Pytałem, czy Lech Kaczyński jest pierwszym prezydentem, który dokonuje takich zmian w składzie komitetu. Tego też prawie nikt z moich rozmówców nie wiedział.
Sprawdziłem. Aleksander Kwaśniewski wiosną 2001 r. odwołał cały skład komitetu – 109 osób i powołał nowy 121-osobowy. Poza komitetem znalazło się 32 jego dotychczasowych członków, trzy razy więcej osób niż obecnie odwołuje Lech Kaczyński. Kwaśniewski podziękował m.in. Andrzejowi Wajdzie, Jerzemu Stuhrowi, Janowi Józefowi Szczepańskiemu i Leszkowi Balcerowiczowi.
– Wtedy nikt nie pisał o politycznych czystkach i nie krzyczał, że to zamach. Dlaczego? – pyta Lilianna Sonik, prezes stowarzyszenia Instytutu Dziedzictwa, od lat działająca na rzecz ochrony krakowskich zabytków, szefowa publicystyki TVP Info, teraz będąca na liście kilkudziesięciu osób powołanych do SKOZK.
Uważa, że do uzdrowienia atmosfery wokół komitetu najlepsza byłaby cykliczna wymiana członków i jego władz. – Funkcje w komitecie są czysto honorowe, ale wiążą się z dużym prestiżem, a to z kolei wywołuje w Krakowie gigantyczne emocje, które bywają, co widać ostatnio, pretekstem do politycznych rozgrywek – mówi.
Prof. Ziejka: – Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby każdy prezydent tak jak Kwaśniewski w całości odwołał, a potem powołał nowy komitet w wybranym przez siebie składzie.
Na pytanie, czy tamte zmiany dokonane przez Aleksandra Kwaśniewskiego były niepolityczne, a te dokonane przez Kaczyńskiego są polityczne, odpowiada: – Nie chcę już tego komentować, proszę mnie nie ciągnąć za język.
Niektórzy krakowscy konserwatorzy podkreślają, że takiej samej cyklicznej wymianie powinien podlegać Zarząd Rewaloryzacji Zespołów Zabytkowych Krakowa, który de facto decyduje, które firmy konserwatorskie otrzymają zlecenia, a także sugeruje SKOZK, jakie zabytki powinny być remontowane. Zarząd podległy wojewodzie zajmuje się finansową obsługą SKOZK.
Do niedawna nikomu nie przeszkadzało, że w skład SKOZK wchodzili współwłaściciele firm konserwatorskich, które otrzymywały zlecenia. Dopiero pod koniec ubiegłego roku pod wpływem nacisków z Kancelarii Prezydenta postanowiono coś z tym zrobić.
[wyimek]Do niedawna nikomu nie przeszkadzało, że w skład SKOZK wchodzili współwłaściciele firm konserwatorskich, które otrzymywały zlecenia[/wyimek]
Potwierdza to prof. Ziejka: – Osobiście rozmawiałem z kilkoma osobami, w przypadku których zachodził ewidentny konflikt interesów. Nie miałem informacji o nieprawidłowościach, ale trzeba dmuchać na zimne.
A to, że taki konflikt jest możliwy, pokazuje choćby historia Tadeusza Prokopiuka, byłego dyrektora biura SKOZK i jednocześnie społecznego sekretarza komitetu. Kiedy w lutym 2007 r. przestał być dyrektorem, trafił do rady nadzorczej Przedsiębiorstwa Rewaloryzacji Zabytków SA, firmy wykonującej wiele prac opłacanych z funduszy, jakimi dysponuje SKOZK. Dopiero w grudniu ubiegłego roku zebranie plenarne SKOZK podjęło uchwałę wzywająca do wyłączenia się z prac członków komitetu będących w sytuacji konfliktu interesów. Wtedy Prokopiuk zrezygnował ze społecznej funkcji sekretarza komitetu.
Konserwatorzy, z którymi rozmawiałem, sugerują, że wybór firm nie zawsze odbywa się na czystych zasadach, ale obawiają się i podać swoje nazwiska, i konkretne przykłady. To podważa wiarygodność ich opowieści. Twierdzą, że nikomu nie da się nic udowodnić, ale skoro ta sama grupa ludzi od lat decyduje co roku o wydaniu mniej więcej 40 milionów, to każda złotówka, każda procedura powinna być prześwietlana po kilka razy. I nie sposób się z tym nie zgodzić.
[srodtytul]Odkurzacza nie oddamy[/srodtytul]
Pytam o to prof. Ziejkę. Czy zgłaszano jakieś wątpliwości dotyczące przetargów? – Żadne sygnały o nieprawidłowościach do mnie nie dochodziły. Kiedyś do przetargu stawały jedna czy dwie formy, teraz jest ich kilkanaście, więc zawsze ktoś jest niezadowolony – mówi. I Zarząd i SKOZK przechodzą liczne kontrole i nie wykazały one żadnych nieprawidłowości – podkreśla Ziejka.
Jest jeszcze problem osób, które są członkami SKOZK i piszą ekspertyzy za pieniądze. – To też jest konflikt interesów, ale są to fachowcy, architekci, historycy sztuki, profesorowie i gdyby ich usunąć ze SKOZK, nie byłoby kim ich zastąpić – przyznaje prof. Legutko.
Trudno znaleźć ewidentne nieprawidłowości w sposobie wydawania pieniędzy przez SKOZK i Zarząd Rewaloryzacji. Dziwi raczej brak zainteresowanie i presji, by to wydawania było jak najbardziej przejrzyste i efektywne.
Tomasz Merta, wiceminister kultury, generalny konserwator zabytków: – SKOZK odgrywa niezwykle ważną rolę w ochronie tego szczególnego miasta. To ciekawy eksperyment, by pieniądze publiczne były dysponowane przez ciało całkowicie społeczne. Bardzo ważne jednak jest to, by były one dobrze kontrolowane. Bo budżet SKOZK to połowa pieniędzy, jakimi dysponuje ministerstwo na ochronę zabytków w całym kraju. Dobrze by było, aby komitet też się starał bardziej intensywnie o środki z innych źródeł.
Mniej dyplomatycznie wypowiada się Jan Rokita. – SKOZK to ssący odkurzacz przyłożony do budynku Ministerstwa Finansów w Warszawie. Gdyby to była instytucja, byłby tam menagement, montaż finansowy, biznesowe pomysły, zagraniczne inwestycje. Ale to nie jest instytucja, a tylko wielka ssąca rura. A na niej namalowane są znane i zacne nazwiska. Służą tylko do tego, by ładnie wyglądać w Warszawie, gdzie decydują o tych pieniądzach – mówi niedoszły premier z Krakowa.
Ale – jak podkreślają niemal wszyscy bohaterowie tej historii, z wszystkich stron barykady – najważniejsze jest to, by SKOZK przetrwał, a wraz z nim finansowanie. Bo Kraków jest jeden.
Znany krakowski wykładowca: – Awantura, którą wywołali ludzie SKOZK, to wielka burza w szklance wody. Oni są oderwani od rzeczywistości. Ciągle tkwią w sercu Unii Wolności, a UW nic już dziś nie znaczy. Mentalnie zostali w połowie lat 90., nie byli w stanie podczepić się pod Platformę, a dziś PO ich już nie potrzebuje.
Jak dodaje Jarosław Gowin: – Ich realne zasługi są dużo większe niż ich realna pozycja. To bardzo zasłużone towarzystwo wzajemnej adoracji żyjące w coraz bardziej zamkniętej wieży z kości słoniowej.