Do niemych świadków zbrodni – jeżeli nie do jej uczestników – autor zaliczył karkołomnymi wygibasami polski Kościół i duchowieństwo. Nieistotny jest tu fakt, że w rzeczywistości udzieliły one ściganym Żydom ogromnej pomocy, przechowując tysiące i – to jest opisane w publikacjach – w wielu przypadkach płacąc za to męczeńską śmiercią. Kogo się da – jak to się nie da? – trzeba zaliczyć do grupy polskich morderców.
Żeby dla wszystkich potencjalnych chętnych starczyło ofiar, Gross stwierdził, że Polacy wymordowali w czasie wojny pomiędzy 100 a 200 tys. Żydów. Kilka dni temu w telewizji mówił już tylko o kilkudziesięciu tysiącach, ale nie ma co „czepiać się drobiazgów”. 200 tysięcy, 50 tysięcy, 5 tysięcy czy 500 tysięcy. A jakie to ma znaczenie? Przecież i tak podawane przez Grossa dane liczbowe są z reguły wyssane z palca, czasem ozdabiane magicznym słowem „przypuszczam”.
Dzięki takim metodom prowadzenia badań wizja stosunków polsko-żydowskich powoli staje się mniej skomplikowana, wieloznaczna, pełna sprzeczności i odcieni. Znika konieczność badania polityki okupanta, próby analizy procesów społecznych i gospodarczych.
„I zaczynamy rozumieć – pisze Gross – że normą zachowania się w polskim społeczeństwie – oczywiście pamiętając, że większość ludzi była niezainteresowana niczym, co ich bezpośrednio nie dotyczyło, i pozostawała na los Żydów obojętna – było tropienie i wynajdowanie ukrywających się Żydów, nie zaś niesienie prześladowanym Żydom pomocy. Że własność żydowska stała się z dnia na dzień łatwo osiągalnym obiektem pożądania i tylko niedołęga z nadarzającej się okazji nie skorzystał”.
Kto nie jest w stanie udokumentować, że jego przodkowie nie byli w czasie wojny ewidentnymi „niedołęgami”, ma kłopot. Jeśli chce się znaleźć w ekskluzywnej grupie potomków „niemorderców” i „niezłodziei”, sugeruję szybkie przejrzenie rodzinnych skarbów. Żeby się potem nie okazało, że ktoś miał w rodzinie katolickiego duchownego, strażaka czy nawet handlarza szmuglującego żywność do getta. Może się okazać, że trzeba będzie oddać medal Yad Vashem i zacząć się biczować z tytułu wzięcia udziału w „łupieży europejskiego żydostwa”.
[srodtytul]O ratowaniu Żydów[/srodtytul]
W przedstawianej przez Grossa wizji stosunków polsko-żydowskich przeoczono opis tej grupki Polaków, którzy z obywatelskiego lub chrześcijańskiego obowiązku Żydom pomagali. Rozumiem, że problem pasował mu jak krowa pod siodło. Ale czy nie warto było obok takich rozdziałów jak „szmalcowanie” czy „polowanie na Żydów” umieścić czegoś takiego jak:„pomoc Żydom”? Nie dlatego, żeby Gross mnie przekonał do swojego obiektywizmu, ale, jak celnie zauważył, w społeczeństwie polskim obok biernej masy i wąskiego kręgu aktywnych jest także grupa „niedołęgów”.
Przecież okazji nie brakowało, chociażby w związku z postacią Emanuela Ringelbluma. O nim Gross napisał tylko, że jego książka o stosunkach polsko-żydowskich była „opracowywana na krótko przed śmiercią, kiedy ukrywał się w Warszawie w 1944 r.”. „Się” ukrywając, Ringelblum zbyt długo by się nie przechował.
Jakieś 20 lat temu, jeszcze w schyłkowym PRL, przeczytałem w książce Jerzego Ślaskiego, że Ringelblum w 1942 r., po deportacji z warszawskiego getta, trafił do obozu w Trawnikach, z którego został wyciągnięty przez polskich konspiratorów z Rady Pomocy Żydom (Żegoty). Przez następne dwa lata był ukrywany w dużej grupie Żydów na posesji przy ulicy Grójeckiej, po opieką rodzin Mieczysława Wolskiego i Władysława Marczaka. 7 marca 1944 r. schron odkryli Niemcy. Ringelblum trafił na Pawiak i wkrótce został zamordowany, a wraz z nim schwytani w czasie niemieckiej akcji dwaj Polacy (reszta uciekła), w tym i sam Marczak.
W „Złotych żniwach” nie ma takich opisów ratowania Żydów przez Polaków. Za to nazwami miejscowości i nazwiskami polskich morderców i złodziei autor sypie jak z rękawa. Ale nie ma w jego eseju ani jednego nazwiska wielopokoleniowych rodzin, które, od starców do niemowląt, jak rodzina Ulmów z Makowej na Podkarpaciu, zostały po znalezieniu ukrywanych przez nich Żydów w całości wymordowane. Nie ma nazw wsi i klasztorów, których z narażeniem życia ich ukrywali. Są w tej materii dwa zdania o grekokatolikach. Nie ma informacji o tym, że kara śmierci groziła nie tylko tym, którzy Żydów ukrywali, ale też ich sąsiadom, tym, którzy chcieliby ich podwieźć chłopskim wozem albo podać im kromkę chleba, a nawet o tych, którzy do takich czynów – w języku hitlerowców – „podżegali”.
Jego uwagę przykuło wyłącznie to, że część osób, które pomagały Żydom, robiła to dla pieniędzy. Naturalnie nie ma Gross taryfy ulgowej dla tych, którzy brali od Żydów środki finansowe, bo sami byli biedni, na żywność, koszty utrzymania kryjówki czy na łapówki. Nie ma miejsca i dla tych, którzy nie widzieli nic zdrożnego, skoro sami są w biedzie i ryzykują, we wzięciu za to pieniędzy. Dla nich definicja jest jedna, bez odcieni i wieloznaczności: „brano do siebie Żydów, ponieważ ukrywanie ich za opłatą przynosiło ogromne dochody”.
A jakie były proporcje między tymi, którzy działali ze szlachetnych pobudek, a tymi, którzy byli chciwi? „O tym, że za przechowywanie Żydów zazwyczaj kazano sobie słono płacić – pisze Gross – świadczy najwymowniej konsensus opinii w polskim społeczeństwie – że ludzie przechowujący Żydów musieli się na tym wzbogacić”. Logika, według której, coś „było” dlatego, że „o tym mówiono”, wydaje się dość wątpliwa. Przypomnijmy sobie rozpowszechnione w różnych epokach zgodne opinie, że Żydzi używali krwi chrześcijańskich dzieci do robienia macy.
Co ciekawe, Gross przekonuje, że Polakom za ukrywanie Żydów nie groziło bezwarunkowo zamordowanie, bo zdarzało się, że kiedy znaleziono Żydów, chłopów, którzy ich ukrywali, nie mordowano. Ale czy fakt, że czasem rzeczywiście nie zamordowano, oznacza, że zagrożenie nie istniało? Zamiast odpowiedzi na to pytanie autor napisał, że w chwili wpadki za przechowywanie Żydów wieśniakom groziła co najwyżej utrata nieuczciwie zarobionych pieniędzy: „chłopu przyłapanemu na ukrywaniu Żydów w czasie okupacji plądrowano gospodarstwo, odbierając domniemane zyski”. Bo ukrywanie Żydów przy braniu od nich pieniędzy było – jak pisze autor – nie tyle pomocą, ile często „rozłożonym w czasie procesem szantażu”.
W taki to sposób relacje pomiędzy polskimi chłopami ukrywającymi Żydów a szantażystami, „granatową policją” i hitlerowcami zostały zdefiniowane jako finansowe porachunki pomiędzy złodziejami i mordercami.
[srodtytul]W oparach absurdu[/srodtytul]
Komentując sprawę powojennego rozkopywania cmentarzyska w Treblince, autor pisze: „Zagłada była wynikiem »ogrodniczej« wizji społeczeństwa, to jest takiej, w której niektórzy ludzie są chwastami, wtedy ich usunięcie lub pełna eliminacja jawią się jako działalność w swym zamiarze racjonalna, celowa. Uporczywie trwające dziesiątki lat odgrzebywanie, przebieranie i porządkowanie terenów poobozowych jest takim działaniem »ogrodniczym«.
Jaki związek ma – godne potępienia – okradanie grobów w Treblince z hitlerowskim planem wymordowania europejskich Żydów? Przecież plądrowanie miejsc pochówku zmarłych, odzieranie i profanacja zwłok w celach zdobycia kosztowności miało miejsce i w czasach starożytnych, i w całkiem nieodległej przeszłości. Mieszkańcy wsi spod Treblinki kopali w okolicach obozu zapewne z tych samych względów, z jakich odzierano zwłoki w czasie obu wojen światowych, a wcześniej kampanii napoleońskiej i wojny secesyjnej. Co rozkopywanie grobów w okolicach Treblinki ma wspólnego z chęcią wyeliminowania Żydów jako chwastów z ogółu społeczeństwa?
Na południu Polski w 1944 r. rozbił się amerykański samolot wracający z misji do okupowanej Polski. Kiedy na miejsce katastrofy przybył ksiądz i miejscowi obywatele, okazało się, że amerykańscy lotnicy są rozebrani do bielizny. Mundury, buty, lotnicze ciepłe kurtki i jedwab ze spadochronów zmieniły już właściciela. Wstyd i hańba taka, że nazwy tej miejscowości nie ma co i dzisiaj wymieniać. Ale czy z tej sprawy wynika, że polscy chłopi mieli „odchwaszczające” plany eksterminacyjne wobec Amerykanów?
W pewnej chwili Gross dokonuje w swoim nowym eseju, za jakimś językoznawcą, przejmującej reinterpretacji wydarzeń, jakie rozegrały się w 1941 r. w Jedwabnem: „oto wyciąganie z domów, przepędzanie ulicami miasteczka, lżenie, obrzucanie kamieniami, a także upokarzające zmuszenie do przetransportowania pomnika [Lenina], wreszcie zaś doprowadzenie do stodoły ułożyły się w odruchowo przez Polaków zaaranżowaną drogę krzyżową. Dorosła społeczność jedwabieńska dzięki automatyzmowi zachowań procesyjnych, a także za sprawą poszukiwania wzorca »przemarszu ostatecznego«, odtworzyła mękę Chrystusa. Na ironię zakrawa fakt, że Żydzi, których prześladowania zawsze usprawiedliwiano niegdysiejszym zabójstwem Chrystusa, tym razem wystąpili właśnie w roli Zbawiciela, Polacy zaś obsadzili wszystkie role zwyczajowo przypisane postaciom Żydów. Byli tego dnia judaszami, którzy wydali na mękę, strażnikami, którzy wkładali na barki Chrystusa krzyż (tutaj: pomnik Lenina), wreszcie egzekutorami, którzy doprowadzili Jezusa na miejsce kaźni. Dzięki uruchomieniu scenariusza drogi krzyżowej mieszkańcy Jedwabnego mocą antysemickiej interpretacji chrześcijaństwa nie tylko wiedzieli, jak mają postępować, lecz także byli święcie (!) przekonani, że ich postępowanie jest uprawomocnione”.
Do tej pory wiedzieliśmy, że Żydów spędzono na rynek, bo było tam dużo miejsca. Potem popędzono ich do stodoły na obrzeżach, bo budynki w mieście były za małe i murowane, no i próba podpalenia czegoś w gęstej zabudowie mogła się zakończyć pożarem miasteczka. Żydzi musieli odbyć drogę na peryferie piechotą, bo komunikacji miejskiej nie było. Nieśli pomnik Lenina, bo powszechnie oskarżano ich o kolaborację z sowieckim okupantem. Jak widać „co i dlaczego” w naukach historycznych zawsze jest dobrą formułą do analizy wydarzeń z przeszłości.
Dziś ta metoda została przez Grossa zanegowana. Wedle jego propozycji w eseju muszą – w charakterze symboli – wirować czaszki, piszczele i kościotrupy. Potem w Jedwabnem, „dzięki automatyzmowi zachowań procesyjnych”, chłopi „mocą antysemickiej interpretacji chrześcijaństwa” odtworzyli „mękę Chrystusa”.
Rzeczywiście, lektura dzieł Jana Tomasza Grossa to trudna do przecenienia lekcja historii z początków chrześcijaństwa. Nie tylko w warstwie symbolicznej zresztą. To „dobrze zaaranżowana droga krzyżowa”; Golgota ucząca siły i pokory na miarę prawdziwego Mesjasza.
[srodtytul]Im gorzej, tym lepiej[/srodtytul]
O swoich doświadczeniach z Grossem wspomniała kiedyś dr Bożena Szaynok. Przyłapała tegoż autora na tym, że pociął jedno ze źródeł, zmieniając jego prawdziwą wymowę. „To wydawało mi się manipulacją – powiedziała potem „Gazecie Wyborczej” – wykorzystaniem materiałów historycznych w taki sposób, aby przekazać jasną informację, że antysemityzm był w Polsce zjawiskiem normalnym, akceptowalnym i powszechnym, bez analizy ważnych przyczyn tego zjawiska” (25.01.2008 r.). Co na takie dictum autor? „Gross nie wziął pod uwagę moich sugestii” – zdradziła dr Szaynok. Pewnie, że nie, bo jego nie obowiązują żadne kanony naukowego obiektywizmu. Jest tylko jedna warsztatowa reguła: im gorzej można Polaków opisać, tym lepiej.
W sprawie książki Grossa o tragedii w Jedwabnem zarzuciłem autorowi między innymi to, że stworzony przez niego – podtrzymuję: nieprawdziwy – scenariusz tragicznych wydarzeń został sporządzony, przy odrzuceniu bez porównania ważniejszych dokumentów, głównie w oparciu o zeznania trzech mało wiarygodnych świadków. Jeden z nich na przykład kłamał, że był w 1941 r. Jedwabnem, bo rok wcześniej został wywieziony na Syberię za kradzież patefonu. W odpowiedzi autor „Sąsiadów” stwierdził, że nie definiował tego człowieka w książce jako „świadka naocznego”. Sęk w tym, że przed Grossem w nauce nie istniał „świadek nienaoczny”. Ta sprawa ilustruje efekt prób podejmowania rzeczowej rozmowy z tym autorem. Bezcelowa gra słów tylko, przelewanie pustego w próżne.
W swoim obszernym eseju o poprzedniej książki Grossa – „Strachu”, który opublikowałem w „Rzeczpospolitej” dwa lata temu, postawiłem mu wiele niezwykle ciężkich w cechu historyków, merytorycznych zarzutów. Z jakim efektem? Jeden z najbardziej kuriozalnych akapitów „Strachu” został w całości przepisany do książki „Złote żniwa”.
Na ewidentnych oszustwach i manipulacjach złapał tegoż autora nie tylko niżej podpisany, ale także dr Bogdan Musiał i ostatnio dr Ryszard Śmietanka-Kruszelnicki („Zeszyty Historyczne WIN” nr 32/33 z 2010 r). Wcześniej krytycznie warsztatowi Grossa przyglądali się prof. Tomasz Strzembosz, dr Jacek Walicki, dr Paweł Machcewicz, dr August Grabski oraz wielu innych naukowców. Na ogół krytykowany nie odnosi się merytorycznie do stawianych mu zarzutów pojawiając się publicznie głównie z klakierami. A opinie krytyków zdarzało mu się tłumaczyć polskim antysemityzmem.
Jak widać, w świecie Jana Tomasza Grossa nikt nie może się czuć bezpieczny, nawet historycy. A jutro może się okazać, że mordercami Żydów lub tylko uczestnikami „łupienia europejskiego żydostwa” – co w myśl eseju w zasadzie na jedno wychodzi – są wszyscy, którzy na Mazowszu i Podlasiu mieli po wojnie aparaty fotograficzne. Przed nimi także ci, którzy dostarczali żywność do getta – bo przecież ceny czarnorynkowe były wyższe od jej wartości rzeczywistej, czyż nie? – staną się współuczestnikami Holokaustu. Dla dumnych posiadaczy medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata też nie mam dobrych wiadomości. Mogli co prawda wynajmować z narażeniem życia mieszkanie jakimś Żydom, ale brać za to 100 złotych więcej niż „wartość rzeczywista” tej usługi ustalona przez Grossa.
Nie mam wątpliwości, że wiele konkretnych informacji podanych w „Złotych żniwach” jest z pewnością prawdziwych, bo Gross przepisuje jej z cudzych artykułów i książek, dodając sobie wiarygodności. Ale dopiero tu zaczynają się badania naukowe: jakie były okoliczności tak dramatycznych zdarzeń, jaka geneza, znaczenie i skala? Chodzi też o ważne w przypadku eseistyki Grossa czy publicystyki Leszka Bubla tak zwane pytania brzegowe. Kak dalece dopuszczalne jest wyjęcie z przedwojennej gazety kilku informacji z rubryki „wypadki drogowe” i na ich podstawie napisanie eseju pod tytułem „O żydowskich kierowcach mordercach bezkarnie rozjeżdżających na ulicach polskich miast tysiące chrześcijańskich dzieci”?
[srodtytul]O co chodzi? [/srodtytul]
Jan Tomasz Gross nie ma większych szans na napisanie rzeczy nowych i ciekawych, dokonanie jakiegoś przełomu w dziejącym się gdzieś obok niego postępie badań naukowych. Bo cóż, nie prowadząc żadnych badań od dziesiątków lat, może zaoferować? Czy byłby w stanie podjąć konkurencję z kimkolwiek, kto poważnie zajmuje się badaniami nad Holokaustem?
Autor ten stosuje więc metody żywcem przeniesione z kultury masowej: zaszokować, naubliżać, uprawiać obrazoburstwo. Jeśli chce się brylować w mediach, dobrze sprzedać książkę i pojeździć po świecie z wykładami jako ekspert od Holokaustu, trzeba jakoś zwrócić na siebie uwagę.
Można spytać, jakie Gross ma prawo – wobec takiego poziomu swoich prac – opowiadać o swoich badaniach nad tym, jak to „my, Polacy, mordowaliśmy Żydów w czasie Holokaustu”. Czy to uczciwe brać pieniądze za rozpowszechnianie kłamstw i wzmacnianie stereotypów, za co potem dostają rachunek inni?
Naturalnie można protestować, że taka działalność jest niemądra, szkodliwa, że Gross sam zlekceważył sobie lekcję XX wieku o tym jak groźne moralnie skutki może za sobą przynieść zbyt gorliwe tropienie „żydowskiego złota”. Taka książka jak „Złote żniwa” może utrudnić poważny dialog naukowy i refleksję historyczną nad problemami nadto różowo, jak sądzę, postrzeganymi przez wielu Polaków. Ale w imię czego mieliby zmieniać swoją świadomość nie na rzetelną wiedzę, tylko na spektakl z wirującymi czaszkami i piszczelami oraz mądrościami w stylu: „dorosła społeczność jedwabieńska dzięki automatyzmowi zachowań procesyjnych, a także za sprawa poszukiwania wzorca »przemarszu ostatecznego«, odtworzyła mękę Chrystusa”? Toż to w badaniach naukowych powrót do średniowiecza.
Zastanawiam się, czy działalność tegoż autora w jakiejś mierze nie pomniejsza i nie ośmiesza sensu tragedii europejskiego żydostwa. Ale co tam powaga tego cmentarzyska, skoro właśnie na nim można urządzić sobie własne złote żniwa?
[i]Artykuł będący wyrazem osobistych poglądów autora powstał na podstawie tekstu książki Jana Tomasza I Ireny Gross „Złote żniwa” (wyda ją Znak), udostępnionego przez TVP uczestnikom dyskusji w programie „Tomasz Lis na żywo”[/i]