Wybitnie polskie nazwisko

Przez cztery wieki życia w Polsce rodzina Longchamps de Berier wydała po pięciu Janów, Franciszków, Bogusławów oraz trzech Wincentych. Prawników, lekarzy, powstańców, żołnierzy. Ludzi wybitnych

Publikacja: 11.04.2009 15:00

Piotr i Jolanta Longchamps de Berier

Piotr i Jolanta Longchamps de Berier

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

W Pasażu Mikolascha, galerii we Lwowie – wśród secesyjnej sztukaterii – eleganccy, wyprostowani, śmiało patrzą w przyszłość. Wyglądają tak naturalnie, jakby zaprojektowano ich dla ozdoby wnętrza. Spotkali się tu z okazji ślubu. Jadwiga, panna młoda, siedzi w fotelu. Dobrze skrojony kostium za kolano pozwala podziwiać zgrabne nogi. Pod rękę trzyma Stanisława Longchamps de Berier, od kilku godzin męża. Po prawej ciotka Zofia Romaszkan. Świetnie gra na fortepianie, po latach stanie się ekscentryczna. To o niej będą opowiadać, że siedząc kiedyś na ganku przed domem, przez binokle dostrzegła biegającego wokół gazonu psa i zawołała: „Popatrz, popatrz, kupili sobie nową karetę!”. Co miała na myśli?

W drugim rzędzie Jacek Longchamps de Berier. Dalej przyjaciółka domu, pani Wojtuś Drewnowska, nauczycielka. W sumie kilkadziesiąt osób na tle „Zuzanny i starców”, kopii obrazu Rubensa.

Data fotografii – 14 grudnia 1937 r. Czy uwierzyliby, gdyby im ktoś wtedy powiedział, że dziecko, które 30 września 1939 r. urodzi się z zawartego właśnie związku, będzie obywatelem sowieckim? Że Jacek, taki przystojny, który stoi tu prawie na baczność, jako podporucznik zginie 10 września 1939 r. pod Uniejowem i zostanie odznaczony Virtuti Militari? Że kuzyn Roman, rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, zostanie rozstrzelany wraz z trzema synami? A ci, którzy przeżyją, z wyjątkiem pani Wojtuś Drewnowskiej, opuszczą Lwów. Świat, w którym żyją, roztrzaska się jak Pasaż Mikolascha podczas nalotu 22 czerwca 1941 r., w pierwszym dniu wojny niemiecko-sowieckiej. Wtedy, 14 grudnia 1937 r., taką wróżbę potraktowaliby zapewne jak ekstrawagancję. Nie daliby jej większej wiary niż historii ciotki Zofii z karetą.

[srodtytul]Przywileje i wielkie pieniądze[/srodtytul]

Powróćmy jednak do początków. Francją rządzi Ludwik XIV i w 1685 r. znosi edykt nantejski przyznający równouprawnienie protestantom. Król liczył się z tym, że tą decyzją wyrzuci hugenotów z Francji. Nie mógł jednak przewidzieć, jaką przysługę odda tym Polakom. Że właśnie kładzie podwaliny pod polski ród inteligencki.

Po opuszczeniu Francji Jan Longchamps de Berier osiedla się w Polsce, przy dworze króla Augusta III Sasa. Tu zresztą przechodzi na katolicyzm. W gronie takich jak on – kupców, bankierów – chce robić interesy. Jest członkiem gwardii królewskiej, uzyskuje przywileje. W rodzinnym archiwum zachowały się dokumenty, na mocy których zwalnia się go z podatków i opłat celnych. Żeni się z Włoszką, córką wenecjańskiego kupca, Catherine Bizio. Handluje zbożem i nieźle na tym wychodzi. Wtedy wielkie pieniądze robiło się na sprzedaży ziarna z Ukrainy. Jan wszedł w kontakty z wielkimi rodzinami polskimi – Sanguszkami, Potockimi i w końcu zaczął reprezentować ich interesy. Jego syn, Franciszek, kontynuuje dzieło. Oprócz tego zakłada we Lwowie pierwszą Lożę Wielkiego Wschodu Francji. Należał do niej sam król Stanisław August – a także, rzecz jasna, magnaci zbożowi.

Franciszek zostaje najpierw burmistrzem, a potem prezydentem Lwowa. To o nim w mieście krążyła legenda, że nie chciał oddać kluczy, gdy doszło do rozbioru Polski. – Klucze oddał, ale burmistrzem pozostał – śmieje się Piotr Longchamps de Berier, przedstawiciel rodu, dyplomata. mieszkający w Chotomowie. Po ponad 100 latach na terenie „longszamówki”, rodzinnej posesji Longchamp de Berier we Lwowie, praprawnuk Franciszka, a ojciec Piotra, jako dziecko odkrył kiedyś w krzakach potłuczone fragmenty pomnika. Wśród niemieckich napisów rozszyfrować dały się tylko słowa „Józef II” i „Longchamps”. – Na pytanie, co to za pomnik, udzielano odpowiedzi wymijających. W końcu okazało się, że to Franciszek, burmistrz Lwowa, postawił na cześć cesarza taki monumencik. Ojciec bawił się na gruzach, ale rodzinie ta historia bardzo już nie pasowała – opowiada Piotr.

Jednak wychowanie dzieci w domu burmistrza Franciszka miało w sobie elementy polskości. W końcu jego córka Eleonora Longchamps de Berier wyszła za Niemca Franciszka Pohla, a przecież ich syn Wincenty Pol – słynny poeta romantyczny – oprócz tego, że pisał patriotyczne wiersze, bił się w powstaniu listopadowym. A dwaj synowie Franciszka, Jan i Aleksander, walczyli w Legionach Dąbrowskiego.

Aleksander to postać tajemnicza. Lekarz i aptekarz zniknął ponoć na parę lat z Polski, by wziąć udział w negocjacjach między Francją a Włochami w sporze o Wenecję. Za to jego żona Eleonora z domu Lis Rudnicka – kobieta drobna, o delikatnych rysach, ale silna duchem – wychowała Aleksandrowi dzieci na prawdziwych Polaków. W pismach spolszcza nawet francuskie nazwisko, podpisując się „Lonszanowa”.

W jednym momencie przecięła pępowinę francuską – opowiada Piotr Longchamps de Berier. – Jej dwaj synowie, bracia bliźniacy Bogusław i Wincenty, poszli do powstania listopadowego. Bogusław studiował medycynę na Uniwersytecie Wiedeńskim. Przerwał naukę, by walczyć w powstaniu. Wincenty wyjeżdża z Wiednia wraz z bratem. Porzuca studia prawnicze. – Charakterystyczny dla lwowian rodzaj patriotyzmu zaczął bardzo szybko cechować przybyszów – waleczność i właśnie owa społeczna służba. Obierane przez Longchampsów profesje pokazują wyraziście, iż rozeznanie aktualnych potrzeb mieli doskonałe – pisze Magdalena Bajer w publikacji „Rody uczone”.

[srodtytul]Powstania i praca organiczna[/srodtytul]

Bogusław, po młodzieńczym zrywie, wiódł mieszczańskie życie. W Pradze kończy przerwane studia, zostaje doktorem nauk medycznych. Uzyskał mandat posła do parlamentu w Wiedniu. W końcu objął stanowisko lekarza miejskiego we Lwowie. Odznaczył się w walce z epidemią cholery. Sceptycznie odnosił się do powstania styczniowego. Twierdził, że zryw jest źle przygotowany. Jego syn Franciszek szedł walczyć bez zgody ojca.

Jeszcze przed wybuchem powstania Franciszek poznaje Wandę Dybowską, z ziemiańskiego dworku w bieszczadzkich Sokolnikach do Lwowa przyjeżdża z siostrą Olimpią. Wychowane są patriotycznie. Ich ojciec Zygmunt Dybowski w 1848 r. stworzył w Sokolnikach bazę powstańczą. Siostry kształcą się we Lwowie. Wanda jako jedna z „klaudynek”, członkini Stowarzyszenia im. Klaudyny Potockiej, zostaje oskarżona o udział w spisku i cudem tylko unika skazania.

Właśnie we Lwowie w Wandzie zakochuje się bez pamięci Mieczysław Romanowski, romantyczny poeta. Pisze dla niej: „Spojrzenia twego!… nieba chcę raz jeszcze!/ Dłoń podaj! – szczęście moje miałaś w ręku,/ a teraz żegnaj! żegnaj! ja ból zmieszczę/ W sercu jak miłość; patrz! idę bez lęku”.

Ale Wanda twardo stąpa nogami po ziemi. Jeszcze zanim Mieczysław poległ pod Józefowem Biłgorajskim, wybrała Franciszka Longchamps de Berier. Franciszek nie pisze dla niej romantycznych wierszy. Mało tego – w ogóle do niej nie pisze! Listy, które docierają do jego rodziców, są konkretne. „Jestem kapitanem saperów, awansowałem” – informuje. Korespondencję do rodziców z 13 maja 1863 r. kończy: „List ten prześlijcie do Sokolik, załączam ukłony dla wszystkich i ucałowania rączek dla panny Wandy”. W rodzinnym archiwum zachowały się jeszcze wnioski urlopowe i „świadectwo służbowe” potwierdzające, że podporucznik Franciszek wyróżnił się odwagą. Walczył w trzydziestu bitwach, został adiutantem znanego później z Komuny Paryskiej gen. Walerego Wróblewskiego.

Do powstania styczniowego jako 16-letni chłopak idzie także Zygmunt, syn bliźniaka Wincentego, stryjeczny brat Franciszka. Temperament rozsadzał jego i dwóch braci od dziecka. We Lwowie mieli chwilę sławy, gdy na rynku podpalili stragan znanej przekupki. Ponoć grajkowie miejscy śpiewali o tym piosenki. Wyczyn zilustrował sam Juliusz Kossak, przyjaciel rodziny, serią akwarelek. Przedostatnią, na której uwiecznił smutne miny trzech łobuziaków, podpisał: „Dostali w skórę, że ze dwa tygodnie siedzieć im na twardym nie było wygodnie”.

Burzliwe dzieciństwo pozostawiło po sobie ślad – Zygmunt lekko utykał po złamaniu nogi. To jednak drobiazg. Wąsaty, przystojny młodzieniec świetnie strzela, znakomicie jeździ konno. „Protekcyjnie” kończy gimnazjum i zaciąga się do pułku ułanów austriackich pod dowództwem płk. Rodakowskiego, brata znanego malarza – Henryka. Szarża na włoski pułk pod Custozą odmienia jego życie. W brawurowej akcji ratuje swego dowódcę. Ma wiele szczęścia – nie dość, że z opresji wychodzi cało, to jego bohaterstwo dostrzega dowodzący armią arcyksiążę Albrecht. Zygmunt dostaje Order Żelaznej Korony i nominację na porucznika.

Jednak fortuna kołem się toczy i Zygmunt wkrótce popada w kłopoty. Piotr Lonchamps de Berier, powołując się na niepublikowane zapiski swego ojca Jana, opowiada, że Zygmunt jako dowódca oddziału popadł w konflikt z kradnącym zaopatrzenie Austriakiem. Dostał polecenie jego przeproszenia. Odmówił, więc musiał odejść z wojska. Z armii austriackiej wziął sowitą odprawę.

Nie potrafi się jednak odnaleźć poza armią. Próbuje szczęścia w kasynach Monte Carlo. Gdy przegrywa wszystko, myśli o samobójstwie. W hotelowej restauracji poznaje pruskiego bankiera i jego śliczną córkę. Zwierza się bankierowi, ten pisze o jego problemach rodzicom Zygmunta. Ci przysyłają pieniądze. Wkrótce potem córka bankiera Katarzyna von Hermens zostaje panią Lonchamps de Berier. Zamieszkują w Prusach. „Małżeństwo przesądziło ekspatriację Zygmunta. Wstąpił do armii niemieckiej” – pisał Bogusław Longchamps de Berier, autor pamiętników „Ochrzczony na szablach powstańczych”. Zygmunt szybko dochodzi do stopnia generała. Otrzymuje tytuł barona. Jedynego syna nazywa Maksem, na cześć swojego protektora w wojsku.

Bogusław Longchamps twierdzi w pamiętnikach, że rodzice Zygmunta nigdy nie pogodzili się z jego wynarodowieniem. Matka w testamencie zostawiła mu jedynie dzieła Wincentego Pola. „Zygmunt darował te dzieła natychmiast mnie z dedykacją: Ucz się z tych książek kochać ojczyznę i walcz za nią do ostatniego tchu. Twój stryj Zygmunt Longchamps de Berier”.

Zupełnie inaczej układają się losy kuzyna Zygmunta – Franciszka. Po powrocie z powstania żeni się z Wandą Dybowską, a ta już przypilnuje, by, Boże broń, nie trafił do austriackiego wojska lub nawet na austriacką urzędniczą służbę. – Dla niej to była anatema – opowiada Piotr Longchamps de Berier. Na tym tle były w rodzinie pewne „niedomówienia”. Kuzyni Franciszka byli bowiem urzędnikami, a rodzony brat Bronisław lekarzem wojskowym.

Franciszek próbuje sił w biznesie. O jego poczynaniach można dziś przeczytać na stronach internetowych bieszczadzkiej miejscowości Sokoliki. Najpierw do rodzinnego majątku żony sprowadza Szwajcara, by uruchomić produkcję szwajcarskiego sera. Interes jednak nie idzie, miejscowi nad ser z dziurami przedkładają bryndzę. Majątek bankrutuje, ale Franciszek działa już w lepiej prosperującej branży – naftowej. Okolice Bieszczadów pokrywają się właśnie szybami. Wybuchy, katastrofy, śmierć górników są tu codziennością. Produkcja jednak idzie. Franciszek nie ma pieniędzy, ale ma nosa do nafty. Czuje, gdzie należy wiercić. Bierze więc pożyczki, buduje kopalnie. Problem w tym, że cały zysk idzie potem na spłacenie długów. Co wybuduje, to odda. – Ale dzięki temu on i jego synowie stali się fachowcami – opowiada Piotr Longchamps de Berier. – Jan i Mieczysław najpierw skończyli prawo, potem zaczynali jako zwykli wiertacze. Pracowali w Belgii, w Rumunii byli jednymi z pionierów zagłębia w Ploeszti.

Gdy sytuacja finansowa rodziny Franciszka się poprawia, mieszkają w posiadłości w Rypnie, małej karpackiej wsi. Gdy pieniędzy brakuje, przenoszą się do Lwowa.

Bogusław, najmłodszy syn (pamiętnikarz), jako dziecko buduje swoją własną kopalnię. Z parometrową wieżą wiertniczą, przy użyciu odpadków lin wiertniczych. Za motor służy rówieśnik, kulawy Jakim sierota, chłopiec z sąsiedniej wsi. Tak się bawią. W dorosłym życiu nie będzie jednak wydobywał ropy. Najpierw, jak nakazuje tradycja, walczy o wolność w armii gen. Hallera i w mundurze przywita po 123 latach wolną Polskę. Potem założy kancelarię prawniczą. „Zajmował się wyłącznie sprawami cywilnymi i to głównie niespornymi: umowy czy dzierżawy, działy spadkowe, umowy o oddłużenie gospodarstw rolnych. W procesach nie lubił występować, niektóre z nich przeżywał jako ciężkie doświadczenie losu” – charakteryzował go syn Franciszek.

[srodtytul]W wolnej Polsce[/srodtytul]

Wolną Polskę Longchampsowie witają z entuzjazmem. W czasie wojny podczas walk z Rosjanami w Małopolsce ginie jedyny syn pruskiego generała Zygmunta – Maks. Zygmunt przyjeżdża, by złożyć rodzinie propozycję dziedziczenia jego tytułu barona. – W longszamówce zebrało się konsylium rodzinne. Odmówili. Zygmunt był załamany. Wyjechał, wkrótce potem umarł – opowiada Piotr Longchamps de Berier. Rezygnacja z tytułu to gest symboliczny.

Teraz pracują dla wolnej Polski i robią kariery. Roman Longchamps de Berier, syn Mieczysława, lekarza w austriackim wojsku, jest profesorem prawa. Pisze pomnikowy kodeks zobowiązań. Choć prawnicy cenią go do dziś za wybitny dorobek naukowy, współpracownicy chwalili także jego osobowość, która uwidoczniła się zwłaszcza w okresie, w którym pełnił funkcję rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza. „Był pełen dobroci i pogody ducha, łagodny i wyrozumiały. Łatwo wybaczał urazy i innych do tego skłaniał, łagodził nieporozumienia, czuwając jak dobry duch opiekuńczy nad koleżeńskimi stosunkami na Uniwersytecie. Cechował go pogodny humor bez cienia złośliwości” – pisał o nim Kazimierz Przybyłowski.

We Lwowie znają także Wandę Olszewską, z domu Longchamps, kobietę pistolet. Córka Jana, tego od nafty, siostra Stanisława, energiczna, piękna, uśmiechnięta. Należy do elitarnego grona pierwszych kobiet lotniczek. Na fotografiach widać ją w kombinezonie, ze zsuniętymi na czoło okularami.

Rodzina prof. Romana Longchamps de Berier mieszka w longszamówce, budynku w stylu dworkowym, który ma dwa dojścia: na ulicę Karpińskiego i Sapiehy. Za miastem, 100 km od Lwowa, w Hatowicach mają drewniany domek. Tam spędzają niedziele, które profesor przeznacza wyłącznie dla rodziny. Ulubionym sportem były narty. W śnieżne zimy jeździł cały Lwów. Mają samochód, ale Bronisław, najstarszy syn, nie lubi jeździć. – Tak szybko mknie, a przecież tyle rzeczy jest do oglądania – mówi.

Bronisław, blondyn, podobny do matki, zaczyna studiować prawo – bardziej jednak, by sprawić przyjemność ojcu niż z zamiłowania. W końcu przenosi się na rolnictwo. Zanim jednak rzuci studia prawnicze, zda najtrudniejszy egzamin, z prawa międzynarodowego, żeby nikt nie powiedział, że stchórzył. Młodszy syn, Zygmunt, zaczyna studia na leśnictwie. Jest praktykiem. Jak się mówiło o tym, kto pójdzie do Hatowic, to mówiło się o Zygmuncie. Kazimierz właśnie zdał maturę, wyraźnie widać, że ma predyspozycje, by być architektem.

Inni Longchampsowie też wiodą życie przedwojennej inteligencji. Stryj Mieczysław, potentat naftowy, który czuje się zobowiązany do opieki nad całą rodziną, ma majątek Pławno. Zaprasza na jazdę konną, grę w tenisa. Polują, chodzą do kina, teatru. To wtedy powstaje zdjęcie w Pasażu Mikolascha, które tak dobrze oddaje atmosferę prosperity.

[srodtytul]Virtuti Militari i niemiecka egzekucja[/srodtytul]

Ale 1 września 1939 r. znów wybucha wojna. Franciszek, syn Bogusława od pamiętników, jest już doktorem praw, gdy we wrześniu po mobilizacji trafia na front. Ranny na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej dostaje srebrny Krzyż Virtuti Militari, trafia do warszawskiego szpitala, a po zajęciu stolicy do oflagu. Jacek, syn Mieczysława, potentata naftowego, służy w 14. Pułku Ułanów Jazłowieckich. Ginie 10 września, kiedy ze swym myśliwskim karabinkiem z lunetą próbuje przyjść z odsieczą dowódcy. Dostaje Virtuti Militari – pośmiertnie.

Rektor Roman Longchamps de Berier staje na czele Obywatelskiego Komitetu Obrony Lwowa. Jest obecny na uniwersytecie, gdy władzę w nim przejmują Sowieci. Świadom powagi sytuacji stara się zachować funkcję, póki się da. W końcu zwalnia go następca bez żadnego tytułu naukowego. W domu Stanisława i Jadwigi Longchamps de Berier rodzi się syn Mieczysław Piotr. Mimo to Sowieci rekwirują im część mieszkania. Pewnego dnia Jadwiga widzi, jak oficer i dwaj sołdaci dźwigają przed sobą pokaźnych rozmiarów podwórkową figurkę Matki Boskiej w niebieskiej szacie. Wynoszą ją do swojego pokoju, pokój zamykają. Jadwiga nie wytrzymuje. Pyta, po co wam ta figura? – A taka pani w niebieskim nam się spodobała, to teraz będzie u nas stała – wyjaśnia oficer.

Z wkroczeniem Niemców do Lwowa wiąże się największa tragedia w dziejach rodziny. Do domu Romana przyszli w nocy, z 3 na 4 lipca 1941 r. Mieli imienną listę tych, których chcieli zabrać. – Ocalałem, bo nie było mnie na liście. Miałem dopiero 12 lat – mówi Jan Longchamps de Be-rier, najmłodszy z synów profesora, dziś doktor nauk technicznych. „Takiej defilady jak ja chyba na świecie nie odebrał nikt. Gdy ich wyprowadzali, stałam we drzwiach; szedł najpierw mąż, potem syn najstarszy, potem drugi, wreszcie trzeci. Wszyscy szli, patrząc na mnie” – opowiadała potem Karolinie Lanckorońskiej Aniela, żona rektora. Lanckorońska we „Wspomnieniach wojennych” przyznaje, że pani Longchamps de Berier w pierwszej chwili nawet nie poznała. „Pamiętałam pełną temperamentu i wesołości blondynkę, a przyszła cicha, siwa, starsza pani”. Przez długi czas wierzyli, że Niemcy tylko aresztowali kadrę naukową uniwersytetu. Wiadomość o rozstrzelaniu całej czwórki przyszła dużo później.

Bogusław, syn Franciszka, po klęsce wrześniowej przedziera się do Francji, uczestniczy w ruchu oporu, resistance, jest aresztowany przez gestapo. Wkrótce po wojnie umiera.

[srodtytul]Z dala od Lwowa[/srodtytul]

Jeszcze nie mogą uwierzyć, że koniec wojny oznacza konieczność opuszczenia ukochanego Lwowa. Jadą w ostatnich transportach. Stanisław, którego zdjęcie ślubne robiono w Pasażu Mikolascha, wiezie ze sobą zieloną walizeczkę. A w niej zdjęcia, dokumenty, listy pradziada z powstania, domowe relikwie. Nela, żona prof. Romana, z synem Janem wnoszą do wagonu babkę na noszach, fortepian ojca i jego bibliotekę.

Próbują żyć normalnie. Franciszek, syn Bogusława od pamiętników, podejmuje pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Żeni się wkrótce po wojnie. Jego praca habilitacyjna, pierwsza na wydziale prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, trafia na przemiał. Zakazano nauki administracji. W latach 50. zostaje wyrzucony z uczelni. Na trójkę dzieci zarabia tłumaczeniami, pracuje w domu. Pod koniec życia napisał książkę filozoficzną. Mówił przyjaciołom: ja się w tej książce wypisałem. – Zmarł w wieku 57 lat, nigdy go nie poznałem, a jednak gdy myślę o jego życiu, mam wrażenie, że ono się domknęło – opowiada jego wnuk ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier.

Pracę habilitacyjną wydano ponownie dopiero 1990 r., ogromnym nakładem pracy córki, Małgorzaty, która pracowała wtedy na Uniwersytecie Wrocławskim. – Nie straciła na aktualności, nadal jest czytana. A uczniowie jeszcze w 30. rocznicę śmierci zamawiali za niego mszę – mówi wnuk.

Syn Franciszka Bogusław, informatyk, w sierpniu 1968 r. bierze ślub w Złotoryi – dokładnie w dniu, gdy przez miasto przechodzą polskie czołgi na Czechosłowację. W 1969 r. rodzi się syn, który nosi imię po przodkach – Franciszek.

W 1978 r. Bogusław wyjeżdża do Francji. Dziś używa drugiego imienia, we francuskim brzmieniu - Stéphane. W Paryżu, gdzie mieszka ze swoją drugą rodziną, takie imię jest bardziej praktyczne. O swoich przodkach mówi dziś: – Między sobą byli serdeczni, szczerzy i solidarni; podtrzymywali więź z kulturą czy też językiem francuskim.

Jednak jego syn, ks. prof. Franciszek Longchamps de Berier, w Polsce kontynuuje rodzinne tradycje. Do seminarium wstąpił już po doktoracie z nauk prawnych. Wybitny specjalista od prawa rzymskiego, znakomity wykładowca – twierdzą studenci. „Tylko on jest w stanie zgromadzić w piątkowe popołudnie 180 osób na zajęciach, które nie są obowiązkowe” – piszą na forum internetowym. Gdy zaproponowano go jako reprezentanta Uniwersytetu Warszawskiego do Komisji Dyscyplinarnej przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego, dyskusję nad kandydaturą przeprowadził Senat UW. Jeden z prorektorów, powiedział wtedy: „Nie wiem, czy państwo mają świadomość, że to praktykujący ksiądz”. Na co jeden z profesorów prawa odpowiedział: „A widział pan niepraktykującego księdza?”. Kandydatura przeszła.

I tylko czasem ktoś dyskretnie zapyta: Czy ksiądz ma rodzeństwo? Choć pytanie powinno brzmieć, czy ktoś odziedziczy nazwisko Longchamps de Berier. – Nazwisko nie jest taką wartością, dla której należy rezygnować ze swojego powołania i tego, co miałoby się robić. Trzeba iść za wolą Bożą – mówi ks. Franciszek. Jest kilku męskich potomków rodu. Jednak, jak pokazuje historia rodziny Longchamps, przyszłości nie da się przewidzieć.

W Pasażu Mikolascha, galerii we Lwowie – wśród secesyjnej sztukaterii – eleganccy, wyprostowani, śmiało patrzą w przyszłość. Wyglądają tak naturalnie, jakby zaprojektowano ich dla ozdoby wnętrza. Spotkali się tu z okazji ślubu. Jadwiga, panna młoda, siedzi w fotelu. Dobrze skrojony kostium za kolano pozwala podziwiać zgrabne nogi. Pod rękę trzyma Stanisława Longchamps de Berier, od kilku godzin męża. Po prawej ciotka Zofia Romaszkan. Świetnie gra na fortepianie, po latach stanie się ekscentryczna. To o niej będą opowiadać, że siedząc kiedyś na ganku przed domem, przez binokle dostrzegła biegającego wokół gazonu psa i zawołała: „Popatrz, popatrz, kupili sobie nową karetę!”. Co miała na myśli?

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał