha nadziei głównie modlitwą przez wstawiennictwo Matki Bożej. Już w 1946 roku, gdy w dniu Zwiastowania, 25 marca, prymas August Hlond „zwiastował mu", że Pius XII mianował go biskupem lubelskim, Wyszyński zauważył, że wszystkie ważniejsze wydarzenia w jego życiu dzieją się właśnie w dni poświęcone Matce Bożej. (...)

Kardynał Karol Wojtyła zauważył, że Stefan Wyszyński swoją matkę duchową odnajdywał stopniowo, w miarę jak jego powołanie stawało się coraz trudniejsze, coraz bardziej podobne do drogi na Kalwarię, na której został ukrzyżowany Chrystus – Syn Maryi. Istotnie. „Wszystko postawiłem na Maryję" – te znamienne słowa prymas wypowiedział w lutym 1953 roku, czyli pół roku przed aresztowaniem.

Punktem kulminacyjnym na jego maryjnej drodze było internowanie. W Stoczku na Warmii 8 grudnia 1953 roku, po trzech tygodniach przygotowań prowadzonych według wskazań świętego Ludwika Grignion de Montforta, złożył akt osobistego oddania się Matce Bożej, którą obierał za Matkę, a dokładnie za „Panią, Orędowniczkę, Patronkę, Opiekunkę i Matkę". Uroczyście deklarował: „Postanawiam sobie mocno i przyrzekam, że Cię nigdy nie opuszczę, nie powiem i nie uczynię nic przeciwko Tobie. Nie pozwolę nigdy, aby inni cokolwiek czynili, co uwłaczałoby czci Twojej". W dobrowolnym duchowym akcie oddawał się Maryi Matce do dyspozycji: „Oddaję się Tobie, Maryjo, całkowicie w niewolę, a jako Twój niewolnik poświęcam Ci ciało i duszę moją, dobra wewnętrzne i zewnętrzne, nawet wartość dobrych uczynków moich, zarówno przeszłych, jak i obecnych i przyszłych, pozostawiając Ci całkowite i zupełne prawo rozporządzania mną i wszystkim bez wyjątku, co do mnie należy, według Twego upodobania, ku większej chwale Boga, w czasie i w wieczności". Co jednak istotne, a o czym często się zapomina, w akcie tym Stefan Wyszyński przez Maryję pragnął się stać „niewolnikiem całkowitym Syna" Maryi – Jezusa Chrystusa. „Wszystko, cokolwiek czynić będę, przez Twoje Ręce Niepokalane, Pośredniczko łask wszelkich, oddaję ku chwale Trójcy Świętej – Soli Deo".

Tajemnica jego życia

Ponad dwadzieścia lat później kardynał Wyszyński wyznał, że od momentu złożenia tego aktu przestał myśleć o tym, co z nim będzie – a przypomnijmy, że został zamknięty przez polskich komunistów i trzymany siłą bez wyroku, bez sądu, z pogwałceniem wszelkich praw. „Określiłem zadania »na dziś«, a o jutrze niech myśli Matka Służebnica niewolników" – pisał.

Ksiądz Bronisław Piasecki, ostatni kapelan Wyszyńskiego, zauważył, że prymas do 8 grudnia 1953 roku wyrażał głośno swój sprzeciw wobec aktów bezprawia. Mówił: „protestuję", gdy go aresztowano, gdy go wprowadzono do pierwszego miejsca odosobnienia w Rywałdzie i kolejnego w Stoczku. Po akcie osobistego zawierzenia się Maryi już nie protestował. Przestał się bać. Swoje życie złożył w dłonie Maryi. Ten duchowy akt miał ogromne znaczenie na przyszłość – także w wymiarze narodowym.

W ocenie Jana Pawła II notatki z okresu uwięzienia odsłaniają nie tylko „najgłębszy nurt dziejów duszy" prymasa, ale „równocześnie jeden z centralnych wątków naszej współczesności; wątek ważny i decydujący dla dziejów Kościoła w Polsce. I nie tylko w Polsce". Prymas zawierzył bowiem Maryi nie tylko siebie, ale cały Kościół cierpiący w wielu miejscach świata z powodu braku wolności. Osobiste ślubowanie wierności Maryi stało się punktem wyjścia do prowadzenia Kościoła w Polsce drogą maryjną, na której ważnymi punktami były Jasnogórskie Śluby Narodu Polskiego, Wielka Nowenna (1957–1966) z peregrynacją kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i program obchodów milenium chrztu Polski z narodowym aktem oddania Polski w macierzyńską niewolę Maryi, Matce Kościoła, za wolność Kościoła Chrystusowego złożonym 3 maja 1966 roku na Jasnej Górze. Ten akt, czyniony w absolutnej wewnętrznej wolności, miał też wolność przynieść – Polacy, zawierzając się Maryi, mieli przestać się bać. (...)

Obecność Maryi, której Stefan Wyszyński doświadczał od wczesnych lat, była tajemnicą jego życia. „Wydaje mi się – że najbardziej bezpośrednią Mocą w moim życiu jest Maryja. Przez szczególną tajemnicę, której w pełni nie rozumiem, została Ona postawiona na mej nowej drodze" – mówił prymas w 1971 roku z okazji dwudziestej piątej rocznicy swojej sakry biskupiej. Nie bez znaczenia dla umacniania jego drogi maryjnej i decyzji, by prowadzić nią Kościół w Polsce, była nieustanna modlitwa i duchowość maryjna członkiń „Ósemki", czyli Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, z Marią Okońską na czele (...).

W maryjności prymasa było oczywiście również miejsce na uczuciowość, jak w każdej relacji z matką, ale nie ona w niej dominowała. Wyszyński pisał więc: „Wydaje mi się, że miłuję: wszak nie umiem jednego dnia spędzić bez Ciebie, bez Twego Imienia, bez »Zdrowaś Maryjo«, bez różańca, bez aktu oddania się Tobie. Czym byłoby życie moje, gdybym o Tobie zapomniał?". A w 1974 roku, gdy na Jasnej Górze świętował pięćdziesiątą rocznicę święceń kapłańskich, mówił, że jakkolwiek wiele rzeczy w życiu pragnąłby uczynić inaczej, lepiej, w jednej sprawie nic by nie zmienił: „na tym jednym odcinku, na tej drodze duchowej na Jasnej Górze – nie pomyliłem się i tę drogę uważam za najlepszą cząstkę, którą Bóg pozwolił obrać".

Dlatego działam

Zatrzymanie się na maryjnym rysie pobożności Stefana Wyszyńskiego byłoby błędem, bo uniemożliwiłoby nam pełny opis wewnętrznego źródła życia prymasa. Maryja stanowiła dla niego drogę do Boga, który był w centrum jego duchowości. Prymas widział w Maryi przede wszystkim Bogurodzicę, czyli Matkę Boga-Człowieka. „Maryja jest cała dla Jezusa. Jej racja istnienia jest tylko z Niego i dla Niego". Jest więc – tłumaczył – „cała chrystocentryczna". Odpowiadając niejako krytykom maryjnej pobożności, zachęcał: „Nie bójmy się, że Maryja przesłoni nam Chrystusa – Ona jest po to, aby do Niego prowadzić".

W Bogu prymas widział przede wszystkim Ojca. Mówił: „Wierność Bogu oznacza przede wszystkim wierność Ojcu. Wiemy, że to Pan, Władca, Król, Mocarz i Wszechpotęga. My, pyłki Boże rozproszone w życiu Jego władczej i życiodajnej dłoni, czujemy się w obliczu tej potęgi, której nawet ogarnąć nie możemy, jak niemowlę u piersi matczynej na jej kolanach. Jesteśmy jak ten drobiazg bezradny na łonie Ojca naszego. Czemuż to mamy milczeć o tej wielkiej Potędze, skoro serce nasze rwie się do najlepszego serca Boga Ojca? Jak bardzo trzeba nam dzisiaj pamiętać o tym, że Bóg jest Ojcem!". I takiemu Bogu zawierzył siebie, zaufał Bożej Opatrzności, wiedząc, że dobry Ojciec wie, co dla człowieka najlepsze. „W poznaniu woli Bożej znajdujemy pełny i całkowity spokój. Wola Boża jest zawsze powiązana z miłością, dobrocią i miłosierdziem, z mądrością i wszechwiedzą Boga, który patrzy na początek i kres naszego życia. On jeden jest nieomylny w układaniu planów".

Prymas wiedział, co mówi, choć przecież nieraz z trudem przyjmował wolę Bożą. Trudno mu było się pogodzić ze śmiercią matki, niełatwo przyszło przyjąć kolejne nominacje. Ale zgoda na wolę Bożą przyniosła wielkie pozytywne skutki dla Kościoła i Polski, a przede wszystkim dla jego życia duchowego. Wyszyński miał świadomość, że to Bóg rządzi Kościołem, on zaś jest tylko Jego sługą. „Jeśli człowiek pamięta o tym, że obraca się w porządku nadprzyrodzonym, opuszczają go lęki. Choćby świadom był swojej nieudolności, wie, że jeszcze istnieje »felix culpa« – »szczęśliwa wina«". W tej pewności tkwiło źródło pokoju i pogody ducha prymasa. I brak pychy.

Biskupim zawołaniem Wyszyńskiego, przyjętym w 1946 roku, były słowa „Soli Deo" – „samemu Bogu". Samemu Bogu cześć i chwała. Prymas z czasem zaczął do nich dodawać, choć oficjalnie hasła nie zmienił, słowa „per Mariam", czyli „przez Maryję". Per Mariam Soli Deo – przez Maryję samemu Bogu. Zdawał sobie sprawę, że „takie ujęcie może wydać się ryzykowne", ale skłoniło go do niego doświadczenie. „Patrząc na Maryję, zawsze widzę na Jej ramionach Dziecię Boże. Dlatego działam – per Mariam, bo wiem, że wszystko staje się przez Chrystusa, na którego Ona wskazuje. Bogurodzica jest po to, aby nam nieustannie pokazywać swego Bożego Syna". Jak pisał ksiądz Marek Chmielewski, prymas dostrzegał „ścisły związek pomiędzy synowskim oddaniem siebie Bogu Ojcu a dziecięcym zawierzeniem Maryi jako Matce". Jej wizerunek umieścił w biskupim herbie, a z kopią obrazu Matki Bożej Częstochowskiej zwykł podróżować w kraju i za granicą.

Modlitwy nie trzeba się uczyć

Stefan Wyszyński był człowiekiem modlitwy. „My znamy go może bardziej jako człowieka czynu – przemawiającego, jeżdżącego z jednego krańca Ojczyzny na drugi. Ale był to człowiek przede wszystkim modlitwy i skupienia. Umiał znajdować w zjednoczeniu z Bogiem moc do działania na zewnątrz" – tak w 1982 roku, w pierwszą rocznicę śmierci kardynała Wyszyńskiego, wspominał go kardynał Glemp. Relację z Bogiem, która dawała mu – powtórzmy – moc do działania na zewnątrz, prymas budował w czasie modlitwy. Na modlitwie jednoczył się z Jezusem i Maryją. Dlatego modlitwa była stałą i ważną częścią jego dnia.

Według wspomnień Marii Okońskiej, która od 1959 roku przez ponad dwadzieścia lat pracowała w Sekretariacie Prymasa Polski, kardynał zwykle budził się o czwartej rano i przez godzinę, leżąc jeszcze w łóżku, modlił się. Modlił się przez wstawiennictwo Matki Bożej w różnych Jej wizerunkach: zaczynał od Matki Bożej Częstochowskiej, przez Ostrobramską, Piekarską, po Matkę Bożą z Kalwarii Zebrzydowskiej, La Salette, Lourdes, Fatimy i innych miejsc. Następnie odmawiał brewiarz. O wpół do ósmej w domowej kaplicy, gdzie znajduje się witraż z wizerunkiem Matki Bożej Wniebowziętej w stroju łowickim, odprawiał mszę świętą. Po kolacji odmawiał różaniec, o godzinie dwudziestej pierwszej apel jasnogórski i kolejną godzinę spędzał w kaplicy, o ile, oczywiście, nie wracał późno z powodu obowiązków duszpasterskich. Ale nawet liczne zajęcia – podróże, spotkania, rozmowy – wypełniające mu cały dzień nie przeszkadzały w modlitwie. Prymas bowiem potrafił podczas pracy wewnętrznie jednoczyć się z Bogiem, odnosić do Niego każdą czynność.

Siostra Maria Leonia Graczyk, która usługiwała mu w czasie internowania, wspomniała: „W Stoczku nauczyłam się od Ojca modlitwy bez brewiarza, modlitwy bezpośredniej, jak gdyby obcowania bezpośrednio z Bogiem. Tak jakby człowiek stał przed Nim i mówił do Niego".

Stefan Wyszyński mówił, że modlitwy nie trzeba się uczyć. Wystarczy chcieć się modlić, a ona przychodzi. W modlitwie, na kolanach, szukał rozwiązania licznych problemów związanych z wypełnianymi funkcjami. Wszystko powierzał Bogu. Z pomocą modlitwy – pisał w liście z internowania do swojego ojca Stanisława – „najłatwiej jest regulować wszystkie sprawy i zobowiązania; na modlitwie najłatwiej nawiązać kontakt z najbliższymi i zyskać spokój o ich losy. Podobnie jak najłatwiej wywdzięczyć się za okazane dobro. Gdy nadchodzą cierpienia i udręki, również modlitwa pomaga pokonać ich ciężar, gdy składamy Bogu w Jego Ojcowskie dłonie wszystko, co boli".

Prymas podkreślał, że „nie wystarczy w Boga wierzyć, trzeba jeszcze Bogu zawierzyć". Tym bardziej dotyczy to jego: „Wódz Narodu nie może wątpić, nie może się załamywać; musi mieć bardziej bezpośrednią relację z Bogiem aniżeli z ludźmi". Ważnym miejscem w utrzymywaniu tej bezpośredniej relacji z Bogiem Ojcem i Maryją była dla niego Jasna Góra. Z kronik jasnogórskich wynika, że w ciągu trzydziestu trzech lat prymasostwa był tam 136 razy, spędzając każdego roku około piętnastu dni.

Modlitwa czyniła Stefana Wyszyńskiego człowiekiem pokornym, co z daleka, przez jego purpurowe szaty, mogło nie zostać od razu dostrzeżone. Był to jednak „człowiek rzeczywiście pokorny, a więc obiektywnie, w prawdzie, patrzący na siebie i na rzeczywistość – tłumaczył kardynał Glemp. – W tym była jego siła i wielkość, bo przecież dopiero pokorne spojrzenie na siebie wobec Nieskończonego Majestatu Boga i dobroci Jego Matki ukazuje wielkość człowieka".

Ewa K. Czaczkowska jest doktorem historii, przez kilkanaście lat była dziennikarką „Rzeczpospolitej". Obecnie adiunkt na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Wydała m.in. „Kardynał Wyszyński. Biografia", „Siostra Faustyna. Biografia świętej", „Mistyczki. Historie kobiet wybranych". Laureatka czterech Feniksów – nagród Stowarzyszenia Wydawców Katolickich

Fragment książki Ewy K. Czaczkowskiej „Prymas Wyszyński. Wiara, nadzieja, miłość", która ukazała się przed kilkoma dniami nakładem wydawnictwa Znak, Kraków 2020.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji

Jan Paweł II skarżył się kiedyś swojemu biografowi George'owi Weiglowi, że liczni autorzy próbują go opisać „fragmentarycznie" – jako kapłana, poetę, intelektualistę, sportowca, aktora itd. A jego nie można zrozumieć bez poznania wnętrza, czyli bez dotarcia do „człowieka wewnętrznego". Tak samo było w wypadku kardynała Stefana Wyszyńskiego. To w jego duchowym świecie, którego centrum stanowił Bóg, tkwiło źródło wszystkich zewnętrznych działań. Jedność tego, co wewnętrzne, i tego, co zewnętrzne – jedność myślenia i działania – sprawiała, że był człowiekiem spójnym, integralnym.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Zanim nadeszło Zmartwychwstanie
Plus Minus
Bogaci Żydzi do wymiany
Plus Minus
Robert Kwiatkowski: Lewica zdradziła wyborców i członków partii
Plus Minus
Jan Maciejewski: Moje pierwsze ludobójstwo
Plus Minus
Ona i on. Inne geografie. Inne historie