W oczekiwaniu na aureolę

Położna z obozu w Auschwitz-Birkenau, pielęgniarki, mistyczki, inżynier, krawiec, ekonomista, robotnik rolny. Osoby żyjące w małżeństwach, matki i ojcowie oraz osoby samotne. To świeccy z Polski, którzy czekają na beatyfikację

Aktualizacja: 25.12.2009 07:50 Publikacja: 24.12.2009 14:00

W oczekiwaniu na aureolę

Foto: ROL

Jest ich niewielu. Zaledwie 13 z ponad 250, których procesy beatyfikacyjne są w toku. Pozostali polscy kandydaci na ołtarze to księża i zakonnice.

W tej trzynastce jest postać chyba jedyna w historii Kościoła: świecki, który założył męski zakon. Mowa o Bogdanie Jańskim (1807 – 1840), skądinąd wybitnym ekonomiście i humaniście, którego życie byłoby świetnym scenariuszem na film o różnych drogach do świętości. Przykładem niezwykle budującym dla tylu pogmatwanych, czasem zdałoby się beznadziejnie, losów ludzi.

W młodości agnostyk, prowadzący hulaszczy tryb życia, w którym było i picie wina z ludzkich czaszek, i odwiedzanie paryskich domów publicznych, w 27. roku życia przeżył totalne nawrócenie. Stało się to na Zachodzie, gdzie wyjechał na stypendium naukowe. Był emisariuszem rządu tymczasowego w powstaniu listopadowym, potem działaczem Wielkiej Emigracji. Pisał artykuły, redagował „Księgi Pielgrzymstwa Polskiego”, tłumaczył na francuski dzieła Mickiewicza, z którym się przyjaźnił. Sam nawrócony, jak typowy konwertyta z mocą nawracał innych. Nie krył, że był grzesznikiem. W 1836 roku założył w Paryżu tzw. Domek, gdzie on, świecki, wychowywał przyszłych kapłanów. Te spotkania dały początek zakonowi zmartwychwstańców. Jański sam był duchowym zmartwychwstańcem i taki widział cel zgromadzenia: pracę na rzecz duchowego i moralnego zmartwychwstania społeczeństw. W kontekście polskim, w tym właśnie, a nie w wojnach, widział warunek odrodzenia państwa.

Dramatyzmu życiu Jańskiego – jakby ich było mało w 33-letnim życiu – dodaje jeszcze jeden fakt: w przeddzień wyjazdu z Polski ożenił się z Aleksandrą Zawadzka, która była w ciąży. A zatem zostawił żonę i dziecko, by budować zakon?

– Jański ożenił się z kobietą, która była mu bliska, ale po to, by ratować jej honor, gdyż była w ciąży z innym mężczyzną – wyjaśnia postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Wiesław Śpiewak. – Oleńka, jak ją nazywał w listach, oddała jednak dziecko siostrze, a potem przestała z Jańskim korespondować.

Ks. Śpiewak przyznaje, że ta kwestia budzi pewne zakłopotanie, chociaż w przeszłości zostawiano rodziny, by iść za Chrystusem, jak pierwszy z nich – św. Piotr. To, co akurat wśród świeckich może budzić zdziwienie, nie musi być więc przeszkodą dla kościelnych trybunałów. Niemniej proces beatyfikacyjny ruszył dopiero w 2005 roku, ale zakończył się szybko, bo już po trzech latach. W tej chwili trwa uzupełnianie materiałów procesowych, które zostały przesłane do watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

[srodtytul]Polskie wizjonerki[/srodtytul]

Na drugim, tzw. rzymskim etapie oprócz Bogdana Jańskiego są także procesy sześciu innych osób: Wandy Malczewskiej, Rozalii Celak, Jana Tyrnowskiego, Jerzego Ciesielskiego, Hanny Chrzanowskiej, Janiny Woynarowskiej. To oni mają szansę najszybciej zyskać oficjalny tytuł błogosławionych Kościoła, a wierni modlić się do nich publicznie.

Najdalej zaawansowany jest proces Wandy Malczewskiej (1822 – 1896), działaczki społecznej, charytatywnej, a przede wszystkim mistyczki, którą porównuje się czasem do znanej niemieckiej wizjonerki i stygmatyczki Anny Katarzyny Emmerich, której wizje męki Chrystusa wykorzystał Mel Gibson, kręcąc „Pasję”. Wanda Malczewska (ciotka malarza Jacka Malczewskiego) w swoich objawieniach widziała także sceny z Drogi Krzyżowej Chrystusa, doznawała cierpień ukrzyżowanego, miała wizje dotyczące przyszłości Polski. Np. w 1873 roku w jednej z wizji Matka Boża zapowiedziała jej odrodzenie Polski i ustanowienie święta narodowego 15 sierpnia, bo wtedy Polska odniesie zwycięstwo nad wrogiem. W 2006 roku Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności jej cnót. Do beatyfikacji potrzebny jest jeszcze cud uzdrowienia dokonany za jej wstawiennictwem. O to modlą się liczni pielgrzymi, którzy przybywają do grobu Służebnicy Bożej w Parznie w diecezji łódzkiej.

Również życie Rozalii Celak (1901 – 1944) niosło pewną tajemnicę. Wiedzą dobrze o tym ci, którzy dbają, by na jej skromnym grobie z dużym kamiennym sercem na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie nigdy nie więdły kwiaty i nie gasły znicze. Przychodzą do Celakówny prosić o cud albo za niego dziękować. Twierdzą, że Rozalia może w niebie wiele: pomaga przywrócić zdrowie, zajść w ciążę, znaleźć pracę, zdać egzaminy. Ta skromna pielęgniarka, która z ogromnym poświęceniem pracowała na oddziale skórno-wenerycznym w Szpitalu św. Łazarza w Krakowie, była również mistyczką. Mało kto wie, że to ona przekazała przesłanie Jezusa dotyczące uznania Chrystusa za Króla poprzez akt jego intronizacji. Po raz pierwszy w 1938 roku Jezus miał jej powiedzieć: „Jeżeli chcecie ratować świat, trzeba przeprowadzić intronizację we wszystkich państwach i narodach na całym świecie. (...) Polska nie zginie, o ile przyjmie Chrystusa za Króla w całym tego słowa znaczeniu”.

Proces Rozalii Celak rozpoczął się w 1996 roku, ale już rok wcześniej powstały wspólnoty intronizacyjne, których celem jest propagowanie idei ogłoszenia Chrystusa Królem, głównie w formie przemiany duchowej. Ale obok tych wspólnot powstały także inicjatywy czysto polityczne – w 1997 roku liderów „Solidarności” i w 2006 roku grupy posłów, którzy chcieli dokonać intronizacji Chrystusa na Króla Polski w formie uchwały sejmowej. Działo się to bez wiedzy i zgody episkopatu, co spowodowało zahamowanie procesu Celakówny. W diecezji był on już zamknięty w 2000 roku, ale arcybiskup krakowski złożył na nim swój podpis dopiero w 2007 roku.

– To proces ma wykazać heroiczność cnót osoby i autentyzm przesłania, także gdy jest ono owocem przeżyć mistycznych – wyjaśnia karmelita o. Szczepan Praśkiewicz, konsultor watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. – Właściwie nawet nie beatyfikacja, która jest tylko pozwoleniem na kult publiczny, ale dopiero kanonizacja jest nieomylną pieczęcią Kościoła nad życiem i przesłaniem kandydata na ołtarze, kiedy to papież „ex cathedra”, a więc w sposób wiążący, ogłasza daną prawdę, zobowiązującą chrześcijan do jej przyjęcia.

Barbara Pasternak z fundacji Serce Jezusa twierdzi natomiast, że gdyby były wątpliwości co do charakteru przesłania Rozalii Celak, to proces by się w ogóle nie rozpoczął. – Skoro ogłoszono ją Służebnicą Bożą, to znaczy, że jest powód, by uznać jej przesłanie – tłumaczy Pasternak i zapewnia, że fundacja, która brała udział w pierwszym etapie procesu beatyfikacyjnego, nie ma nic wspólnego z inicjatywami intronizacyjnymi.

Miesiąc temu abp Andrzej Dzięga zapowiedział, że jeżeli politycy nie przestaną traktować kwestii intronizacji Chrystusa Króla instrumentalnie, nie dojdzie do niej. Tym bardziej, przypomniał, że w Polsce już trzykrotnie: w 1920, 1921 i 1951 roku, nastąpiło ogłoszenie Chrystusa Królem Polski.

– Trudno uznać, że było to wypełnienie przesłania Jezusa przekazanego Rozalii Celak – mówi Barbara Pasternak. – Z tego przesłania jasno wynika, że intronizacji ma dokonać wspólnie władza świecka i duchowa.

[srodtytul]„Nauczyciele” papieża[/srodtytul]

Orędownikiem wynoszenia na ołtarze ludzi świeckich był Jan Paweł II. Wiedział, że nie ma lepszych przykładów dla ludzi świeckich niż właśnie osób wiodących życie do nich podobne. I chociaż Kościół w Polsce podjął papieską sugestię (najbardziej archidiecezja krakowska, w której toczy się siedem z 13 procesów), to wciąż w bardzo wąskim zakresie. Księża zaangażowani w prowadzenie procesów wiedzą, że takie zachwianie proporcji nie jest dobre. Zwycięża jednak pragmatyka. Prowadzenie procesu, który trwa często kilkadziesiąt lat, wymaga bowiem zaangażowania wielu sił, a także środków. Łatwiej o to zakonom, które chcą wynieść na ołtarze swojego założyciela, czy diecezjom niż osobom fizycznym, a nawet stowarzyszeniom katolickim, w Polsce dość słabym jeszcze, które w dodatku często nie mają ku temu wykwalifikowanych kadr. Sytuacja się zmienia, gdy również biskupowi, kurii zależy z jakichś powodów na beatyfikacji danej osoby świeckiej. Wtedy jest szansa, że na prośbę grup wiernych, bo to oni najczęściej zgłaszają świeckich kandydatów na ołtarze – diecezja przejmie prowadzenie procesu.

Tak np. stało się z procesem Jerzego Ciesielskiego (1929 – 1970) i Jana Tyranowskiego (1901 – 1947). Rozpoczęciem ich procesów zainteresowany był sam Jan Paweł II, który znał dobrze obu. Bardziej zaawansowany jest proces Jana Tyranowskiego, krawca z Krakowa, który odegrał dużą rolę w kształtowaniu duchowości i powołania Karola Wojtyły. Tyranowski, który w 1935 roku przeżył religijne przebudzenie, żył duchowością mistyków – św. Jana od Krzyża i św. Teresy z Avila. I w ten świat wprowadził studenta Karola Wojtyłę, który później jako papież mówił w rozmowie z Andre Frossardem „o jego istnieniu w sobie przedtem nie wiedział”. Z grup młodych mężczyzn, które przy parafii salezjanów prowadził Tyranowski (kółka różańcowe, dyskusje o wierze), 11 zostało kapłanami (tylu, ilu salezjanów w tej parafii podczas wojny aresztowali Niemcy). Proces Tyranowskiego, który w diecezji trwał trzy lata, od 2000 roku toczy się w Rzymie. Jest już gotowe positio, czyli został opracowany materiał dowodowy zebrany w diecezji (pracowali nad nim salezjanie), a to oznacza, że gdyby nie kolejka spraw, do pracy mogłaby przystąpić już komisja teologów Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.

Jerzego Ciesielskiego, który przyjaźnił się najpierw z księdzem, a potem biskupem i kardynałem Karolem Wojtyłą, promotorzy procesu przedstawiają jako wzór chrześcijanina XX wieku. Był inżynierem, naukowcem, ojcem rodziny. W każdej z tych sfer żył na sposób w pełni ewangeliczny. Po tragicznej śmierci Ciesielskiego (zginął razem z dwójką dzieci w katastrofie statku na Nilu) kard. Wojtyła wspominał, że najczęściej rozmawiał z nim – a poznał go jeszcze jako studenta w duszpasterstwie przy kościele św. Floriana w Krakowie – na temat miłości i małżeństwa „jako sakramentalnej drogi powołania dwojga ludzi” oraz pracy zawodowej jako elementu „życia osobistego, rodzinnego, a także jako komponenta powołania chrześcijańskiego”. Te rozmowy, przyznawał, były jednym z wielu źródeł, które wpłynęły na treść książki „Miłość i odpowiedzialność”. Ciesielski uważał, że to nie struktury, przynależność organizacyjna (choć związał się w 1966 roku z ruchem Focolare), ale życie Ewangelią na co dzień jest świadectwem życia prawdziwie chrześcijańskiego. Janowi Pawłowi II był on szczególnie bliski – jego portret kazał umieść na tarasie Pałacu Apostolskiego.

Proces beatyfikacyjny Ciesielskiego, który rozpoczął się w 1985 roku, od 1990 roku toczy się w Rzymie. Od 1997 roku fundacja Źródło i tygodnik rodzin katolickich o tej samej nazwie przyznaje Nagrodę im. Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego osobom, które działają na rzecz rodzin.

[srodtytul]Ludzie o wielkim sercu[/srodtytul]

Kard. Wojtyła znał dobrze jeszcze jedną kandydatkę na ołtarze – pielęgniarkę Hannę Chrzanowską (1902 – 1973). Na jej pogrzebie powiedział: „Byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych błogosławieństw z Kazania na Górze. Zwłaszcza tego, które mówi «Błogosławieni miłosierni»”. Chrzanowska, podkreślają ci, którzy ją znali, realizowała przykazanie miłości bliźniego w sposób heroiczny. Po przejściu na emeryturę zajęła się organizacją w parafiach Krakowa pomocy obłożnie chorym, leżącym w domach. Wciągała w tę pracę wolontariuszy, uczyła, jak pielęgnować chorych, zdobywała pieniądze, by pomóc im materialnie. Zainicjowała pierwsze w Polsce rekolekcje dla chorych. Jej proces beatyfikacyjny toczy się od 1998 roku.

Hanna Chrzanowska jest jedną z czterech pielęgniarek, które są w trzynastce kandydatów na ołtarze. Być może proporcjonalnie duża ich liczba (a niebawem rozpocznie się w Krakowie proces lekarza dr. Stanisława Kownackiego, ojca piątki dzieci, który zmarł w 1995 roku) wynika ze szczególnej wrażliwości na cierpienia drugiego człowieka. Ta wrażliwość jest nieodzowna, by dobrze wykonywać ten zawód. Ale w wypadku osób czekających na beatyfikację sama „zawodowa” wrażliwość nie dałaby najprawdopodobniej takich efektów, a na pewno nie byłaby wystarczająca do procesu. U źródeł działania każdej z tych osób leżała bowiem głęboka wiara i miłość Boga.

Druga pielęgniarka, której proces, rozpoczęty w 1999 roku, jest już na etapie rzymskim, to Janina Woynarowska (1923 – 1979). I ona zaangażowana była w działalność społeczną, charytatywną, otaczając opieką opuszczonych, starych, samotne matki, a także rodziny patologiczne. Zorganizowała w Chrzanowie Dom Samotnej Matki. Biednym rozdawała tzw. numerki, za które w sklepie mogli otrzymać podstawowe produkty żywnościowe. Jako kurator w ośrodku adopcyjnym pomagała znajdować rodziny zastępcze dla sierot. Dla ludzi ze wszystkich tych środowisk organizowała turnusy wypoczynkowo-rekolekcyjne. Jej pole działania było szerokie. Biskup Jan Pietraszko (sam kandydat na ołtarze) powiedział na pogrzebie Janiny Woynarowskiej: „Był to człowiek dobry i wyjątkowo potrzebny”.

[srodtytul]Pantofelek Matki Bożej[/srodtytul]

Jak się człowiek przebudzi, to zwykle udaje mu się trafić nogą tylko do jednego pantofla. Mamę jak wzywano w nocy, to często właśnie w jednym pantoflu wybiegała. I tak się też modliła do Matki Bożej: załóż, chociaż jeden pantofelek, ale przybądź z pomocą. Mama mówiła, że się nigdy nie zawiodła” – tak wspominał po latach swoją matkę pielęgniarkę – położną Stanisławę Leszczyńską – jej syn Bogdan. Leszczyńska (1896 – 1974), matka czworga dzieci, więźniarka i położna z obozu koncentracyjnego w Auschwitz-Birkenau, w ciągu dwóch lat odebrała w obozie trzy tysiące porodów. Mimo przerażających, nieludzkich warunków wszystkie dzieci rodziły się żywe. Osławionemu doktorowi Josefowi

Mengele, który wydał rozkaz, by zaraz po urodzeniu noworodka topić w fekaliach albo wrzucać do pieca, powiedziała z mocą: „Nie, nigdy nie wolno zabijać dzieci!”. „Anioł dobroci”, jak mówiły o Leszczyńskiej współwięźniarki, otaczała modlitwą każdą rodzącą i jej dziecko. Choć na tę chwilę przywracała w tych upodlonych kobietach nadzieję, godność. Każde dziecko natychmiast po porodzie chrzciła wodą. Niestety, obóz przeżyło tylko trzydzieścioro. Po wojnie Stanisława Leszczyńska, która przeżycia z obozu opisała w 1957 roku w „Raporcie położnej z Oświęcimia”, jeszcze przez kilkanaście lat pracowała z oddaniem w zawodzie.

Jej proces beatyfikacyjny w diecezji rozpoczął się w 1992 roku. Jest to obecnie najdłużej trwająca sprawa osoby świeckiej na szczeblu diecezjalnym. Oprócz Leszczyńskiej na tym etapie toczy się obecnie pięć innych procesów osób świeckich, w tym trzech męczenników.

Tylko rok krócej niż Leszczyńskiej, bo od 1993 roku, trwa proces zmarłej również w latach 70. Anny Jenke (1921 – 1976), polonistki, nauczycielki z Jarosławia, która zmarła w opinii świętości. W latach 50. za odważne przyznawanie się do wiary i Kościoła została na kilka lat zwolniona z pracy w szkole. Wbrew obowiązującemu systemowi wychowywała młodzież w duchu religijnym i patriotycznym. Opieką otaczała dzieci ulicy, a także ludzi opuszczonych.

Zupełnie inną postacią była natomiast Kunegunda Siwiec (1876 – 1955), prosta wiejska kobiety ze Stryszawy, która przez całe życie nie wyjeżdżała dalej niż do Wadowic. W życiu duchowym Kundusia, jak ją nazywano, szła drogą św. Tereski od Dzieciątka Jezus (należała do Świeckiego Zakonu Karmelitów Bosych). Przez wiele lat doznawała niezwykłych przeżyć: rozmawiała z Jezusem, Matką Bożą, świętymi. Rozmowy te spisał jej spowiednik ks. Bronisław Bartkowski. Jej życie, pełne cierpienia w ostatnich latach, było modlitwą za innych. Proces Kunegundy Siwiec rozpoczął się w 2007 roku.

[srodtytul]Męczennicy: obrońcy krzyża, Żydów i godności[/srodtytul]

Ignacy Trenda (1882 – 1939) mógłby zostać patronem wszystkich obrońców krzyża. Trudno oprzeć się przekonaniu, że ten prosty, biedny najemnik rolny, w dodatku analfabeta, wiedział dobrze, że pewnych rzeczy, nawet za cenę życia, zrobić nie można. Nie pozwala na to uczciwość i szacunek dla symboli religijnych. Trenda został zamordowany przez Niemców

3 września 1939 roku za to, że nie chciał podpalić krzyża. Tego dnia Niemcy, którzy spalili już dużą część wsi Lelów koło Częstochowy, przystąpili do niszczenia kościoła. Kazali pojmanym chłopom przynieść słomę, ułożyć pod dużym krucyfiksem i podpalić. Trenda przyniósł słomę, ale odmówił jej podpalenia. Został zastrzelony. Dziwnym zrządzeniem losu choć kościół spłonął, to krzyż ocalał.

Trenda jest kandydatem na ołtarze w prowadzonym od 2003 roku procesie beatyfikacyjnym męczenników

II wojny światowej – Sługi Bożego ks. Henryka Szumana i 121 towarzyszy. Jest w tym gronie także Julia Buniowska (1924 – 1944). Jej historia jest podobna do bł. Karoliny Kózkówny. Tak jak 16-letnia Kózkówna zginęła w 1914 roku, broniąc się przed zgwałceniem przez rosyjskiego żołnierza, tak trzydzieści lat później podzieliła jej los 20-letnia Buniowska. Broniąc swej godności i czystości, została zabita strzałem z pistoletu w głowę przez żołnierza kolaborującego z Niemcami oddziału rosyjskiego. Przy informacji o jej śmierci ówczesny proboszcz parafii ks. Franciszek Sokalski zanotował: „Przez czarnookiego zastrzelona, męczennica za cnotę czystości”.

Najbardziej znani męczennicy II wojny to rodzina Ulmów ze wsi Markowa koło Łańcuta. Zostali zamordowani za to, że ukrywali Żydów. Tragedia rozegrała się 24 marca 1944 roku, gdy Niemcy otoczyli dom, a następnie zastrzelili najpierw ośmioro Żydów, a potem kolejno rodzinę Ulmów: 44-letniego Józefa i jego o dwanaście lat młodszą żonę Wiktorię oraz sześcioro dzieci: Stasia, Basię, Władzia, Franka, Antosia, Marysię. Z siódmym dzieckiem Wiktoria była w ciąży. Na grobie Ulmów widnieje napis: „Kto ratuje jedno życie, jakby świat cały ratował”. Instytut Yad Vashem przyznał im tytuł Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Kościół przemyski, bo on rozpoczął starania o wszczęcie procesu, uznał, że ich postawa jest przykładem heroicznej miłości chrześcijańskiej wobec bliźnich w potrzebie.

Trzynaście postaci. Każda inna. Co ich łączy?

– Reprezentują oni wachlarz powołań ludzi świeckich. Są pośród nich mężowie, żony, ojcowie i matki, dzieci, osoby samotne. Są ludzie różnych zawodów – mówi o. Szczepan Praśkiewicz. – Wszystkich łączy kierowanie się zasadami Ewangelii w ich zmaganiu się z okolicznościami życia, często trudniejszymi niż nasze. Wszyscy oni przypominają o istnieniu innej, rzeczywistości – nadprzyrodzonej. Uczą nas poprawnego zaangażowania w pełnienie obowiązków „tego świata”, w doskonałej wewnętrznej harmonii i pokoju. Są oni – jak powiedział Jan Paweł II – gwarancją ustawicznej młodości Kościoła i świeżości Jezusowej Ewangelii.

Jest ich niewielu. Zaledwie 13 z ponad 250, których procesy beatyfikacyjne są w toku. Pozostali polscy kandydaci na ołtarze to księża i zakonnice.

W tej trzynastce jest postać chyba jedyna w historii Kościoła: świecki, który założył męski zakon. Mowa o Bogdanie Jańskim (1807 – 1840), skądinąd wybitnym ekonomiście i humaniście, którego życie byłoby świetnym scenariuszem na film o różnych drogach do świętości. Przykładem niezwykle budującym dla tylu pogmatwanych, czasem zdałoby się beznadziejnie, losów ludzi.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy