A jednak gdy czytałem ten tom Rymkiewicza – niektórzy piszą, że to manifest polskiego konserwatyzmu i myśli prawicowej – ogarniały mnie coraz większe wątpliwości. Przede wszystkim, co zrobić z radykalnym subiektywizmem Rymkiewicza, tak dobrze znanym wszystkim, którzy zetknęli się z historykami Holokaustu.
Dla Rymkiewicza niezwykłość i niewspółmierność Wydarzenia sprawia, że nie da się o nim napisać prawdy. Po prostu wszystkie relacje powstańców stają się prawdziwe („prawdziwe tylko w pewnym sensie”) przez samo to, że pochodzą od ludzi, którzy w owym „niebywałym fenomenie dziejowym” uczestniczyli.
Mniejsza z tym. Rymkiewicz nie jest w końcu i nie mieni się historykiem. Znacznie więcej wątpliwości budzi coś, co można nazwać jego rozumieniem powstania.
Kiedy czytałem „Kinderszenen”, miałem osobliwe wrażenie, jakbym czytał Heideggera, z całym jego pustym patosem i neopogańską fascynacją losem, heroizmem, nadawaniem światu wartości.
Powstanie staje się w tym ujęciu najważniejszym wydarzeniem polskich dziejów: „największym wydarzeniem w historii Polski (...) jednym z największych dziejowych wydarzeń, jakie się nam przytrafiły, jakie weszły w krąg polskiego losu, narodowego trafu (...)”. Nadaje im sens, jest gestem samoofiary, który ustanawia znaczenie polskości. Polskość rodzi się i tworzy w obliczu zderzenia z bezsensowną śmiercią, z nicością, z furią niemieckiej zagłady. Tym, co ustanawia polskość, jest ekstremalne zagrożenie nicością. Mogliśmy byli nie być – i to jest właśnie to, co budzi i rodzi naszą tożsamość.