Uff, jak gorąco, czyli afromundial

Nie łudźmy się. Finały mistrzostw świata nie nadają życiu sensu

Aktualizacja: 12.06.2010 14:40 Publikacja: 11.06.2010 14:17

Uff, jak gorąco, czyli afromundial

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Piłka nożna jest w istocie grą towarzyską, która z upływem lat staje się coraz bardziej wyrafinowana i skomplikowana, ale ciągle jest tylko grą – nie jest przedłużeniem wojny innymi metodami, nie zapowiada pokoju między wrogami, nie stanowi wyznacznika rozwoju cywilizacyjnego danego państwa. Jest zwykłą – owszem, trudną technicznie i budzącą ogromne emocje – ale jednak zabawą. To zwykle ludzie spoza futbolu nadają mu potem dodatkowe znaczenia.

Wbrew mitom przyczyną słynnej wojny między Hondurasem a Salwadorem w 1969 roku nie był mecz piłkarski, ale tak trywialne kwestie, jak nędza chłopów, dostęp do ziemi, napięcia polityczne między obu państwami. Oczywiście lepiej jest wierzyć, że przyczyną „wojny futbolowej” był mecz. Inaczej nie byłoby przecież „wojny futbolowej”, tylko jakaś mało znacząca egzotyczna potyczka zbrojna nie wiadomo o co. A tak wiemy, że gdyby nie futbol, kilka tysięcy ludzi ocaliłoby życie, a 300 tysięcy nie straciłoby dachu nad głową. Czyli futbol jednak jest najważniejszy.

Idźmy dalej: udana organizacja i fascynujący dla kibiców przebieg finałów mistrzostw świata nie mają związku z tym, co wydarzy się później. Bycie dobrym w rozwiązywaniu krzyżówek nie dowodzi niczego innego poza umiejętnością rozwiązywania krzyżówek. Bycie dobrym w organizowaniu dużej imprezy piłkarskiej nie dowodzi niczego innego poza umiejętnością zorganizowania dużej imprezy piłkarskiej.

Co potrafi dobry gospodarz?

[srodtytul]Gospodarze Euro 2004 [/srodtytul]

– Portugalczycy – wydali miliony na budowę stadionów, z którymi dziś nie wiedzą co zrobić. Mistrzem Europy została Grecja, która w tym samym roku, wypruwając żyły, zorganizowała udaną olimpiadę. Sześć lat później Grecja jest bankrutem i pariasem Europy, a Portugalia czeka w kolejce z żebraczą miską w ręku. Zwycięstwo Włochów w finale mistrzostw świata przed czterema laty być może uratowało włoskich piłkarzy przed pójściem do więzienia za korupcję, ale nie miało żadnego wpływu na poziom zadłużenia państwa.

Dziś oczy całego świata zwrócone są na Republikę Południowej Afryki. Jedni będą po aptekarsku wyliczać wpadki i potknięcia organizatorów w skrytej nadziei, że spełnią się najgorsze scenariusze i potwierdzi tęsknota za starym, sprawdzonym porządkiem, w którym biali są bogaci i szczodrzy, a czarni mogą co najwyżej z tej szczodrości korzystać. Inni, życzliwi wobec Afryki, patrzą z wiarą, że chociaż ten jeden najbogatszy kraj na kontynencie odniesie sukces organizacyjny, dowodząc, że Afryka też potrafi.

Tylko właściwie co potrafi? Ochraniać piłkarzy i gości? Kontrolować tłum? Budować stadiony? Bo przecież w takich dziedzinach jak redukcja ubóstwa, budowa mieszkań dla czarnej biedoty, fatalny poziom edukacji i zatrudnienia, rosnąca przepaść między bogatymi a biednymi, zwalczanie przestępczości, zwłaszcza morderstw, gwałtów, napadów z bronią w ręku

– Republika Południowej Afryki nie odnosi wybitnych sukcesów. I nawet jeśli reprezentacja RPA Bafana Bafana jakimś cudem wyjdzie w grupy, ba, jeśli kaprysem losu w niewytłumaczalnych przez największych znawców okolicznościach dojdzie do ćwierćfinału, czym wprawi w ekstazę cały kraj, kontynent i świat, to w niczym nie zmieni życia milionów Afrykanów żyjących w nędzy.

Żaden sukces piłkarski nie zagwarantuje, że za kilka miesięcy, może nawet tygodni, w RPA nie rozpocznie się strajk generalny, nie zaczną pogromy obcokrajowców jak dwa lata temu, nie rozpęta otwarta wojna polityczna na tle rasowym i społecznym.

[srodtytul]Klub to ja[/srodtytul]

Piłka nożna nie zmienia świata ani życia ludzi, ale posiada unikalną cechę, która sprawia, że w jej otoczeniu życie nabiera nowych barw i znaczeń. Tą cechą futbolu jest jego potencjał narracyjny. Wszystkie wielkie imprezy, wszystkie wielkie mecze to wspaniałe historie. W ramach banalnych prawd: „piłka jest okrągła, a bramki są dwie”, „każdy mecz ma dwie połowy”, „w piłce nożnej można wygrać, przegrać albo zremisować”, kryje się cała galaktyka znaczeń, splotów okoliczności, scenariuszy.

Głównie są to historie osobiste.

Nick Hornby pisał o tym pięknie w swojej książce „Futbolowa gorączka”, niesłusznie uznawanej za zapis choroby psychicznej, na którą zapadają pewni mężczyźni w średnim wieku niezdolni do wyrośnięcia z obsesyjnego kibicowania. Kibicowanie to nie jest forma ucieczki przed światem – mówi Hornby – ale odmienna wersja świata, w której wszystko podporządkowane jest piłce nożnej, a to, czego nie da się jej podporządkować, nie ma znaczenia. W dzieciństwie Hornby został zaprowadzony przez ojca na stadion londyńskiego Arsenalu i od tej pory, z niewielkimi przerwami, oglądał wszystkie mecze rozgrywane przez Arsenal na własnym boisku. Jak sam przyznaje, z nielicznymi wyjątkami, były to żałosne widowiska piłkarskie, które nie dawały mu ani odrobiny przyjemności w potocznym tego słowa znaczeniu. Większość meczów Arsenal remisował 0:0 albo wygrywał w bólach 1:0, mecze odbywały się przy padającym deszczu, kibice przychodzili na stadion Highbury w panicznym strachu przed ewentualną porażką, a wychodzili – nawet w wypadku zwycięstwa – niezdolni do wyrażania pozytywnych uczuć, wymęczeni ciągłym życiem w stanie zagrożenia. „Interesuję się piłką nożną z wielu powodów – wyznaje w autor »Futbolowej gorączki« – ale nie dlatego, że jest ona rozrywkowa. Gdy rozglądam się wokół siebie w sobotę i widzę spanikowane, przejęte twarze, wówczas wiem, że inni czują to samo”.

Autor nie udaje nawet, że uważa piłkę za piękny sport. Kibicowanie nie jest dla niego jakąś przyjemnością zastępczą, która rekompensuje nieudaną karierę piłkarza albo dziennikarza sportowego. Prawdziwe kibicowanie jest stopniowym przejmowaniem historii klubu na własność i wchodzeniem w życie jego życiem. Nie chodzi tu o teatralne utożsamianie się z aktorem. „Nasza radość to nie rozwodniona radość drużyny” – pisze Hornby. – Radość odczuwana przez nas (w przypadku zwycięstwa) nie wiąże się z celebrowaniem czyjegoś powodzenia, lecz ze świętowaniem własnego triumfu. Gdy z kolei dochodzi do katastrofalnej porażki, obezwładniający nas smutek jest właściwie użalaniem się nad sobą (...) Gracze to tylko nasi reprezentanci (...) i czasami, jeśli się dobrze przyjrzeć, można dostrzec niewielkie drążki, które ich łączą, i boczne uchwyty, które pozwalają nam nimi kierować. Stanowię część klubu, podobnie jak klub stanowi część mnie”.

[srodtytul]Piłka zastępcza[/srodtytul]

Nie każdy z nas odkrywa takie emocje w okolicach futbolu, ponieważ odkrywanie ich wiąże się, jak każdy wypad w głąb siebie, z bolesnym dotknięciem własnych słabości. Wolimy szukać w piłce treści socjologicznych i politycznych albo analogii historycznych. Czasem wyniki takich poszukiwań bywają zaskakujące. Np. wielu Anglików w XIX wieku wierzyło, że gdyby nie futbol, tysiące młodych chłopców w wiktoriańskiej Anglii oślepłoby z powodu plagi masturbacji.

To brzmi dziwnie, ale Anglia była w owym czasie dziwnym krajem. Była opętana na punkcie seksu. Prostytucja, syfilis, homoseksualizm to ówczesne odpowiedniki dzisiejszej ptasiej grypy i ocieplenia klimatu: nieogarnięte zjawiska metafizyczne siejące terror i przerażenie ludności. Jednak najbardziej diabelskim wymysłem, który prowadził człowieka do upadku, była w wiktoriańskiej Anglii masturbacja. Anglicy II połowy XIX wieku powszechnie wierzyli, że onanizm zabija, wielu ludzi było przekonanych, że jest chorobą zakaźną. Gry zespołowe, szczególnie futbol, miały stanowić antidotum na rozbuchane zapędy seksualne arystokratycznej młodzieży kształconej w szkołach publicznych, a gwiazdy futbolu niosły kaganek czystości dalej, szczególnie klasie robotniczej, która od końca lat 70. XIX wieku coraz bardziej lgnęła do piłki nożnej. Dziś, gdy każdy szanujący się piłkarz uprawia orgie i gwałty zbiorowe, brzmi to jak historyczne science fiction, ale takie są prawdziwe początki futbolu.

Potem piłka nie nadążała za dramatami, które rodziła. Życie Diega Maradony nosi w sobie historie na kilka scenariuszy komedii, tragedii, thrillerów politycznych i filmów grozy. Jeden dramatyczny gest Zinedine’a Zidane’a w finale poprzednich mistrzostw świata otworzył całe pole interpretacji na temat tego, jak może wyglądać transformacja bohatera w nędznika. Eric Cantona, poeta, trębacz, aktor, ekscentryk, rozbijał granice stereotypu futbolisty, George Best był znakiem czasu „swinging 60s”, Paul Gascoigne pokazał, jak nieokiełznanemu geniuszowi blisko do piekła szaleństwa, Kazimierz Deyna zabrał do grobu tajemnicę wielkości i małości. Takie postaci niosą w sobie historie ludzkich wzlotów i upadków, ambicji, talentu i bezradności wobec wyzwań losu.

Wybór Didiera Drogby, by grać w reprezentacji Wybrzeża Kości Słoniowej, a nie Francji, gdzie mieszka od piątego roku życia, okazał się czymś znacznie więcej niż personalną decyzją. Drogba na własne życzenie wplątał się w tragiczną historię swojego kraju – krwawy konflikt między północą a południem

– próbując negocjować pokój metodami piłkarskimi, poprzez skupienie ludzi wokół reprezentacji, w której występują przedstawiciele różnych grup etnicznych.

[srodtytul]Mniejszy margines błędu[/srodtytul]

Zwłaszcza w Afryce, zwłaszcza w RPA to narracyjne bogactwo sportu jest bardzo widoczne. W 1995 roku, podczas finałów Mistrzostw Świata w rugby Nelson Mandela ubrany w koszulkę reprezentacji RPA w jednej chwili zmienił tok narracji w kraju. Dotąd czarni, dla których rugby było sportem zarezerwowanym dla białych, kibicowali każdej drużynie grającej przeciwko RPA. Od pobłogosławionego przez Mandelę zwycięstwa RPA w finale na Ellis Park w Johannesburgu w 1995 roku wszyscy byli razem. Podobnie rok później, gdy piłkarze RPA wygrywali Puchar Narodów Afryki. Etniczny kocioł, jakim była Republika Południowej Afryki, zmieniał się w wymarzony „tęczowy kraj”, wspólnotę żyjącą w zgodzie i pewności siebie na jednym z najpiękniejszych, najbardziej żyznych i najbogatszych kawałków ziemi.

Mandela za pomocą sportu urealnił mit założycielski nowej RPA. Dziś wiadomo, że to wszystko było złudą, że piłka nożna nie rozwiązuje problemu braku pieniędzy albo wykształcenia, może go co najwyżej pogłębić. Wiadomo też, że tegoroczne finały nie zlikwidują problemów gospodarczych RPA. Przyjechało mniej kibiców, niż planowano, wydano więcej pieniędzy. Nie jest też wcale pewne, czy wizerunek kraju zyska, czy też ucierpi na organizacji mistrzostw. Na pewno margines błędu dla Afrykanów jest znacznie węższy niż dla Europejczyków czy Amerykanów. Jedna duża wpadka i media na całym świecie będą biły na alarm.

Jednak koncentrowanie się wyłącznie na skutkach biznesowych czy wizerunkowych mundialu mija się z celem. W istocie RPA nikomu nie musi dowodzić, że jest krajem pierwszego świata. W wielu dziedzinach RPA jest krajem pierwszego świata wyposażonym np. w drogi i lotniska, których państwa takie jak Polska nie będą miały jeszcze przez lata. Historia, którą RPA opowiada światu przy okazji tych mistrzostw, jest historią przemiany społeczeństwa, w którym 20 lat temu 90 procent ludności żyło pozbawione podstawowych praw, w wolny naród, który sam wybiera drogę radzenia sobie z własnymi problemami. Nikt ich do niczego nie zmuszał, sami wybrali. Sami wygrają albo sami polegną. Bo mit, zwłaszcza mit piłkarski, umiera ostatni.

[srodtytul]O czym opowiemy w 2012?[/srodtytul]

Dlatego nie szukajmy w trakcie tych mistrzostw błędów i niedociągnięć, ale odkryjmy nowy świat i nowy język, którym opowiadana jest piłka nożna. Nie każdy mundial musi być tak idealny jak w Niemczech, nie zawsze perfekcja jest jedyną metodą na sukces.

I to jest również nauka dla Polaków przed naszym wielkim testem piłkarskim. Od Euro 2012 nie zależy moje życie ani życie państwa, ani los Polski. A jednak warto zapytać, jaką historię chcemy opowiedzieć Europie i światu za dwa lata. Nie mamy i chyba nie będziemy mieli drużyny na miarę mistrzów kontynentu. Autostrad też nam zabraknie, stadiony będą na tyle nowoczesne, na ile nowoczesne mogą być obiekty budowane przy ograniczeniach budżetowych. Kibice pewnie przyjadą, zostawią pieniądze, potem na pewno się okaże, że zostawili za mało.

Jednak nie to będzie najważniejsze. Czy za pomocą piłki nożnej uda nam się opowiedzieć innym coś ważnego? Czy znowu będziemy dowodzić, że „już dorastamy” i jesteśmy trochę mniej perfekcyjną wersją Niemiec, Anglii, Francji? Czy może zdecydujemy się opowiedzieć po swojemu historię naszej wolności, naszych wyborów, naszych radości i sukcesów, naszej dumy? Nawet jeśli kogoś nie interesuje piłka nożna, to warto popatrzeć, jak robią to w RPA.

Piłka nożna jest w istocie grą towarzyską, która z upływem lat staje się coraz bardziej wyrafinowana i skomplikowana, ale ciągle jest tylko grą – nie jest przedłużeniem wojny innymi metodami, nie zapowiada pokoju między wrogami, nie stanowi wyznacznika rozwoju cywilizacyjnego danego państwa. Jest zwykłą – owszem, trudną technicznie i budzącą ogromne emocje – ale jednak zabawą. To zwykle ludzie spoza futbolu nadają mu potem dodatkowe znaczenia.

Wbrew mitom przyczyną słynnej wojny między Hondurasem a Salwadorem w 1969 roku nie był mecz piłkarski, ale tak trywialne kwestie, jak nędza chłopów, dostęp do ziemi, napięcia polityczne między obu państwami. Oczywiście lepiej jest wierzyć, że przyczyną „wojny futbolowej” był mecz. Inaczej nie byłoby przecież „wojny futbolowej”, tylko jakaś mało znacząca egzotyczna potyczka zbrojna nie wiadomo o co. A tak wiemy, że gdyby nie futbol, kilka tysięcy ludzi ocaliłoby życie, a 300 tysięcy nie straciłoby dachu nad głową. Czyli futbol jednak jest najważniejszy.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą