Dariusz Rosiak krytykuje stereotypy w myśleniu o Afryce

Sentymentalny żal wobec Afrykanów jest niebezpieczny, bo daje nam poczucie satysfakcji moralnej, nad której jałowością nikt się nie zastanawia

Publikacja: 30.10.2010 01:01

Dzieci w szkole w dzielnicy slumsów Mathare w kenijskim Nairobi prowadzonej m.in. dzięki pomocy pols

Dzieci w szkole w dzielnicy slumsów Mathare w kenijskim Nairobi prowadzonej m.in. dzięki pomocy polskiego MSZ

Foto: Fotorzepa, Dariusz Rosiak DR Dariusz Rosiak

Przed dwoma laty relacjonowałem finały piłkarskich Mistrzostw Afryki w Ghanie. Tuż przed meczem gospodarzy z Nigerią w Akrze emocje fruwały na cienkich postronkach. Grzali się kibice obu drużyn, bo mecze Ghany z Nigerią to jedna z najbardziej dramatycznych rywalizacji piłkarskich w Afryce, odpowiednik pojedynków Anglia – Niemcy czy Niemcy – Holandia w Europie. Grzali się również dziennikarze, bo nie wszyscy mieliśmy pewność wejścia na trybuny. Trzeba było stać w kolejce po wejściówkę, w wąskim przejściu tłoczyło się kilkuset ludzi, nad którymi nikt z organizatorów nie panował.

Wreszcie ktoś z gospodarzy stadionu wpadł na rewelacyjny, w swoim mniemaniu, pomysł. Postanowił, że pierwszeństwo w dostępie do wejściówek będą mieli posiadacze legitymacji dziennikarskiej. Nie wiadomo dlaczego, w końcu wszyscy obecni mieli akredytacje, a zatem zostali już wcześniej zweryfikowani jako dziennikarze. Jednak skoro nie dla wszystkich miało starczyć wejściówek, to coś nas musiało odróżniać i tym czymś miał być fakt posiadania albo nie legitymacji dziennikarskiej.

Spocony, ale szczęśliwy wymacałem w kieszeni legitymację „Rzepy” i przeszedłem zgodnie z poleceniem szefa organizatorów pod ścianę triumfatorów. Podobnie koledzy z Francji, Anglii, Niemiec. Po chwili po naszej stronie wąskiego korytarza ustawiła się dwudziestka szczęśliwców z wejściówkami – sami biali. Po drugiej stronie, pod ścianą płaczu, stali dziennikarze, którzy nie mieli legitymacji. Sami czarni. Nie mieli ich przy sobie albo w ogóle nie mieli, bo ich firmy nie zadbały o to, by je im wyrobić, a może nie mieli zwyczaju ich nosić.

Staliśmy naprzeciw siebie – biali i czarni – w milczeniu, bo dialogi na temat futbolu nagle ucichły. Wskutek niemądrej decyzji działacza gospodarzy odkryliśmy nasz kolor, i to w sposób, który cofał nas do Afryki kilkadziesiąt lat wstecz, gdy po jednej stronie stali biali, którzy mają, a po drugiej czarni, którzy nie mają. Byliśmy dla siebie nawzajem inni, oddzieleni granicą „naszości”, która od wieków dzieli narody, plemiona, społeczności. Gdzienie- gdzie, np. w Europie, kształt tej granicy jest wynikiem skomplikowanych tradycji historycznych i politycznych, subtelnych różnic bagażu kulturowego, pokręconych dróg rozwoju. Ale tutaj, w tym korytarzu na stadionie narodowym w Akrze nasza naszość i ich inność były proste jak konstrukcja cepa. My byliśmy biali – oni czarni.

Szybko pobrałem wejściówkę i wymknąłem się na zewnątrz, gdzie wśród około setki mężczyzn zmęczonych ponad godzinnym czekaniem i poważnie wnerwionych biletową nieudolnością organizatorów pojawiła się młoda wydekoltowana Amerykanka przy kości z napisem na bluzce głoszącym pochwałę kondomów – chodząca reklama firmy Durex.

Amerykanka trzymała w ręku harmonię prezerwatyw i zachęcała nas do pobrania od niej kilku sztuk gratis. Na moment męskie nerwy prysnęły i zmysły wzięły górę. Amerykankę otoczył wianuszek afrykańskich dziennikarzy wpatrzonych w jej dekolt i spijających słowa z jej ust. A ona wygłaszała wykład na temat technik prawidłowego zakładania prezerwatyw na członka. Miała zresztą przy sobie członek treningowy, na którym pokazywała, jak zrobić, żeby było dobrze. W sposób niesłychanie precyzyjny od strony technicznej opisała wszystkie możliwe aspekty użycia prezerwatywy, włącznie z właściwym „zarządzaniem odpadami”, czyli zużytym kondomem (tak, właśnie tego zwrotu użyła: „waste management”). Podkreśliła również, że zbyt ambicjonalne podejście mężczyzny do tematu, zwłaszcza nieprawidłowy dobór rozmiaru kondoma, bywa przyczyną wielu nieporozumień, a nawet tragedii.

Amerykanka mówiła długo i głośno, demonstruje dobitnie, co zresztą spotkało się z uznaniem adorującego ją stada samców. Niektórzy pobrali od niej darmowe kondomy. Czas mijał – jeśli nie szybciej, to na pewno ciekawiej. Prezerwatywa zbliżała Amerykankę do Afrykanów i wszyscy byli zadowoleni.

A gdyby tak bez prezerwatywy? Gdyby poszukać wszystkich odmian życia, bez wygodnych kompromisów i honorowania tabu, bez zgody na polityczną poprawność i oportunizm? Może udałoby się nam dowiedzieć czegoś więcej o kontynencie, wobec którego zwykle stosujemy tylko trzy wygodne podejścia: łatwo nam użalać się nad Afryką, jeszcze łatwiej ją czcić, a najłatwiej nad nią dominować. To są najbardziej popularne metody oswojenia kontynentu, który dla niektórych białych jest wyrzutem sumienia, dla innych – choćby dla nas, Polaków – coraz częściej odskocznią od normalnego, nudnego, czasem niespełnionego życia. Cechą wspólną tych strategii jest fakt, że w ich centrum stawiamy nie Afrykę i Afrykanów, ale siebie.

Studnia żalu jest niewyczerpana, bo przecież Afryka to kontynent nieszczęść i nędzy. AIDS, wojny, ludobójstwa, głód i wszechogarniająca beznadzieja. Są jednak Bono i Bob Geldof, Angelina Jolie i Mia Farrow oraz miliony pracowników organizacji pomocy, bez których Afryka nie byłaby sobą. Afryka to smutne dzieci z dużymi czarnymi oczami i muchami latającymi wokół ich twarzy. Na szczęście są tam też białe pielęgniarki, które robią zastrzyki czarnym niemowlętom.

Z trudem przebija się nam do głowy, że to tylko część prawdy o życiu tych ludzi, że wojna w Afryce toczy się zaledwie w kilku krajach, że z wyjątkiem krajów dotkniętych klęską żywiołową głód panuje tylko tam, gdzie toczy się wojna, że epidemia AIDS nie jest największym zagrożeniem dla zdrowia Afrykanów (jest nim malaria). Nie jest prawdą, że wszyscy Afrykanie są tacy sami, nie mają historii ani literatury i nie rozmawiają ze sobą, a jeśli już mówią, to zwykle proszą o pomoc. Nie jest prawdą, że dzieciństwo w Afryce musi być pasmem nieszczęść i niedoli.

– Największym niebezpieczeństwem, które niesie ze sobą stereotyp – mówi nigeryjska pisarka Chimamanda Adichie – nie jest to, że dzięki niemu poznajemy nieprawdę. Problem polega na tym, że za pomocą stereotypu poznajemy urywki prawdy, a traktujemy je jako prawdę pełną i absolutną. Sentymentalny żal wobec Afrykanów jest najlepszym przyjacielem stereotypu. I najbardziej niebezpiecznym, bo daje nam poczucie satysfakcji moralnej, nad której jałowością nikt się nie zastanawia.

Od żalu tylko krok do bezkrytycznego kultu: traktowania Afryki jak wielkiego rezerwatu przyrody z najpiękniejszymi na świecie zachodami słońca, rozległymi sawannami z pasącymi się na nich stadami antylop, które odwiecznym prawem natury zżerane są przez lwy. I lwicami karmiącymi małe, puchate kocięta. I słoniami wędrujących dniami i nocami w poszukiwaniu grobów swoich przodków. I hipopotamami pluskającymi się w rzekach i bajorach, śmiesznie parskającymi i wyrzucającymi w powietrze hektolitry wody. Człowieka w tym nie ma, a jeśli jest, to tylko jako część i wytwór natury, istota pozbawiona kultury, pamięci i cech indywidualnych.

Człowiek z Afryki staje się znakiem, symbolem, wyrazicielem odwiecznych prawd. Stąd już tylko krok do bezrefleksyjnej akceptacji zwyczajów, rytuałów, obrzędów, które wypełniają afrykańskie światy ludzi i duchów. Fakt, że oba te światy tak blisko związane są ze sobą, nęci nas, bo czujemy, że nasza zachodnia cywilizacja, pozbywając się Boga, traci ważny wymiar. Ale przecież afrykańskie duchy autentycznie niszczą ludzi, okaleczają ich, zabijają.

Pod Polokwame w RPA, w szkole dla niewidomych prowadzonej przez siostry franciszkanki z Lasek spotkałem kilkadziesiąt dzieci albinosów (z albinizmem wiąże się zwykle osłabienie wzroku, czasem pełna ślepota) żyjących w ciągłym strachu przed odrzuceniem przez najbliższych, a nawet śmiercią z ich rąk. Części ciała albinosów wykorzystywane są do obrzędów magicznych, a oni sami traktowani są jak naznaczeni złem. A zło, w tradycji większości społeczności afrykańskich, należy wyrzucić poza nawias społeczny. Gdy słuchałem ich historii, rozumiałem, jak niebezpieczna bywa bezkrytyczna akceptacja romantycznej wizji „świata duchów”.

Po żalu i kulcie przychodzi pora na dominację. Wymyślamy sobie Afrykę, a potem realizujemy „projekty”: pomocowe, globtroterskie, sentymentalno-misyjne. Jeździmy po to, by im pomagać, albo po to, by jeździć. Wybieramy jakąś szlachetną sprawę i dobrego patrona medialnego.

W tych wszystkich próbach oswojenia mitów Afryki odbija się fiasko naszych wyobrażeń o tym kontynencie. W świecie dostatku uważamy Afrykę za zadanie do wykonania, brzemię, które na nas ciąży ze względu na przeszłe winy i odpowiedzialność wobec przyszłych pokoleń. Albo za marzenie do zrealizowania, albo drogę do przebycia.

Czy coś w tym złego? Oczywiście, że nie – zmagania ze sobą są fajnym sposobem spędzania czasu. Ale życie oderwane od stereotypu, szukanie prawdy i otwarcie na drugiego człowieka jest ciekawsze. Pokonanie Afryki wzdłuż i wszerz na jednej nodze, na rękach, na nartach, pod wodą, saniami – może być atrakcyjne, ale lepiej, gdy najważniejszy w podróży nie będę ja, tylko ludzie, których spotkam.

Przed dwoma laty relacjonowałem finały piłkarskich Mistrzostw Afryki w Ghanie. Tuż przed meczem gospodarzy z Nigerią w Akrze emocje fruwały na cienkich postronkach. Grzali się kibice obu drużyn, bo mecze Ghany z Nigerią to jedna z najbardziej dramatycznych rywalizacji piłkarskich w Afryce, odpowiednik pojedynków Anglia – Niemcy czy Niemcy – Holandia w Europie. Grzali się również dziennikarze, bo nie wszyscy mieliśmy pewność wejścia na trybuny. Trzeba było stać w kolejce po wejściówkę, w wąskim przejściu tłoczyło się kilkuset ludzi, nad którymi nikt z organizatorów nie panował.

Wreszcie ktoś z gospodarzy stadionu wpadł na rewelacyjny, w swoim mniemaniu, pomysł. Postanowił, że pierwszeństwo w dostępie do wejściówek będą mieli posiadacze legitymacji dziennikarskiej. Nie wiadomo dlaczego, w końcu wszyscy obecni mieli akredytacje, a zatem zostali już wcześniej zweryfikowani jako dziennikarze. Jednak skoro nie dla wszystkich miało starczyć wejściówek, to coś nas musiało odróżniać i tym czymś miał być fakt posiadania albo nie legitymacji dziennikarskiej.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy