Żeglarz, sternik i okręt

Z Robertem Górskim, liderem Kabaretu Moralnego Niepokoju, rozmawia Jacek Cieślak

Publikacja: 22.01.2010 18:42

Robert Górski

Robert Górski

Foto: Plus Minus, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

[b]Pana medialny opiekun umówił nas w zakamuflowanej kawiarence, żeby uniknąć nazbyt spontanicznych reakcji na pana widok podczas wywiadu?[/b]

A ogon pan zgubił?

[b]Zgubiłem, zgubiłem i korzystając, że na razie nikt nam nie przeszkadza, zapytam, jak wspomina pan Grand Prix krakowskiego festiwalu PAKA w 1996 r. wręczone przez Stanisława Tyma.[/b]

Wychowałem się na jego twórczości, a po latach miałem zaszczyt przejść z mistrzem na „ty”. Od początku mieliśmy dobry kontakt. On lubi alkohol, częstuje, a ja nie odmawiam. Specjalnych kabaretowych rad mi nie dawał. Mówił tylko o konkretnych skeczach, z twórczości własnej bądź kolegów – jak można je inaczej rozwiązać. Przykład popierał anegdotą. Podpytywałem go kiedyś o Jerzego Dobrowolskiego, o którym chciałem napisać. Opowiedział mi o jednym z wielu spotkań z udziałem Jerzego Derfla. Derfel zagrał coś na pianinie – w niezwykły, sprawny sposób. Mistrz! A Dobrowolski mówi: „Jurek, fajnie zagrałeś, ale gdybym ja umiał tak grać, jak ty umiesz, tobym ci dopiero pokazał, jak się gra!”.

[b]Próbował pan rozbawić Tyma?[/b]

Próbowałem, ale tam, gdzie się biją wieloryby, krewetki mają połamane kręgosłupy. Nie wymyślę i nie zbiorę tylu anegdot co on. Jego pokolenie żyło inaczej. Miało czas na spotkania, rozmowy. Toczyło grę z władzą, z cenzurą. Z tego rodziły się żart, satyra. Teraz wszystko jest prostsze. Ale jesteśmy w ciągłym pędzie.

[b]A co niby przeszkadza w kultywowaniu życia towarzyskiego? Kredyty?[/b]

Akurat nie mam żadnych, ale koledzy, i owszem. Jest też inna kwestia. Popularność kabaretu bierze się stąd, że często gramy. Jak siedzimy na piecu – jesteśmy rozgrzani. Ćwiczymy, dopracowujemy skecze. Po długiej przerwie trudno wrócić na estradę. Tak jak w sporcie.

[b]Czy to prawda, że był pan bardzo nieśmiały?[/b]

Pamiętam, jak chciałem kupić rodzicom na święta ozdobny dzwonek w kwiaciarni. Obszedłem ją z 50 razy. I zabrakło mi odwagi. To było w szkole podstawowej. Ale na studiach też miałem zahamowania. W naszym kabarecie wszyscy uczyli się łatwiejszego nawiązywania stosunków z ludźmi. Na początku byliśmy zahukani. Pomogła mi scena. Ale kiedy spotykamy się w gronie aktorów, siedzę cicho. Nie ścigam się, jak oni, w opowiadaniu dowcipów. Nie udowadniam, że potrafię mówić głośniej i śmieszniej. Nie czuję się na siłach. Nie znam żadnych dowcipów. W takich sytuacjach tracę swoją sceniczną odwagę i śmiałość. Ale w kabarecie wszystko gra.

[b]Nie chciał pan zostać aktorem?[/b]

W podstawówce chwalono mnie za umiejętności sceniczne. Zastanawiałem się, czy nie iść do szkoły teatralnej. Cieszę się, że tego nie zrobiłem. Aktorstwo to okrutny zawód. Trzeba mówić cudze teksty i polegać na innych. Jako człowiek kabaretu sam sobie jestem żeglarzem, sternikiem, okrętem. Piszę. Nie czekam na telefon. To do mnie dzwonią. Na przykład Andrzej Grabowski. Tworzymy dobry duet.

Kiedy aktorzy dominowali w kabarecie, jego poziom był wyższy. Zarówno literacki, jak i wykonawczy.

Myślę, że w czasach Dudka było wiele amatorskich kabaretów, tylko telewizja ich nie pokazywała. Była cenzura. Wycinała aluzje polityczne, ale i grafomanię. Dziś nie przeprowadza się specjalnej selekcji i pokazuje wszystko – lepsze i gorsze zespoły. Te lepsze są naprawdę dobre, a gorsze naprawdę złe.

[b]Podejmuje pan tematy, które są związane z narodowymi obsesjami.[/b]

Cała nasza twórczość jest próbą zobrazowania Polaka w różnych jego odsłonach i odcieniach. Kocha swój kraj, a każe synowi wyjeżdżać jak najdalej, bo czuje, że Polska jest grajdołem, i mówienie o tym sprawia mu satysfakcję. Dodam prywatnie, że Kabaret Moralnego Niepokoju ma zespołową zabawę. Wymieniamy się ememesami obrzydliwych miejsc w kraju z dopiskiem w rodzaju: „1234. dowód na istnienie grajdołu”. Jak pisał Norwid, „miłość moja, Bracie dwuskrzydlata: Od uwielbienia do wzgardy”. Z jednej strony jesteśmy dumni z naszej polskości, z drugiej – ciągle nam polskość przeszkadza. Chcielibyśmy stąd uciec, a gdy wyjedziemy, zżera nas tęsknota. Wystarczy krótka podróż, by dostrzec, że za granicą nie jest wcale kolorowo. Wracamy, bo tylko tu da się żyć. Można sobie zapalić w knajpie czy kupić alkohol o północy, co jest nie do pomyślenia w takiej Norwegii, kraju, gdzie wolność obywatelska jest mocno ograniczona. Okazuje się, że dobra organizacja życia wcale nie jest najważniejsza.

[b]Waszym hitem jest skecz „Narzeczony z Niemiec”, o ojcu, którego syn ma niemieckiego kochanka. [/b]

Ostatnio z wielką radością zagraliśmy ten numer w Berlinie, na bis. Publiczność była polska, ale wywołaliśmy wielkie poruszenie także poza widownią. Okazało się, że w Niemczech nie można używać gestów i symboli związanych z faszyzmem. A ja przecież mówię „Heil Hitler!” i podnoszę łapkę. Do tej pory wydawało mi się, że wyszydzam faszyzm, a nie reklamuję, jednak niemiecki akustyk odebrał to inaczej. Na szczęście nas nie zakapował. Polscy organizatorzy uspokoili go, a nawet włożyli coś do kieszeni. Zachował się dokładnie tak jak ojciec z naszego skeczu, który zgadza się na homoseksualny związek syna, przekupiony trzema mercedesami. Wszyscy jesteśmy ideowi, ale nie do końca.

[b]W „Rozmowie z tatą” sportretował pan starsze pokolenie.[/b]

Kiedy kolega z kabaretu powiedział ojcu, że jedzie za granicę, ten złapał się za głowę. Ale przecież wystarczy, żebyśmy pojechali do Torunia, a rodzice już mają wyższe ciśnienie. I trudno się dziwić – prowadzili osiadły tryb życia. My każdego dnia jesteśmy w innym mieście. Inny przykład. Moi rodzice nigdy nie wezmą taksówki. Korzystanie z niej uważają za arystokratyczny przywilej. Ich zdaniem wszędzie można dotrzeć na czas autobusem. Wczoraj miałem rozmowę z żoną, jak powiedzieć tacie, że poprosiliśmy architekta wnętrz o radę w zaprojektowaniu mieszkania i znalezienie ekipy remontowej. Był problem, bo ojciec chciał nam pomóc. Przyjechał z walizką narzędzi – młotkiem, wiertarką. Powiedział, że wszystko możemy zrobić we dwóch. To było rozczulające. Kochany tata. Jego pokolenie miało dużo czasu, ale brakowało pieniędzy. Dla nas najważniejszą walutą jest czas. Ciągle go brakuje.

[b]Kabaret Moralnego Niepokoju jako jeden z pierwszych zrezygnował ze skeczy politycznych.[/b]

Nie jesteśmy mówioną gazetą polityczną jak STS. Mieliśmy jeden numer o pijaku, który wykłóca się w izbie wytrzeźwień z pielęgniarzem i panią psycholog, a na końcu się okazuje, że trzeba go wypuścić, bo ma immunitet. Myśleliśmy naiwnie, że po takim skeczu żaden parlamentarzysta nie wsiądzie do samochodu po alkoholu. Ale immunitet to immunitet! Poza tym polityki jest w nadmiarze. Politycy sami piszą sobie skecze i wykonują je przed kamerami.

[b] Gdzie znajduje pan natchnienie?[/b]

Jak Białoszewski zbieram skrawki rzeczywistości, pojedyncze zdania albo postaci. Mam też swoje przygody, które można zamienić na skecz. Inspirują mnie rozmowy pasażerów w autobusie, wizyta w banku, gdzie pan z okienka mówi do mojego syna ekonomicznym slangiem. Albo kupno drzwi. Każdy miał kiedyś problem z kupnem drzwi – z której strony są lewe, a z której prawe, i na odwrót.

[b]Robi pan użytek z rodzinnych obserwacji?[/b]

Kiedy Górscy spotykają się w większym gronie, krępują się mówić zbyt wiele. Obawiają się, że uwiecznię dialogi w kabaretowej scence. Na szczęście szybko się zapominają, bo rodzina to doskonały poligon obserwacyjny. Wiele ciekawych postaci. Mam wujka, autora najbardziej niezwykłych politycznych wolt, który głosował na wszystkie partie. Kiedyś spałowało go ZOMO. Teraz popiera SLD i mówi, że wprawdzie ZOMO go pobiło, ale lekko.

[b]Kto jest pierwszym czytelnikiem skeczy?[/b]

Żona. I bywa zmęczona, gdy jesteśmy w kabaretowym gronie, ciągle żartujemy. Kiedy zbyt długo pauzuję w domu, chce, żebym już wyjechał. Występy wciągają. Nie wyobrażam sobie życia bez scenicznej adrenaliny.

[b]A jak syn reaguje na pana twórczość?[/b]

Pięcioletni syn Antek często widzi, jak występuję w telewizji, a ludzie się śmieją. Kiedyś poszliśmy na spacer i zobaczył, jak budują estradę. „Tato, scena! Idź do pracy!”. Zabrałem go ostatnio na występ. Był w kulisach, bardzo mu się podobało. Teraz razem sobie żartujemy, a w żartach – oszukujemy. Żona zauważyła, że Antek wykazuje coraz więcej podobieństw do mnie. Ostatnio, kiedy rozmawialiśmy przez telefon, mówił, że jestem jego mamą, i prosił, bym dał wreszcie do telefonu tatę.

[b]Nie ma pan ochoty spróbować sił w kinie?[/b]

Właśnie skończyłem drugi scenariusz filmowy. Byłem podobno o krok od realizacji pierwszego, ale przerwał ją kryzys. To miał być film o dwóch wykluczonych ze społeczeństwa mężczyznach – Gwidonie i Romku, współczesnym Himilsbachu i Maklakiewiczu. Przemierzają nasz kraj, co jest okazją do prezentacji różnych polskich obyczajów. Podobno w scenariuszu zabrakło wątku miłosnego i to przesądziło, że film nie powstał. Drugi ma większą szansę. Rzecz się dzieje w środowisku celebrytów. Bohaterem jest amator, który odnosi sukces. Wzbudza tym niechęć zawodowców. Tym razem o wątku miłosnym nie zapomniałem!

[ramka][b]Stanisław Tym: [/b]

– Byłem przewodniczącym jury, kiedy Kabaret Moralnego Niepokoju z Robertem Górskim wygrał Grand Prix krakowskiego festiwalu PAKA. Z obowiązku... Nie, nie! Bardzo się cieszę, że tak akurat wtedy wypadło pięknie, dla mnie, że miałem szansę wręczać nagrodę Górskiemu. Rad jestem, że poszła w odpowiednie ręce, bo Robert to bardzo utalentowany człowiek. Dużo pisze. I bardzo dobrze, bo to jest jedyna możliwość uczenia się estrady. Trzeba pisać, pisać i patrzeć, jak równo puchnie. Daj mu Boże zdrowie i szczęście, żeby tworzył nadal, bo wiem, jak w tym fachu jest: do prawdziwych wyników dochodzi się koło pięćdziesiątki! [/ramka]

Plus Minus
Jakub Ekier: Zabójcy z ust do ust
Plus Minus
„Bad Boys: Ride or Die”: Chłopaki już tak mają
Plus Minus
Pamięć jest najważniejsza
Plus Minus
Prowincjusz i rewolucja w filozofii
Materiał Promocyjny
Jaki jest proces tworzenia banku cyfrowego i jakie czynniki są kluczowe dla jego sukcesu?
Plus Minus
Irena Lasota: Rozbiór Rosji