Nigdy dotąd nie było w Polsce tak przyjaznego klimatu dla debiutów. Łatwiej jest dziś zrobić pierwszy film niż trzeci czy czwarty. W Instytucie Sztuki Filmowej scenariusze debiutantów rozpatrywane są osobno, a to znacznie zmniejsza konkurencję.
Dla młodych stworzono „Laboratorium scenariuszowe”, „Młodą animację”, „Pierwszy dokument” czy „Ekran” w szkole Wajdy. W najbardziej popularnym programie „30 minut” studenci i absolwenci wydziałów reżyserii, a także twórcy niezawodowi, którzy mają na swoim koncie dwa krótkie obrazy, mogą za ok. 130 tys. zł zrealizować 30-minutową fabułę. A teraz rusza także prowadzone przez Jerzego Kapuścińskiego Studio Munka, gdzie mają powstawać trzy, cztery debiuty rocznie.
Tak zwane trzydziestki są dzisiaj wylęgarnią fabularzystów. To ich autorzy zajmą kiedyś w polskim kinie miejsca Wajdy, Zanussiego, Glińskiego. Dlatego warto im się przyjrzeć.
– Przychodzą do nas na ogół studenci i świeżo upieczeni absolwenci szkół filmowych w Łodzi i Katowicach – mówi Jerzy Kapuściński, członek Rady Artystycznej programu, kiedyś inicjator znakomitego cyklu telewizyjnego „Pokolenie 2000”. – Ale też reżyserzy, którzy skończyli studia jakiś czas temu, zdobywali nagrody na festiwalach filmów dokumentalnych, jednak nie udało im się wystartować w fabule. Jak choćby Borys Lankosz, twórca „Obcego VI”, czy Piotr Kielar, którego komedię „Bugi” będziemy niedługo kolaudować. Dajemy szansę scenarzystom, właśnie kręcą u nas filmy Przemysław Nowakowski czy Krzysztof Bizio.
Obejrzałam kilkanaście „trzydziestek” i etiud szkolnych. Młodzi twórcy nie porywają się na rozliczenia z historią, nie interesują ich też relacje społeczne ani polityka. Na ogół opowiadają o sprawach najbliższych, codziennych. Zadają pytania najprostsze: jak żyć? Co jest naprawdę ważne?