Trudne życie ma Paweł Kowal. Jest współpracownikiem walczącego o władzę Jarosława Kaczyńskiego, piastuje obowiązki europosła PiS, broni dobrej pamięci poprzedniego prezydenta, któremu doradzał, a do tego jeszcze chce być analitykiem, który „sine ira et studio” rozważa meandry polskiej historii i polityki. Czegoś tu za dużo i widać to było w jego polemice z moim tekstem („Pożegnanie z Giedroyciem”, „Rz”, 28.05). Okazało się, że nie bardzo można łączyć zawód czynnego polityka broniącego swojego obozu bez względu na fakty („my nigdy nie powiemy, że czarne jest czarne, a białe jest białe” – jak głosi słynna sentencja), z analitycznym oglądem rzeczywistości.
Efekt jest taki, że naraził się na kontrę posła Halickiego z PO, który nie bardzo się przejął tym, że ma do czynienia z analitykiem, ale za to dobrze zrozumiał, że istotą artykułu Kowala jest atak na jego partię. Więc odpowiedział w stylu, który obydwaj panowie dobrze znają z parlamentu i, jak się wydaje, lubią. Mnie nic do tego, tym bardziej że choć to jest zapewne poza wyobraźnią Kowala, nie chodziło mi o Lecha Kaczyńskiego ani o PiS. Zresztą mój szanowny adwersarz, zarzucając mi „nerwową polemikę” z koncepcjami Lecha Kaczyńskiego, zapomniał widać, że dawno temu sam mi gratulował identycznego tekstu krytycznego wobec idei Giedroycia, tyle że napisanego dziesięć lat wcześniej, gdy Lechowi Kaczyńskiemu nie śniła się prezydentura, a Kowalowi, że będzie jego doradcą.
[srodtytul]Ucieczka w ułudę[/srodtytul]
Tak, w tej sprawie można powiedzieć, że jestem „nerwowy” od dekady, odkąd zaczęło do mnie docierać, że idee w Polsce służą nie tyle uporządkowaniu myślenia, oparciu go na jakichś rudymentach, ile udawaniu polityki, swoistemu prestidigitatorstwu. No, może jeszcze dołożeniu przeciwnikom politycznym – do tego idee w Polsce nadają się najlepiej. I tak się też dzieje teraz, kiedy Kowal zarzuca mi „dezawuowanie dorobku poprzedników”.
Tej polityki nie trzeba dezawuować, to się stało samo. Pozostają jedynie zaklęcia o wyższości posiadania depozytu jagiellońskiego nad „nihilizmem” tych, którzy go odrzucają jako jedyny drogowskaz budowy siły państwa. To nie jest spór, jak by chciał wykazać Kowal, dotyczący pragmatycznych rozwiązań – rozwoju ściany wschodniej, organizowania regionalnego wsparcia dla własnych celów itp. – ale spór o udawanie polityczności przeciw jej realnemu istnieniu. Tak jest zawsze, gdy bezradność wobec świata każe uciekać w ułudę, że posiadając klucz ideowy, jesteśmy w stanie zmienić otoczenie na naszą modłę.
W takim ujęciu polityka nie służy rozwiązywaniu konkretnych spraw – to wymaga żmudnego poszukiwania kompromisów z rzeczywistością, zmusza do niewygodnego pytania o alternatywę, rozstrzygania, gdzie jest siła, a gdzie słabość. Zamiast tego wyprowadza się na smyczy idee – one nadają słuszność naszym czynom, nawet gdy efektem jest wędrówka od niepowodzenia do niepowodzenia. Bo klęska idei się nie ima, póki żyją wyznawcy. A smycz zwykle trzyma jakiś sprytny facet, który wie, gdzie idee wyprowadzić na spacer, by przybyło mu elektoratu lub by obsikać ogródek nielubianego sąsiada.