Henrietta Lacks zmarła na raka szyjki macicy w 1951 roku. Ale wraz z jej śmiercią rozpoczęła się najbardziej niezwykła seria eksperymentów biologicznych w historii. Jej komórki, hodowane w szklanych naczyniach w tysiącach ośrodków badawczych na całym świecie, żyją do dziś. Testuje się na nich leki, bada się ich geny, zakaża się je wirusami i sprawdza efekty radioaktywności – jak na szczurach i świnkach morskich. To tzw. linia komórkowa – trzymana w laboratorium biologicznym kolonia, w której życie powiela się bez końca. Jest nieśmiertelna.
„Moje laboratorium używa komórek HeLa do badania i powielania różnych wirusów. Trzymamy je w ściśle kontrolowanych warunkach od 1983 roku” – pisze na swojej stronie internetowej Vincent Racaniello, mikrobiolog Columbia University. „Przez 26 lat w moim laboratorium produkowaliśmy 600 milionów komórek co tydzień. W sumie 800 miliardów. Wydaje się, że to dużo, ale to nic w porównaniu z liczbą komórek w ludzkim ciele, których jest 100 bilionów”.
Dziś trudno nawet oszacować, w ilu miejscach na świecie obecne są żywe komórki kobiety zmarłej w 1951 roku. Rebecca Skloot, autorka wydanej właśnie w Stanach Zjednoczonych książki „The Immortal Life of Henrietta Lacks”, twierdzi, że gdyby wziąć wszystkie wyhodowane w historii komórki tej linii, ważyłyby 50 mln ton. Tyle co 100 gmachów Empire State Building. Ułożone jedna obok drugiej trzykrotnie opasałyby Ziemię. Henrietta Lacks miała nieco ponad 150 cm wzrostu.
[srodtytul]Rak w kosmosie[/srodtytul]
Ta historia zaczęła się 1 lutego 1951 roku. Lekarz ze szpitala uniwersyteckiego Johns Hopkins w Baltimore bada Henriettę Lacks. Kilka dni wcześniej kobieta odkryła kropeczki krwi na bieliźnie. Zaniepokojona pojechała do cieszącego się doskonałą sławą szpitala. Howard Jones nie ma wątpliwości – pod palcami czuje spory guz – rak szyjki macicy. Delikatnie wycina fragment do badania. Tkankę wysyła do laboratorium, a Henriettę i czekającego na nią męża Davida – do domu, do piątki dzieci. Najmłodsze ma kilka miesięcy.