--
Po zapaleniu świateł na ścianach sali projekcyjnej ujrzałem wielkie fotografie. To była wystawa zdjęć naszej przewodniczki. Zwłaszcza jedno mnie zachwyciło... Leśne jeziorko w zielonej gęstwie niczym okruch zwierciadła odbijało blady błękit nieba i wierzchołki czarnych świerków. Im dłużej wpatrywałem się w połyskliwą taflę wody, tym wyraźniej niebo się z niej wyłaniało.
– Jeśli spojrzeć na to zdjęcie do góry nogami – zaśmiała się Denise – to można zobaczyć, że jezioro jest niebem rzucającym nikły odblask w leśną gestwinę. Nasza starszyzna, zebrawszy się na otwarciu wystawy, zwróciła uwagę na brzozę, która obramia kadr z prawej. Widzisz piętno na korze u góry, przypominające głowę Indianina? A teraz popatrz odwrotnie i dojrzysz w lewym dolnym rogu u podnóża pnia to samo piętno w kształcie profilu starej Indianki... To cienie naszych przodków śledzące za nami, orzekła starszyzna plemienna.
Przechodząc od zdjęcia do zdjęcia, rozmawialiśmy o życiu na styku kultur. Bo Denise, jak i White, była bardziej Indianką niż rodowici mieszkańcy rezerwatu. Urodziła się w Springfield, stan Vermont. Dorastała w Brattleboro. Tam poznała przyszłego męża, Indianina ze szczepu Innu. Zamieszkali w Virginii, gdzie urodziła mu dwóch synów. Do Mashteuiatsh, rodzinnej wioski męża, przyjechali w 1978 roku. Jego rodzina i współplemieńcy otoczyli ją serdeczną opieką. Nigdzie indziej nie spotkała się z taką życzliwością. Zwłaszcza gdy w 1995 roku podczas burzy na jeziorze Pequamilnu utonął ich starszy syn. Wkrótce potem umarł mąż.
Inspiracją jej drogi życiowej jest fotografia i poezja. A raczej cisza, która stoi u źródeł wszelkiej twórczości. Dlatego fotografuje wyłącznie naturę. Bo w przyrodzie, jeśli ją bacznie zdejmujesz, odkryjesz ten sam rodzaj balansu między materią a duchem co w praktyce szamanizmu. Można wręcz powiedzieć, że szamanizm wyznaje w naturze dzieło Stwórcy. Tylko w niej dostrzegamy Jego obecność.
Niestety, w szkołach misyjnych nie tego uczyli indiańskie dzieci. Chrześcijanizm, jak i inne religijne izmy świata, można porównać do szkół w malarstwie, wszystkie one głoszą prymat swego postrzegania piękna. A przecie piękno nie podlega kanonom i stylom, jak dzieło Stwórcy dogmatom i rytom. Dlatego prócz pracy w muzeum Denise uczy w tutejszej szkole, żeby umożliwić młodym Indianom powrót do korzeni po latach białej indoktrynacji.
Zresztą, teraz taki powrót stał się w wielu wspólnotach programem niemalże politycznym. Indianie odzyskują samobytność. W pierwszej kolejności korzysta na tym rodzina. Ona sama niedawno powtórnie wyszła z mąż za Indianina z sześciorgiem dzieci. Dzięki nim od nowa poczuła się potrzebna. Razem polują, rybaczą...
W trakcie tej rozmowy miałem wrażenie, że rozumiemy się z Denise Robertson w pół słowa. Na pożegnanie podarowała mi fotografię nieba w jeziorze z dedykacją: „Mar, thank you for your visit to Canada. It was nice to share with you our unique culture. Your Guide, Denise”.