Teoretycy futbolu dodają, że chodzi o znaczenie fundamentalne i egzystencjalne zarazem, albo coś w tym rodzaju. Piłka nożna znaczy więcej niż życie i śmierć – mówią najwięksi futbolozofowie.
Dziś wszyscy jesteśmy trenerami piłkarskimi, choć raczej słabymi – większość z nas nie spełnia pierwszego warunku mojej definicji, a warunek drugi spełnia w sposób graniczący z obłędem. Nikt nie widział faulu i spalonego w meczu z Austrią, ale wszyscy wiedzą, że winnego trzeba ukarać („zabić” – mówi premier), a nasz kraj poniósł kolejną historyczną klęskę. Niewybaczalne błędy łysego Anglika i prawdopodobny spisek w UEFA skierowany przeciwko nam to tylko jedno oblicze zbrodni dokonanej na narodzie polskim w ostatnich tygodniach.
Drugiej dokonaliśmy sami, wybierając na trenera drużyny starego Holendra, który następnie skierował do gry Polaków nieudaczników. Była zatem zbrodnia, padliśmy jej ofiarą, ale i sami ponosimy za nią słuszną karę.
Jest to oczywiście wszystko logicznie spójne na tej samej zasadzie, na jakiej spójne jest przekonanie wielu z nas, że polscy lekarze, inżynierowie i nauczyciele są najlepsi na świecie, a równocześnie mamy najgorszą na świecie służbę zdrowia, mosty i szkoły. Jesteśmy jednocześnie najlepsi i najgorsi we wszystkim, do czegokolwiek byśmy się wzięli.
Oczywiście w piłce nożnej, jak mawiał wielki polski trener, można wygrać, przegrać albo zremisować, co trochę zakłóca opisany wyżej schemat narodowego obłędu. W futbolu nie można równocześnie wygrać i przegrać, choć każdy rezultat podlega dowolnej interpretacji. Dziś wielu Polaków uważa na przykład, że zakwalifikowanie się po raz pierwszy w historii do finałów mistrzostw Europy jest klęską, mimo że jeszcze na początku czerwca było wspaniałym triumfem. Po powrocie z Austrii piłkarze uciekali w popłochu przed kibicami, trener – chyba zaczął już myśleć po naszemu – próbował podać się do dymisji, mimo że nikt go o to nie prosił, i tylko Antoni Piechniczek, Grzegorz Lato i Włodzimierz Smolarek wydają się w sumie zadowoleni. Według nich triumf Polaków przekuty w klęskę dowodzi, że niezbędne jest wskrzeszenie trupa rodzimej myśli szkoleniowej, o której wszyscy zapomnieli. Niesłusznie zapomnieli, jak się okazuje, bo przecież Polacy są najlepsi we wszystkim – zwłaszcza wtedy, gdy okazują się najgorsi.