Wielki marsz w Afryce

Chiny inwestując w Afryce nie nawracają jej na komunizm, nie potępiają za korupcję, tylko płacą łapówki. No i nie prawią kazań o prawach człowieka

Publikacja: 23.02.2008 03:04

Wielki marsz w Afryce

Foto: Fotolink

„Ludobójcze igrzyska” – takim mianem określiła olimpiadę w Pekinie aktorka Mia Farrow i taka etykieta będzie jej zapewne towarzyszyć wśród ludzi oburzonych postępowaniem Chin w Darfurze. A co takiego robią w Darfurze Chińczycy? No właśnie nic nie robią i przeciw temu protestują gwiazdy Hollywoodu, prowadząc swoją kampanię. Chodzi o uświadomienie światu bezmiaru „zbrodni ludobójstwa” dokonywanych w Darfurze przez sudański rząd wspierany przez Chiny. Są one głównym odbiorcą sudańskiej ropy, za którą płacą bronią, łamiąc embargo i przyczyniając się do tragedii setek tysięcy ludzi zamordowanych bądź wysiedlonych z Darfuru.

Sytuacja w Darfurze jest klęską Afryki. Jednak, wbrew propagandzie Hollywoodu Darfur nie jest „największą klęską humanitarną na świecie”, a nawet w Afryce. W Kongo do 2003 roku trwała wojna, w której zginęło ponad 5,5 miliona ludzi; w Somalii od 1991 roku praktycznie nie ma struktur państwowych, co roku umierają tysiące ludzi; na północy Ugandy od 20 lat szaleńcy Armii Oporu Pana zabili bądź wcielili siłą do armii 20 tysięcy dzieci. Darfur jest tylko kolejnym ogniwem w trwającej od 50 lat, czyli od czasu odzyskania niepodległości przez kolejne kraje Afryki, historii wojen, mordów, rzezi dokonywanych z nienawiści plemiennej i żądzy władzy.

Odpowiedzialność za to ponoszą głównie sami Afrykanie, ale Zachód, a przed 1989 rokiem również i blok radziecki, nie pomagały im wydostać się z pętli przemocy i nędzy. Podczas zimnej wojny w Afryce USA i ZSRR prowadziły wojny. A Zachód miał do zaproponowania prymitywną eksploatację albo „politykę rozwojową” i polegającą na rozdawaniu pieniędzy skorumpowanym rządom afrykańskim. Według danych ONZ w ciągu ostatnich 40 lat Zachód przekazał Afryce pomoc w wysokości prawie 570 miliardów dolarów. Wraz z rozwojem programów pomocowych rosła bieda wśród Afrykanów. Między rokiem 1990 i 2001 liczba osób żyjących poniżej poziomu określanego jako skrajne ubóstwo (mniej niż za 1 dolara dziennie) wzrosła z 227 milionów do 313 milionów. Taki stan ma miejsce na kontynencie, który dysponuje 90 proc. światowych zasobów kobaltu, 90 proc. platyny, 50 proc. złota, 98 proc. chromu, jedną trzecią pokładów uranu, ma większe złoża ropy niż w Ameryce Północnej i 40 proc. światowego potencjału energii wodnej. Większość krajów tropikalnej Afryki posiada klimat zapewniający dostatnie zbiory. Głód pojawia się tylko tam, gdzie wybucha wojna, a urzędnicy kradną żywność dostarczaną z zagranicy.

Mimo doskonałych warunków rozwoju praktycznie nigdzie w czarnej Afryce poza RPA nie ma znaczącego przemysłu, nawet spożywczego i przetwórstwa żywności, tej, która rośnie na miejscu. Kapitalizm i liberalna gospodarka, oparte na rządach prawa, wolności, odpowiedzialności za własny los, czyli wartościach, które zapewniły Zachodowi największy skok cywilizacyjny w historii, w Afryce nie zostały jeszcze sprawdzone.Ulubionym na Zachodzie obrazem Afryki jest natomiast twarz wychudzonej dziewczynki z wydętym brzuszkiem zbyt wyczerpanej, by odgonić od twarzy muchy, z dużymi, czarnymi oczami błagającymi o pomoc. Rotami Sankore, dziennikarz piszący o Afryce, nazywa takie obrazy pornografią rozwojową i uważa, że ich celem jest przekonanie świata, iż „bez pomocy organizacji charytatywnych ci biedni, bezradni Afrykanie wkrótce zginą wyniszczeni chorobami i głodem”.

Zachód karmi się tego typu obrazami, bo utwierdzają one stereotypy, których nie chce się pozbyć. Pierwszy głosi, że bez pomocy rozumianej jako rozdawnictwo pieniędzy Afryka zginie, a drugi, że rozdając pieniądze, stajemy się lepsi.

Chiny długo nie brały udziału w tej grze. Owszem, w latach 60. i 70. starały się zaznaczyć swoją obecność w ideologicznej wojnie, budując np. linię kolejową z Zambii przez Tanzanię do Dar es Salaam z pominięciem RPA, w której panował apartheid. Ale tamto zaangażowanie to nic w porównaniu z dzisiejszym. Od lat 90. Chiny stały się jednym z głównych graczy na kontynencie, a obecnie ich obroty handlowe z Afryką wynoszą 55 mld dolarów. W ciągu następnych trzech lat osiągną poziom 100 mld dolarów, wyprzedzając wymianę Afryki z USA. Europa z obrotami 200 mld rocznie ciągle przoduje, ale jak długo?

Chińczycy potrzebują Afryki jako źródła surowców. A ponieważ chińska gospodarka to pompa, która wszystko wes-sie, dlatego apetyt na surowce nie ma końca. Chiny inwestują w pokłady ropy w Sudanie i Angoli (są największym partnerem handlowym tego kraju). Z Zambii wywożą miedź, z Namibii uran, z RPA złoto i rudy żelaza. Chińczycy wchodzą tam, gdzie Amerykanie i Europejczycy wejść się boją ze względu na niebezpieczeństwo czy trudności logistyczne. Gdy w 1996 roku firmy amerykańskie i europejskie wycofywały się z Sudanu, który sponsorował terroryzm, Chińczycy kupowali 40 proc. udziałów w Greater Nile Petroleum Operating Company, firmie zarządzającej polami naftowymi w kraju.

W Sudanie i Zambii Chińczycy budują kopalnie i linie kolejowe, w Nigerii stawiają platformy wiertnicze, w całej Afryce drogi, szpitale, szkoły, osiedla mieszkaniowe, stadiony. Zawierają umowy gwarantujące, że pieniądze wydane na inwestycje pozostaną w ich rękach. W Angoli 70 proc. inwestycji chińskich wykonywanych jest przez firmy chińskie. Do Afryki zjeżdżają tysiące robotników z Chin. Na Czarnym Lądzie mieszka dziś 750 tysięcy Chińczyków i ich liczba rośnie. Nie rzucają się w oczy, nie mieszkają – tak jak Europejczycy i Amerykanie z organizacji pomocy – w najdroższych hotelach. Żyją skoszarowani w zamkniętych obozach, nie uprawiają turystyki, jedzą chiński ryż gotowany przez chińskich kucharzy. Chiny nie nawracają Afryki na komunizm, nie potępiają za korupcję, tylko płacą łapówki. No i nie prawią kazań o prawach człowieka. Stosują zasadę polityki zagranicznej sformułowaaną jeszcze przez Deng Xiao Pinga: „My nie wtrącamy się w wewnętrzne sprawy krajów obcych, wy nie wtrącajcie się w nasze sprawy”. Dla rządów skorumpowanych, a takich w Afryce jest większość, propozycja Chin jest jak powiew świeżego powietrza. Nareszcie jest ktoś, z kim można robić interesy, kto nie patrzy nam na ręce i nie ocenia postępów naszej demokracji. Chińczycy są wybawieniem dla zdegenerowanych rządzących w Angoli, oskarżanego o ludobójstwo dyktatora Sudanu czy dla Roberta Mugabe, który z najbogatszego kraju Afryki, jakim było Zimbabwe, gdy uzyskało niepodległość, uczynił największego nędzarza.

Na pytanie, czy obecność Chin w Afryce przyczynia się do wzrostu poziomu życia zwykłych ludzi, trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Większość inwestycji chińskich nie tworzy nowych miejsc pracy, bo realizują je Chińczycy. Afrykanie narzekają na zalew tanich towarów z Chin, głównie tekstyliów, wypierających rodzimą produkcję.

Ale na każdą krytykę Chińczycy odpowiadają: popatrzcie na owoce naszej obecności. Dziś Afryka to wielki plac budowy, a na znaczący wzrost gospodarczy większości krajów Afryki subsaharyjskiej duży wpływ mają chińskie inwestycje.

Powoli i nieznacznie zmienia się polityka niezaangażowania się Chin w sprawy Afryki. W ubiegłym roku Pekin wysłał swojego wysłannika do Darfuru, są tam obecni chińscy żołnierze pracujący w ramach misji ONZ. W lipcu 2007 r. Chiny poparły wysłanie do Darfuru 20 tysięcy żołnierzy pod egidą ONZ i Unii Afrykańskiej. Od jesieni znacznie ograniczyły pomoc dla reżimu Mugabe.

To jednak na razie nie zmienia zasadniczej linii Pekinu. Biznes bez warunków wstępnych proponowany Afrykanom przez Chińczyków jest obrazą i zagrożeniem dla Zachodu, ale w Afryce niewiele osób przejmuje się rozterkami Mii Farrow i Stevena Spielberga.

Przez pół wieku Zachód nie potrafił pomóc wyzwolić w Afryce przemian, które stworzyłyby normalną gospodarkę. Woleliśmy wywoływać tam wojny, chronić własne rynki przed tanią żywnością, a potem w odruchu serca adoptować biedne afrykańskie dzieci i zachwycać się własną dobroczynnością. Nie dziwmy się Afrykanom, że współpracują z Chińczykami, bo ci nie traktują ich jak opóźnione w rozwoju dzieci, tylko jak poważnych partnerów. Dla najbardziej skorumpowanych reżimów ta współpraca będzie kołem ratunkowym na rok czy dwa. Dla najbardziej prężnych krajów być może stanie się impulsem do rozwoju. I tylko to jest pewne: najlepiej na tym wszystkim wyjdą Chińczycy.

„Ludobójcze igrzyska” – takim mianem określiła olimpiadę w Pekinie aktorka Mia Farrow i taka etykieta będzie jej zapewne towarzyszyć wśród ludzi oburzonych postępowaniem Chin w Darfurze. A co takiego robią w Darfurze Chińczycy? No właśnie nic nie robią i przeciw temu protestują gwiazdy Hollywoodu, prowadząc swoją kampanię. Chodzi o uświadomienie światu bezmiaru „zbrodni ludobójstwa” dokonywanych w Darfurze przez sudański rząd wspierany przez Chiny. Są one głównym odbiorcą sudańskiej ropy, za którą płacą bronią, łamiąc embargo i przyczyniając się do tragedii setek tysięcy ludzi zamordowanych bądź wysiedlonych z Darfuru.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy