Jeszcze kilkanaście lat temu nawet najwięksi zwolennicy pełnej legalizacji aborcji mówili o niej jako o dramacie, o złym wyborze, który musi zostać dopuszczony. Dziś coraz częściej, gdy ktoś – nawet z tamtej strony – zasugeruje, że aborcja, choć dopuszczalna, nie jest OK, od razu słyszy gromkie „wyp..." i zwala się na niego morze hejtu. Konflikt wywołuje także kwestia nazewnictwa. Jedna ze stron debaty wyjątek, którego zakazał Trybunał Konstytucyjny, określa mianem embriopatologicznego, dla drugiej jest on eugeniczny. Gdy jednak to drugie pojęcie pojawia się w debacie, natychmiast uruchamiają się „jastrzębie", przekonujący, że w tym przypadku nie można używać tego określenia, jest ono bowiem zarezerwowane dla ustrojów totalitarnych (choć ustawy eugeniczne obowiązywały też w niektórych stanach USA czy w socjaldemokratycznej Szwecji i Norwegii) i oznacza „systematyczną, kierowaną przez państwo eliminację określonych ludzi w celu zmiany puli genów ludzkich".