To przeciwieństwo postawy, w której myśli się o roli społecznej ze względu na całość. Tradycyjny inteligent myśli o sobie ze względu na całość, jaką jest interes Polski, narodu, państwa. Coraz bardziej mamy teraz do czynienia z obecnością ludzi nastawionych na samorealizację, ku sobie, swojemu najbliższemu otoczeniu i na poszukiwanie właściwej formy istnienia. I wydaje mi się, że w tym sensie polska inteligencja to będzie raczej nie tyle warstwa, ile taka falanga ludzi, którzy są o wiele silniej niż kiedykolwiek nastawieni na samospełnianie, poszukiwanie własnej tożsamości i własnej niepowtarzalności.
J.L.:
A to oznaczałoby, że z tradycyjnym etosem polskiej inteligencji z „Rodowodów niepokornych” musielibyśmy się ostatecznie pożegnać.
Dariusz Gawin:
Muszę powiedzieć, że chociaż również czytałem i Giddensa, i Becka, to jednak nie będę się odwoływał do współczesnej socjologii, tylko potraktuję naszą dyskusję jako rozmowę polskich inteligentów o ich etosie, w której używają oni odwołań do książek i postaci ważnych dla owego etosu tradycji.
Chciałbym jednocześnie zastrzec, że osobiście nie uważam, aby polska inteligencja nieodwracalnie zeszła ze sceny historii – mamy raczej do czynienia z nowego rodzaju wariacjami na temat starego, dobrze znanego toposu inteligenckich dyskusji – mówiącego właśnie o końcu inteligencji. Polska inteligencja dyskutuje o tym od dziesięcioleci, a mimo to zawsze jakoś okazuje się, że ma jednak przed sobą przyszłość.
Przechodząc do tematu naszego spotkania – chcę przedstawić tutaj pewną hipotezę na temat konfliktu politycznego, który rozegrał się w polskich elitach w ostatnich dwóch latach, a który był w znacznym stopniu konfliktem wewnątrzinteligenckim. Punktem wyjścia zróbmy warszawski Żoliborz, miejsce, w którym mieszkał Jacek Kuroń, ale i w którym wychowali się bracia Kaczyńscy.
Interesujące z naszej perspektywy jest to, że do Żoliborza, który stanowi ucieleśnienie inteligenckiej tradycji, w sposób naturalny zaliczano także – obok Żoliborza Urzędniczego, Dziennikarskiego i kolonii WSM, zawsze kwartał zwany Żoliborzem Oficerskim. To znaczy, że oficerowie w naturalny sposób zaliczani byli do tego etosu, który potem, opowiedziany poprzez pryzmat wielkiej postaci Kuronia, miał być wyłącznie lewicowo-inteligencki. Jednak bracia Kaczyńscy reprezentują także jeden z rodzinnych wariantów etosu żoliborsko-inteligenckiego, w ogólnym sensie etosu polskiej inteligencji. Tymczasem tak się o nich opowiada, jakby byli strasznymi drobnomieszczanami z wiersza Tuwima.
Wykształciuch ma rzecz niesłychanie istotną w procesie modernizacji – parcie do góry i do pieniędzy. Jednocześnie może być nastawiony na zerwanie ciągłości z wielkimi narracjami historycznymi (Ludwik Dorn)
Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ konflikt, który się rozegrał w Polsce w ciągu ostatnich dwóch lat, odsłania problem, jaki polska inteligencja lewicowa ma z instytucją państwa.
Tutaj warto się odwołać do dwóch postaci literackich. Do skrajnych postaw reprezentujących różne podejścia do tego wszystkiego, co w polityce jest przykre, a na co trzeba się zgodzić, jeżeli się zdecydujemy mieć własne państwo. To jest z jednej strony generał Barcz z powieści Kadena Bandrowskiego o tym samym tytule, z drugiej zaś strony Cezary Baryka z „Przedwiośnia” Żeromskiego.
Kaden pisał, że Polskę trzeba wygrać jako państwo, że muszą być „twarde ramy”, w które trzeba ująć polskie życie, a to może się udać tylko wtedy, gdy mamy takich ludzi, jak major Pyć – w powieści szef tajnych służb, który jest w stanie załatwić wszystkich agentów, w tym również tych przysyłanych tutaj przez naszych sojuszników z Zachodu, o bolszewickich nie wspominając. Że trzeba to robić twardo, zdecydowanie, bo niepodległość jest wartością samą w sobie i bez niej nic nie będzie – ani modernizacji, ani kultury, ani wolności.
Po drugiej stronie znajdował się Żeromski, który w jednym ze swoich esejów politycznych pisał o własnym szoku, kiedy dotarło do niego na progu niepodległości, że w wolnej Polsce będą także polscy policjanci z pałkami. A przecież wolna Polska to dla nich był jakiś czysty, duchowy ideał braterstwa powszechnego.
Dlaczego to jest istotne? Bo tamtej tradycji Kadena, która była piłsudczykowska, siłą rzeczy nie można było potem kultywować. Bohdan Cywiński, gdy pisał „ Rodowody niepokornych”, nie tylko z przyczyn cenzuralnych nie mógł uwzględnić Piłsudskiego, ludzi z POW, Legionów, którzy budowali II RP – byli wojskowymi, oficerami wywiadu, dyplomatami twardo stąpającymi po ziemi.
Wspaniały klimat demokratycznej opozycji przesiąknięty był bowiem tym, co Vaclav Havel nazywał „antypolityczną polityką”. Nasi rodzimi opozycyjni przywódcy intelektualni i polityczni w latach 70. i 80. pisali o „życiu w godności”, „życiu w prawdzie”. W gruncie rzeczy proponowali prymat etyki nad polityką, wolność była rodzajem duchowego ideału – który obyć się miał bez instytucji państwowych.
Tradycyjny inteligent myśli o sobie ze względu na całość, jaką jest interes Polski, narodu. Coraz bardziej mamy teraz do czynienia z obecnością ludzi nastawionych na samorealizację, ku sobie (Paweł Śpiewak)
I to się okazało decydującym polem starcia przez ostatnie dwa, trzy lata. Bo w tym sensie bracia Kaczyńscy są bardziej z Kadena niż z Żeromskiego (choć w sensie społecznym są właśnie lewicowi-żoliborscy), są – używając języka II RP – bardziej „państwowotwórczy” niż prawicowi.
Inteligencja, która się im przeciwstawiła, ma swoją inną wielką tradycję – tradycję antypolitycznej polityki, sięgającej głęboko korzeniami do Żeromskiego czy Abramowskiego. Ktoś, kto proponował, że trzeba, używając języka Kadena, ująć polskie życie w twarde ramy, musiał spowodować ostry konflikt. Inteligenci wychowani na Kołakowskim, Kuroniu czy Michniku – na ich tekstach z lat 70. i 80. – mają absolutną alergię na taki program. Jednak choć rozumiem przyczyny takich reakcji, uważam, że reakcja była zbyt neurotyczna, co nie pozwala dostrzec realnych polskich problemów. Wydaje się, że to jest istotne dlatego, że jedną z naczelnych kwestii polskiej modernizacji po 1989 r. był problem słabości państwa. Państwo jest bowiem niezbędnym instrumentem w procesie modernizacji i niebagatelną rolę odgrywa tutaj jego siła i sprawność. Problem z tą postawą, która wywodzi się – nazwijmy to tak – od Żeromskiego, polegał na tym, że wszystko to, co się przyczyniło do zwycięstwa nad komunizmem, już nazajutrz po zwycięstwie stało się źródłem problemów.
Prymat etyki nad myśleniem instytucjonalnym był skutecznym orężem w walce z totalitarnym porządkiem. Ale gdy ten porządek już upadł, okazało się, że przez poprzednie 20 lat nie myślano o tym, jaki Polska ma mieć ustrój, jaką konstytucję, jaki system partyjny. Przecież to z powodu dominacji tego właśnie klimatu intelektualnego rodziły się na przykład na łamach „Gazety Wyborczej” teksty poważnych ludzi, którzy z całą powagą udowadniali, że systemy partyjne to przeżytek. Instytucje, partie – to wszystko jakoś tak przy okazji powstało, bo nikt nie miał wielkiego planu, przynajmniej na początku. Podstawowym wyzwaniem było bowiem nie budowanie niepodległości, lecz zarządzanie procesem transformacji społeczno-gospodarczej. Lewicowo-liberalna inteligencja wychowana w tradycji antypolitycznej polityki, w walce z PiS połączyła się z nową klasą średnią, którą raczej zadowala miękki populizm czy też, jak to się dzisiaj pisze, wizja postpolitycznej polityki, w której także, z pozycji obywatela-konsumenta żądającego od państwa „usług”, kwestionuje się autonomię sfery polityczności. Ten sojusz wygrał, tyle że on był w istocie egzotyczny. Połączyła go niechęć do PiS, a nie pozytywny projekt alternatywnego ładu. Jego przyszłość jest zatem wątpliwa.
Aleksander Smolar:
Tezy Ludwika Dorna w jakimś sensie są wewnętrznie sprzeczne. Rozumiem potrzebę uzasadnienia pojęcia, którym się posłużył i które z politycznego punktu widzenia było niefortunne. Myślę, że Paweł Śpiewak ma absolutnie rację, pokazując, że wpisywało się ono w ten populistyczny, antyelitarny ruch, który dość szeroko się objawił i ogarnął zresztą też część Platformy. Warto przypomnieć sobie systematyczny atak przeciwko tzw. autorytetom. Właściwie przeciwko instytucji autorytetu, bo to nie było przeciwko konkretnym osobom. To jedna z cech każdego populizmu. O ile populizm jest mglistym pojęciem, o tyle są dwa elementy, które występują w każdym populizmie. Obrócenie się przeciwko elitom, a po drugie, przeciwko instytucjom pośredniczącym demokracji.
Paradoksalnie z opisu wykształciuchów wynika, że oni powinni byli pójść do PiS. Dlatego że była to warstwa nowa, o niestabilnym statusie, o zagrożonym poczuciu godności własnej, o poczuciu niedostosowania. Tego typu grupy idą do ruchów radykalnych, przeciwko establishmentowi.
PiS ma bardzo silne elementy jakobińskie, zwalczał wszystkie konkurencyjne źródła władzy i autorytetu. To, co zwalczał PiS w inteligencji, to tzw. soft power, czyli miękka władza, która nie polega na dysponowaniu siłą, środkami przemocy i produkcji, tylko na posiadaniu atrakcyjnego wzoru. Wzoru osobowego, postawy, atrakcyjnych elementów etosowych. To był podstawowy powód ataku przeciwko inteligencji. Przeciwko PiS nie były tylko wykształciuchy tak, jak je opisywał Ludwik Dorn. Jak popatrzymy na wypowiedzi starej inteligencji, to też było ten sprzeciw widać.
Wojnę tę PiS przegrał, nie tylko występując przeciwko elitom; taki niezamierzony skutek przyniosła też ustawa lustracyjna. Została tak skonstruowana przez młodych polityków PiS i PO, że zagrożeni nią czuli się nawet starzy inteligenci życzliwi PiS. Z punktu widzenia politycznego to było szaleństwo.
Sięgnę do faktów historycznych, w tym do moich własnych wspomnień jako emigranta od początku lat 70. Dla mnie rewolucja „Solidarności” była czymś wspaniałym. Ale to, co wówczas natychmiast zauważyłem, to była straszliwa degradacja inteligencji. Inteligenci, którzy byli i traktowali siebie jako przewodnią warstwę narodu, stali się doradcami przywódców robotniczych i podlegali ich kaprysom. W stanie wojennym odzyskują pozycje, dlatego że możliwości oporu wtedy to przede wszystkim symboliczne działania typu inteligenckiego.
Język antypolityki zrobił wówczas niesłychaną karierę i odniósł triumf polityczny w Polsce i gdzie indziej. Klarowny język nieszukania wspólnego języka z reżimem. Niemal przypadkowo, ze względów pragmatycznych, pojawił się w marcu 1968 roku, gdy zaczęto mówić o konstytucji, prawach człowieka, o tym, że prasa kłamie. W latach 70. i 80. występował jako spójna doktryna antypolityki. Natomiast nie jest prawdą, że w 1989 roku ten język triumfuje, wręcz przeciwnie, jeżeli popatrzymy na czołowe postaci tego nurtu, który wówczas objął rządy w państwie, to aż do bólu stosowano pragmatyczny język reform. Dokonywano wyborów jak najbardziej politycznych.
Warto zauważyć też, że reformy kapitalistyczne nie są zgodne z żadnym etosem inteligenckim. Pamiętam artykuły Bohdana Cywińskiego, gdzie krytykował reformy doby transformacji, której dziś nikt nie kwestionuje włącznie z radykalnymi wielbicielami IV RP. Pisał o niesprawiedliwości, ohydztwie tej kapitalistycznej transformacji z punktu widzenia wartości inteligenta z tradycyjnym poczuciem służby idei, wspólnocie. Kogoś, kto uczestniczy we wspólnocie bez pośrednictwa mechanizmów gospodarczych, wyboru demokratycznego, hierarchii biurokratycznej państwa. W jakimś sensie dramat ludzi, którzy przeprowadzali transformację, polegał m.in. na dramatycznym poczuciu sprzeczności między wartościami, które wyznawali, a koniecznością przebudowy kraju.
Formacja Jacka Kuronia i Adama Michnika była bardzo głęboko zakorzeniona w tradycji inteligenckiej, była antypolityczna. Antypolityczność ta polegała na utożsamieniu się z całością interesów państwa, długookresową wizją jego interesów. To nie była gra, ale często faktycznie była odrzucana polityka jako mediacja między interesami własnego elektoratu a interesami całości kraju. Polityka to jest sztuka, w której trzeba umieć znaleźć odpowiedzi na konkretne polskie problemy, równocześnie nie rozbijając własnego elektoratu, po to, żeby móc przetrwać. Można podać wiele przykładów, że wówczas podejmowano decyzje, które rozbijały i likwidowały elektorat aż do samobójstwa. Ta odmowa polityki, odmowa myślenia w kategoriach taktyki i interesu konkretnych grup, bardzo mieściła się w etosie inteligenckim.
J.L.:
A współcześnie – mamy kryzys postawy inteligenckiej? Wypiera ją wykształciuch?
A.S.:
Uważam, że w Polsce jest i będzie miejsce na inteligenta tradycyjnego, bo to wynika z polskiej historii i w tym sensie nie będziemy odtwarzali zachodniej drogi rozwoju. Inteligencja w sensie tradycji polskiej łączy cenzus z poczuciem misji, utożsamienia się z całością.
Polityka demokratyczna nie jest poddana kontroli cnót często w demokracji postulowanych. Demokracja dzisiejsza nie opiera się na cnotach, tylko w dużym stopniu na interesie własnym ludzi wchodzących do polityki. Dlatego tradycyjna inteligencja z jej wartościami może odgrywać istotną funkcję regulacyjną, nie panując ani nie rządząc, ale dysponując kapitałem autorytetu ze względu na tradycje i ze względu na swoje kwalifikacje. Na to liczę. A co do samego wykształciucha: w tradycyjnym polskim języku to był półinteligent. Nie widzę powodu, żeby z tego słowa rezygnować.
J.L.:
Charakterystyczne, że jak rozmawiamy o inteligencji, wykształciuchach, natychmiast rozmawiamy też o PiS...
L.D.:
To wskazuje, że właśnie ta partia przy wszystkich swoich błędach uderzyła w ważne, wrażliwe punkty, przedtem przemilczane. Sukces pierwszych lat transformacji to był sukces wysiłków na rzecz demobilizacji politycznej społeczeństwa. Na co PiS postawił? Na mobilizację. I w związku z tym pojawiły się te wszystkie punkty zapalne, kwestie, które przedtem były spychane na margines, nad którymi zdrowa wspólnota polityczna powinna dyskutować, a nad którymi nie dyskutowano bądź dyskutowanie traktowano jako obraz skrajnego wariactwa.Staram się unikać analiz, dlaczego PiS przegrał, ale nie zgadzam się z tym zręcznym opisem pana Gawina, że to był spór wewnątrz inteligencji. Aleksander Smolar utożsamił z PiS parę ciężkich błędów, ja się przymierzam do ich opisania. Ostateczna wersja ustawy lustracyjnej była niesłychanie ciężkim błędem, ale co więcej, ona powstała pod wpływem klasycznych, opozycyjnych, starych inteligentów, także obecnie polityków PO, jak Bogdan Borusewicz. To była presja opozycji, bardzo różnie rozlokowanej, na prezydenta.
I powstało coś, co było ciężkim strukturalnym błędem i można powiedzieć, choć nie przypisuję PiS i także sobie jakobinizmu, że był to tzw. błąd Robespierre’a. Robespierre tuż przed swym upadkiem wygłosił mowę, mówiąc: są między nami zdrajcy. Nie powiedział tylko, kto jest zdrajcą. W związku z tym jego przeciwnicy poszli po ławach deputowanych i każdemu mówili: słuchaj, on ciebie ma na myśli. Dwa dni później Robespierre zakończył w sposób ostateczny karierę.
Z tym, że to nie był błąd polityków PiS, to był błąd części starej opozycji i prezydenta, że się zgodził ustawę na jej modłę zmieniać.D.G.: Prawdę powiedziawszy, od 1989 roku była taka atmosfera, że ten kto zgłasza alternatywę polityczną, wyłamuje się z pewnej jedności, która ma także charakter moralny. Ponieważ inteligencja w Polsce ma takie a nie inne korzenie, to normalne różnice polityczne, które gdzie indziej byłyby zwykłym ostrym konfliktem politycznym, u nas są także konfliktami moralnymi. Normalny cywilizowany konflikt polityczny u nas staje się konfliktem angażującym od razu godność osobistą.
Ale zgadzam się ze wszystkim, co powiedział Aleksander Smolar na temat roli inteligencji, dołączyłbym do tego także zdolność opowiedzenia na nowo tradycji. Tradycja narodowa przesądza o polskiej tożsamości, żeby żyła, musi być opowiadana na nowo w każdym pokoleniu. Modernizacja zatem musi obejmować to wszystko, co jest modernizacją społeczną, cywilizacyjną, infrastrukturalną, ale też wysiłek opowiedzenia tradycji na nowo.
PiS zwalczał w inteligencji tzw. soft power, czyli władzę, która nie polega na dysponowaniu siłą tylko na posiadaniu atrakcyjnego wzoru (Aleksander Smolar)
Mam też nadzieję, iż wraz z odrzuceniem PiS inteligencja lewicowo-liberalna nie odrzuciła jednak radykalnie idei, że do przeprowadzenia skutecznej modernizacji jest potrzebne silne państwo, silne i kompetentne, choć naturalnie nie omnipotentne. Żeby wchłonąć środki unijne, potrzeba nie mniej biurokracji, tylko więcej, lepiej opłacanej i bardziej kompetentnej. To jest populistyczne, jeżeli ktoś bez przerwy opowiada, że państwo jest czymś, co należy ograniczyć, podciąć, wykończyć, zmniejszyć itd. Jeżeliby to tak miało wyglądać, to by było niedobrze dla Polski.
P.Ś.:
Nie odrzucam pojęcia inteligenta, tylko twierdzę z przekonaniem i powtarzam to jeszcze raz jako ktoś, kto pochodzi – już chyba w czwartym pokoleniu – z inteligencji, że zarazem mam poczucie absolutnej samotności. Pracuję dużo poza Warszawą, na uniwersytetach różnego rodzaju. Zauważyłem – tam nie ma inteligentów. Tam są akademicy, studenci, pracownicy uniwersytetu. Ale z pewnością do kategorii inteligentów tych ludzi bym nie zaliczał, co nie znaczy, że to dobrze lub źle. Ta warstwa w sensie etosowym zanika.
W Ameryce nie ma inteligentów. Są intelektualiści. Książki, filmy, Internet to nie jest dzieło inteligencji. Inteligent w Polsce to jest jakiś rodzaj bardzo specyficznego określenia i być może, że umiejętność myślenia logicznego, odkrywczego, wyobraźnia, odwaga w myśleniu, to nie są cechy specyficznie inteligenckie, tylko grupy, którą nazywamy intelektualistami czy akademikami, którzy występują na całym świecie. I z tego punktu widzenia polskie doświadczenie nie jest niezbędne w gruncie rzeczy. Mam wrażenie, że ono ginie. Autorytet tych starych warstw inteligenckich w Polsce zamiera, traci na znaczeniu i inny system wartości odgrywa wielką rolę.
Jestem zdecydowanym zwolennikiem tezy socjologicznej, że indywidualizm w Polsce staje się podstawą. To jest nowoczesne społeczeństwo w tym sensie, że kieruje się wzorcami kultury indywidualistycznej, klasy średniej, które mają niewiele wspólnego, moim zdaniem, z tymi XIX-wiecznymi i trochę zmęczonymi problemami inteligencji.
Natomiast nie rozmawiamy o inteligencji poza jej kręgiem i to jest chyba zasadniczy problem. Jedynie ta grupa potrzebuje myślenia na ten temat. Reszta jakoś się bez tej dyskusji doskonale obywa.
Wypowiedzi Pawła Śpiewaka publikujemy bez autoryzacji