Gdy zdumieni urzędnicy odprawili neopogan z kwitkiem, najwyższy kapłan ubrany w lniane giezło miał stanąć na schodach urzędu i zagrzmieć: – Niech was Świętowit pokarze! Teraz podobną klątwę rzucił na Donalda Tuska sam Kazimierz Kutz. Odchodząc z PO w ramach sympatii dla ruchu Palikota, Kutz – kapłan postępowej inteligencji – rzucił anatemę na swoich dotychczasowych ulubieńców, ogłaszając: – Platforma nie robi nic dla Śląska! Która to już taka klątwa? Kutz objeżdżał już w podobny sposób rządy solidarnościowe z początku lat 90., potem AWS, a teraz Platformę. Co ciekawe, wszyscy to biorą ze śmiertelną powagą.
Ale są i inne, jeszcze straszniejsze klątwy. Na przykład klątwa „prawdziwego Polaka”, którą Tomasz Wołek rzucił na łamach „Gazety Wyborczej” na zwolenników PiS. Nic to, że – jak się okazało – Jarosław Kaczyński nigdy nie wypowiedział podobnych słów pod Pałacem Prezydenckim.
Wołek zręcznie omija kwestię, czy takie słowa w ogóle padły, ale za to ogłasza, że pod wodzą prezesa PiS „prawdziwi Polacy triumfalnie wracają”. Publicyście warto przypomnieć, że kryteria ustalania, kto jest „prawdziwym Polakiem”, są bardzo niejasne i elastyczne. Sam pamiętam, jak w latach 90. krytyczne wobec lewicy laickiej teksty Wołka pisane pod pseudonimem Józef Wierny przyjaciele Adama Michnika zaliczali do typowej twórczości prawdziwych Polaków. A co się działo, gdy w 1990 roku swoją prezydencką kampanię prowadził dzisiejszy ulubieniec Tomasza Wołka Lech Wałęsa? Wołek wtedy kibicował Mazowieckiemu, więc zapewne pamięta, jak w obozie pana premiera wiece Wałęsy komentowano jako kipiące od złych emocji seanse nienawiści – kogo? – tak, tak, właśnie „prawdziwych Polaków”.
Dziś Wałęsa ma status świętego za życia, więc nikt nie przypomina, jak w 1990 roku przyklejano mu etykietki wodza „prawdziwych Polaków” i polskiego Duce.
Ależ się przez te 20 lat świat nie zmienił.