Cool, wow, oops to wiocha!

Strasznie się spauperyzowała nasza rozrywka. Chcemy być wojskowi i jowialni w poczuciu humoru. Luźni, spontaniczni. Chcemy walczyć z Kościołem, z tradycją. Wszystko jest cool, wow, oops. A tak naprawdę to wieśniactwo. To jest świat, który kompletnie mnie nie interesuje. Z Wojciechem Waglewskim rozmawia Jacek Cieślak

Aktualizacja: 11.10.2008 01:46 Publikacja: 10.10.2008 20:13

Wojciech Waglewski

Wojciech Waglewski

Foto: Fotorzepa, MW Michał Walczak

[b]Chciałbym to pytanie zadać tonem pełnym oburzenia, ale nie wiem, czy mi wyjdzie: dlaczego pan nie chce dotrzeć do prostych ludzi, nie występuje w talk-show i reklamach, jak wiele innych gwiazd?[/b]

W reklamie wystąpiłem, kiedy była mi potrzebna do nagrania płyty z orkiestrą i Tomkiem Stańką. Jeśli czułbym potrzebę, wykorzystywałbym media i reklamodawców częściej, ale mam wrażenie, że muzyce, którą gram, ich pomoc mogłaby tylko zaszkodzić. Są ludzie, którzy uważają, że pokazanie się w ich programach zwiększa sprzedaż płyty. Dziwili się, że nie chcę do nich przyjść, a ja jestem przekonany, że moja wizyta w pewnych miejscach obniżyłaby zainteresowanie moją muzyką. Przecież w największych mediach nikogo nie interesuje sztuka. Tam się rozmawia o tym, czy ktoś woli chodzić nago czy nie. Wolę amerykański program „Henry Rollins Show”, w którym znakomite kapele występują na żywo.

[b]Ale teraz w reklamach pokazują się już prawie wszyscy najwięksi aktorzy – Janda, Figura, Kondrat, Zamachowski, Stuhr, Fronczewski. Ostatnio doszlusowała do telewizyjnego towarzystwa Kayah, która mówi, że szuka nowych artystów, a także Agnieszka Chylińska. Prawda jest taka, że obie panie chcą się przypomnieć przed premierą nowych płyt.[/b]

Jestem bardzo daleki, żeby osądzać kogokolwiek.

[b]Ale co pan czuje?[/b]

Mnie się nie podobają te programy. W związku z tym mało je oglądam. Myślę, że strasznie się spauperyzowała nasza rozrywka. Chcemy być wojskowi i jowialni w poczuciu humoru. Luźni, spontaniczni. Chcemy walczyć z Kościołem, z tradycją. Wszystko jest cool, wow, oops. A tak naprawdę to wieśniactwo. To jest świat, który kompletnie mnie nie interesuje. Mnie się wydaje, że sztuka bez niego daje sobie świetnie radę.

[b]Śpiewa pan w piosence „Niefajnie”, że wszystko jest przesłodzone, lepkie, obrzydliwe.[/b]

Tym bardziej jestem zbudowany ostatnią płytą Ani Dąbrowskiej, co może kogoś zaskoczyć, bo popem się specjalnie nie interesuję. Ania woli zaśpiewać jeden dźwięk mniej niż o dwa za dużo. To właśnie lubię. Niestety w młodym rocku jest słabo.

[b]Dąbrowska to ciekawy przykład. Jest wychowana przez współczesne media, trafiła na estradę przez „Idola” i nie kryła, że wartościową muzykę lat 60. i 70. poznała dużo później, na własną rękę, bo starsi mieli Trójkę, a jej pokolenie zostało odcięte od muzycznej tradycji.[/b]

Już dawno o tym mówiłem, że poza Trójką, mną i Fiszem w Roxy FM w czwartek o 22 media mają kompleks bycia na topie, dlatego prezentują wszystko, co nowe.

[b]Czy niezależność objawiała się u pana od najmłodszych lat?[/b]

Powiedziałbym raczej o inności, odmienności. Jako pięciolatek przyjechałem do Warszawy z Nowego Sącza, mój tata był reporterem Trójki. Z Nowego Sącza zapamiętałem podwórkowe zażyłości, raj pełen przygód. W Warszawie zobaczyłem zuniformizowany świat, budyneczki z płyty, strasznie dużo ludzi. Byłem zahukanym chłopakiem z prowincji, miałem jej akcent. Ale jak teraz myślę, może tym bardziej marzyłem o niezależności, własnym świecie. Do piątej klasy podstawówki byłem najlepszym uczniem, a to się zazwyczaj łączy z osobistą porażką, kłopotami wewnętrznymi, odosobnieniem. Kułem, bo nie miałem co robić. Można być inteligentnym i mieć dobre oceny z jednego przedmiotu. Ale ze wszystkich? To była straszna porażka i nieszczęście. Kolegów poznałem dość późno, ale wszedłem z nimi w tak dużą zażyłość, że rodzice musieli mnie przenieść do innej klasy, bo to byli chuligani i zacząłem się staczać. Rozrabialiśmy. Moim kolegą został chłopak, który pięć lat robił jedną klasę. Jego braciak siedział w więzieniu.

[b]Co was połączyło?[/b]

Ktoś nareszcie się mną zainteresował i przybił piątkę. Wolnomyślicielstwa uczył mnie na pewno brat mamy, starszy ode mnie o siedem lat, teraz jest profesorem filozofii. Zaprowadził mnie na koncert Czerwonych Gitar w Audytorium Maximum. Grali najgłośniej w Polsce. Kiedy wszedł na ekrany film Beatlesów „A Hard Day’s Night”, poczułem, że żyję, i próbowałem przełamywać izolację muzyką. Poznałem kolegę, który grał na bębnach. Ale nasza znajomość zaczęła się od tego, że postanowił mi przylutować. Nie spodobałem mu się. Odbyliśmy regularny pojedynek. Był ze środowiska giganckiego i dobrze boksował. Nieźle dostałem od niego po masce. Ale się zakolegowaliśmy i założyliśmy zespół, w którym na gitarze grał syn słynnego aktora Józefa Nowaka. Pewnie literatura uczyła mnie też niezależności, poczynając od „Tomka Sawyera” i „Chłopców z Placu Broni”. Od ogólniaka największy wpływ na moje wybory miała kobieta.Jaki?Zaczęło się od tego, że na każdej ławce było napisane „Kocham G.W.”. Postanowiłem zobaczyć, jak wygląda, i G.W. mnie oszołomiła. Byłem najmniejszy w klasie, miałem metr pięćdziesiąt, z daleka nie było wiadomo, czy stoję czy siedzę, ale postanowiłem ją uwieść. To wtedy ostatecznie postanowiłem zostać muzykiem bigbeatowym, bo to dawało jakieś szanse. Udało się, zacząłem grać w klubach studenckich, a wtedy nie było tak, że każdy, kto miał ochotę i kasę, wchodził wprost na scenę. Byłem kimś.

[b]Tak poznał pan swoją żonę.[/b]

Poznaliśmy się w połowie ogólniaka, a już na maturze byliśmy parą. Ściągałem od niej na przedmiotach ścisłych, a ona ode mnie na humanistycznych. Chodziliśmy ze sobą. Oczywiście wcześniej trochę podrosłem.

[b]Czy noszenie długich włosów wymagało na przełomie lat 60. i 70. odwagi?[/b]

Żeby przejść dwie ulice od siebie do mieszkania G.W. na warszawskiej Ochocie, musiałem dokonywać niezwykłych ewolucji, a i tak dostawałem smary co trzeci dzień. Chodziłem stałą trasą, Białobrzeską, i raz czyhali tam na mnie kolesie z krzesłem i nożyczkami. Posadzili mnie i powiedzieli, że będzie strzyżenie. Ktoś mnie uratował. To nie był jeszcze czas, kiedy gitowcy napadali na staruszki, jeszcze mieli kodeks. Nie pamiętam jego topografii, ale chodziło mnie więcej o to, że baki nosiło się na Woli, a wąsy na Ochocie. Długie pióra były zakazane wszędzie. Długie włosy nosiły pedały. Ale bito za różne rzeczy. Zbyszek Namysłowski opowiadał mi, że dostał za torbę na ramieniu. To już była oznaka hipiserki.

[b]Ile razy pan oberwał?[/b]

Mnóstwo. Kiedyś jechaliśmy tramwajem, gdzie nas prano i kopano na podłodze. Nikt nie zareagował. Kiedy w końcu motorniczy otworzył drzwi, podszedł do nas pułkownik wojska i powiedział: „A ja myślałem, że wy tak sobie rozmawiacie”.

[b]Zaczął pan grać muzykę etniczną, żeby zaprotestować przeciwko Mazowszu i Śląskowi w nadmiarze obecnym w radiu?[/b]

Zacząłem grać, bo zaczarowała mnie sztuka, spodobała mi się swobodna forma wypowiedzi. Najpierw w rock and rollu. Przecież Hendrix nie miał przebojów poza „Hey Joe”. Potem zafascynowały mnie otwarte jazzowe formy. Zobaczyłem na Jazz Jamboree koncert Charlesa Lloyda, trio Johna Surname’a.

[b]Grał pan muzykę improwizowaną w czasach, kiedy w telewizyjnym „Koncercie życzeń” królowało „Jak się masz, kochanie” Happy Endu.[/b]

Na pewno czułem niechęć do oficjalnej muzyki, a jednocześnie wiedziałem, że wielu ludzi potrzebuje innej, niezależnej. Tak samo jak teraz! Czy są w telewizji Janerka, Armia, Budzy? Nie ma.

[b]Czy był pan kiedykolwiek zatrudniony na etacie?[/b]

Na pół etatu, jako goniec w gazecie „Racjonalizacja i Wynalazczość”. Pracowałem tam przez rok, kiedy nie dostałem się na studia i załatwiłem sobie odroczenie, żeby nie iść do wojska.

[b]I nigdy nie był pan od nikogo zależny?[/b]

Tylko od żony. Inne formy trudno mi sobie wyobrazić. Oczywiście poza muzyką, ale to jest mój suwerenny wybór.

[b]Doświadczył pan biedy?[/b]

Na początku lat 80. Musieliśmy sprzedać z żoną obrączki. Oczywiście pomagali nam rodzice, ale nie było koncertów, a mieliśmy już dzieci. Dopiero po 1989 r., kiedy powstały nowe rozgłośnie radiowe, a po reformie Balcerowicza ustabilizował się złoty, pojawiły się tantiemy. Nie znałem tricków członków ZAiKS, którzy wykorzystując inflację, brali na początku roku zaliczki, wymieniali je na dolary, a w grudniu ponownie na złotówki. Kiedy sprzedaliśmy album „Małe Voo Voo”, oficjalnie w półmilionowym nakładzie, nieoficjalnie w milionowym – tantiemy z trudem starczyły mi na dwutygodniowe wakacje na Mazurach. Tak duża była inflacja.

[b]Jest pan rockmanem, a żyje pan od wielu z jedną żoną.[/b]

To mit, że muzyk rockowy jest jak marynarz i ma dziewczynę w każdym porcie. A Lech Janerka, Kazik, Muniek Staszczyk?

[b]Muniek przyznawał się do wyskoków.[/b]

Mam piękną, mądrą i wspaniałą żonę. Czego mi więcej trzeba?

[b]Wychował pan dwóch synów i może być teraz z nich dumny.[/b]

Może dlatego, że ich nie wychowywałem? Ktoś mądry powiedział, że problemy wychowawcze pojawiają się wtedy, kiedy problem ze sobą mają wychowawcy. Wystarczy jedna kobieta, jedna żona, a dalej już się idzie prostą drogą. Kiedy w pierwszym hiphopowym tekście synów usłyszeliśmy, że wychowali się w atmosferze miłości, poczuliśmy z żoną miękkie kolana.

[b]Bicia w domu nie było?[/b]

Parę razy w czapkę dostali, ale w czapkę, a nie w głowę. Mówiąc serio, są momenty gorsze, przypadają zazwyczaj na czas buntu. Kiepsko było zwłaszcza z Emade, kiedy przenieśliśmy się z Ursynowa na Kabaty. Nie mógł się pogodzić z utratą kolegów. Codziennie nam znikał. Nabiegałem się przy oknach, nawyglądałem syneczka. Przeczekałem ten czas, tak jak okres fascynacji heavy metalem. Gorzej być nie mogło. Obydwaj założyli zespół i chodzili w koszulkach zespołu Kreator. Moja mama się cieszyła, że noszą krzyże na piersi, a nie zauważyła, że były odwrócone. Wiedziałem, że z tego wyrosną.

[b]Czy synowie mieli problem z używkami?[/b]

Miałem kłopot z głowy, bo widzieli moich kolegów w różnych stanach. Jeden z nich na wakacjach w stanie głodu narkotycznego latał z siekierą po ośrodku wypoczynkowym. A najwięksi artyści, których poznali, nie mieli takich problemów. Imponowali wolnością i sztuką.

[b]Tata też musiał dawać dobry przykład.[/b]

No tak, choć pewnie widzieli mnie napitego parę razy. Różowo nie było. Teraz pijam tylko wino, ale kiedyś i innych trunków sobie nie odmawiałem. Nigdy jednak nie było z tego powodu żadnych problemów czy wybuchów agresji. Wzór „seks, drugs i rock and roll” nie jest atrakcyjny dla wszystkich!

[b]W piosence „Dziś jest ładna pogoda” rozpoczynającej nowy album Voo Voo, prosi pan, by nie pytać o receptę na życie. Tymczasem recepta pojawia się mimowolnie: trzeba żyć normalnie, zgodnie z zasadami, świat i tak pójdzie własną drogą, a to, co nie miało wartości – przeminie.[/b]

Nie chcę sobie dorabiać gęby filozofa, bo to jest piosenka, która ma mówić, że płyta nie jest pogłębiona filozoficznie: nie śpiewam o bycie, świadomości i wszechświecie. Może kierował mną młodzieżowy rozbrat?

[b]O co chodzi?[/b]

Z jednej strony powstają teksty skretyniałe, jakich nie było od 20 lat w polskiej muzyce rozrywkowej, z drugiej takie, które chcą opisać świat w całej jego złożoności, są jednak naiwne i kiepsko zredagowane. A im człowiek starszy, tym chętniej dochodzi do wniosku, że w tekście poza treścią wspaniała może być zabawa formą, co udowadniał Jeremi Przybora, a z autorów współczesnych – Lech Janerka.

[b]Im mądrzej, tym głupiej, im prościej, tym mądrzej?[/b]

Chciałbym prościej i mądrzej. A pointa piosenki, o której mówimy, jest taka, żeby się nie rozdrabniać i nie dać wkręcić. Kodeks postępowania, wbrew pozorom, pozostaje prosty. Trzeba się zachowywać porządnie, przyzwoicie. Liczą się miłość i przyjaźń.

[b]Poprzednie płyty Voo Voo były nu jazzowe, ostatnie trzy, które pan nagrał – z Maćkiem Maleńczukiem, z Fiszem i Emade, oraz najnowsza – nawiązują do korzeni bluesa i rocka.[/b]

Rock znajduje się w błogim stanie hibernacji. To dla mnie stan wymarzony. Rock nie musi już niczego udowadniać. Nie powstają płyty przełomowe, bo przełomów dokonano już kilku i nie ma obowiązku robienia kolejnych. Ważne jest jednak dążenie do odzyskania spontaniczności. Powstaje mnóstwo muzyki opartej na gitarowych riffach, jak w czasach The Kinks. Wiem, co mówię, bo sprowadzam wiele płyt do audycji w Roxy FM.

[b]Sztandarowym przykładem byli White Stripes, a ostatnio The Recounters, którzy wydali płytę w tydzień po jej nagraniu.[/b]

Powstało mnóstwo zespołów kładących nacisk na melodię, harmonię, co świadczy o tym, że daje o sobie znać tęsknota za tym, co robili np. beatlesi. Co drugi zespół niszowy nagrywa jakąś ich pieśń. Spontaniczność i radość grania związana jest być może z hipisowskim powiewem, nadzieją na przełom w polityce, a już na pewno znudzeniem technicznymi nowinkami. Stosunkowo mało powstało ostatnio godnych zauważenia płyt elektronicznych. A wracając do moich płyt: one nie biorą się z obserwacji muzycznego topu, bo mnie to nigdy nie interesowało. Tęsknota za spontanicznością musi być wszechobecna, skoro dopadła i mnie. Wcześniej udzielała się hiphopowcom, dlatego ich ceniłem.

[b]Co rok płyta, i to znakomita, pozwolę sobie zarapować. Tak miało być?[/b]

Niczego nie planowałem. Z Maćkiem Maleńczukiem już od dawna myśleliśmy o nagraniu albumu bez żadnego większego zadęcia. Mieliśmy usiąść z gitarkami i coś pomędzić. Kiedy zostaliśmy zaproszeni na Warszawski Festiwal Filmowy, zagraliśmy bez próby, ustalając jedynie piosenki, które byliśmy w stanie wykonać. Atmosfera była prywatkowa, mnóstwo młodych ludzi akceptujących atmosferę poszukiwań na scenie. Menedżerowie zauważyli naszą radość z występu i doprowadzili do sesji nagraniowej. To, co się stało po premierze, przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Zaczęto o mnie mówić źle, co w Polsce znaczy, że odnieśliśmy sukces. Okazało się, że nie trzeba grać na świętach miast, tylko trzeba mieć dobry projekt i pokazać go w najlepszych salach. Zagraliśmy z Maleńczukiem w większości filharmonii w Polsce, w dobrych teatrach i najlepszych klubach.

[b]Jest pan mistrzem powściągliwości, a Maciek typem prowokującego ulicznika. Widziałem panów pojedynki muzyczne, ale i słowne. Dobrze się pan czuł w takiej atmosferze?[/b]

To się stało naturalnie. Maciek był frontmanem, momentami go kontrowałem. To trzymało nas w ciągłej gotowości. Muzyk musi być jak wojownik. Lubię każdą sytuację, która mnie prowokuje – czy to do muzyki, czy do igraszek słownych. Czasami daję radę, czasami mniej, Maciek podobnie.Oczywiście wszystko powinno odbywać się z szacunkiem, bo się skończyć może źle.Jak w piosence o Gnojnej.Gdybyśmy się nie szanowali i nie lubili, byłyby same złośliwości.

[b]A z synami jak się grało „Męską muzykę”?[/b]

Też przez przypadek. Na początku myślałem o kolejnym albumie z cyklu „Waglewski gra żonie”. Okładkę miał zrobić Fisz, bo bardzo lubię jego grafiki, a produkcję muzyczną Emade, gdyż wydaje mi się, że jest najlepszy, co zauważyłem, pracując z nim przy pierwszej płycie Marysi Peszek. Nagrywałem piosenki, a on robił resztę. Teraz miałem ich chyba ze20. A kiedy zacząłem rozmawiać z synami, okazało się, że wszystkim nam brakuje spontaniczności w graniu.

[b]Zaskoczyło mnie, że pana synowie, którzy zasłynęli w elektronice i hip-hopie, poszli w stronę bluesa.[/b]

Okazuje się, że dużo go słuchali, bo jakakolwiek ortodoksja w naszych czasach jest śmieszna. Kiedy Fisz usłyszał moją muzykę, postanowił dołączyć „na krzywego” – pośpiewać i pograć na basówce, a Emade na bębnach. Założyliśmy zespół. Mieliśmy zagrać kilkanaście koncertów, a już wiem, że zagramy 50. Moglibyśmy więcej, ale nie chcemy się rozmieniać na drobne.

[b]A jak sprzedały się płyty?[/b]

Moja i Maleńczuka dochodzi do 60 tysięcy, a „Męska muzyka” do 30 tysięcy.

[b]Prawie żaden z projektów lansowanych w talk-show nie może się pochwalić takim wynikiem.[/b]

Wystarczy przejrzeć roczne podsumowania sprzedaży. Warunek udziału w polsatowskim koncercie „Top” stanowi obecność w pierwszej dziesiątce. W tym roku, proszę pana, w czołówce byli Kasia Nosowska, Hey, Raz Dwa Trzy, Anna Maria Jopek, Rafał Blechacz, ja i Maleńczuk. Spectrum jest szerokie i bardzo sympatyczne. Warto wspomnieć, że w programie koncertu „Top” znalazła się Doda.

[b]Ale bardzo od was odbiegała.[/b]

Nieważne, ale była. Oczywiście wielu z nas zapracowało na obecne wyniki latami, jednak muszę dodać, że nigdy dotąd nie sprzedawałem tyle płyt co ostatnio.

[b]Gdy w mediach elektronicznych dominuje komercja.[/b]

Może właśnie dlatego?

[b]Dobrze by było, gdyby przeczytali o tym szefowie największych telewizji i stacji radiowych. Może przyjęliby do wiadomości, że to, co jest w ich mniemaniu muzyką niszową, ma szerokie grono odbiorców.[/b]

Obserwując media elektroniczne, momentami mam wrażenie, że żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach. Przypomina mi się stan wojenny, kiedy w telewizji był festiwal pieśni żołnierskiej, a młodzi ludzie jeździli do Jarocina. Przy okazji powiedzmy, ile było w tym roku udanych rockowych imprez. Ciągle coś się działo. Potykaliśmy się o Santanę, przewracaliśmy o Claptona, a odbyły się również: Open’er w Gdyni, Off w Mysłowicach, Jarocin, Węgorzewo i Woodstock. A było też przecież mnóstwo mniejszych, lokalnych imprez. Oczywiście poza uwagą komercyjnych nadawców. W telewizji publicznej o Open’erze opowiadali w Dwójce aktorzy z telenowel. Taka forma promowania rocka może odnieść efekt odwrotny.

[b]Chciałbym to pytanie zadać tonem pełnym oburzenia, ale nie wiem, czy mi wyjdzie: dlaczego pan nie chce dotrzeć do prostych ludzi, nie występuje w talk-show i reklamach, jak wiele innych gwiazd?[/b]

W reklamie wystąpiłem, kiedy była mi potrzebna do nagrania płyty z orkiestrą i Tomkiem Stańką. Jeśli czułbym potrzebę, wykorzystywałbym media i reklamodawców częściej, ale mam wrażenie, że muzyce, którą gram, ich pomoc mogłaby tylko zaszkodzić. Są ludzie, którzy uważają, że pokazanie się w ich programach zwiększa sprzedaż płyty. Dziwili się, że nie chcę do nich przyjść, a ja jestem przekonany, że moja wizyta w pewnych miejscach obniżyłaby zainteresowanie moją muzyką. Przecież w największych mediach nikogo nie interesuje sztuka. Tam się rozmawia o tym, czy ktoś woli chodzić nago czy nie. Wolę amerykański program „Henry Rollins Show”, w którym znakomite kapele występują na żywo.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą