Świadek musi zniknąć

Sprawy o morderstwa i korupcję kończą się wyrokami uniewinniającymi, ponieważ w trakcie procesów znikają kluczowi świadkowie

Publikacja: 18.06.2010 13:33

Świadek musi zniknąć

Foto: Rzeczpospolita, Janusz Kapusta JK Janusz Kapusta

Kiedy w 1997 r. po długich dyskusjach wprowadzona została w Polsce instytucja świadka koronnego, jej wykorzystanie pomogło w walce z coraz groźniejszymi grupami przestępczymi, które zaczęły już być nazywane mafią. Niestety, nie został rozwiązany problem świadków, których zeznania – ze względu na mniejszą wagę sprawy – nie kwalifikują się do uruchamiania kosztownej procedury towarzyszącej świadkom koronnym, a polegającej na ochronie osobistej, zmianie tożsamości, miejsca zamieszkania, pracy.

Można zrozumieć, że instytucja świadka koronnego ma służyć przede wszystkim rozbijaniu zorganizowanych grup przestępczych. Organy ścigania przyzwyczaiły się zresztą, że takie sprawy mają traktować priorytetowo. Jednak w przypadku mniej spektakularnych śledztw kwestia bezpieczeństwa świadków nadal bywa lekceważona.

[wyimek]Polski wymiar sprawiedliwości przegrywa walkę o bezpieczeństwo świadków nawet w najbardziej prestiżowych sprawach. Popełniają samobójstwa, znikają bez śladu, wyjeżdżają z kraju[/wyimek]

Sprawę o zabójstwo Jana L. prokuratura umorzyła prawomocnie we wrześniu 2008 r. Uzasadnienie: nie ma wystarczających dowodów, „że czyn polegający na zabójstwie Jana L. zaistniał”. Prokuratura nie zdołała jednak ustalić, co się z Janem L. stało. Dlaczego to ważne? Ponieważ Jan L., tokarz z Krzyża Wielkopolskiego, rocznik 1972, często popadający w konflikty z prawem, stał się istotnym świadkiem w sprawie o zabójstwo Andrzeja Krzepkowskiego, rzecznika „Solidarności” z Ursusa. Jego zwłoki znaleziono w lutym 1996 r. w jego własnym domu. Do dziś nie udało się wskazać mordercy.

W grudniu 1998 r. – podczas procesu o zabójstwo Krzepkowskiego, w którym oskarżonym był Robert M. – Jan L., doprowadzony na rozprawę na własne żądanie prosto z więzienia, stanął przed sądem i oznajmił: „Robert M. nie zamordował go. Wiem, kto zamordował, bo byłem obecny przy zamordowaniu. Mogę tu dodać, że w grę wchodzi niejedno morderstwo”. I przez trzy godziny opowiadał sądowi swoją wersję zdarzeń o tym, że rzecznika „Solidarności” zabił jego kolega i spadkobierca Waldemar G., u którego Jan L. pracował. Co więcej, utrzymywał, że Waldemar G. ma na swoim koncie jeszcze jedno zabójstwo – dwa lata wcześniej utopił Henryka A., po którym także dziedziczył. Po tak sensacyjnych zeznaniach zawrzało. Sąd zapytał L., dlaczego nie opowiedział całej historii policji i prokuraturze. Wtedy okazało się, że prokuratura wcześniej jego wersję znała. Sądowi przesłała wyjaśnienie, że za złożenie zeznań Jan L. zażądał przepustki i statusu świadka koronnego, na co śledczy się nie zgodzili.

[srodtytul]Na uniewinnieniu się skończyło[/srodtytul]

Zeznania ostatecznie przyczyniły się do uniewinnienia Roberta M., jednak Jana L. nikt już więcej nie przesłuchiwał. We wrześniu 1999 r. wyszedł na wolność. I wtedy – jak wynika z akt śledztwa – pierwsze kroki skierował do Waldemara G., u którego przed odbyciem kary pracował i mieszkał. Tuż po tym wysłał pismo do sądu, w którym odwołał obciążające G. zeznania.

Ostatni raz Jana L. widziano w listopadzie 1999 r. Wraz z bratem bliźniakiem przyjechał z rodzinnego domu w Krzyżu Wielkopolskim na Dworzec Centralny w Warszawie. Miał wtedy powiedzieć, że idzie po pieniądze za milczenie w sprawie zabójstwa. Umówili się następnego dnia na godzinę dziewiątą, jednak Jan L. na spotkanie nie dotarł.

Według zeznań rodziny i znajomych, Jan L. od 1996 r. zwierzał się, że w zamian za milczenie w sprawie zabójstwa Krzepkowskiego ma otrzymać od Waldemara G. znaczną sumę pieniędzy. Twierdził, że zna miejsce ukrycia dowodów. Jednocześnie wyrażał obawy, że G., zamiast przekazać mu pieniądze, może pozbawić go życia. Dlatego rodzina zgłosiła zaginięcie Jana L.

Jedynymi osobami, które utrzymywały, że widziały Jana L. po listopadzie 1999 r., był Waldemar G. i jego znajomi. Zaniepokojoną rodzinę zaginionego Waldemar G. przekonywał, że Jan L. dzwoni do niego, a czasem nawet bywa w Milanówku. „Mówił, że Jan dobrze żyje i mieszka w Małkini” – zeznał brat bliźniak Stanisław. G. odmawiał jednak podania jego numeru telefonu, twierdząc, że Jan L. sobie tego nie życzy.

W 2003 r. strażniczka miejska w Milanówku powiadomiła policję, że w miejscowości pojawił się poszukiwany Jan L. Okazało się, że to Stanisław L., brat bliźniak. Policja dla pewności potwierdziła jego tożsamość za pomocą badań linii papilarnych. O Janie L. nadal nie było wieści. Jednak kilka miesięcy później do prokuratury zgłosił się Marcin G. Zeznał, że podczas zakrapianej imprezy Waldemar G. opowiedział mu o zleceniu zabójstwa Jana L. Niedowierzającemu rozmówcy miał zaproponować wykopanie głowy. Marcin G. twierdził, że we wskazanym przez Waldemara G. miejscu wykopał głowę w daleko posuniętym rozkładzie, a następnie razem z Waldemarem G. palili ją przez całą noc w piecu centralnego ogrzewania, by zatrzeć ślady.

[srodtytul]Głowa manekina[/srodtytul]

Waldemar G. od początku zaprzecza, by miał coś wspólnego ze zniknięciem Jana L. Twierdzi, że w nocy palona była głowa manekina, którego znalazł na śmietniku i przywiózł na rozpałkę. Wersję Waldemara G. potwierdziła matka Marcina G., prywatnie konkubina Waldemara G.

Oprócz przesłuchania świadków, którzy nic do sprawy nie wnieśli, prokuratura zarządziła ekspertyzy. W 2004 r., czyli pięć lat od zniknięcia L., oględzinom poddano piec centralnego ogrzewania, popiół z pieca oraz warstwę ziemi z terenu, który Marcin G. wskazał jako miejsce wykopania głowy. Kilka lat później georadarem przeszukano posesję Waldemara G. oraz jego konkubiny. Bez rezultatu.

Waldemar G. twierdził, że to rodzina Krzepkowskiego wykorzystała problemy wychowawcze z Marcinem G. oraz jego skłonności do konfabulacji i zaprowadziła go do prokuratury, by zeznawał przeciw niemu.

Faktem jest jednak, że Jan L. zniknął. Po 30 listopada 1999 r. nie kontaktował się z rodziną. Nie był zatrzymywany i legitymowany przez policję, nie przebywał w zakładach karnych lub aresztach, co przedtem zdarzało się nagminnie. Poszukiwania przez program 997 także nie dały rezultatu. – Za dużo wiedział. Dlatego zniknął – mówili wtedy zajmujący się sprawą funkcjonariusze.

Po umorzeniu sprawy o zabójstwo Jana L. ponowne umorzenie śledztwa w sprawie zabójstwa Andrzeja Krzepkowskiego było już tylko kwestią czasu. Prokuratura w Tarnobrzegu od początku stała na stanowisku, że zeznania Jana L. – złożone przed Sądem Okręgowym w Warszawie – są „fragmentaryczne i ogólnikowe”, podane zaś przez niego informacje dotyczące rzekomego ukrycia przedmiotów zabranych z mieszkania Krzepkowskiego nie zostały potwierdzone. Umorzenie sprawy Krzepkowskiego nastąpiło w marcu br., nie jest jednak jeszcze prawomocne, bo od postanowienia próbuje się odwołać rodzina zamordowanego.

[srodtytul]Tych zwłok też nie odnaleziono[/srodtytul]

Pzypadek Jana L. to jedna z wielu spraw, jakimi zajmują się organy ścigania. Można nawet rozumieć argumenty, że czasochłonnej i kosztownej instytucji świadka koronnego nie da się stosować masowo. Jednak polski wymiar sprawiedliwości przegrywa walkę o bezpieczeństwo świadków nawet w sprawach najbardziej prestiżowych. Pokazuje to wyraźnie choćby spektakularna fala samobójstw osób, które mogłyby się przyczynić do rozwiązania sprawy zabójstwa generała Marka Papały.

Kiedy 3 stycznia br. w areszcie śledczym zmarł Artur Zirajewski, ps. Iwan, główny świadek w sprawie Papały, w mediach zawrzało. To na podstawie zeznań Zirajewskiego w 2005 r. prokuratura zdecydowała się wystąpić do USA o ekstradycję Edwarda Mazura. Okoliczności śmierci „Iwana” od początku wydały się podejrzane. Zirajewski, odsiadujący w Gdańsku karę 15 lat więzienia za udział w „klubie płatnych morderców”, z powodu złego stanu zdrowia trafił do cywilnego szpitala. Trzy dni przed śmiercią jego zdrowie poprawiło się jednak na tyle, że został odesłany do szpitala więziennego. Przebywał w izolatce, pod stałym nadzorem. A jednak ktoś musiał mu dostarczyć tabletki, których brać nie powinien. Z ujawnionej kilka tygodni temu przez „Gazetę Wyborczą” ekspertyzy lekarskiej wynika, że 39-letni mężczyzna zmarł na zakrzepicę żył. Czy nastąpiła wskutek czyjegoś błędu? O tym ma rozstrzygnąć specjalnie powołany zespół biegłych.

Zirajewski to kolejna osoba istotna w sprawie zabójstwa Papały, która skończyła życie w nietypowych okolicznościach. Jednak pierwsi potencjalni świadkowie zaczęli znikać na wiele lat przed tym, zanim organy ścigania doszły do wniosku, że mogliby w sprawie Papały mieć coś do powiedzenia. Kilka miesięcy po zabójstwie generała na działkach pod Warszawą znaleziono zwłoki Rafała Kanigowskiego ps. Gruby, rezydenta Jeremiasza Barańskiego ps. Baranina. Nie wiadomo, kto go zastrzelił. Dziś, dzięki zeznaniom kierowcy Kanigowskiego, wiadomo więcej o jego roli w sprawie. Kanigowski miał prowadzić obserwację generała, a kierowca Kanigowskiego w dzień po zamachu otrzymał pakunek „rzeczy od Papały” – z poleceniem, by wyrzucić je do Wisły. Po zabójstwie Kanigowskiego zaginął także Kazimierz K., jego pomocnik. Czy to on był wykonawcą wyroku na Kanigowskim?

Kolejna fala zgonów nastąpiła, gdy w 1999 r. śledczym pracującym nad sprawą śmierci Papały ze szczątkowych zeznań powoli zaczął się układać pewien spójny obraz zbrodni. W 1999 r. w wypadku drogowym ginie Krzysztof W., który, zdaniem świadków, mógł być na miejscu zabójstwa generała Papały. Prawdopodobnie to on przywiózł pod dom generała wykonawcę zbrodni.

Mieczysław Zapiór, ps. Pancernik, był antyterrorystą, pracował dla SB, a w latach 90. już dla Pruszkowa. Miał ogromną wiedzę o powiązaniach byłych funkcjonariuszy SB ze światem przestępczym. Śledczy pracujący nad sprawą Papały mieli go przesłuchać. Nie zdążyli, bo w 2000 r. wyjechał na wakacje do Egiptu i zniknął w trakcie nurkowania. Jego zwłok nie odnaleziono do dziś.

[srodtytul]Zabici jednym strzałem[/srodtytul]

Ochrona świadków, którzy sami uczestniczyli w przestępczym procederze, zawsze budzi kontrowersje. Stąd długa debata poprzedzająca wprowadzenie w Polsce instytucji świadka koronnego. Motywacje osób ze świata przestępczego ubiegających się o status świadka koronnego nie są bowiem altruistyczne. Nie chodzi o przedstawienie prawdy, ale uzyskanie dla siebie jak największych korzyści. Stąd częste kupczenie zeznaniami, ich zmiana i odwoływanie.

– Do zeznań takich osób należy podchodzić szczególnie ostrożnie – przyznaje dr Zbigniew Rau, były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji. – Zeznają, by się zemścić, zamotać śledztwo, wyłudzić pieniądze lub zyskać ochronę.

W czerwcu 2000 r. w klubie Miś w Chełmie dwaj dwudziestoletni mężczyźni, w tym syn radnego, świętowali przy piwie egzamin maturalny. Około drugiej w nocy jednym strzałem – kula odbiła się rykoszetem – zabił ich płatny morderca. Policja już wtedy przypuszczała, że maturzyści zginęli przez pomyłkę. Nowe światło na sprawę rzuciła dopiero wizyta Ireneusza K. ps. Gibas, w prokuraturze. Właściciel agencji towarzyskiej – namówiony przez konkubinę – złożył zeznania. Twierdził, że kula, od której zginęli maturzyści, przeznaczona była dla niego. „Chcieli mnie odwalić” – wyznał. Powodem były długi wobec „starego Lublina”. Nie rozliczył się z pieniędzy za narkotyki, nie płacił także haraczu za prostytutki pracujące w jego agencji. Gibas przyznał, że w feralną noc był w barze Miś. Po strzałach tylnymi drzwiami wymknął się z lokalu, a potem się ukrywał. Jego wersję potwierdza inny gangster, który w procesie zyskuje status świadka koronnego. Osoby wskazane przez Gibasa jako zabójcy lądują na ławie oskarżonych. Jednak Gibas nie czuje się bezpiecznie. Z konkubiną wyjeżdża do Niemiec i znika.

Rozprawa toczy się przy nadzwyczajnych środkach ostrożności. Jednak sąd sprawców uniewinnia. „Nie ma winnych najstraszliwszej chełmskiej zbrodni” – komentuje prasa. Sąd w uzasadnieniu pisze, że dowody zebrane przez prokuraturę są niewystarczające. W ponownym procesie zapada taki sam wyrok: niewinni. – Sąd uniewinnił oskarżonych. Ale nie dlatego, że uznał, iż nie popełnili tej zbrodni, lecz dlatego, że nie jest w 100 procentach pewny, że są winni – tłumaczył sędzia Maciej Kierasiński.

Ireneusz K. z pewnością ma wiedzę, która mogłaby prokuraturze pomóc. Jednak nie ma żadnego powodu, by się nią obecnie dzielić. Sam od marca 2005 r. ścigany jest ENA, czyli europejskim nakazem aresztowania. Za nielegalne posiadanie broni, sutenerstwo, oszustwo. – Ma status osoby podejrzanej – informuje rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie Beata Syc-Jankowska.

W pierwszych dniach czerwca sąd apelacyjny zdecydował o tym, że sprawa zabójstwa w klubie Miś ponownie wraca do Sądu Okręgowego w Lublinie. Prokuratura przyznaje, że byłoby bardzo dobrze, gdyby Ireneusza K. można było ponownie przesłuchać.

Z powodu zniknięcia świadka pod znakiem zapytania stanęło także zakończenie jednej z największych spraw korupcyjnych ostatnich lat. W 2007 r. do Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Poznaniu zgłosił się Leszek S., biznesmen, właściciel firmy budowlanej z Zielonej Góry. Zeznał, że przez prawie 20 lat płacił łapówki, dzięki którym wygrywał przetargi w instytucjach wojskowych. W latach 80. zaczynał od wręczania butelek drogiego alkoholu, z czasem jednak stawki wojskowych urzędników rosły. Leszek S. opowiadał o ustawionych przetargach, a także o tym, jak zielonogórski Rejonowy Zarząd Infrastruktury dostawał z MON pieniądze pod koniec roku i organizował fikcyjny konkurs po to, by się podzielić pieniędzmi. Twierdził także, że przez lata korupcyjny układ chroniła prokuratura wojskowa, a jej ówczesnemu szefowi miał za to za darmo remontować mieszkanie.

Gdy Leszek S. zgłosił się do prokuratury, był bankrutem. W zamian za zeznania liczył na status świadka koronnego. Chciał zacząć biznes od nowa, zmienić tożsamość i wraz z rodziną opuścić Polskę. Był bardzo wiarygodny, na poparcie swoich słów miał dokumenty. Jednak Leszek S. uzyskał jedynie status „małego świadka koronnego”. Przyznaje się go m.in. osobie, której wiedza jest zbyt mała. Mały świadek koronny może liczyć na nadzwyczajne złagodzenie kary, z czego Leszek S. skorzystał.

W ub.r. Leszek S. alarmował, że pod adresem jego i jego rodziny – a także prowadzącego sprawę prokuratora – jeden z jego dawnych znajomych miał kierować groźby. Twierdził, że pracownik jednej z wojskowych instytucji w Zielonej Górze przyszedł do jego domu z ostrzeżeniem, że jeśli Leszek S. nie zmieni zeznań, zostanie zabity, żona i córka trafią do domu publicznego, a prokuratorowi może przydarzyć się wypadek. Natomiast w zamian za amnezję S. miał dostać milion złotych. Sprawę gróźb prowadzi obecnie Prokuratura Okręgowa w Poznaniu.

[srodtytul]Kogo chroni prawo?[/srodtytul]

Dzięki zeznaniom Leszka S. w Zielonej Górze i Wielkopolsce skazano już 11 osób. Cztery sprawy jednak nadal się toczą. Pod koniec kwietnia br. pojawiła się informacja, że Leszek S. uciekł z Polski. Sprzedał resztę swojego majątku i z rodziną wyjechał prawdopodobnie do Kanady.

Jak to możliwe, by strzeżony świadek (po ujawnieniu gróźb Leszek S. miał ochronę) mógł wyjechać niezauważony? – Dokładne warunki ochrony świadka koronnego reguluje zawsze tajna indywidualna umowa – wyjaśnia prowadzący sprawę prokurator Mikołaj Przybył. Co będzie z toczącymi się procesami? – Zobaczymy – mówi płk Przybył. Nie ukrywa, że nieobecność głównego świadka komplikuje sprawy, jednak są one dobrze udokumentowane.

Teraz wszystko zależy od sądu, który może się zgodzić na odczytanie na rozprawie zeznań składanych podczas śledztwa. Może także zdecydować o przesłuchaniu świadka przy wykorzystaniu pomocy prawnej prokuratury w jego obecnym miejscu pobytu lub z pomocą telekonferencji.

Zeznania odczytuje się, gdy świadek umrze lub właśnie zniknie. Jednak w takich sytuacjach wiele zależy od tego, jak szczegółowe były zeznania. Czy nie trzeba ich skonfrontować lub uzupełnić. Dlatego przystępując do przesłuchań, prokurator powinien być dobrze przygotowany. Że jest to możliwe, udowadniają przesłuchania nieletnich ofiar przestępstw. Przepisy jasno mówią, że wolno to robić tylko raz. Dziecku towarzyszy psycholog, wszystko rejestrowane jest na taśmie i przed sądem takie zeznanie wystarcza.

W innych przypadkach świadka można przesłuchiwać wielokrotnie. Skutek jest taki, że prokurator często jest nieprzygotowany, nie ma planu przesłuchania, nie ma koncepcji. Jeśli do tego na rozprawie zabraknie świadka, zazwyczaj przed sądem – który wątpliwości musi interpretować na korzyść oskarżonego – okazuje się, że wyrok musi być uniewinniający.

– Największym mankamentem są dziś zbyt wolno, całymi latami toczące się procesy karne. Świadkowie – na początku pełni dobrej woli – po prostu się zniechęcają. Poza tym trzeba brać pod uwagę, że pamiętają coraz mniej. Z punktu widzenia dochodzenia do prawdy ich przydatność maleje – ocenia Zbigniew Rau.

Przed ucieczką z kraju Leszek S. powiedział dziennikarzowi: „Przestrzegam wszystkich, by nie stali się zakładnikami wymiaru sprawiedliwości. Bo prawo bardziej chroni przestępców niż takie osoby jak ja”.

Kiedy w 1997 r. po długich dyskusjach wprowadzona została w Polsce instytucja świadka koronnego, jej wykorzystanie pomogło w walce z coraz groźniejszymi grupami przestępczymi, które zaczęły już być nazywane mafią. Niestety, nie został rozwiązany problem świadków, których zeznania – ze względu na mniejszą wagę sprawy – nie kwalifikują się do uruchamiania kosztownej procedury towarzyszącej świadkom koronnym, a polegającej na ochronie osobistej, zmianie tożsamości, miejsca zamieszkania, pracy.

Można zrozumieć, że instytucja świadka koronnego ma służyć przede wszystkim rozbijaniu zorganizowanych grup przestępczych. Organy ścigania przyzwyczaiły się zresztą, że takie sprawy mają traktować priorytetowo. Jednak w przypadku mniej spektakularnych śledztw kwestia bezpieczeństwa świadków nadal bywa lekceważona.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał