Do polskiego dokumentu weszło pokolenie indywidualistów, zniechęconych do polityki i życia społecznego. Chętnie kierują kamerę na siebie i swoją rodzinę, robią filmy o zagubieniu, samotności i tęsknocie za miłością. Kino staje się dla nich psychoterapią. Nie mają ambicji, żeby opisywać świat.
Szkołę polskiego dokumentu tworzyli na początku lat 60. Jerzy Bossak i Kazimierz Karabasz. Bossak kochał kino społeczne. Wspaniały pedagog uczył studentów, że poprzez jednostkowe losy można powiedzieć coś ważnego o życiu zbiorowości. Karabasz podkreślał czystość gatunku, nie uznawał manipulacji, uważał, że kamera musi chwytać rzeczywistość, a bohaterami swoich obrazów czynił zwyczajnych ludzi, w których starał się dostrzec niezwyczajność. Ich uczniowie i następcy, Marcel Łoziński, Krzysztof Kieślowski, Marek Piwowski i wielu innych, różnie podchodzili do sztuki dokumentu, ale podobnie wgryzali się w rzeczywistość, nie bali się jej osądzać.
Opisywali Polskę. W 1967 roku Franek W., wiejski chłopak z Hufców Pracy, przez rok na prośbę Kazimierza Karabasza prowadził intymny pamiętnik, Marcel Łoziński rejestrował kawałek Polski podczas konkursu na wzorową rodzinę, Maciej Drygas półtora roku szukał materiałów o Ryszardzie Siwcu, który w 1968 roku podpalił się na znak protestu przeciwko wkroczeniu polskich wojsk do Czechosłowacji, Maria Zmarz-Koczanowicz filmowała kolejki do sklepów i bezduszność urzędników, robiła portrety Polaków: od cynicznego zawodowego działacza aż po twórcę Pomarańczowej Alternatywy i dysydentów z NZS. Filmy ich i innych dokumentalistów pozostaną świadectwami życia w PRL i w Polsce czasów transformacji.
Oglądając konkurs polskiego dokumentu podczas ostatniego festiwalu krakowskiego zastanawiałam się, czy z pokazanych tam obrazów można zbudować obraz współczesnej Polski. Do kina wchodzą świeżo upieczeni absolwenci wydziałów reżyserii w Łodzi i Katowicach, Mistrzowskiej Szkoły Andrzeja Wajdy, coraz liczniejszych uczelni i kursów prywatnych. Ale odniosłam wrażenie, że często czują się oni zwolnieni z obowiązku rejestrowania świata wokół. Ken Loach czy Mike Leigh szukający tematów na ulicy byliby zdziwieni. Telewizja zalewa nas doraźnymi informacjami i reportażami, artyści mają szansę, by przyjrzeć się dzisiejszej Polsce głębiej. Nie wykorzystują jej.
Opowiadają o sobie, często – być może zainspirowani znakomitymi dokumentami Marcina Koszałki – filmują własną rodzinę. Najciekawiej robi to Daniel Zieliński, który w „Takim życiu...” pokazuje swoją babcię, starą, niedołężną kobietę, którą z całej rodziny opiekuje się tylko jeden syn. Śledzi dramat starości, samotności, mówi o poświęceniu, ale też zrzucaniu z siebie odpowiedzialności za innego człowieka i zabijaniu poczucia winy nic nie kosztującymi gestami.
To prawda, dzisiejsze trzydziestolatki przyglądają się kondycji współczesnego człowieka. Pojedynczego. W nagrodzonym Złotym Smokiem „Poza zasięgiem” Jakub Stożek opowiada o siostrach próbujących odnaleźć matkę, która porzuciła je wiele lat temu. W znakomitej skądinąd „Deklaracji nieśmiertelności” – portrecie alpinisty Piotra Korczaka-Koszałka – dotyka problemów starzenia się, rozliczeń z życiem, przekraczania granic własnych słabości. To ciekawe filmy, ale one mogłyby powstać wszędzie.