Ile potrzeba czasu, by rzeczywistość zasłużyła na powieść? Jak długo muszą stygnąć wydarzenia w naszej pamięci? Dekadę? Dwie? A może starczy rok, kilkanaście miesięcy? Jak opisywać to, co wszyscy znają, co wszyscy widzieli, choć różnie interpretują? Jak stworzyć dzieło, a nie dokudramę czy rekonstrukcję historyczną?
Najlepsza proza o strajku w Stoczni Gdańskiej wyszła spod ręki Janusza Głowackiego na jesieni 1980 roku, zaraz po sierpniowym strajku, i od 40 lat nie powstało w literaturze nic ciekawszego niż ta krótka powieść „Moc truchleje". Historia szeregowego stoczniowca upadlanego na przemian przez tajniaków bezpieki i dyrekcję stoczni. Coś się jednak zacina w tej maszynie upokorzenia, a facet z konfidenta i prowokatora wyrasta na ważną postać strajku, odzyskując w ten sposób godność – swą osobistą, ale przecież nie tylko swoją; na tym polega uniwersalność sztuki.