Armia Czerwona nie chciała się bić

Wielu historyków uznaje, że to nie względy militarne i techniczne zadecydowały o sowieckiej klęsce w 1941r., ale przyczyny polityczne: tłumiona nienawiść do ustroju sowieckiego i do Stalina

Publikacja: 18.12.2010 00:01

Sowieccy żołnierze wzięci do niewoli. 1941 r.

Sowieccy żołnierze wzięci do niewoli. 1941 r.

Foto: Ośrodek Karta

Red

Europa dla tworzenia wspólnych wartości potrzebuje niezafałszowanej pamięci historycznej, ale narodowe pamięci zawsze będą trochę odmienne, a każde pokolenie też ma prawo do własnej. Otwarcie na Wschód jest potrzebne i dla spójności naszego regionu, i dla rozszerzania wolnego świata w dłuższej perspektywie. Niektórzy Rosjanie uważają to jednak za zagrożenie, bo swój interes widzą dużo bardziej doraźnie jako reintegrowanie obszaru postsowieckiego wokół Rosji. Chcą to osiągać również przez ożywianie wspólnej tradycji Wojny Ojczyźnianej i wielkiego zwycięstwa nad hitleryzmem. Odfałszowanie pamięci historycznej o straszliwym dla ZSRR doświadczeniu II wojny światowej i stalinizmu jest warunkiem koniecznym do tworzenia europejskiej pamięci i wzajemnego zrozumienia. Sprawa się komplikuje, bo ważna dla rosyjskiej wewnętrznej integracji ideologia mocarstwowa nawiązuje często do tradycji „pokojowej polityki ZSRR przed II wojną światową”, oskarżając kraje Zachodu o zdradę monachijską. Minister Ławrow jeszcze niedawno oskarżał nowych członków NATO o antyrosyjskie fobie i właśnie o fałszowanie historii. Oświadczył, że próby „pozbawienia Rosji zwycięstwa” będą przekroczeniem „czerwonej linii”. Zgromadzenie OBWE, które 1 lipca ub.r. zestawiło zbrodnie hitlerowskie ze stalinowskimi, zostało ostro potępione przez Dumę. Podobnie było sześć lat temu w Zgromadzeniu Rady Europy, gdzie Szwed Lindblad doprowadził do uchwalenia podobnej rezolucji. Były wówczas w Moskwie demonstracje z transparentami: „Lindblad = Hitler”. W maju ub.r. powołano nawet w Moskwie Komisję ds. Przeciwdziałania Próbom Fałszowania Historii Szkodzącym Interesom Rosji. Ta wojna o pamięć będzie jednak niezwykła, bo historykom europejskim, którzy – zdaniem Rosjan – wypaczają historię z podpuszczenia Polaków, Ukraińców i Bałtów, przychodzą w sukurs sami Rosjanie, ponieważ chodzi w gruncie rzeczy, i to w 100 proc., o ocenę nie tyle Rosji, ile stalinizmu. Liczny jest bowiem w Rosji nurt krytyczny, którego przedstawiciele (np. Smirnow, Słucz) inaczej oceniają zarówno Monachium, jak i pakt z 23 sierpnia 1939 r. Cerkiew prawosławna powtarza przecież wytrwale, że Stalin był zbrodniarzem. Oficjalna historia dotąd głosiła, że chciał pokoju, opóźniał wybuch wojny, dał się oszukać Hitlerowi i popełniał błędy, ale później przecież wyzwolił Europę. Wielu Rosjan w to wierzy. Znam również Polaków, którzy z nieufnością traktują antystalinowskich obrazoburców jako autorów naciąganych sensacji. Rzetelni historycy spierają się często między sobą. Wiele spraw nie zostało do końca wyjaśnionych. Debata historyczna trwa i stopniowo niektóre sprawy się wyjaśniają, w czym dużą rolę odgrywają np. wypowiedzi prezydenta Miedwiediewa. Równocześnie jednak rozwija się publicystyka skrajnie nacjonalistyczna, czasem broniąca Stalina, a mamy także próby ujęć neostalinowskich gloryfikujących generalissimusa. Są także historycy na Zachodzie, np. Richard Avery („Krew na śniegu”), którzy wbrew oczywistym faktom podtrzymują dawną wersję o pokojowej polityce Stalina.

Dlatego i naszej opinii publicznej warto pokazać zestaw przeciwstawnych twierdzeń historycznych dotyczących II wojny, a ukazanych przez historyków i pisarzy rosyjskich. Sądzę, że zamysł uciszenia obrazoburców w imię wielkości i honoru Rosji jest nierealny. W epoce masowej informacji i przenikania blokada na dłuższą metę nie będzie możliwa. W imię integracji i patriotyzmu można zrobić wiele, ale na obszarze b. ZSRR nie ma przecież rodziny ani środowiska, które by nie doświadczyło boleśnie wojny, a także stalinowskich represji, gdzie by nie było zarówno ofiar, jak i katów. Ta pamięć odżywa. Nie można też usunąć z pamięci straszliwych strat, które poniosła Armia Czerwona zarówno w wyniku klęsk, jak i zwycięstw, a także wyniszczenia milionów ludności cywilnej. To było w czasie wojny, według różnych szacunków 27 – 30 milionów ludzi. Ta przerażająca rzeczywistość oznacza, że – niezależnie od późniejszych sukcesów militarnych i uzyskania przez Związek Sowiecki statusu supermocarstwa – Wielka Wojna Ojczyźniana była straszliwą narodową klęską.

Rosyjscy rewizjoniści z Wiktorem Suworowem na czele są czytani. Ukazały się i u nas dwie książki ucznia i kontynuatora Suworowa – Marka Sołonina: „22czerwca, czyli jak zaczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana” i „23 czerwca. Dzień M”. 1) Są kontynuacją słynnego „Lodołamacza”. 3) Ważnym ich sprawdzianem są dwie pozycje PISM: pomnikowe dzieło Sławomira Dębskiego „Między Berlinem a Moskwą” oraz praca zbiorowa historyków polskich i rosyjskich: „Kryzys 1939 r.”. 3) Można też wykorzystać obszerną pracę. P. Wieczorkiewicza o czystkach w Armii Czerwonej 1937 – 1939. 4) Warto, opierając się na tych książkach, ukazać w uproszczeniu kilka zasadniczych kontrowersji, które się zaostrzały w miarę odtajniania akt oraz odkrywania nowych źródeł. Są one dobrze znane historykom europejskim, powinny więc być również uwzględnione w pracach komisji podręcznikowej, którą, jak oświadczył min. Sikorski, mają powołać rządy Rosji i Polski.

[srodtytul]Sowiecka polityka pokojowa[/srodtytul]

Oficjalna wersja rosyjska głosiła dotąd ciągłość propokojowej polityki radzieckiej przed wojną i po wojnie. Zachodowi wypominało się „Monachium” i niechęć do tworzenia wspólnie z ZSRR systemu bezpieczeństwa, co miało być główną przyczyną wybuchu wojny. Jest to niezgodne z prawdą. Nie można stawiać Monachium i paktu Ribbentrop-Mołotow na jednej płaszczyźnie. W 1938 r. słabi politycy zachodni ustępowali Hitlerowi, bo się łudzili, że w ten sposób uratują pokój. Natomiast w 1939 r. Stalin z Hitlerem zawarli pakt, który miał na celu wywołanie wojny. Momentem decydującym w tym zakresie były negocjacje wojskowe między 11 a 19 sierpnia 1939 r. w Moskwie między ZSRR a Anglią i Francją. Przystępowały one do nich bez wielkiego przekonania, głównie aby postraszyć Hitlera porozumieniem ze Stalinem. Gen. Doumenc i adm. Drax negocjowali wtedy z marszałkiem Woroszyłowem. Zachód proponował Stalinowi sojusz i wspólne zablokowanie agresora. Stalin tę propozycję odrzucił, argumentując to głównie brakiem zgody Polski i Rumunii na przemarsz jego wojsk. Obawy tych krajów przed wkroczeniem Armii Czerwonej były zrozumiałe. Jednakże zarówno komentatorzy ówcześni, jak i dzisiejsi historycy są na ogół zgodni, że był to efektowny pretekst. Mocarstwa mogły podejmować decyzje, bo mogły mniejsze kraje przekonać lub zmusić do zgody. Było też dość ewidentne, że Polska otoczona z trzech stron i słaba Rumunia nie mają dużych szans na samotną obronę i zaraz będą potrzebowały wsparcia. I wreszcie, jak się należało spodziewać, polski minister Beck ustąpił wobec nacisku Francji i wyraził zgodę na współpracę wojskową polsko-radziecką z zastrzeżeniem, że będzie ona możliwa „w warunkach, które są do ustalenia”. Stalin jednak zgodą Polski wcale nie był zainteresowany. W trzy dni po zerwaniu rozmów przybył do Moskwy min. von Ribbentrop.

Istotniejsza jest wszakże zupełna sprzeczność tej wersji z całą historią i polityką państwa sowieckiego. Demokracje zachodnie po krwawej ofierze I wojny nade wszystko pragnęły pokoju. Niemcy chciały przywrócenia swej mocarstwowej pozycji i odzyskania ziem utraconych, zwłaszcza na rzecz Polski. Polska podobnie jak Rumunia i Czechosłowacja przygotowywały swoje społeczeństwa do obrony swej niezależności. A w ZSRR głoszono konieczność zniszczenia kapitalizmu, „wyzwolenia proletariatu” i tworzenia przyszłej wspólnoty komunistycznych republik. Po odrzuceniu pokojowych planów rozwoju gospodarki Rykowa i Tomskiego w latach 20. przyjęto niezwykle ambitne zadania dla przemysłu ciężkiego i już w dwóch pierwszych pięciolatkach stworzono ogromny przemysł zbrojeniowy, który przed 1941 r. dostarczył Armii Czerwonej więcej uzbrojenia, czołgów, samolotów i dział, niż posiadały łącznie: Niemcy, Francja i Anglia. Kolektywizacja i Wielki Głód były ściśle związane ze zbrojeniami. W najgorszych latach miliony ton zboża szły na eksport, by zdobyć środki na produkcje nowoczesnej broni. Nędza i wyrzeczenia całego społeczeństwa były dobrze rozumiane zwłaszcza przez elity partyjne jako cena potęgi ZSRR i jego ambicji światowych. Młodzi Niemcy śpiewali: „Heute gehoert uns Deutschland, Morgen die ganze Welt”, a komsomolcy: „W ciełom mirie nigdie, nietu siły takoj, cztoby naszu stronu sokruszyła i bud` siewodnia k` pochodu gotow!” A ten pochód to miało być rewolucyjne „wyzwalanie wyzwalanie mas pracujących” całej Europy i utworzenie wielkiego związku republik komunistycznych. W tym duchu wychowywano armię i społeczeństwo: „ ja chatem porzucił i walczyć szedł potom, bo ziemię w Grenadzie ja oddać chcę chłopom…” Nie tylko wyżywienie i poziom życia ludności, ale nawet „polityczne” przecież traktory, były mniej ważne od czołgów. Cała radziecka doktryna wojenna oraz szkolenie dowódców i żołnierzy było nastawione na ofensywę i „wyzwalanie ludów”. Taki też był stalinowski plan wojny.

[srodtytul] Lodołamacz rewolucji[/srodtytul]

W tytule cyklu książek Wiktora Suworowa (niewątpliwie skrajnego rewizjonisty historycznego) „Lodołamacz” zawiera się istotny składnik przemyślanej polityki Stalina. Hitleryzm był mu wrogi, ale politycznie bliższy od demokracji. Jeszcze przed 1933 r. władca Kremla i jego ekipa zupełnie rozsądnie dostrzegli w hitleryzmie ważnego sojusznika. Nie dla porozumienia i współpracy, ale dla wykorzystania rewanżyzmu niemieckiego jako taranu do rozbicia kapitalistycznych mocarstw. Już w latach 20. skrępowana traktatem wersalskim Reichswehra, kierowana przez gen von Seeckta, korzystała ze współpracy z Armią Czerwoną w zakresie szkolenia i współpracy z przemysłem zbrojeniowym. W decydującym zaś latach 1932 – 1933 Stalin świadomie pomógł Hitlerowi, zapobiegając porozumieniu socjalistów i komunistów w Niemczech, które mogło zablokować marsz nazistów do władzy. Wówczas lewica europejska wytykała to Stalinowi jako błąd. Miał to potem nadrabiać, wspierając koncepcje lewicowych frontów ludowych. Ale to nie był błąd, to był sukces. Stalin dal szansę swojemu „lodołamaczowi rewolucji”, jak mówiono na Kremlu, który zagroził poważnie stabilizacji kapitalistycznej Europy i stwarzał wielką szansę otwarcia drogi Stalinowi dla końcowego wyzwoleńczego uderzenia Armii Czerwonej. Hitler zresztą bez żadnej sympatii dla Stalina, przyznawał wyraźnie, że zawdzięcza mu pomoc w zdobyciu władzy.

Istotnym dowodem i ilustracją ofensywnych zamysłów Stalina był kazus Trockiego, który rosyjscy autorzy przekonująco przedstawiają. Dlaczego okrutny i mściwy Stalin nie zabił swego osobistego wroga Trockiego, a wypuścił go wolno w 1927 r. i pozwolił mu przez wiele lat działać za granicą, również wtedy, gdy w ZSRR za trockizm można było zapłacić życiem? Dlatego, że Trocki głosił ideologię rewolucji permanentnej i oskarżał Stalina, że zdradził komunizm na rzecz własnej władzy i „socjalizmu w jednym kraju”. I to Stalinowi bardzo odpowiadało. Na arenie międzynarodowej mógł w konfrontacji z trockizmem prezentować swoją pokojową politykę. Ale gdy wreszcie ok. roku 1938 Trocki zrozumiał istotę prohitlerowskiej polityki Stalina i podniósł alarm, wyrok śmierci był oczywisty. Wykonano go w Meksyku z pewnym opóźnieniem, przy pomocy czekana.

[srodtytul]Decyzja o rozpoczęciu wojny[/srodtytul]

Oficjalna rosyjska ocena paktu Ribbentrop-Mołotow zawartego zaraz po przepędzeniu wysłanników Zachodu stwierdzała do nie dawna, że zawieranie paktu z napastnikiem było nieetyczne, ale konieczne, bo trzeba się było lepiej przygotować, bo groziła samotna walka, na której zależało Zachodowi, a trzeba było dokonać rozbioru Polski, aby usunąć tradycyjnego przeciwnika, „wyzwolić” kilkanaście milionów sąsiadów i poprawić pozycję strategiczną. Wersję tę przyjmowała długo za słuszną większość rosyjskiej opinii publicznej. Dopiero ostatnio zaczęło się to zmieniać.

Wersja ta była jednak sprzeczna z rzeczywistością i z faktycznymi intencjami Stalina, który postanowił po prostu przyspieszyć konflikt światowy. Było to oczywiście ryzykowne, ale niepozbawione sensu. Stalin obawiał się, że za dwa – trzy lata machina wojenna Hitlera może być groźniejsza, a Anglia i Francja mogą go wtedy skazać na samotną walkę z Niemcami. Bardzo mu więc zależało, by to one najpierw walczyły z Hitlerem, i to szybko, aby umożliwić mu skuteczną interwencję, kiedy się już dostatecznie wykrwawią. Po wybuchu wojny, rzecz jasna, zaraz oskarżył demokracje zachodnie, że to one napadły na Hitlera. W 1939 r. Stalin mógł bez trudu powstrzymać napastnika. Hitler miał ok. 100 dywizji. Francuzi mieli ponad 100 dywizji, a Polacy 50 dywizji. Stalin zaś miał wtedy ponad 250 dywizji na ogół lepiej wyposażonych niż niemieckie. Bez zezwolenia Stalina, Niemcy nie mogły atakować. To był właśnie ten diabelski napój, jak mówił Hitler do swych generałów, który przygotował dla wrogów. Spieszył się z atakiem, ponieważ uważał, że trzeba wykorzystać to, że „przywódcy zachodni są „gnidami”. Liczył także, że Zachód nie podejmie /jeszcze/ walki, a także, że może Polska ustąpi i zgodzi się, by potem wspólnie uderzyć na Stalina. Polscy przywódcy nie brali tego jednak nigdy pod uwagę, odrzucając alternatywę wasalizacji swego kraju, czego im zresztą w czerwcu 1939 r. Mołotow serdecznie gratulował. Stalin dokonał wyboru: niech Hitler walczy, trochę mu pomożemy handlowo, niech pobije Francuzów i Anglików, wtedy ew. my wkroczymy. Tak pisał o tym później w „Zagadnieniach Leninizmu”: „Chodziło o pozwolenie wszystkim uczestnikom, aby głęboko ugrzęźli w odmęcie wojny, skrytym zachęcaniu ich do tego, pozwolenia im, by się wzajemnie osłabiali i wyczerpali, a potem wkroczeniu na widownię ze świeżymi siłami i podyktowanie swoich warunków osłabionym uczestnikom wojny”. Przeliczył się, bo Hitler zrobił to zbyt szybko i zbyt małym kosztem. Krytyczni historycy rosyjscy oceniają to precyzyjnie (Siergiej, Słucz). Stalin mógł zająć wtedy stanowisko neutralne, ale wolał na tym zarobić i to sporo. W wyniku tego przystąpił do wojny świadomie już 17 września 1939 r. i zapłacił za to strasznymi klęskami w 1941 r.

[srodtytul]Kto na kogo napadał?[/srodtytul]

Powszechnie długo przyjmowana wersja historii II wojny mówiła o napadzie Hitlera na ZSRR, o zaskoczeniu i klęskach, a później o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, która uratowała ZSRR i o Armii Czerwonej wyzwalającej Europę. W wersji tej wytykało się Stalinowi błędy, że miał naiwnie ufać Hitlerowi oraz opóźniać przygotowania obronne. Tak twierdził np. Nikita Chruszczow. I rzeczywiście ten wahający się i niedowierzający ostrzeżeniom, nieufny wobec generałów przywódca stanowił dla historyków zagadkę. Nie było też łatwo skorygować wersję historyczną opartą na setkach dokumentów i pamiętników. Głębsze spojrzenie stało się możliwe po ujawnieniu w latach 90. tajnych lub nieznanych dokumentów i źródeł. Pozwoliło to rosyjskim autorom ukazać w nowym świetle zamysły i działania Stalina i Armii Czerwonej. Dziś bowiem jest jasne, że atak Hitlera na ZSRR miał także charakter prewencyjny wobec nieuniknionego ataku Stalina. Hitler wiedział, że lepiej byłoby odłożyć atak na Rosję, aby się wzmocnić, a także aby opanować północną Afrykę i Bliski Wschód. Wiedział jednak także, że Stalin o tym wie i że nie da mu szansy. Sądził, że Stalin uderzy trochę później. Historycy spierają się w tej sprawie. Jest wiele przesłanek, że atak Stalina nie powinien był nastąpić wcześniej niż na wiosnę 1942 r., bo armia była niegotowa, zwłaszcza po krwawych czystkach. Takiego zdania byli też jego dowódcy – marszałek Timoszenko i gen. Żukow, którzy znali słabość swej armii. Jednak strach przed Hitlerem narastał i dlatego prawdopodobnie zdecydowano się, aby przyspieszyć uderzenie. Problem polegał na tym: kto uderzy szybciej? Hitlerowi się udało. Uderzył siedem – dziesięć dni szybciej, niż to najprawdopodobniej przewidział w swoim wielkim planie Stalin.

Nie ulega wątpliwości, że doktryna wojenna ZSRR, plany wojny i przygotowania w latach 1940 – 1941 miały charakter ofensywny. Pierwszym uderzeniem chciano nie tylko pobić Niemców w bitwie granicznej, ale również odciąć Hitlera od Rumunii i zaopatrzenia w paliwo. W tym celu utworzono najsilniejsze ugrupowanie sowieckie: Front Południowo-Zachodni obejmujący 80 dywizji i połowę posiadanych czołgów (prawie 6 tysięcy). Rozważano kilka wariantów daty uderzenia: 1942 r. lub 1941r. Usunięto po tym wszelkie dowody, które mogłyby wskazywać na Związek Sowiecki jako agresora, ale wiele dowodów pośrednich mówi, że zdecydowano się na wariant przyspieszony. 6 maja 1941 r. Stalin objął nieoczekiwanie i sprzecznie z dotychczasową praktyką funkcje szefa rządu, czyli przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych. Nie ma innego wytłumaczenia dla tego wydarzenia jak tylko, że „wyzwalać Europę” i tworzyć nowy związek komunistycznych republik będzie on sam, wódz komunistycznej rewolucji, a nie jacyś posłuszni zastępcy i pomocnicy. W czerwcu 1941 r. powołano dowództwa pięciu frontów na zachodniej granicy, które dysponowały wraz z bliskimi odwodami ok. 200 dywizjami. Stan całej armii zwiększono w maju i czerwcu z 4,8 do 5,6 miliona żołnierzy, a w pierwszym stadium powszechnej mobilizacji do pierwszej połowy lipca miano powołać następne 2,2 miliona, głównie do nowych dywizji. Dywizje zaczęły przesuwać się w kierunku granicy, a w głębi kraju ruszyły na zachód eszelony armii odwodowych. W pasie przygranicznym rozmieszczono 165 pułków lotniczych dysponujących prawie 500 lotniskami. Znamienna była ofensywna struktura tych sił (99 pułków bombowych i szturmowych, a tylko 66 myśliwskich). Było to lotnictwo przeznaczone do ataku, a nie do obrony. Gdyby plan wojny był obronny, byłoby absurdem sytuowanie większości lotnisk przy samej granicy. Data dnia „M”, mobilizacji powszechnej, wyprzedzającego o parę dni uderzenie nie została dotąd rozszyfrowana. Sołonin twierdzi, że miał to być 23 czerwca. Dlaczego się Stalinowi nie udało?

Radykalni rewizjoniści w pewnym stopniu Stalina rehabilitują. Nie był on taki naiwny, jak go oskarżano. Otrzymywał od swego wywiadu (także poturbowanego przez czystki) dość rzetelne informacje, choć czasem przeceniano siły Niemców. Szef wywiadu wojskowego gen. Golikow powinien być przecież uznany za głównego winowajcę klęski i przykładnie rozstrzelany jak tylu innych wtedy generałów. A jednak nie, Stalin go cenił za absolutną lojalność, nawet nadmierną, bo „zgadywał jego myśli”. Nawet go awansował. Stalin nie wierzył w gotowość i w decyzję ataku Hitlera, ponieważ do połowy czerwca nad granicą była mniej niż połowa sił niemieckich oraz nie stwierdzono większych ugrupowań pancernych. Co ważniejsze jednak, wywiad nie stwierdził żadnych przygotowań do zimy. Wehrmacht nie zamawiał kożuchów i zimowej odzieży, a także zimowych smarów do broni i olejów zimowych do pojazdów. Do ostrzeżeń i zaproszeń Churchilla Stalin nie miał więc zupełnie zaufania, a Sorgemu, który przesyłał z Tokio ważne i rzetelne informacje, nie wierzył, bo był przyjacielem rozstrzelanych niedawno czekistów z Unszlichtem na czele.

Stalin nie miał zamiaru przekonywać Hitlera, że pragnie pokoju. Chciał tylko poinformować Niemców, że jego olbrzymia armia nie jest gotowa i dlatego były odwoływane stany pogotowia oraz urządzano festyny i zawody sportowe, co miało wykazać, że nic Niemcom nie grozi. Chodziło tylko o to, aby dotrwać do 1 lipca. Hitler jednak przechytrzył Stalina. Dywizje pancerne oraz najlepsze pułki myśliwskie z Francji sprowadzono nad granicę w ostatniej chwili, a rosyjską zimę Hitler zupełnie zlekceważył. Był pewny, że jego armia, najlepsza armia świata, rozgromi bydło rosyjskie skompromitowane niedołęstwem w wojnie fińskiej w trzy – cztery miesiące. I tu się pomylił. Suworow trafnie ukazuje dwóch wrogich sobie dyktatorów, którzy jak lwy na pustyni, możliwie niewidocznie, pełzną w kierunku swej ofiary i nie chcą jej płoszyć.

Dzień „M” miał być pierwszym dniem jawnej mobilizacji, tak by w ciągu siedmiu dni uderzyć wszystkimi siłami. Żadnych jednak dokumentów na to nie ma. Niezależnie od tego, jaką hipotezę odnośnie do daty mobilizacji się przyjmie, wszelkie ślady takiej decyzji zostały skrzętnie usunięte. Marszałkowie i generałowie nabrali wody w usta. Czasem odkrywa się dziwne fakty, np. ukraiński historyk Zakoriecki odnalazł ulotki z tekstem dekretu o mobilizacji przygotowanym przed 22 czerwca, bo nie ma tam nic o ataku Niemców. Sprawa nie jest bardzo wstydliwa, bo także ortodoksyjni historycy rosyjscy twierdzą, że „prewencyjne uderzenie” Stalina byłoby rozsądniejsze.

Wstydliwa i kontrowersyjna jest jednak hipoteza Sołonina, że Stalin planował ogłoszenie mobilizacji równocześnie z uprzednim zbombardowaniem któregoś z własnych miast, np. Grodna. Hipoteza ta nawiązuje do prowokacji, jakich dopuścili się Rosjanie, rozpoczynając wojnę z Finami, oraz do kilku dziwnych faktów. Mianowicie, do rozkazu zupełnego rozbrojenia wszystkich myśliwców 122. Pułku stacjonujących pod Grodnem, do odsunięcia daleko od Grodna usytuowanego tam dywizjonu przeciwlotniczego i do tajemniczego samobójstwa dowódcy lotnictwa Frontu Zachodniego gen. Kopca, młodego 34-letniego asa myśliwskiego, który się zastrzelił w swej kwaterze w pierwszym dniu wojny. Niezależnie od tego, czy było to samobójstwo, czy zabili go czekiści, nie wiadomo dlaczego Główna przyczyna klęski.

Najbardziej dyskutowaną kwestią z dziejów II wojny są przyczyny niebywałych klęsk Armii Czerwonej na początku kampanii. Oficjalna rosyjska wersja tych wydarzeń mówi o przewadze liczebnej Niemców nad zaskoczoną Armią Czerwoną oraz o ich przewadze technicznej. Powtarzano to w rozprawach i pamiętnikach, poczynając od marszałka Żukowa. Dziś nie da się już tego utrzymać. Stalin stworzył bowiem największą i najlepiej do tamtych czasów uzbrojoną armię świata. Przeciwko Niemcom i ich sojusznikom skoncentrowano do walki 237 dywizji (z posiadanych ogółem 303 dywizji). Przeciwko trzem grupom armii niemieckiej od Bałtyku do Karpat liczącym 117 dywizji z 2,5 – 3 milionami żołnierzy (ok. 25 dywizji było w odwodzie) rozwinięto w czerwcu 1941 150 dywizji, a w odwodzie było jeszcze do dyspozycji 51 dywizji liczących łącznie ponad 4 mln żołnierzy. W ciągu kilku dni armia ta miała zostać uzupełniona o dalsze dywizje i 800 tys. rezerwistów. W lipcu armia miała osiągnąć stan 8 mln żołnierzy. Jeszcze inaczej wyglądało ciężkie uzbrojenie obu armii. Przewaga Armii Czerwonej była tu bardzo duża.

[srodtytul]Czołgi tylko od Bałtyku do Karpat[/srodtytul]

Pod względem jakości przewaga sowiecka była jeszcze większa, bo Niemcy w ogóle nie mieli czołgów ciężkich, a rosyjskie duże KW były nie do przebicia ani przez czołgi niemieckie, ani przez działka przeciwpancerne. Słynne T34 uchodzące za najlepsze czołgi II wojny były na pewno lepsze od niemieckich typów III i IV, a większość rosyjskich czołgów lekkich T26 i BT7 była znacznie lepsza od tankietek niemieckich. T26 to były zresztą dobre angielski czołgi Vickersy, które mieliśmy również w Polsce, a BT 7 – Bystrochodnyj Tank, był dobrym czołgiem amerykańskim typu Christie. Naprzeciw 26 niemieckich dywizji szybkich zorganizowanych w cztery grupy pancerne (Hoepfnera, Guderiana, Kleista i Hotha) z 4 tys. czołgów i dział samobieżnych stanęło 20 korpusów zmechanizowanych z 61 dywizjami i z ponad 12 tys. lepszych czołgów. W rezerwie zaś i na pozostałych odcinkach było jeszcze dalsze dziesięć korpusów zmechanizowanych.

Podobnie było w lotnictwie. Niemcy od Bałtyku do Karpat mieli około 2400 samolotów bojowych (1100 myśliwców, 1050 bombowców i 250 szturmowych) w 25 pułkach. Armia Czerwona dysponowała na tym obszarze ok. 10 tys. samolotów bojowych (z czego 8 tysięcy było sprawnych) w 165 pułkach i 25 dywizjach lotniczych. 53 pułki były na innych frontach i w rezerwie, a dalsze formowano. Przewaga sowiecka była więc duża, mimo że messerschmidty były lepsze od jaków i migów. Bombowce jednak były na ogól na tym samym poziomie co niemieckie. Przewaga Niemców była duża w sprawności logistyki i dowodzenia, w taktyce walki oraz w łączności. Większość rosyjskich samolotów i czołgów nie miała radia.

Armia Czerwona dysponowała też w czerwcu 1941 r. 47 tysiącami wszelkiego typu dział i moździerzy, a Niemcy mieli ich na froncie wschodnim tylko 27 tysięcy. Artylerię w niemieckich dywizjach piechoty zwykle ciągnęły konie, a sowieckie dywizje miały ciągniki.

Tak więc argument, że Niemcy byli silniejsi, jest nieprawdziwy. Sowieci byli dużo liczniejsi i na ogół lepiej i uzbrojeni. Mieli też rezerwy, które uruchamiali w miarę zwycięstw Wehrmachtu. Przyczyn straszliwej klęski w pierwszych dniach wojny upatrywali więc później zarówno historycy, jak i wojskowi głównie w zaskoczeniu, które zdezorganizowało pierwszy rzut sowieckich dywizji, a także w ugrupowaniu ofensywnym, które bardzo im utrudniało organizację skutecznej obrony wobec do pewnego stopnia nieoczekiwanej napaści niemieckiej. Mosty na rzekach nie zostały wysadzone (były potrzebne dla własnej ofensywy), było mało bunkrów, pousuwano też różne przeszkody, aby nie przeszkadzały przy własnym ataku. Trzeba się było jednak przede wszystkim zgodzić, że na ogół Niemcy mieli znacznie lepszych dowódców. Trudno przecież porównywać doświadczonego wodza i sztabowca marsz. von Rundstedta z jego przeciwnikiem gen. Kirponosem, dowódcą najsilniejszego Frontu Południowo-Zachodniego (bez wykształcenia i doświadczenia w dowodzeniu na tym szczeblu). Sowiecka kadra dowódcza została zresztą straszliwie przetrzebiona przez czystki w latach 1937 –1939. Wyszkolenie krasnoarmiejców też było często niedostateczne, zwłaszcza wobec masy nowego sprzętu, szczególnie w lotnictwie, a poza tym Wehrmacht miał już za sobą doświadczenia trzech zwycięskich kampanii oraz tradycyjnie lepszy porządek i dyscyplinę. Sowieccy dowódcy korpusów zmechanizowanych czy dywizji lotniczych nie dawali sobie często rady ze skomplikowaną logistyką organizacji i zaopatrzenia ich nowoczesnych jednostek, a także powszechnymi usterkami i awariami sprzętu.

Szczególnie charakterystyczne jest porównanie strat Wehrmachtu w ciągu 40 dni kampanii 1940 r. we Francji z podobnym okresem w czerwcu i w lipcu 1941 r. na Wschodzie. Otóż walcząc w 1940 r. przeciwko 80 dywizjom aliantów, opierającym się niezbyt dzielnie, Niemcy stracili w zabitych, rannych i zaginionych ok. 160 tysięcy żołnierzy, a w 1941 r., mając przeciw sobie ponad dwa razy więcej dywizji przeciwnika (180 – 200 dywizji) stracili tylko 80 tysięcy żołnierzy. Opór sowiecki był więc cztery razy mniejszy.

Na temat najważniejszych przyczyn klęski w 1941 r. toczy się wśród historyków dalej zażarty spór. Wielu uznaje, że to nie względy militarne i techniczne decydowały, a przyczyny polityczne i moralne, tłumiona nienawiść do ustroju sowieckiego i do Stalina oraz zupełny prawie brak woli walki, zwłaszcza milionów zmobilizowanych kołchoźników, ale też i znacznej części ich dowódców. Armia Czerwona po prostu nie chciała się bić. Był to często uzbrojony, ale niesterowalny tłum. Zaskoczenie po kilku dniach minęło, sztaby dostosowywały się do sytuacji i próbowały kontrataków przeciw potężnym klinom pancernym Niemców, które wywoływały niewiarygodny popłoch, rozpad oddziałów, dezercje i porzucanie sprzętu. Tradycyjnie mężne wojsko rosyjsko-sowieckie jednak po prostu nie było w stanie się bić. Nie wierzyło w obliczu klęski swoim dowódcom, przecież od kilku lat im wmawiano, że wielu z nich to zdrajcy. Wielka czystka w latach 1937 – 1939 miała na celu usunięcie zagrożenia bonapartyzmem ze strony czołowych marszałków i generałów, których Stalin i jego ekipa się obawiali lub choćby którym nie ufali. Bali się, że dyktatura partii, czyli ich władza, może zostać przejęta przez armię. Wobec zbliżającej się nieuchronnie wojny mogło to mieć pewien sens, ale była to jednak ciężka patologia systemu, bo w końcu żadnych spisków generalskich nie wykryto i nie można ich było udowodnić. Mimo tortur i terroru, donosów i samooskarżeń. Zdumiewająca była szczególnie skala tej akcji powodującej dezorganizację i duże osłabienie Armii Czerwonej. Usunięto z armii ponad 60 tysięcy oficerów (ok. 40 proc.), w tym ze względów politycznych 36 tysięcy. Aresztowano 23 tysiące, zabito 7 – 10 tysięcy (dane są wciąż nie kompletne), ale przywrócono do służby do 1941 r. około 10 tysięcy. W przypadku marszałków i generałów wszystkich stopni było dużo gorzej. Usunięto ponad 80 proc., zabito około 800, czyli prawie połowę, a do służby przywrócono przed 1941 r. około 200, czyli 12 proc.

Musimy wziąć także pod uwagę straszliwą krwawą czystkę dokonaną w aparacie partyjnym i wśród osób cywilnych. W ramach tej akcji zabito około 800 tysięcy ludzi za pomocą wyroków wydawanych przez słynne trójki (sekretarz partii, szef NKWD i prokurator), a do łagrów posłano wtedy drugie tyle. Tylko w przypadku Polaków proporcje były inne: rozstrzelano 111 tysięcy, a do łagrów poszło tylko 30 tysięcy.

Wszystko to wraz z pamięcią krwawego tłumienia buntów chłopskich, kolektywizacji i Wielkiego Głodu” łamało skutecznie morale Armii Czerwonej i całego społeczeństwa. Krasnoarmiejcy bić się nie chcieli mimo przywracania porządku. Dowodem są wielkie klęski w okrążonych przez Niemców kotłach. W sierpniu w rejonie Humania zniszczono 6. i 12. armię, wzięto ponad 100 tysięcy jeńców, w tym obu dowódców armii generałów Muzyczenkę i Poniedielina. W tym samym czasie marsz. von Bock pod Smoleńskiem rozbił fronty Centralny i Zachodni, biorąc 310 tysięcy jeńców. W gigantycznym kotle kijowskim, który zamknęli Guderian i Hoth we wrześniu, wzięto 665 tysięcy jeńców i 900 czołgów. Zginął również dowódca Frontu gen. Kirponos. W październiku w rejonie Wiaźmy i Briańska otoczono i zniszczono kilka armii oraz wzięto do niewoli ponad 600 tysięcy jeńców, w tym trzech dowódców armii. Stalin stracił w tych bitwach ponad 3,5 miliona żołnierzy, bo nie chcieli się bić. Resztki wyczerpanych armii pancernych Guderiana i Hotha zbliżały się do Moskwy, której też resztką sił bronił przy pomocy kazachskich i dalekowschodnich dywizji oraz moskiewskich robotników późniejszy „marszałek zwycięstwa” Żukow. Pomagali mu znani później generałowie Rokossowski i Własow. To właśnie w trakcie tej rozpaczliwej bitwy, gdy sam Stalin wątpił w utrzymanie Moskwy, wypowiedział on po defiladzie z okazji listopadowego święta rewolucji (defilujące oddziały i czołgi szły prosto z placu Czerwonego na pole bitwy) słynne oświadczenie, którego już potem nigdy nie powtórzył. „To głupia polityka Hitlera uczyniła narody ZSRR zawziętymi wrogami obecnych Niemiec”. Trafił w sedno. Zima pomogła zahamować niemieckich marszałków, ale to dopiero sam Hitler uratował Stalina i jego ustrój, traktując okrutnie jeńców i podbitą ludność jako słowiańsko-azjatyckie bydło oraz odrzucając wszelkie projekty politycznej organizacji antystalinowskiej na zdobytych obszarach, o co zabiegali jego generałowie i ministrowie. Tym samym uświadomił wreszcie krasnoarmiejcom, że jednak trzeba się bić.

To sedno sprawy ukazuje najlepiej bilans strat Armii Czerwonej w 1941 r., który – jak sądzę – raczej ostrożnie przedstawia Sołonin.

Dezerterów mogło być więcej. To minimum potwierdzają bowiem dwie liczby: 376 tysięcy skazanych za dezercje oraz 940 tysięcy żołnierzy ponownie powołanych do służby po odzyskaniu utraconych obszarów. Liczba rannych porzuconych mogła być duża, gdyż ponad 200 szpitali zaginęło, a 17 szpitali wyszło z okrążeń z wielkimi stratami. Pasuje to też do danych o utraceniu w tym czasie 6,3 miliona sztuk broni strzeleckiej. Tak więc ponad połowa składu armii do października 1941 r. – łącznie 5,5 – 6,0 miliona ludzi – uciekła lub poddało się wrogowi, z tego 700 – 800 tysięcy służyło później w Wehrmachcie, SS lub policji tworzonej przez Niemców. Sołonin pokazuje, jak przebiegał rozkład stalinowskiej Armii Czerwonej. Jak łatwo było wywołać panikę, jakie było zaufanie do dowódców, jak się zachowywały władze partyjne i administracyjne oraz jaka była postawa ludności, zwłaszcza kołchoźników wrogo nastawionych do organizowanej przez enkawudzistów partyzantki i popierających, zwłaszcza na początku, okupacyjne władze niemieckie. Olbrzymie straty sprzętu i zasobów nie zostały poniesione w walce. Znaczna większość czołgów, ciągników, dział oraz zapasów paliwa i amunicji została po prostu porzucona. Utracono kilka tysięcy samolotów, ale większość z nich porzucono na tych pięciuset lotniskach przy granicy, które zwykle opuszczano w popłochu. Przez dziesięciolecia wpajano opinii publicznej, że czołgi zniszczył liczniejszy i nowocześniejszy przeciwnik, a samoloty zniszczyli Niemcy na lotniskach przez zaskoczenie. Oba twierdzenia są fałszywe. Niemcy mogli zaatakować na początku nie więcej niż 15 – 20 proc. lotnisk i zniszczyli na nich 1 – 1,2 tysiąca samolotów, bo tylko na tyle starczyło im własnych bombowców, a później już przecież zaskoczenia nie było. Natomiast wielu dowódców meldowało o zniszczeniu przez niemieckie lotnictwo sprzętu, który został po prostu porzucony.

[srodtytul]Paradoksy godne pamięci[/srodtytul]

Dziejom Europy, a zwłaszcza dziejom Rosji w II wojnie światowej towarzyszyły straszliwe paradoksy. Hitler szantażował i zastraszał Europę, idąc od zwycięstwa do zwycięstwa, choć wcale nie miał dostatecznej militarnej przewagi. Bił Stalina z jego ogromną i potężną armią, a potem utracił zwycięstwo, bo nie chciał rosyjskich i ukraińskich podludzi uznać za sojuszników. Mógł bez trudu utworzyć na Wschodzie wasalne rządy poparte przez ludność i zorganizować wierną, sojuszniczą i dobrze uzbrojoną, nawet dwumilionową armię. Hitler mógł też zawrzeć ze Stalinem na dogodnych dla siebie warunkach rozejm, o który Stalin i Beria w 1942 r. zabiegali (i co było wtedy dość racjonalne). Mógłby wtedy skuteczniej uderzyć w Afryce i w Azji. Churchill i Roosevelt byli taką alternatywą bardzo poważnie wystraszeni. Ale Hitler był zbyt pewny siebie, by ustępować Stalinowi. Dalej ryzykował, atakując go i przegrał na własne żądanie. A Europa została w końcu wyzwolona od hitlerowców w większości przez demokratycznych Anglosasów i w części przez komunistycznego dyktatora, któremu nie udało się przed czterema laty opanować całej Europy za pomocą swej dziesięciomilionowej armii. Musiał się zadowolić włączeniem do imperium tylko pięciu demoludów (i tylko na 45 lat). Przedtem jednak stracił 27 – 30 milionów poddanych (żołnierzy i ludności cywilnej).

Pamięć tych niezwykłych wydarzeń jest ważna dla demokratycznej i obywatelskiej pamięci i dla przyszłości Europy. Stalinizm jako doktryna i jako praktyka totalnego podboju własnego kraju, a potem kontynentu był podstawą strategii i ogromnego wysiłku i cierpień milionów ludzi. Równocześnie ten sam stalinizm zawierał w sobie zalążki śmiertelnej choroby i paraliżu, który wynikał z zastraszenia, upodlenia i nienawiści. Ukazał bowiem niezwykłe zjawisko, które Francuzi określają jako L’impuissance de la force (niemoc przemocy), a które dziś określa się też mianem implozji. Ma ona miejsce wtedy, kiedy system polityczny się wali, nie tyle z powodu buntu, a także nawet w mniejszym stopniu z powodu obcego najazdu, a przede wszystkim przez odmowę poparcia ludzi. W czasie II wojny światowej stalinizm, który się walił, uratowała fanatyczna głupota Hitlera, pomoc Amerykanów oraz bohaterskie poświęcenie krasnoarmiejców (wspartych ogromnym, skutecznym wysiłkiem obronnym sowieckiego społeczeństwa), którzy walczyli później krwawo, często wbrew sobie. Warto o tym pamiętać.

[i]Andrzej Wielowieyski, działacz „Solidarności”, od 1989 r. był posłem, senatorem i europosłem, a w 1993 r. wiceprzewodniczącym Zgromadzenia Rady Europy.[/i]

Europa dla tworzenia wspólnych wartości potrzebuje niezafałszowanej pamięci historycznej, ale narodowe pamięci zawsze będą trochę odmienne, a każde pokolenie też ma prawo do własnej. Otwarcie na Wschód jest potrzebne i dla spójności naszego regionu, i dla rozszerzania wolnego świata w dłuższej perspektywie. Niektórzy Rosjanie uważają to jednak za zagrożenie, bo swój interes widzą dużo bardziej doraźnie jako reintegrowanie obszaru postsowieckiego wokół Rosji. Chcą to osiągać również przez ożywianie wspólnej tradycji Wojny Ojczyźnianej i wielkiego zwycięstwa nad hitleryzmem. Odfałszowanie pamięci historycznej o straszliwym dla ZSRR doświadczeniu II wojny światowej i stalinizmu jest warunkiem koniecznym do tworzenia europejskiej pamięci i wzajemnego zrozumienia. Sprawa się komplikuje, bo ważna dla rosyjskiej wewnętrznej integracji ideologia mocarstwowa nawiązuje często do tradycji „pokojowej polityki ZSRR przed II wojną światową”, oskarżając kraje Zachodu o zdradę monachijską. Minister Ławrow jeszcze niedawno oskarżał nowych członków NATO o antyrosyjskie fobie i właśnie o fałszowanie historii. Oświadczył, że próby „pozbawienia Rosji zwycięstwa” będą przekroczeniem „czerwonej linii”. Zgromadzenie OBWE, które 1 lipca ub.r. zestawiło zbrodnie hitlerowskie ze stalinowskimi, zostało ostro potępione przez Dumę. Podobnie było sześć lat temu w Zgromadzeniu Rady Europy, gdzie Szwed Lindblad doprowadził do uchwalenia podobnej rezolucji. Były wówczas w Moskwie demonstracje z transparentami: „Lindblad = Hitler”. W maju ub.r. powołano nawet w Moskwie Komisję ds. Przeciwdziałania Próbom Fałszowania Historii Szkodzącym Interesom Rosji. Ta wojna o pamięć będzie jednak niezwykła, bo historykom europejskim, którzy – zdaniem Rosjan – wypaczają historię z podpuszczenia Polaków, Ukraińców i Bałtów, przychodzą w sukurs sami Rosjanie, ponieważ chodzi w gruncie rzeczy, i to w 100 proc., o ocenę nie tyle Rosji, ile stalinizmu. Liczny jest bowiem w Rosji nurt krytyczny, którego przedstawiciele (np. Smirnow, Słucz) inaczej oceniają zarówno Monachium, jak i pakt z 23 sierpnia 1939 r. Cerkiew prawosławna powtarza przecież wytrwale, że Stalin był zbrodniarzem. Oficjalna historia dotąd głosiła, że chciał pokoju, opóźniał wybuch wojny, dał się oszukać Hitlerowi i popełniał błędy, ale później przecież wyzwolił Europę. Wielu Rosjan w to wierzy. Znam również Polaków, którzy z nieufnością traktują antystalinowskich obrazoburców jako autorów naciąganych sensacji. Rzetelni historycy spierają się często między sobą. Wiele spraw nie zostało do końca wyjaśnionych. Debata historyczna trwa i stopniowo niektóre sprawy się wyjaśniają, w czym dużą rolę odgrywają np. wypowiedzi prezydenta Miedwiediewa. Równocześnie jednak rozwija się publicystyka skrajnie nacjonalistyczna, czasem broniąca Stalina, a mamy także próby ujęć neostalinowskich gloryfikujących generalissimusa. Są także historycy na Zachodzie, np. Richard Avery („Krew na śniegu”), którzy wbrew oczywistym faktom podtrzymują dawną wersję o pokojowej polityce Stalina.

Dlatego i naszej opinii publicznej warto pokazać zestaw przeciwstawnych twierdzeń historycznych dotyczących II wojny, a ukazanych przez historyków i pisarzy rosyjskich. Sądzę, że zamysł uciszenia obrazoburców w imię wielkości i honoru Rosji jest nierealny. W epoce masowej informacji i przenikania blokada na dłuższą metę nie będzie możliwa. W imię integracji i patriotyzmu można zrobić wiele, ale na obszarze b. ZSRR nie ma przecież rodziny ani środowiska, które by nie doświadczyło boleśnie wojny, a także stalinowskich represji, gdzie by nie było zarówno ofiar, jak i katów. Ta pamięć odżywa. Nie można też usunąć z pamięci straszliwych strat, które poniosła Armia Czerwona zarówno w wyniku klęsk, jak i zwycięstw, a także wyniszczenia milionów ludności cywilnej. To było w czasie wojny, według różnych szacunków 27 – 30 milionów ludzi. Ta przerażająca rzeczywistość oznacza, że – niezależnie od późniejszych sukcesów militarnych i uzyskania przez Związek Sowiecki statusu supermocarstwa – Wielka Wojna Ojczyźniana była straszliwą narodową klęską.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą