Kto zaczął a kto winien

Problemy w stosunkach polsko-niemieckich, choć trudne, są do rozwiązania. Ale warto mieć świadomość, że wśród elit niemieckich są także ludzie wpływowi myślący tak jak pewien emerytowany generał, autor książki obarczającej Polskę co najmniej równą odpowiedzialnością za wybuch wojny

Aktualizacja: 24.11.2007 10:59 Publikacja: 24.11.2007 06:05

Kto zaczął a kto winien

Foto: Rzeczpospolita

Historia Niemieckiej Republiki Federalnej jest historią wielkiego sukcesu. W 1945 roku klęska wydawała się totalna. Niemcy byli pogrążeni, jak sądzono, na wieki w niesławie, kraj został podzielony, był okupowany przez obce wojska. Utracono prowincje na wschodzie, miliony ludzi poległy, inni opuścili swe strony rodzinne i włości, miasta leżały w ruinie.

Dzisiaj Niemcy nie tylko znowu są potęgą gospodarczą, ale też cieszą się zaufaniem Europy i cywilizowanego świata. Wysyłają wojska na misje pokojowe i razem z Francją przewodzą Unii Europejskiej. Starają się o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. Nie było to możliwe bez zbudowania stabilnego porządku demokratycznego i tzw. społeczeństwa obywatelskiego. Udało się również przezwyciężyć wielki konflikt, który rozdzierał niemieckie społeczeństwo jeszcze w latach 80. Obywatele Niemiec są zadowoleni ze swego państwa, ufają jego instytucjom i swoim przywódcom w stopniu, o jakim Polacy mogą tylko pomarzyć.

Oczywiście nie zmienia to faktu, że rzeczywistość nie jest bez skazy. Każdy, kto lepiej zna Niemcy, wie, że niemieckie społeczeństwo bynajmniej nie jest szczególnie otwarte czy tolerancyjne, zwłaszcza wobec Polaków. Kod kulturowy nie zmienia się tak szybko, jak to się wydaje tym, którzy zadowalają się powierzchowną analizą.

Polska opinia publiczna jest podzielona w ocenie, jak Niemcy radzą sobie z tym wyzwaniem. Jedna postawa – powszechna w kręgach postępowej inteligencji – to bezwzględne zaufanie. Druga – równie skrajna – postrzega w polityce niemieckiej jednolitą i dokładnie zaplanowaną strategię powrotu do stanu przedwojennego. Rzeczywistość jest oczywiście bardziej złożona. Nie ulega przy tym wątpliwości, że Polakom jako zbiorowości trudno jest abstrahować od doświadczeń II wojny światowej. Badania przeprowadzone przez Instytut Spraw Publicznych pokazują, jak Polacy postrzegają Niemcy przez pryzmat okupacji. W 2005 roku wśród osób z wykształceniem podstawowym 40 procent kojarzyło z Niemcami takie pojęcia, jak: okupant, najeźdźca, wśród osób ze średnim wykształceniem było ich 38 procent, a z wyższym 27 procent. Co więcej, wśród osób z wykształceniem średnim i wyższym odsetek ten zwiększył się w porównaniu z rokiem 2000. Natomiast jako kraj dobrobytu postrzegało Niemcy w 2005 roku odpowiednio 15, 27 i 27 procent, a jako kraj ładu i porządku 20, 38, 47 procent respondentów. (Mateusz Fałkowski, Agnieszka Popko, Polacy i Niemcy. Wzajemny wizerunek po rozszerzeniu Unii Europejskiej, Warszawa 2006).

Czyż można się temu dziwić? Nie chcemy przecież budować naszych relacji na zapomnieniu. Pamięć o II wojnie światowej jest częścią tożsamości współczesnych Polaków i tak jak nikt w Europie nie oczekuje od Żydów, by zapomnieli o Zagładzie w imię przyjaźni z Niemcami, tak nie można tego wymagać od Polaków. Nam jednak usiłuje się narzucić dyskurs polityczny, w którym niemal już nie wypada mówić o niemieckiej okupacji i konsekwencjach II wojny światowej. W tym nowym dyskursie każda krytyka polityki Niemiec uznawana jest za antyniemieckość wynikającą z irracjonalnego strachu, nieznajomości współczesnych Niemiec, natomiast najbardziej brutalne niemieckie ataki na Polskę, polski rząd czy na nielubiane w Niemczech polityczne partie mają być potulnie przyjmowane jako racjonalny głos wolnej prasy lub liberalnej opinii publicznej. A przecież trudno oprzeć się wrażeniu, że polityka niemiecka jest dwutorowa – jeśli nie dwulicowa – gdy czytamy, że kanclerz Merkel, mimo swych zapewnień o chęci poprawy stosunków z Polską, w dzień swoich urodzin zaprasza na obiad Erikę Steinbach i jej współzwiązkowców.

Oczywiście nadal ukazują się znakomite prace historyków niemieckich, które krytycznie analizują niemiecką przeszłość. Niektóre przypominają zapomniane lub dotąd niezbadane aspekty historii polsko-niemieckiej, w tym także zbrodnie dokonane w Polsce. Jedną z takich publikacji jest wydana w ubiegłym roku książka Jochena Böhlera „Auftakt zum Vernichtungskrieg, Die Wehrmacht in Polen 1939” (Prolog wojny eksterminacyjnej. Wehrmacht w Polsce w 1939 roku). Ta publikacja, powstała na podstawie pracy magisterskiej, zapełnia ważną lukę. Skądinąd ciekawe, dlaczego tę lukę dostrzeżono dopiero teraz i dlaczego zapełnił ją magistrant. Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie, który wspierał pracę nad tą książką, przygotował wspólnie z IPN wystawę: „Z największą surowością… Zbrodnie Wehrmachtu w Polsce, wrzesień – październik 1939”, wraz z obszernym katalogiem.

Czy można jednak pominąć fakt, że ukazują się także zupełnie inne książki i że w sferze publicznej pojawiają się kontrowersyjne poglądy? Nasi niemieccy rozmówcy zwykli pomijać je milczeniem albo – jeśli nie jest to możliwe – bagatelizować je. Europejscy i amerykańscy publicyści zapewne ich nie znają.

Oto jeden z licznych przykładów – dzieło Gerda Schultze-Rhonhofa, emerytowanego generał-majora Bundeswehry, który dowodził regionem Dolna Saksonia-Brema. Nie jest to więc ktoś z marginesu życia publicznego, jakaś nieznana, egzotyczna postać, ekstremista. Publikacja ta cieszy się jeszcze większą popularnością niż książka Böhlera – miała już pięć wydań. Już sam tytuł „1939. Der Krieg, der viele Väter hatte. Der lange Anlauf zum Zweiten Weltkrieg” (1939. Wojna, która miała wielu ojców. Długi marsz do II wojny światowej) wyjaśnia, o co chodzi. Generał rozprawia się w niej z tezą, że wyłączną winę za wybuch II wojny światowej ponoszą Hitler i Niemcy.

Jak stwierdza, powołując się na słowa izraelskiego dyplomaty odnoszące się do wojny 1967 roku, także w przypadku II wojny światowej nie jest ważne, kto pierwszy zaczął strzelać, tylko co poprzedziło strzały.

Naturalnie Niemcy – a właściwie Hitler – również przyczyniły się, zdaniem generała, do wojny: przez włączenie Sudetów do Rzeszy, a potem zajęcie pozostałego terytorium czeskiego. Ale nie jest prawdą, że niemieckie społeczeństwo chciało wojny. Dlatego nie można obarczać narodu niemieckiego, który dał się zwieść Hitlerowi, jego pokojowej retoryce, odpowiedzialnością za jej wybuch. „Przemówienia Hitlera, jego apele o pokój, sprawiedliwość społeczną, postęp techniczny i pełne zatrudnienie trafnie wyrażały bolączki i życzenia niemieckiej ludności“.

Także w 1939 roku Niemcy nie mieli żadnego powodu, by sądzić, że Hitlerowi chodzi o coś innego niż tylko odzyskanie Gdańska oraz prawo budowy połączenia transnarodowego. Te cele wydawały im się jak najbardziej słuszne, uzasadnione podstawowymi zasadami porządku międzynarodowego, takimi jak prawo do samookreślenia. „Dla normalnego niemieckiego obywatela w 1939 roku ówczesny początek nowej wojny jest najpierw tylko ostatnim, jeszcze brakującym, krokiem, by zakończyć nieuzasadnione wersalskie sankcje i łamanie prawa międzynarodowego. Ten ostatni krok ma służyć wyzwoleniu rodaków, którzy od 20 lat przymusowo musieli żyć pod polskimi panowaniem“. Gdyby wojna ograniczyła się do tych celów, byłaby w oczach generała zapewne wojną całkowicie słuszną i sprawiedliwą. Tego, że stanie się inaczej, nikt nie mógł wtedy przewidzieć.

Również anszlus Austrii był w gruncie rzeczy realizacją dążenia, które doszło do głosu w 1848 w „Paulskirche“ we Frankfurcie – dążenia do ponownego zjednoczenia Niemiec. Również włączenie Sudetów do Rzeszy. Jedynie ustanowienie Protektoratu Czech i Moraw uznaje autor za zbrodnię przeciwko Czechom i Rusinom, przeciw ich prawu do samookreślenia, mimo że – jak stwierdza – Czechosłowacja była tworem sztucznym.

Państwa zachodnie przyczyniły się do wybuchu wojny dlatego, że stworzyły niesprawiedliwy porządek polityczny w Europie po 1918 roku, chciały ograniczyć rolę Niemiec, prowadziły wyścig zbrojeń oraz – przede wszystkim wspierały Polskę, co podburzyło ją do irracjonalnego oporu. Francja wręcz nakłaniała Polskę do wojny, mamiąc ją sojuszami, nie chcąc rozwiązania kwestii Gdańska. Amerykanie zaś popierali Polaków tylko dlatego, że zależało im na utrzymaniu powersalskiego ładu w Europie: „W… sporze o Gdańsk i eksterytorialne połączenie z Prusami Wschodnimi Roosevelt stoi bez wątpienia po stronie Polski. Nie chodzi mu jednak przede wszystkim o ochronę polskiego państwa. Gdyby tak było, musiałby lepiej przyjrzeć się temu, również rządzonemu autorytarnie, do końca agresywnemu wobec sąsiadów i antyżydowskiemu krajowi. Nie chodzi mu o los żydowskiej ludności w Niemczech, gdyż wtedy musiałby przywołać Polaków do porządku tak samo jak Niemców. Przecież liczba protestów skierowanych w latach 1933 – 1937 do amerykańskiego Kongresu przekracza wielokrotnie liczbę skarg na Rzeszę niemiecką. Amerykańskiemu prezydentowi chodzi wyłącznie o utrzymanie porządku wersalskiego, którego USA były współautorem”.

W istocie głównym winowajcą jest Polska, bo błąd krajów zachodnich polegał przede wszystkim na tym, że utwierdzał Polskę w jej straceńczej polityce. Polska nie tylko w brutalny sposób gwałciła prawa mniejszości niemieckiej, ale także odrzuciła umiarkowane propozycje Hitlera w sprawie Gdańska oraz linii kolejowej i autostrady, które miały łączyć Prusy Wschodnie z Rzeszą.

Polska przedstawiona zostaje w tej publikacji jako kraj agresywny, skłócony ze wszystkimi sąsiadami, kraj, którego historia polega na ujarzmianiu sąsiednich ludów i narodów: „Historia Polski obejmuje czas prawie tysiąclecia, w czasie którego – w jego pierwszej połowie – naród polski (Volk der Polen – a więc można by to również tłumaczyć jako plemię Polaków), z małego szczepu wyrósłszy do rozmiarów królestwa, stał się wielkim imperium (Großreich) i panem nad wieloma obcymi ludami. Druga połowa tego tysiąclecia to droga wewnętrznego rozpadu, podbicia niezasiedlonych przez Polaków obszarów Polski przez Rosjan i Turków, a na końcu podział kraju między Rosję, Austrię i Prusy… Dopiero w 1917 roku Austria i Niemcy tworzą ze »swych« części Polski nową Polskę”.

Rozbiory nie były żadnym aktem niesprawiedliwości dziejowej: „Polakom utkwiły w pamięci trzy rozbiory jako utrata własnego terytorium, chociaż więcej niż połowa podzielonego kraju była raczej koloniami niż właściwą Polską” (s. 362). Polska wykorzystuje grupy etniczne do realizacji swoich celów, przede wszystkim Ślązaków i Kaszubów. „Polityczne znaczenie Kaszubów w latach 20. wynika z terytorium ich osiedlenia tam, gdzie Pomorze i Prusy są najbliżej siebie. Polacy uznają Kaszubów za Polaków, aby udowodnić, że ludność korytarza zawsze była polska. Niezadowolenie Kaszubów z nowej władzy państwowej w Warszawie Polacy uznają za niewdzięczność i głupotę”.

Wydaje się zatem, że zdaniem autora Polacy to Polanie, którzy dokonywali nieustannych podbojów i najazdów, na przykład na Ślężan i Mazowszan. Właściwe terytorium Polski to według niego państwo Polan (z tego względu gotowy jest zaakceptować utratę Poznania po 1918 r.) oraz być może jeszcze Mazowsze i Małopolska. Polska Jagiellonów i Rzeczpospolita powstaje w wyniku ekspansji. Trzeba dodać, że Unia Lubelska uchodzi w tego rodzaju narracjach za jedną z większych polskich zbrodni. Na przykład w Muzeum Prus Zachodnich w Monastyrze można przeczytać, że „W 1569 Polska jednostronnie lublińskim dekretem (sic!) uznaje Prusy Królewskie za polską prowincję”. Zdaniem generała Schultze-Rhonhofa w 1569 r. Pomorze zostaje „zglejszachtowane”. Dopiero w 1772 roku „Prusy Zachodnie jako dawne terytorium niemieckiego zakonu i część terytorium niemieckiego cesarstwa/Rzeszy (Reich) wraca do Prus i do Rzeszy Niemieckiej” (s. 374).

Swą tradycyjną politykę zaborów i ekspansji Polska kontynuuje po 1918 roku, zamiast ograniczyć się do swego obszaru etnicznego. Dotyczy to oczywiście Śląska i Prus Wschodnich. Autor potępia polską politykę wobec mniejszości niemieckiej. „Los Niemców, którzy pozostali na oddzielonych od Rzeszy terytoriach i nie wyemigrowali, był podobny do losu Albańczyków w Kosowie w latach 90. XX wieku” (s. 481). To porównanie pojawia się w tej książce kilkakrotnie. Autor sugeruje, że III Rzesza brała w obronę prześladowaną mniejszość niemiecką tak jak wspólnota międzynarodowa ratowała albańską ludność Kosowa przed Serbami.

Jego zdaniem Polska stanowiła także przed wojną realne zagrożenie dla Niemiec i Związku Radzieckiego: „Pamięć o aneksji »Polski wschodniej« i próbach zdobycia Górnego Śląska podtrzymywana jest przez nowe żądania ludnościowe i terytorialne płynące z Polski i nowe groźby. Polska nie pozwala zabliźnić się ranom” (s. 399). To w Polsce, nie w Niemczech, można zauważyć agresywne nastroje i negatywne emocje.

Generał Schultze-Rhonhof dba o szczegóły, choć zdarzają mu się ewidentne potknięcia. Diabeł tkwi jednak nie w szczegółach, lecz w ogólnej interpretacji. Polacy zajmują obce terytoria i gnębią zamieszkujące je ludy, Niemcy zaś walczą tylko o swoje słuszne prawa. Historia niemiecka to historia podmiotowej ciągłości. Niemcy w dzisiejszym sensie istniały zawsze. Terytoria raz zdobyte czy uzyskane są po prostu niemieckie. Zakon krzyżacki i Prusy zostają utożsamione z Rzeszą i Niemcami współczesnymi. Generał nie ma żadnych wątpliwości co do wiecznego istnienia Rosji i prawowitości jej roszczeń. Na wschód od Polski leży Rosja, a nie Białoruś lub Ukraina. Jak pisze, po 1918 „nowa granica państwa polskiego leży 250 kilometrów w rosyjskim obszarze językowym”.

Warto przy tym zauważyć, że w swej interpretacji genezy II wojny światowej generał w gruncie rzeczy powtarza tylko, to co mówił przed wybuchem wojny Hitler. Twierdził on, że to Polacy nie chcą pojednania, że odtrącają jego wyciągniętą rękę. Powoływał się na prawo do samookreślenia, na prawa mniejszości, nie mniej przekonująco niż dzisiaj niektórzy niemieccy politycy mówił o prawie do stron rodzinnych. Uskarżał się na wypędzenie milionów Niemców z dawnych wschodnich prowincji, bo przecież wypędzanie Niemców zaczęło się już w 1917 i 1918 roku. Jak pisze Allan Bulock w jednej z pierwszych, ale ciągle jednej z najlepszych książek o Hitlerze: „Polaków przedstawiono jako ludzi upartych, nieustępliwych, którzy nie chcą żadnej ugody”. Nieodpowiedzialnych nacjonalistów gnębiących mniejszości, fanatycznych, kłótliwych, agresywnych, zacietrzewionych – czyli mniej więcej tak, jak obecnie korespondenci prasy niemieckiej opisują braci Kaczyńskich.

Na szczęście nie wszyscy uwierzyli w ówczesne niemieckie umiłowanie pokoju i sprawiedliwości. Jak pisał francuski chargé d’affaires w Berlinie w notatce dla swego rządu w kwietniu 1939 roku: „Po raz pierwszy Trzecia Rzesza spotkała się z kategorycznym »nie«, po raz pierwszy jakiś kraj jasno wyraził swoje zdecydowanie odparcia siły siłą i odpowiedzenia na każde jednostronne posunięcie ogniem z karabinów i dział. Jest to język zrozumiały dla Niemców, ale od dawna go nie słyszeli. Nie mogą więc uwierzyć własnym uszom i nadal nie tracą nadziei, że uda im się w końcu znużyć Polaków i osłabić ich chęć oporu”. Rzeczywiście od czeskiego prezydenta Emila Hachy Niemcy usłyszeli coś innego. Gdy został „zaproszony” do Berlina przed ostatecznym zajęciem Czechosłowacji, zastanawiał się, czy „rzeczywiście jest rzeczą dobrą dla Czechosłowacji być niepodległym państwem”, a potem – przymuszony – z „pełnym zaufaniem złożył los narodu czeskiego z ręce Führera”.

Zdając sobie sprawę, że zmieniają się i Niemcy, i Europa, nie powinniśmy lekceważyć takich książek jak ta pióra generała Schultze-Rhonhofa. Jego poglądy podziela zapewne wielu przedstawicieli elity niemieckiej, zwłaszcza wojskowej. Dlatego pytanie, jak Niemcy będą realizować swe polityczne ambicje na Wschodzie, nie jest banalne. Generał także nie sądzi, aby pisał tylko o odległej historii. Swe dzieło kończy stwierdzeniem, że strzały oddane na rozkaz Hitlera 1 września wtrąciły świat w „wir, którego skutki odczuwamy do dzisiaj”. Oczywiście nikt rozsądny nie będzie twierdził, że w Niemczech dokonuje się powrót do lat 30. Niepokojący jest jednak nie tylko rosnący niemiecki egotyzm, zauważony niedawno nawet przez Jos? Barroso, lecz także energiczne domaganie się „prawa do stron ojczystych” przypominające dyskurs przedwojenny. Najczęściej nie podaje się przy tym dokładnej definicji tego prawa – na pewno nie chodzi tylko o niczym nie zagrożone prawo do odwiedzin i prawo do wspomnień. Wyraźne są trudności w zaakceptowaniu Polski jako kraju prowadzącego samodzielną politykę, a nie ufnie składającego swój los w ręce europejskich przywódców. Przekonanie, że nie jest dobrze dla Polski być niepodległym państwem – w klasycznym sensie – jest dziś zresztą rozpowszechnione wśród euroentuzjastów po obu stronach Odry.

Problemy w polsko-niemieckich stosunkach, choć trudne, są do rozwiązania. Ale to zakłada realistyczną ocenę sytuacji i jasną świadomość, że wśród elit niemieckich są także ludzie wpływowi myślący tak jak generał Gerd Schultze-Rhonhof (zwykli obywatele Niemiec rzadko wybiegają myślą tak daleko w przeszłość i przyszłość). Niektóre tendencje niemieckiej polityki wschodniej, sojusz z Rosją, ostatnio nieco chwiejny, wspieranie w Polsce „małych ojczyzn” i prowadzenie w Polsce własnej polityki historycznej, bezwzględne zwalczanie w mediach idei IV RP, wreszcie utrzymywanie przez milionowe dotacje Związku Wypędzonych, a także setek – jeśli nie tysięcy – innych instytucji pielęgnujących pamięć o ziemiach utraconych, mogą wynikać także z innych motywów, ale świetnie pasują do tego myślenia.

Historia Niemieckiej Republiki Federalnej jest historią wielkiego sukcesu. W 1945 roku klęska wydawała się totalna. Niemcy byli pogrążeni, jak sądzono, na wieki w niesławie, kraj został podzielony, był okupowany przez obce wojska. Utracono prowincje na wschodzie, miliony ludzi poległy, inni opuścili swe strony rodzinne i włości, miasta leżały w ruinie.

Dzisiaj Niemcy nie tylko znowu są potęgą gospodarczą, ale też cieszą się zaufaniem Europy i cywilizowanego świata. Wysyłają wojska na misje pokojowe i razem z Francją przewodzą Unii Europejskiej. Starają się o stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa. Nie było to możliwe bez zbudowania stabilnego porządku demokratycznego i tzw. społeczeństwa obywatelskiego. Udało się również przezwyciężyć wielki konflikt, który rozdzierał niemieckie społeczeństwo jeszcze w latach 80. Obywatele Niemiec są zadowoleni ze swego państwa, ufają jego instytucjom i swoim przywódcom w stopniu, o jakim Polacy mogą tylko pomarzyć.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Śniła mi się dymisja arcybiskupa oskarżonego o tuszowanie pedofilii
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Materiał Promocyjny
Fotowoltaika naturalnym partnerem auta elektrycznego
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje