Nieśmiertelna Henrietta

Najważniejszą kobietą w historii medycyny była biedna, 31-letnia Murzynka, która zmarła na raka w połowie ubiegłego wieku. Dzięki niej mamy dziś skuteczne szczepionki, badania genetyczne, leki na raka i AIDS, a nawet zabiegi in vitro i klonowanie

Publikacja: 13.02.2010 14:00

Nieśmiertelna Henrietta

Foto: Rzeczpospolita

Henrietta Lacks zmarła na raka szyjki macicy w 1951 roku. Ale wraz z jej śmiercią rozpoczęła się najbardziej niezwykła seria eksperymentów biologicznych w historii. Jej komórki, hodowane w szklanych naczyniach w tysiącach ośrodków badawczych na całym świecie, żyją do dziś. Testuje się na nich leki, bada się ich geny, zakaża się je wirusami i sprawdza efekty radioaktywności – jak na szczurach i świnkach morskich. To tzw. linia komórkowa – trzymana w laboratorium biologicznym kolonia, w której życie powiela się bez końca. Jest nieśmiertelna.

„Moje laboratorium używa komórek HeLa do badania i powielania różnych wirusów. Trzymamy je w ściśle kontrolowanych warunkach od 1983 roku” – pisze na swojej stronie internetowej Vincent Racaniello, mikrobiolog Columbia University. „Przez 26 lat w moim laboratorium produkowaliśmy 600 milionów komórek co tydzień. W sumie 800 miliardów. Wydaje się, że to dużo, ale to nic w porównaniu z liczbą komórek w ludzkim ciele, których jest 100 bilionów”.

Dziś trudno nawet oszacować, w ilu miejscach na świecie obecne są żywe komórki kobiety zmarłej w 1951 roku. Rebecca Skloot, autorka wydanej właśnie w Stanach Zjednoczonych książki „The Immortal Life of Henrietta Lacks”, twierdzi, że gdyby wziąć wszystkie wyhodowane w historii komórki tej linii, ważyłyby 50 mln ton. Tyle co 100 gmachów Empire State Building. Ułożone jedna obok drugiej trzykrotnie opasałyby Ziemię. Henrietta Lacks miała nieco ponad 150 cm wzrostu.

[srodtytul]Rak w kosmosie[/srodtytul]

Ta historia zaczęła się 1 lutego 1951 roku. Lekarz ze szpitala uniwersyteckiego Johns Hopkins w Baltimore bada Henriettę Lacks. Kilka dni wcześniej kobieta odkryła kropeczki krwi na bieliźnie. Zaniepokojona pojechała do cieszącego się doskonałą sławą szpitala. Howard Jones nie ma wątpliwości – pod palcami czuje spory guz – rak szyjki macicy. Delikatnie wycina fragment do badania. Tkankę wysyła do laboratorium, a Henriettę i czekającego na nią męża Davida – do domu, do piątki dzieci. Najmłodsze ma kilka miesięcy.

Gdy tydzień później kobieta wraca do szpitala, wyniki są już znane. Guz jest złośliwy. Lekarze używają prymitywnej radioterapii, ale jeszcze przed jej rozpoczęciem pobierają kolejną próbkę. Wcale nie na potrzeby leczenia. Te próbki trafią do szefa ginekologii – prof. Richarda TeLinde oraz do dr. George’a Geya, kierującego laboratorium kultur tkankowych.

Gey od kilkunastu lat stara się wyhodować takie komórki ludzkie, na których mógłby prowadzić swoje badania mikrobiologiczne. Ale wszystkie komórki po pewnym czasie pobytu poza organizmem człowieka obumierały. Gey testował komórki własne, żony, kolegów, pacjentów. I wtedy pojawiły się komórki rakowe wycięte z guza Henrietty Lacks. Wyjątkowo odporne na czynniki zewnętrzne, dzielące się bez przerwy i tworzące nieśmiertelną kolonię.

Już po kilku dniach biolodzy widzą, że te komórki są niezwykłe. Natychmiast pokrywają dno i ścianki szklanych naczyń, w których je zamknięto. Wówczas były to najbardziej odporne i najszybciej powielające się komórki znane nauce. „Gdyby pozwolić im rosnąć bez ograniczeń, dziś pewnie pokrywałyby cały świat” – tłumaczył w 1971 roku Howard Jones.

Niestety, w ciele Henrietty zachowują się tak samo. Już po kilku miesiącach lekarze odkrywają przerzuty choroby w innych organach. Pacjentka była za słaba, aby znosić kolejne sesje radioterapii. Skręcała się z bólu i prosiła Boga o litość – relacjonował wiele lat później „Johns Hopkins Magazine”.

Onkolodzy nie potrafią jej pomóc. Henrietta Lacks umiera 4 października 1951 roku. Tego samego dnia – gdy ciało Henrietty leży już w szpitalnej kostnicy – dr George Gey występuje w telewizji. W dłoni trzyma fiolkę wypełnioną niezwykłymi komórkami. „Bardzo możliwe, że dzięki badaniom takim jak to dowiemy się, jak pokonać raka” – mówi. Linię komórkową nazywa HeLa, ale nazwisko dawczyni pozostanie nieznane jeszcze przez długie lata. Nie dowie się o tym nawet najbliższa rodzina kobiety.

Tymczasem w amerykańskim laboratorium prace idą pełną parą. Naukowcy podzielili pobrany od pacjentki fragment tkanki wielkości monety na kilkadziesiąt malutkich porcji. Później zostały one rozesłane do innych laboratoriów badawczych. Pierwszy sukces naukowy przyszedł błyskawicznie, już kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy. Zespół dr. Geya użył powielających się bez końca komórek do hodowania wirusa polio. W tym czasie choroba Heinego-Medina dotykała każdego roku kilkaset tysięcy dzieci na całym świecie i stworzenie skutecznej szczepionki było celem numer jeden mikrobiologów.

Dzięki wirusom hodowanym w komórkach Henrietty zespół dr. Geya mógł zidentyfikować niebezpieczny dla ludzi szczep. Wyposażony w te informacje Jonas Salk w 1952 roku stworzył pierwszą skuteczną szczepionkę chroniącą przed chorobą Heinego-Medina. Uratowano życie i zdrowie milionów dzieci na całym świecie.

Od tego momentu zainteresowanie naukowców komórkami HeLa jeszcze wzrosło. W połowie lat 50. rozpoczęto ich „produkcję” na masową skalę. Były wykorzystywane do tworzenia leków antywirusowych i broni biologicznej. Testowano na nich nowe materiały, kleje, leki i kosmetyki. Naukowcy zamrażali je, aby sprawdzić, czy organizmy żywe przetrwają taką operację (dziś na tej zasadzie zamraża się embriony). Badano ich DNA, dzięki czemu udało się m.in. wskazać geny odpowiedzialne za niektóre choroby (jak zespół Downa), liczono chromosomy, selekcjonowano (co później pozwoliło na skuteczne klonowanie). Wystrzelono je na pokładzie bezzałogowej sondy kosmicznej, aby zbadać efekty braku grawitacji ziemskiej. Poleciały na orbitę również później – już z amerykańskimi astronautami. Testowano na nich wpływ radioaktywności i wysokiej temperatury. Posłużyły nawet do stworzenia pierwszej międzygatunkowej hybrydy składającej się z komórek ludzkiego nowotworu i myszy. Pomogły wreszcie w opracowaniu leków przeciwrakowych (m.in. herceptyny) i leków przeciw HIV/AIDS.

Niezwykłe właściwości HeLa sprawiły, że są naukowcy, którzy uważają, iż stworzyły one nowy gatunek – Helacyton gartleri. Mają swoją niszę ekologiczną, mogą egzystować i rozwijać się szybciej, niż chcieliby tego naukowcy, i są genetycznie niezgodne (z powodu mutacji powodującej raka) z komórkami człowieka.

Dopiero w latach 80. XX wieku, wiele lat po śmierci Henrietty Lacks, naukowcom udało się wreszcie wyjaśnić tajemnicę nieśmiertelności jej komórek. Są one wyposażone w enzym o nazwie telomeraza, który zapobiega śmierci komórkowej. Za precyzyjne zbadanie tego procesu w ubiegłym roku przyznano medycznego Nobla. Ta cecha, charakterystyczna dla komórek nowotworowych, może w przyszłości pozwolić na walkę z rakiem.

„Czy to jakaś krewna?”

O tym, że komórki Henrietty są wykorzystywane powszechnie w laboratoriach, jej rodzina dowiedziała się dopiero ćwierć wieku po jej śmierci. Przypadkowo. Jak opisuje Rebecca Skloot, podczas obiadu jeden z gości, biolog pracujący w laboratorium w Waszyngtonie, zapytał o nazwisko Lacks. „Wydaje mi się, że je znam. Pracuję na komórkach od kobiety o tym nazwisku – Henrietta Lacks. Czy to jakaś krewna?”

Dla rodziny to był szok. Niewykształceni i biedni, nie potrafili zrozumieć, czym jest linia komórkowa. Jak twierdzi Skloot, mąż Henrietty zrozumiał tylko, że jego żona znajduje się w laboratorium, w którym od 25 lat naukowcy prowadzą na niej eksperymenty.

„Jedyne, co usłyszałem, to to, że miała raka. Zadzwonili do mnie i powiedzieli, żebym przyjechał, bo ona zmarła. Wtedy poprosili mnie o zgodę na pobranie próbek, a ja zdecydowałem, że na to nie pozwolę” – relacjonował David Lacks magazynowi „Ebony”. Ale w końcu naukowcy przekonali mężczyznę, mówiąc, że w ten sposób znajdą lek na raka, który zabił jego żonę. A ten rak może też zaatakować jego dzieci.

Wtedy badacze zapewne blefowali, aby zdobyć zgodę na pobranie tkanki. Ale nie pomylili się. Wiele lat później to właśnie dzięki komórkom linii HeLa zidentyfikowano sprawcę większości przypadków raka szyjki macicy – wirusa brodawczaka ludzkiego (HPV). Komórki HeLa zainfekowano tym wirusem i to na nich przetestowano pierwszą na świecie szczepionkę przeciwrakową. Wprowadzono ją na rynek dopiero w 2006 roku. Chroni ona m.in. przed typem wirusa (HPV 18), który był przyczyną śmierci Henrietty.

Ale tego wówczas rodzina Lacks nie wiedziała. Gdy dwojgu jej dzieci naukowcy pokazali żywe komórki matki pod mikroskopem, pojęły, że pobrane przed ćwierćwieczem komórki są namnażane w setkach laboratoriów. I że handluje się nimi – sprzedając całe kontenery komórek linii HeLa badaczom, którzy chcą na nich prowadzić eksperymenty. Przez długi czas naukowcom udawało się nawet utrzymać nazwisko dawczyni w tajemnicy. Tłumaczyli, że linia komórkowa HeLa powstała dzięki Helen Lane lub Helen Larson – stąd jej nazwa.

Ale gdy sprawa się wydała, rodzina Lacks chciała odszkodowania. Jednak wartości rynku handlu tymi komórkami dziś nie sposób oszacować. W podobnym sporze sąd odrzucił roszczenia pacjenta – tkanki i komórki wycięte podczas zabiegów czy pobrane od człowieka nie są jego własnością. Pacjent ani jego spadkobiercy nie mogą zatem domagać się zysków z ich późniejszego wykorzystania. Zrozpaczona i wściekła rodzina Henrietty nie dostała nawet dolara.

[srodtytul]Wszechobecna HeLa[/srodtytul]

Linia komórkowa HeLa rozwijała się błyskawicznie. Właściwie nawet szybciej, niż życzyliby sobie tego sami naukowcy. W połowie lat 70. biolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley Walter Nelson-Rees spostrzegł, że większość hodowanych w laboratoriach komórek jest do siebie zdumiewająco podobna.

Na tych liniach komórkowych – wyhodowanych z komórek pacjentów np. z rakiem płuc, piersi czy czerniakiem – przeprowadzano rozmaite eksperymenty, których celem było znalezienie skutecznych leków i szczepionek. Według Nelsona-Reesa te eksperymenty były bezwartościowe. Dlaczego? Bo naukowcy testowali za każdym razem te same komórki – z linii HeLa. Wtedy oszacowano, że nawet jedna piąta wszystkich linii komórkowych na świecie została zanieczyszczona próbkami pochodzącymi od Henrietty Lacks. Komórki jej nowotworu były tak żywotne i tak agresywne, że mogły dostać się do setek laboratoriów na całym świecie. Były przenoszone na dłoniach, na drobinach pyłu, narzędziach laboratoryjnych. A gdy tylko dostały się do probówki z odżywką, natychmiast zaczynały się dzielić i w krótkim czasie tworzyły nową kolonię.

Agresywne komórki HeLa doprowadziły nawet do incydentu podczas zimnej wojny. W ramach współpracy w walce z rakiem naukowcy z ZSRR i USA przekazywali sobie wzajemnie doświadczenia i próbki. Resztki zaufania prysły, gdy okazało się, że próbki są zanieczyszczone obcymi komórkami – właśnie HeLa.

Jak to się stało, że komórki jednej kobiety znalazły się – niechcący – we wszystkich laboratoriach świata? I jak je zidentyfikować? Aby to sprawdzić, naukowcy musieli dowiedzieć się więcej o dawczyni. Ale ta zmarła w 1951 roku. Wiadomo było tylko, jak się nazywała i że była Murzynką. Żyły za to jej dzieci.

W tym samym czasie, gdy rodzina Lacks dowiedziała się o wykorzystywaniu komórek Henrietty w laboratoriach i udziale w tym naukowców Johns Hopkins University, skontaktowali się z nimi sami badacze. Ale nie po to, by wyjaśnić sprawę, lecz by pobrać kolejne próbki. „To była bardzo elegancka praca. Używając logiki i genetyki, udało się ustalić genetyczny materiał Henrietty Lacks” – mówił później reporterom Nelson-Rees.

„Lekarze badali nas, żeby sprawdzić, czy to, co było w organizmie matki, jest dziedziczne” – wspominał w rozmowie z Rebeccą Skloot Sonny Lacks. „Ale to wszystko, co nam powiedzieli. Nigdy już się z nami nie skontaktowali. Dzwoniliśmy jeszcze parę razy, ale w końcu daliśmy spokój”.

Początkowo bulwersujące postępowanie naukowców „tłumaczono” rasizmem i arogancją. Ale fakt pobrania tkanki z ciała pacjentki bez jej wiedzy i zgody, a następnie komercjalizacja osiągnięć naukowych dokonanych dzięki temu nawet dziś są kontrowersyjne. – Jasne jest, że nie można kupować i sprzedawać organów. To nielegalne – mówiła dla „Johns Hopkins Magazine” Ruth Faden, dyrektorka Instytutu Bioetyki tego uniwersytetu. – Ale można sprzedawać krew, można sprzedawać komórki jajowe i spermę. Ale nie można na przykład nerki. No i oczywiście nie można sprzedać komórek, można je tylko oddać. Nic nie jest tu takie jasne, a oczywiście są ogromne wątpliwości dotyczące przyklejania metek z ceną na częściach ludzkiego ciała.

[i]Korzystałem m.in. z fragmentów książki „The Immortal Life of Henrietta Lacks” Rebeki Skloot oraz „Johns Hopkins Magazine”[/i]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy