Niestety, wypacza dla wygody mój pogląd na bohatera artykułu i filmu dokumentalnego o nim. Wyraźnie stwierdziłem, że międzynarodowe sukcesy Głowackiego uważam za godne szacunku, jego samego za człowieka uczciwego a pisarza na tyle utalentowanego, że mógłby pójść w ślady Prousta, gdyby zechciał. Czy to mało uznania z mojej strony?
Proust ujrzał w salonie paryskim obraz rodzaju ludzkiego i stosownie ocenił. Czemu nie przyjąć podobnego podejścia do salonu warszawskiego? Okazało się płodne.
Pan Cieślak nazywa mnie „komisarzem”. Jestem tylko publicystą piszącym dla Rzeczpospolitej z nadzieją trafienia do czytelników, którzy rozumieją wywód. Natomiast komisarze przeprowadzali w Polsce Ludowej wymianę elity przy pomocy kałasznikowa, więzienia i cenzury przy współpracy umysłowej wielu luminarzy słowa w zamian za realne korzyści. I tego zjawiska dotyczy mój tekst. Salon warszawski nie chce pamiętać ofiar, których miejsce zajął. Domagam się zachowania miary. Skoro można – słusznie - chodzić do Jedwabnego w marszu żałobnym, to można na Rakowiecką, gdzie się dokonywała ta reforma polskiej inteligencji.
Dlatego znając wrażliwość Głowackiego stawiam mu nieco wyższy warunek uznania wybitności. Niech się wzniesie ponad swoje środowisko, a wtedy schylę przed nim czoła.
[ramka]Jacek Cieślak: [link=http://www.rp.pl/artykul/61991,237063_Zbrodnie_mariensztackie.html]"Zbrodnie mariensztackie"[/link]