Inteligent, wykształciuch, modernizator - Kto jest nam potrzebny

"Można odmawiać prawa istnienia żyrafie, ale ona istnieje" - tak Ludwik Dorn bronił sensu użytego przez siebie terminu "wykształciuch" podczas debaty Rzeczpospolitej "Inteligent, wykształciuch, modernizator - kto jest nam potrzebny?". Nie wszyscy zaproszeni przez "Rz" uczestnicy spotkania zgadzali się z opinią posła PiS.

Aktualizacja: 17.03.2008 15:07 Publikacja: 14.03.2008 13:29

Ludwik Dorn i Joanna Lichocka podczas debaty w "Rz"

Ludwik Dorn i Joanna Lichocka podczas debaty w "Rz"

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Joanna Lichocka:

Witam panów na debacie „Rzeczpospolitej” pod hasłem „Inteligent, wykształciuch, modernizator”. Przypomnę, że pojęcie „wykształciuch” do obiegu wprowadził Ludwik Dorn w wywiadzie dla „Dziennika” w sierpniu 2006 roku. Przeprowadzałam ten wywiad, ale nie przewidywałam w tamtej chwili, że słowo to zrobi taką karierę i będzie pojawiać się w tak nieoczekiwanych kontekstach.

Ludwik Dorn:

Zacznę jak rasowy inteligent od oprotestowania tematu dyskusji. Opozycja inteligent – wykształciuch odnosi się do dwóch debat, które wpisane są w tradycję inteligencji polskiej. Pierwsza o inteligencji polskiej, jej tożsamości, uwikłaniach społecznych, ideowych, politycznych. W moim przekonaniu znaczna część historii społeczno-ideowej inteligencji polskiej to dyskusje o tym, czym jest, czym powinna być i czym nie powinna być inteligencja. Mam poczucie sukcesu i dumy, że wpisałem się w ciąg debat o tożsamości tej niesłychanie ważnej dla Polski warstwy społecznej.

Drugą dyskusję można określić przez odwołanie się do ważnej książki sprzed 20 lat prof. Jerzego Jedlickiego. „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują”, w której opisywał on dyskusje inteligentów o modernizacji. To dwie różne dyskusje. Trzeba też pamiętać, że sformułowania „wykształciuch” użył polityk, i to polityk uwikłany w ostry konflikt polityczny. W związku z tym ono natychmiast obrosło znaczeniem politycznym.

Została sprokurowana, z czym należało się liczyć, taka interpretacja tego pojęcia, która nakładała się na konflikt między PiS a różnymi środowiskami. Przypisano mu takie oto znaczenie, że PiS pogardliwie odnosi się do ludzi z wyższym wykształceniem. W związku z tym pojawił się trzeci element dyskusji, też mający swoją tradycję: spór na linii władza – inteligencja, a zwłaszcza władza antyinteligencka a inteligencja. Porównywanie Jarosława Kaczyńskiego do Władysława Gomułki wpisywało się w ten nurt.

Chciałbym wskazać na pewną sytuację społeczną o charakterze strukturalnym, którą opisałem w moim „Liście do wykształciucha”. Dyskusja nad nią wydaje mi się najbardziej interesująca. Pojawiła się nowa warstwa ludzi związana z rewolucją edukacyjną, która się dokonała po 1989 roku. Liczba ludzi z wyższym wykształceniem, pomijam tu jego jakość, wzrosła ponad 2,5-krotnie w porównaniu z czasami przed 1989 rokiem. Pewien uwolniony w związku z obaleniem komunizmu dynamizm różnych środowisk znalazł swój wyraz zarówno w powstaniu sektora prywatnego, jak i w pędzie edukacyjnym.

To ma też poważny aspekt strukturalny. Mamy nadprodukcję specjalistów od psychologii społecznej, marketingu, zarządzania i tego typu miękkich kierunków naukowych, niedostosowanych do potrzeb gospodarki.

Oprócz elementu wykorzenienia – to nie jest żaden zarzut, tylko stwierdzenie faktu – mamy do czynienia z grupą w sposób istotny niepewną własnej pozycji i własnych perspektyw rozwojowych; dlatego obecnie żywi się resentymentami i pogardą dla środowisk, z których się wywodzi.

Moim zdaniem dlatego jest przede wszystkim nastawiona na zachowania dostosowawcze i ma potężny głód stabilizacji, ale i uzyskania tożsamości. W związku z tym zaczęła się ona odwoływać do tego, co istnieje, poszukiwać struktury autorytetów, struktury przekonań istniejących na rynku. I znalazła spełnienie swoich potrzeb emocjonalnych w ramach tego, co się nazywa III Rzecząpospolitą.

Jednocześnie ta grupa stała się ważnym czynnikiem rynkowym. Znaczna część inteligencji pobrała pewną marżę od kształcenia aspirantów do wyższego wykształcenia po 1989 roku, tworząc bądź uczestnicząc w tym olbrzymim segmencie rynkowym wyższych szkół zawodowych oferujących edukację niekiedy kiepskiej jakości. A był to sposób obrony ogromnej części środowisk akademickich przed degradacją materialną. Znowu to nie zarzut natury moralnej, tylko stwierdzenie faktu. Znaczna część nawiązujących do tradycji inteligenckich instytucji opiniotwórczych znalazła obszar rynkowy w postaci tej warstwy. Mnie przypisano całkowicie fałszywie stwierdzenia, że wykształciuchy oglądają TVN 24.

J. L.:

Powiedział pan, że „Szkło kontaktowe” w TVN 24 jest skierowane do wykształciuchów.

L.D.:

Tak. Po czym dwa, trzy miesiące po tym wywiadzie ukazał się w „Dzienniku” wywiad z Adamem Pieczyńskim, który po prostu powiedział tak: myśmy w tej formule wymyślili TVN 24. Nazwałem pewien rynkowy fenomen, który twórcy TVN 24 całkowicie potwierdzili. Wyczuli pewien klimat, potrzebę, rynek.

Konkludując: sądzę, że w roli modernizatorów może występować i inteligent, i wykształciuch. Przy czym wykształciucha należy traktować użytkowo. Ma on rzecz niesłychanie istotną w procesie modernizacji – parcie do góry i do pieniędzy. Natomiast jednocześnie ma w sobie niepewność, może być nastawiony na zerwanie ciągłości z wielkimi narodowymi narracjami historycznymi. Jak widać, w wykształciuchu jest swego rodzaju dwuznaczność. Istotne jest, co z wykształciucha uczynią inteligenci. I są tutaj dwie strategie: zaprzyjaźnić się z nim takim, jakim jest. Ale możliwa jest strategia bardziej elitarna. Nastawiona na to, by wychwycić pewne środowiska, która mają głód bycia elitą i nastawiać się na przerabianie wykształciuchów w inteligentów. Z punktu widzenia projektu modernizacyjnego to może być strategia bardziej owocna.

Paweł Śpiewak:

Mnie kompletnie nie interesuje problem wykształciuchów. To nierealny byt. Mam fundamentalne przekonanie, że podziału w warstwie inteligenckiej nie da się w ogóle odzwierciedlić przez takie określenia. Jednym z największym błędów PiS było wejście w ton o charakterze populistycznym. Populizm oznacza przede wszystkim uderzenie w elitę. Każdego rodzaju, intelektualną, finansową czy polityczną. I ten ton ataku na elitę mieścił się nie tylko w słowie wykształciuch. Przypomnę, że były jeszcze łże-elity.

Te określenia, które zaczęły niesłychanie żywiołowo być używane przez polityków i propagandzistów PiS, stworzyły wrażenie, że jest to partia, która z różnych powodów chce zdefiniować problemy polskie nie tyle w języku problemów społecznych, ile w języku politycznym. PiS uznał, że dotychczasowe elity nie spełniają wymagań, które formacja PiS-owska ze swoją retoryką pararewolucyjną im stawiała. W związku z tym trzeba tę elitę intelektualną czy te grupy inteligenckie w Polsce przekształcić, stworzyć na nowo.

PiS przestraszył znaczną część inteligencji i przestraszył również warstwy mające z szeroko pojętą inteligencją coś wspólnego. Problem wykształciuchów po prostu nie istnieje i dyskusja nad nim do niewielu spraw prowadzi. Istotny jest problem inteligencji, warto dyskutować o jej istocie. Otóż punktem odniesienia już pewnie nie jest tekst Karola Liberta z połowy XIX w. o inteligencji i wynikające z niego dyskusje, ale tymi punktami odniesienia może być książka Bogdana Cywińskiego „Rodowody niepokornych”, którą uważam za najważniejszą książkę lat 70., czy też Adama Michnika „Kościół, lewica, dialog” albo tekst Jerzego Jedlickiego poświęcony inteligencji, gdzie podnosi on w sposób fundamentalny problem jej etosu i kształtu.

Moja teza jest następująca: jeżeli dyskusja o etosie była ważna w latach 70., to widzimy teraz, po 30 latach od tamtego okresu i po 20 niemal latach uruchomienia procesów rynkowych w Polsce, że właściwie pojęcie inteligencji poza sensem formalnym nie ma znaczenia. Innymi słowy samo pojęcie traci na znaczeniu, bo jeżeli miało jakikolwiek sens empiryczny, to było związane nie tylko z formalnym poziomem wykształcenia, ale też z nastawieniem, postawą życiową, które zostały wyrażone najbardziej szlachetnie i czysto przez Bogdana Cywińskiego. Teraz być może trzeba zastosować język, który jest stosowany w socjologii zachodniej do określenia istnienia tej grupy.

Dlaczego się dokonuje ten proces? Po pierwsze nastąpiło to, o czym mówił Ludwik Dorn: umasowienie kształcenia. To jest skok jakościowy o niebywałym znaczeniu. I oznacza to ni mniej ni więcej, że do inteligencji awansują nowe grupy społeczne. Szkoły, które powstają na prowincji, są przede wszystkim szkołami wyższymi dla młodzieży wiejskiej czy małomiasteczkowej, tej, która nie ma dostępu do szkół wyższych z prawdziwego zdarzenia.

To oznacza, że warstwa, która tworzyła inteligencję i była warstwą wzorotwórczą, przestaje mieć funkcję oddziałującą. Te nowo wchodzące grupy nie asymilują się, nie przyjmują wzorców starej inteligencji, a tworzą własną jakość życiową, która trochę wynika z logiki rynkowej, kultury popularnej, a trochę z nawyków własnej klasy.

Drugi element bardzo ważny to zróżnicowanie tej warstwy. Trudno powiedzieć przy takiej dużej statystycznej masie, co w jej skład wchodzi, bo tam jest i inteligencja techniczna, i humanistyczna, i menedżerowie, i obsługa rynku finansowego, i nauczyciele, i bibliotekarze. To szalenie zróżnicowana grupa, o której jednorodności w znaczeniu zawodowym, ale również politycznym nie sposób w jakimkolwiek sensie rozmawiać.

To zróżnicowanie owocuje m.in. zanikiem centrów, które by jednoczyły tę warstwę. Charakterystyczne są nakłady prasy – nie są to w ogóle żadne liczby, jeżeli chodzi o liczbę czytelników w Polsce. Ta warstwa – to wyraźnie widać także po liczbie sprzedawanych książek – nie jest zainteresowana czytaniem.

Nie jest też warstwą w tradycyjnym sensie. Bo następną cechą tej grupy jest awans innych języków i innych grup społecznych niż dotąd. Jeżeli można było mówić o tym, że dawniej warstwa inteligencji była hegemoniczna w tym sensie, że organizowała dyskurs publiczny i była niezbędna w artykułowaniu potrzeb i interesów poszczególnych grup (inteligenci byli w KPP, byli pośród liberałów i pośród partii ludowej), to teraz staje się zbyteczna. Partie i grupy interesów mogą formułować swoje poglądy i racje bez pośrednictwa specjalistów.

Z tym związany jest następny punkt, mianowicie problem hierarchii. Lepsze-gorsze wykształcenie, wyższa-niższa kultura – te hierarchie też padają i odzwierciedleniem tego jest zmiana języka. Język hierarchiczny całkowicie znikł i stracił rację bytu – przestał interpretować i pomagać w rozumieniu świata.

I kolejna cecha tej warstwy – tworzą ją przede wszystkim profesjonalne grupy, z czego znaczna część zapewne stanowi zaczyn klasy średniej, czy tego, co się nazywa menedżariatem, grupą funkcjonalnie nieistotną, ale zarządzającą informacją.

Oczywiście w Polsce jest to wciąż warstwa cienka. Polska struktura społeczna jest dosyć anachroniczna, ale generalnie można powiedzieć o powolnej tendencji społeczeństwa polskiego do budowy tej struktury wokół kryterium merytokratycznego, czyli fachowości.

Konflikt, który się rozegrał w ciągu ostatnich dwóch lat, odsłania problem, jaki polska inteligencja lewicowa ma z instytucją państwa (Dariusz Gawin)

Z punktu widzenia poszukiwania wzorca na przyszłość pozostaje pytanie, jaką rolę inteligencja mogłaby pełnić. Mówienie o tym w kategoriach modernizacji jest trochę mówieniem w języku, który nie bardzo rozróżnia epoki. Modernizacja jest hasłem XIX-wiecznym, potem początku XX wieku, obecnym i dzisiaj. To słowo wytrych, a nie słowo klucz.

Spośród różnych wzorców dla tzw. inteligentów czy osób wykształconych bliski mi jest ten proponowany przez Zygmunta Baumana, który mówi, że w tej chwili rolą takiej grupy wykształconej nie jest funkcja prawodawcy, tylko raczej tłumacza, który interpretuje świat i pomaga ludziom w jego rozumieniu. Nie wiem, czy to pasuje do Polski, ale istotna jest tutaj inspiracja, która z tego płynie. Mnie najbardziej inspirują w myśleniu o przyszłości teksty dwóch osób – Ulricha Becka z Monachium i Giddensa z Londynu. Oni mówią, że dominującym językiem współczesności jest język indywidualizmu refleksyjnego, czyli takiej formacji bycia w społeczeństwie, w której jest ono określone przez nieustanne zastanawianie się, nawet nad sobą samym.

To przeciwieństwo postawy, w której myśli się o roli społecznej ze względu na całość. Tradycyjny inteligent myśli o sobie ze względu na całość, jaką jest interes Polski, narodu, państwa. Coraz bardziej mamy teraz do czynienia z obecnością ludzi nastawionych na samorealizację, ku sobie, swojemu najbliższemu otoczeniu i na poszukiwanie właściwej formy istnienia. I wydaje mi się, że w tym sensie polska inteligencja to będzie raczej nie tyle warstwa, ile taka falanga ludzi, którzy są o wiele silniej niż kiedykolwiek nastawieni na samospełnianie, poszukiwanie własnej tożsamości i własnej niepowtarzalności.

J.L.:

A to oznaczałoby, że z tradycyjnym etosem polskiej inteligencji z „Rodowodów niepokornych” musielibyśmy się ostatecznie pożegnać.

Dariusz Gawin:

Muszę powiedzieć, że chociaż również czytałem i Giddensa, i Becka, to jednak nie będę się odwoływał do współczesnej socjologii, tylko potraktuję naszą dyskusję jako rozmowę polskich inteligentów o ich etosie, w której używają oni odwołań do książek i postaci ważnych dla owego etosu tradycji.

Chciałbym jednocześnie zastrzec, że osobiście nie uważam, aby polska inteligencja nieodwracalnie zeszła ze sceny historii – mamy raczej do czynienia z nowego rodzaju wariacjami na temat starego, dobrze znanego toposu inteligenckich dyskusji – mówiącego właśnie o końcu inteligencji. Polska inteligencja dyskutuje o tym od dziesięcioleci, a mimo to zawsze jakoś okazuje się, że ma jednak przed sobą przyszłość.

Przechodząc do tematu naszego spotkania – chcę przedstawić tutaj pewną hipotezę na temat konfliktu politycznego, który rozegrał się w polskich elitach w ostatnich dwóch latach, a który był w znacznym stopniu konfliktem wewnątrzinteligenckim. Punktem wyjścia zróbmy warszawski Żoliborz, miejsce, w którym mieszkał Jacek Kuroń, ale i w którym wychowali się bracia Kaczyńscy.

Interesujące z naszej perspektywy jest to, że do Żoliborza, który stanowi ucieleśnienie inteligenckiej tradycji, w sposób naturalny zaliczano także – obok Żoliborza Urzędniczego, Dziennikarskiego i kolonii WSM, zawsze kwartał zwany Żoliborzem Oficerskim. To znaczy, że oficerowie w naturalny sposób zaliczani byli do tego etosu, który potem, opowiedziany poprzez pryzmat wielkiej postaci Kuronia, miał być wyłącznie lewicowo-inteligencki. Jednak bracia Kaczyńscy reprezentują także jeden z rodzinnych wariantów etosu żoliborsko-inteligenckiego, w ogólnym sensie etosu polskiej inteligencji. Tymczasem tak się o nich opowiada, jakby byli strasznymi drobnomieszczanami z wiersza Tuwima.

Wykształciuch ma rzecz niesłychanie istotną w procesie modernizacji – parcie do góry i do pieniędzy. Jednocześnie może być nastawiony na zerwanie ciągłości z wielkimi narracjami historycznymi (Ludwik Dorn)

Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ konflikt, który się rozegrał w Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat, odsłania problem, jaki polska inteligencja lewicowa ma z instytucją państwa.

Tutaj warto się odwołać do dwóch postaci literackich. Do skrajnych postaw reprezentujących różne podejścia do tego wszystkiego, co w polityce jest przykre, a na co trzeba się zgodzić, jeżeli się zdecydujemy mieć własne państwo. To jest z jednej strony generał Barcz z powieści Kadena Bandrowskiego o tym samym tytule, z drugiej zaś strony Cezary Baryka z „Przedwiośnia” Żeromskiego.

Kaden pisał, że Polskę trzeba wygrać jako państwo, że muszą być „twarde ramy”, w które trzeba ująć polskie życie, a to może się udać tylko wtedy, gdy mamy takich ludzi, jak major Pyć – w powieści szef tajnych służb, który jest w stanie załatwić wszystkich agentów, w tym również tych przysyłanych tutaj przez naszych sojuszników z Zachodu, o bolszewickich nie wspominając. Że trzeba to robić twardo, zdecydowanie, bo niepodległość jest wartością samą w sobie i bez niej nic nie będzie – ani modernizacji, ani kultury, ani wolności.

Po drugiej stronie znajdował się Żeromski, który w jednym ze swoich esejów politycznych pisał o własnym szoku, kiedy dotarło do niego na progu niepodległości, że w wolnej Polsce będą także polscy policjanci z pałkami. A przecież wolna Polska to dla nich był jakiś czysty, duchowy ideał braterstwa powszechnego.

Dlaczego to jest istotne? Bo tamtej tradycji Kadena, która była piłsudczykowska, siłą rzeczy nie można było potem kultywować. Bohdan Cywiński, gdy pisał „ Rodowody niepokornych”, nie tylko z przyczyn cenzuralnych nie mógł uwzględnić Piłsudskiego, ludzi z POW, Legionów, którzy budowali II RP – byli wojskowymi, oficerami wywiadu, dyplomatami twardo stąpającymi po ziemi.

Wspaniały klimat demokratycznej opozycji przesiąknięty był bowiem tym, co Vaclav Havel nazywał „antypolityczną polityką”. Nasi rodzimi opozycyjni przywódcy intelektualni i polityczni w latach 70. i 80. pisali o „życiu w godności”, „życiu w prawdzie”. W gruncie rzeczy proponowali prymat etyki nad polityką, wolność była rodzajem duchowego ideału – który obyć się miał bez instytucji państwowych.

Tradycyjny inteligent myśli o sobie ze względu na całość, jaką jest interes Polski, narodu. Coraz bardziej mamy teraz do czynienia z obecnością ludzi nastawionych na samorealizację, ku sobie (Paweł Śpiewak)

I to się okazało decydującym polem starcia przez ostatnie dwa, trzy lata. Bo w tym sensie bracia Kaczyńscy są bardziej z Kadena niż z Żeromskiego (choć w sensie społecznym są właśnie lewicowi-żoliborscy), są – używając języka II RP – bardziej „państwowotwórczy” niż prawicowi.

Inteligencja, która się im przeciwstawiła, ma swoją inną wielką tradycję – tradycję antypolitycznej polityki, sięgającej głęboko korzeniami do Żeromskiego czy Abramowskiego. Ktoś, kto proponował, że trzeba, używając języka Kadena, ująć polskie życie w twarde ramy, musiał spowodować ostry konflikt. Inteligenci wychowani na Kołakowskim, Kuroniu czy Michniku – na ich tekstach z lat 70. i 80. – mają absolutną alergię na taki program. Jednak choć rozumiem przyczyny takich reakcji, uważam, że reakcja była zbyt neurotyczna, co nie pozwala dostrzec realnych polskich problemów. Wydaje się, że to jest istotne dlatego, że jedną z naczelnych kwestii polskiej modernizacji po 1989 r. był problem słabości państwa. Państwo jest bowiem niezbędnym instrumentem w procesie modernizacji i niebagatelną rolę odgrywa tutaj jego siła i sprawność. Problem z tą postawą, która wywodzi się – nazwijmy to tak – od Żeromskiego, polegał na tym, że wszystko to, co się przyczyniło do zwycięstwa nad komunizmem, już nazajutrz po zwycięstwie stało się źródłem problemów.

Prymat etyki nad myśleniem instytucjonalnym był skutecznym orężem w walce z totalitarnym porządkiem. Ale gdy ten porządek już upadł, okazało się, że przez poprzednie 20 lat nie myślano o tym, jaki Polska ma mieć ustrój, jaką konstytucję, jaki system partyjny. Przecież to z powodu dominacji tego właśnie klimatu intelektualnego rodziły się na przykład na łamach „Gazety Wyborczej” teksty poważnych ludzi, którzy z całą powagą udowadniali, że systemy partyjne to przeżytek. Instytucje, partie – to wszystko jakoś tak przy okazji powstało, bo nikt nie miał wielkiego planu, przynajmniej na początku. Podstawowym wyzwaniem było bowiem nie budowanie niepodległości, lecz zarządzanie procesem transformacji społeczno-gospodarczej. Lewicowo-liberalna inteligencja wychowana w tradycji antypolitycznej polityki, w walce z PiS połączyła się z nową klasą średnią, którą raczej zadowala miękki populizm czy też, jak to się dzisiaj pisze, wizja postpolitycznej polityki, w której także, z pozycji obywatela-konsumenta żądającego od państwa „usług”, kwestionuje się autonomię sfery polityczności. Ten sojusz wygrał, tyle że on był w istocie egzotyczny. Połączyła go niechęć do PiS, a nie pozytywny projekt alternatywnego ładu. Jego przyszłość jest zatem wątpliwa.

Aleksander Smolar:

Tezy Ludwika Dorna w jakimś sensie są wewnętrznie sprzeczne. Rozumiem potrzebę uzasadnienia pojęcia, którym się posłużył i które z politycznego punktu widzenia było niefortunne. Myślę, że Paweł Śpiewak ma absolutnie rację, pokazując, że wpisywało się ono w ten populistyczny, antyelitarny ruch, który dość szeroko się objawił i ogarnął zresztą też część Platformy. Warto przypomnieć sobie systematyczny atak przeciwko tzw. autorytetom. Właściwie przeciwko instytucji autorytetu, bo to nie było przeciwko konkretnym osobom. To jedna z cech każdego populizmu. O ile populizm jest mglistym pojęciem, o tyle są dwa elementy, które występują w każdym populizmie. Obrócenie się przeciwko elitom, a po drugie, przeciwko instytucjom pośredniczącym demokracji.

Paradoksalnie z opisu wykształciuchów wynika, że oni powinni byli pójść do PiS. Dlatego że była to warstwa nowa, o niestabilnym statusie, o zagrożonym poczuciu godności własnej, o poczuciu niedostosowania. Tego typu grupy idą do ruchów radykalnych, przeciwko establishmentowi.

PiS ma bardzo silne elementy jakobińskie, zwalczał wszystkie konkurencyjne źródła władzy i autorytetu. To, co zwalczał PiS w inteligencji, to tzw. soft power, czyli miękka władza, która nie polega na dysponowaniu siłą, środkami przemocy i produkcji, tylko na posiadaniu atrakcyjnego wzoru. Wzoru osobowego, postawy, atrakcyjnych elementów etosowych. To był podstawowy powód ataku przeciwko inteligencji. Przeciwko PiS nie były tylko wykształciuchy tak, jak je opisywał Ludwik Dorn. Jak popatrzymy na wypowiedzi starej inteligencji, to też było ten sprzeciw widać.

Wojnę tę PiS przegrał, nie tylko występując przeciwko elitom; taki niezamierzony skutek przyniosła też ustawa lustracyjna. Została tak skonstruowana przez młodych polityków PiS i PO, że zagrożeni nią czuli się nawet starzy inteligenci życzliwi PiS. Z punktu widzenia politycznego to było szaleństwo.

Sięgnę do faktów historycznych, w tym do moich własnych wspomnień jako emigranta od początku lat 70. Dla mnie rewolucja „Solidarności” była czymś wspaniałym. Ale to, co wówczas natychmiast zauważyłem, to była straszliwa degradacja inteligencji. Inteligenci, którzy byli i traktowali siebie jako przewodnią warstwę narodu, stali się doradcami przywódców robotniczych i podlegali ich kaprysom. W stanie wojennym odzyskują pozycje, dlatego że możliwości oporu wtedy to przede wszystkim symboliczne działania typu inteligenckiego.

Język antypolityki zrobił wówczas niesłychaną karierę i odniósł triumf polityczny w Polsce i gdzie indziej. Klarowny język nieszukania wspólnego języka z reżimem. Niemal przypadkowo, ze względów pragmatycznych, pojawił się w marcu 1968 roku, gdy zaczęto mówić o konstytucji, prawach człowieka, o tym, że prasa kłamie. W latach 70. i 80. występował jako spójna doktryna antypolityki. Natomiast nie jest prawdą, że w 1989 roku ten język triumfuje, wręcz przeciwnie, jeżeli popatrzymy na czołowe postaci tego nurtu, który wówczas objął rządy w państwie, to aż do bólu stosowano pragmatyczny język reform. Dokonywano wyborów jak najbardziej politycznych.

Warto zauważyć też, że reformy kapitalistyczne nie są zgodne z żadnym etosem inteligenckim. Pamiętam artykuły Bohdana Cywińskiego, gdzie krytykował reformy doby transformacji, której dziś nikt nie kwestionuje włącznie z radykalnymi wielbicielami IV RP. Pisał o niesprawiedliwości, ohydztwie tej kapitalistycznej transformacji z punktu widzenia wartości inteligenta z tradycyjnym poczuciem służby idei, wspólnocie. Kogoś, kto uczestniczy we wspólnocie bez pośrednictwa mechanizmów gospodarczych, wyboru demokratycznego, hierarchii biurokratycznej państwa. W jakimś sensie dramat ludzi, którzy przeprowadzali transformację, polegał m.in. na dramatycznym poczuciu sprzeczności między wartościami, które wyznawali, a koniecznością przebudowy kraju.

Formacja Jacka Kuronia i Adama Michnika była bardzo głęboko zakorzeniona w tradycji inteligenckiej, była antypolityczna. Antypolityczność ta polegała na utożsamieniu się z całością interesów państwa, długookresową wizją jego interesów. To nie była gra, ale często faktycznie była odrzucana polityka jako mediacja między interesami własnego elektoratu a interesami całości kraju. Polityka to jest sztuka, w której trzeba umieć znaleźć odpowiedzi na konkretne polskie problemy, równocześnie nie rozbijając własnego elektoratu, po to, żeby móc przetrwać. Można podać wiele przykładów, że wówczas podejmowano decyzje, które rozbijały i likwidowały elektorat aż do samobójstwa. Ta odmowa polityki, odmowa myślenia w kategoriach taktyki i interesu konkretnych grup, bardzo mieściła się w etosie inteligenckim.

J.L.:

A współcześnie – mamy kryzys postawy inteligenckiej? Wypiera ją wykształciuch?

A.S.:

Uważam, że w Polsce jest i będzie miejsce na inteligenta tradycyjnego, bo to wynika z polskiej historii i w tym sensie nie będziemy odtwarzali zachodniej drogi rozwoju. Inteligencja w sensie tradycji polskiej łączy cenzus z poczuciem misji, utożsamienia się z całością.

Polityka demokratyczna nie jest poddana kontroli cnót często w demokracji postulowanych. Demokracja dzisiejsza nie opiera się na cnotach, tylko w dużym stopniu na interesie własnym ludzi wchodzących do polityki. Dlatego tradycyjna inteligencja z jej wartościami może odgrywać istotną funkcję regulacyjną, nie panując ani nie rządząc, ale dysponując kapitałem autorytetu ze względu na tradycje i ze względu na swoje kwalifikacje. Na to liczę. A co do samego wykształciucha: w tradycyjnym polskim języku to był półinteligent. Nie widzę powodu, żeby z tego słowa rezygnować.

J.L.:

Charakterystyczne, że jak rozmawiamy o inteligencji, wykształciuchach, natychmiast rozmawiamy też o PiS...

L.D.:

To wskazuje, że właśnie ta partia przy wszystkich swoich błędach uderzyła w ważne, wrażliwe punkty, przedtem przemilczane. Sukces pierwszych lat transformacji to był sukces wysiłków na rzecz demobilizacji politycznej społeczeństwa. Na co PiS postawił? Na mobilizację. I w związku z tym pojawiły się te wszystkie punkty zapalne, kwestie, które przedtem były spychane na margines, nad którymi zdrowa wspólnota polityczna powinna dyskutować, a nad którymi nie dyskutowano bądź dyskutowanie traktowano jako obraz skrajnego wariactwa.Staram się unikać analiz, dlaczego PiS przegrał, ale nie zgadzam się z tym zręcznym opisem pana Gawina, że to był spór wewnątrz inteligencji. Aleksander Smolar utożsamił z PiS parę ciężkich błędów, ja się przymierzam do ich opisania. Ostateczna wersja ustawy lustracyjnej była niesłychanie ciężkim błędem, ale co więcej, ona powstała pod wpływem klasycznych, opozycyjnych, starych inteligentów, także obecnie polityków PO, jak Bogdan Borusewicz. To była presja opozycji, bardzo różnie rozlokowanej, na prezydenta.

I powstało coś, co było ciężkim strukturalnym błędem i można powiedzieć, choć nie przypisuję PiS i także sobie jakobinizmu, że był to tzw. błąd Robespierre’a. Robespierre tuż przed swym upadkiem wygłosił mowę, mówiąc: są między nami zdrajcy. Nie powiedział tylko, kto jest zdrajcą. W związku z tym jego przeciwnicy poszli po ławach deputowanych i każdemu mówili: słuchaj, on ciebie ma na myśli. Dwa dni później Robespierre zakończył w sposób ostateczny karierę.

Z tym, że to nie był błąd polityków PiS, to był błąd części starej opozycji i prezydenta, że się zgodził ustawę na jej modłę zmieniać.D.G.: Prawdę powiedziawszy, od 1989 roku była taka atmosfera, że ten kto zgłasza alternatywę polityczną, wyłamuje się z pewnej jedności, która ma także charakter moralny. Ponieważ inteligencja w Polsce ma takie a nie inne korzenie, to normalne różnice polityczne, które gdzie indziej byłyby zwykłym ostrym konfliktem politycznym, u nas są także konfliktami moralnymi. Normalny cywilizowany konflikt polityczny u nas staje się konfliktem angażującym od razu godność osobistą.

Ale zgadzam się ze wszystkim, co powiedział Aleksander Smolar na temat roli inteligencji, dołączyłbym do tego także zdolność opowiedzenia na nowo tradycji. Tradycja narodowa przesądza o polskiej tożsamości, żeby żyła, musi być opowiadana na nowo w każdym pokoleniu. Modernizacja zatem musi obejmować to wszystko, co jest modernizacją społeczną, cywilizacyjną, infrastrukturalną, ale też wysiłek opowiedzenia tradycji na nowo.

PiS zwalczał w inteligencji tzw. soft power, czyli władzę, która nie polega na dysponowaniu siłą tylko na posiadaniu atrakcyjnego wzoru (Aleksander Smolar)

Mam też nadzieję, iż wraz z odrzuceniem PiS inteligencja lewicowo-liberalna nie odrzuciła jednak radykalnie idei, że do przeprowadzenia skutecznej modernizacji jest potrzebne silne państwo, silne i kompetentne, choć naturalnie nie omnipotentne. Żeby wchłonąć środki unijne, potrzeba nie mniej biurokracji, tylko więcej, lepiej opłacanej i bardziej kompetentnej. To jest populistyczne, jeżeli ktoś bez przerwy opowiada, że państwo jest czymś, co należy ograniczyć, podciąć, wykończyć, zmniejszyć itd. Jeżeliby to tak miało wyglądać, to by było niedobrze dla Polski.

P.Ś.:

Nie odrzucam pojęcia inteligenta, tylko twierdzę z przekonaniem i powtarzam to jeszcze raz jako ktoś, kto pochodzi – już chyba w czwartym pokoleniu – z inteligencji, że zarazem mam poczucie absolutnej samotności. Pracuję dużo poza Warszawą, na uniwersytetach różnego rodzaju. Zauważyłem – tam nie ma inteligentów. Tam są akademicy, studenci, pracownicy uniwersytetu. Ale z pewnością do kategorii inteligentów tych ludzi bym nie zaliczał, co nie znaczy, że to dobrze lub źle. Ta warstwa w sensie etosowym zanika.

W Ameryce nie ma inteligentów. Są intelektualiści. Książki, filmy, Internet to nie jest dzieło inteligencji. Inteligent w Polsce to jest jakiś rodzaj bardzo specyficznego określenia i być może, że umiejętność myślenia logicznego, odkrywczego, wyobraźnia, odwaga w myśleniu, to nie są cechy specyficznie inteligenckie, tylko grupy, którą nazywamy intelektualistami czy akademikami, którzy występują na całym świecie. I z tego punktu widzenia polskie doświadczenie nie jest niezbędne w gruncie rzeczy. Mam wrażenie, że ono ginie. Autorytet tych starych warstw inteligenckich w Polsce zamiera, traci na znaczeniu i inny system wartości odgrywa wielką rolę.

Jestem zdecydowanym zwolennikiem tezy socjologicznej, że indywidualizm w Polsce staje się podstawą. To jest nowoczesne społeczeństwo w tym sensie, że kieruje się wzorcami kultury indywidualistycznej, klasy średniej, które mają niewiele wspólnego, moim zdaniem, z tymi XIX-wiecznymi i trochę zmęczonymi problemami inteligencji.

Natomiast nie rozmawiamy o inteligencji poza jej kręgiem i to jest chyba zasadniczy problem. Jedynie ta grupa potrzebuje myślenia na ten temat. Reszta jakoś się bez tej dyskusji doskonale obywa.

Wypowiedzi Pawła Śpiewaka publikujemy bez autoryzacji

Joanna Lichocka:

Witam panów na debacie „Rzeczpospolitej” pod hasłem „Inteligent, wykształciuch, modernizator”. Przypomnę, że pojęcie „wykształciuch” do obiegu wprowadził Ludwik Dorn w wywiadzie dla „Dziennika” w sierpniu 2006 roku. Przeprowadzałam ten wywiad, ale nie przewidywałam w tamtej chwili, że słowo to zrobi taką karierę i będzie pojawiać się w tak nieoczekiwanych kontekstach.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy