Żydowskie złoto i Polacy

Nie ma dokumentu, decyzji władz podziemnych czy zachowań oraz mechanizmów społecznych, których Jan Tomasz Gross nie byłby w stanie przedstawić jako fragmentu powszechnego planu Polaków zmierzającego do obrabowania Żydów

Publikacja: 08.01.2011 00:01

Kim są ludzie na tej fotografii: poszukiwaczami żydowskiego złota czy ekipą porządkującą cmentarzysk

Kim są ludzie na tej fotografii: poszukiwaczami żydowskiego złota czy ekipą porządkującą cmentarzysko?

Foto: Agencja Gazeta

Jan Tomasz Gross znalazł fotografię. Ma ona przedstawiać grupę Polaków, którzy tuż po wojnie w miejscu pochówku spalonych szczątków ofiar obozu zagłady w Treblince mieli dokonywać wykopków, poszukując drogocennych przedmiotów, przede wszystkim złota. Sprawa fotografii stała się punktem wyjścia do szerszych rozważań na temat generalnej postawy Polaków wobec Holokaustu: „pozornie łagodny w nastroju widoczek dotyczy dwóch centralnych tematów Zagłady – masowego mordu popełnionego na Żydach i towarzyszącej tej zbrodni grabieży żydowskiego mienia”.]

Krok za krokiem Gross przedstawia kolejne dramatyczne wydarzenia i incydenty ze stosunków polsko-żydowskich czasów wojny, by na ich podstawie dochodzić do generalnych konstatacji: „normą zachowania w polskim społeczeństwie – oczywiście pamiętając, że większość ludzi była niezainteresowana niczym, co ich bezpośrednio nie dotyczyło, i pozostawała na los Żydów obojętna – było tropienie i wynajdowanie ukrywających się Żydów, nie zaś niesienie prześladowanym Żydom pomocy. Że własność żydowska stała się z dnia na dzień łatwo osiągalnym obiektem pożądania i tylko niedołęga z nadarzającej się okazji nie skorzystał”.

Swoje przemyślenia w tej materii J. T. Gross wkrótce przedstawi – tym razem z żoną Ireną – w eseju pod tytułem „Złote żniwa”, opisującym tak powojenne wydarzenia w Treblince, jak i postawę Polaków podczas Holokaustu.

Oczywiście daleki jestem od twierdzenia, że Polacy zachowali się wobec Żydów wyłącznie przyzwoicie i w miarę postępów badań nad Zagładą muszę weryfikować swoje wcześniejsze, często zbyt optymistyczne, poglądy. Ale czynię to tylko w sytuacji, kiedy czytane przeze mnie teksty naukowe są solidnie udokumentowane i powstawały zgodnie z kanonami naukowego rzemiosła. Zanim więc przyjmę ustalenia Grossa za prawdziwe, spróbuję przeanalizować, co upoważniło go do tak jednoznacznych sądów.

[srodtytul]Wątpliwa interpretacja fotografii[/srodtytul]

Punktem wyjścia kolejnego eseju Jana Tomasza Grossa jest fotografia przedstawiająca grupę ludzi stojących – w cywilu i mundurach – obok masowego grobu w Treblince. „Zrobione tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, czyli w połowie XX wieku, zdjęcie przedstawia scenę zbiorową gdzieś w środku Europy. Na fotografii obok grupy podlaskich chłopów uwieczniono wzgórze usypane z popiołu 800 000 Żydów zagazowanych w Treblince od lipca 1942 r. do października 1943 roku. Europejczycy, których oglądamy na zdjęciu, najprawdopodobniej zajmowali się rozkopywaniem spopielonych szczątków ludzkich w poszukiwaniu złota i kosztowności przeoczonych przez nazistowskich morderców”.

Rzeczywiście, tuż po wojnie miał miejsce godny pożałowania proceder rozkopywania przez okoliczną ludność cmentarzyska w poszukiwaniu złota, kamieni szlachetnych i innych kosztowności. Ale nie wiadomo, czy mieli z tym procederem związek ludzie na fotografii. Z dokumentów wynika, że władze partyjne i państwowe uważały ten proceder za absolutnie naganny i usiłowały mu przeciwdziałać, m.in. przepędzając kopaczy, ogradzając teren albo porządkując rozkopane cmentarzysko.

Nie wiadomo też, kto i kiedy zrobił omówioną fotografię ani w jakich okolicznościach powstała. Nie ma nawet jednoznacznych dowodów – choć pewnie tak było – że zdjęcie zostało wykonane w Treblince. Kim wreszcie są sfotografowani ludzie i co robią na cmentarzysku? Są kopaczami? A może ekipą porządkującą cmentarzysko, na co, moim zdaniem, wyraźnie wskazuje mieszany, mundurowo-cywilny skład grupy, a przede wszystkim fakt działania w biały dzień. Czy hieny cmentarne rzeczywiście chciałyby dokumentować swoje działania za pomocą fotografii? A po co byłoby takie zdjęcie łapiącej ich milicji? Czy w MO w ogóle była wówczas procedura dokumentowania podobnych przestępstw? A jeśli tak, to jak fotografia trafiła w prywatne ręce? A może była w nich od zawsze, bo zachował ją sobie ktoś, kto nie widział w niej niczego zdrożnego, bo porządkował cmentarz i nigdy nie przyszło mu do głowy, że ktoś na jej podstawie może posądzić go o wykopki?

Brak krytycznej analizy fotografii miewa czasem poważne konsekwencje. Kilka lat temu grupa niemieckich naukowców, idąc jak Gross po linii najmniejszego oporu, przedstawiła serię zdjęć, na których byli Niemcy, a obok stosy trupów, na wystawie „Zbrodnie Wehrmachtu”. Ekspozycji przyjrzał się polski historyk Bogdan Musiał, który udowodnił, że Niemcy nie fotografowali swoich zbrodni, tylko ofiary NKWD, jakie znaleźli latem 1941 r. we Lwowie, Złoczowie, Borysławiu i innych kresowych miasteczkach. Dla autorów wystawy skończyła się ta sprawa skandalem i kompletną kompromitacją.

Dla Jana Tomasza Grossa takie kwestie jak poważna analiza zdjęcia nie istnieją. Nie ma on większych wątpliwości, że fotografia przedstawia grupę polskich hien cmentarnych, jakby współuczestników Holokaustu: „sygnał, że jest to fotografia z gatunku trophy pictures, to ułożone na kupkę z przodu piszczele i czaszki. Podobnie jak myśliwi obok upolowanej zwierzyny fotografowali się mordercy Żydów na miejscach egzekucji albo prześladowcy zebrani wokół torturowanej ofiary, którą zmuszano publicznie do upokarzających czynności albo której, ku uciesze zebranej publiczności, obcinano brodę”.

Autor stawia już znak równości między hitlerowcami mordującymi Żydów a osobami na zdjęciu, udowadniając, że i one przecież, rozkopując cmentarzysko, wykonywały „czynność ściśle związaną z Holokaustem – grabienie żydowskiego mienia”.

Ale ja żadnego konkretu w tej całej opowieści nie widzę. W przeciwieństwie do ewidentnej skłonności autorów do konfabulacji.

Ważnym odkryciem naukowym Grossa jest tu sprawa ustalenia prawowitych właścicieli aparatu, z którego ywkonano sporną fotografię. Dla nieco zaskoczonych cytuję: „w sąsiedztwie Treblinki w czasie wojny i po wojnie można było znaleźć dosłownie wszystko, w tym również aparaty fotograficzne”. W szerszym wywodzie Gross przekonuje, że aparat trafił w ręce Polaka w związku z eksterminacją Żydów w Treblince.

Rozumie się samo przez się – wynika to także z innych fragmentów omawianego eseju – że jeżeli Polak posiadał po wojnie ładne ubranie, nowe buty, zegarek czy aparat fotograficzny, to musiały one pochodzić z rabunku żydowskiego mienia.

Najbardziej adekwatny komentarz, jaki tu można dodać, to uwaga, że nie chodzi o podlaskich chłopów, jak utrzymuje Gross. Bo obóz w Treblince leżał na Mazowszu, a nie na terenie Podlasia.

[srodtytul]Jak używać źródeł[/srodtytul]

Nie ma sensu opisywać tu podobnych rzeczowych błędów czy spłaszczeń historii, które jak najgorzej świadczą o kompetencjach autora. Jego wyznawcy takie uwagi kwitować będą jako czepianie się drobiazgów. Rzeczywiście, nie takie kuriozalne potknięcia są najważniejszym mankamentem eseistyki Grossa. Istotniejszą rolę odgrywa tu sposób, w jaki ów autor posługuje się cudzymi tekstami naukowymi lub wskazanymi przez innych źródłami. Jednym nadaje fałszywe znaczenie, inne wypacza, robiąc z nich wycinanki, jeszcze innym, opisującym wydarzenia skrajnie patologiczne, ale incydentalne – nadaje walor opisów uniwersalnych. Nie mniej chętnie sięga po informacje nieprawdziwe, jak w wypadku tzw. granatowej policji: „na terenie Generalnej Guberni tzw. policja granatowa, składająca się w przeważającej części z przedwojennych policjantów, odpowiedzialna jest w ocenie Emanuela Ringelbluma za wymordowanie „dziesiątek tysięcy” Żydów”.

Książka Ringelbluma powstawała w czasie okupacji w Warszawie. Ten znany żydowski historyk ukrywał się wówczas i nie miał możliwości prowadzenia badań naukowych. Opierał się na docierających doń ustnych informacjach ludzi, często dotkniętych osobistą krzywdą lub czysto ludzkim nieumiarkowaniem w przesadzie i stronniczością w osądzie. Jego książka na temat stosunków polsko-żydowskich – z całym szacunkiem dla innych dokonań autora – jest niewiele warta. W ogromnej mierze składa się bowiem z niezweryfikowanych i nieprawdziwych informacji. Jedna z nich to „dziesiątki tysięcy” Żydów zamordowanych przez granatową policję – taka liczba nie znajduje potwierdzenia w żadnych współczesnych badaniach. Gross dobrze to wie, ale celowo sięga w tej materii po książkę – a raczej relację – żydowskiego historyka zamordowanego w 1944 r. Bo przynosi ona najwyższe liczby, jakie w tej materii znalazł. Kto zarzuci mu kłamstwo, skoro informacja nie pochodzi od niego, tylko jest „naukową oceną” wielkiego uczonego Ringelbluma?

Nie jest to odosobniony przypadek, lecz konsekwentnie stosowana przez Grossa metoda. Autor świadomie, tak jak posługuje się fałszywymi informacjami, przemilcza niewygodne źródła albo dokonuje ich kuriozalnych interpretacji.

W innym miejscu wspomina na przykład o ustaleniach dr. Dariusza Libionki, wedle których „wczesne podziemne raporty z kraju przesyłane do rządu londyńskiego mówią o tym, że Żydzi pod okupacją niechętnie reagują na propozycje katolickich sąsiadów, którzy są gotowi przejąć jakieś dobra, pomimo że w przeciwnym wypadku wszystko zostanie przecież zawłaszczone przez Niemców”.

A więc wydaje się, że sprawa dotyczy –zauważalnego także u Żydów – braku należytej solidarności wobec polityki okupanta. A jak ów dokument zrozumiał Gross? „Autor podziemnego meldunku sugeruje w ten sposób, że nie godząc się na ogołocenie przez sąsiadów, uparty Żyd, który nie chce oddać butów znajomemu Polakowi, jawi się nam nie tylko jako ktoś niesympatyczny, ale wręcz jako osoba pozbawiona uczuć patriotycznych”.

Zatem według autora omawianego eseju chodziło o to, że Polacy byli niezadowoleni, iż Żydzi nie pozwalają im ukraść swoich butów. Tę interpretację Gross uzupełnia opisami Żydów, którzy zaufali Polakom w sprawach majątkowych i zostali przez nich oszukani, a nawet zadenuncjowani Niemcom. Zapewne były i takie przypadki, choć problem wydaje się pozostawać poza możliwością opisu za pomocą statystyki. Zastrzeżenie to nie dotyczy jednak eseju Grossa, który dobrze wie, ilu tych oszustów i denuncjatorów było – 95 procent. A skąd takie dane? Co za pytanie? Z książki Emanuela Ringelbluma.

[srodtytul]Współuczestnicy zbrodni [/srodtytul]

Nie ma dokumentu, zachowania, decyzji władz podziemnych czy mechanizmów społecznych, których Jan Tomasz Gross nie byłby w stanie przedstawić jako fragmentu powszechnego planu Polaków zmierzającego do kradzieży żydowskiego złota. Nawet tak ogólnie znane zjawiska, jak popyt, podaż, rynek czy spekulacja, mogą uzyskać – przy odpowiednich zabiegach opisowych – wiele zupełnie nowych znaczeń. Mogą na przykład uzyskać moralno-polityczną barwę: złodziejskie, mordercze, antysemickie.

Wojna zawsze zmieniała wartość dóbr, a co za tym idzie – ceny i relacje społeczne. Rynkowe braki, zakazy i reglamentacje natychmiast uzupełnia czarny rynek.

Po wybuchu wojny wielu polskich inteligentów wobec utraty pracy z powodu zamknięcia szkół, urzędów i placówek naukowych, próbując przeżyć, wyprzedawało handlarzom i rolnikom majątek gromadzony niekiedy przez pokolenia. Po jakich cenach? Tak to już w ekonomii jest, że coś może być warte nie tyle, ile jest, tylko tyle, ile ktoś jest skłonny zapłacić.

Skutki wojny i polityki hitlerowców dotknęły także Żydów. Ale temu zjawisku Gross nadaje zupełnie wyjątkowe znaczenie: „biedni Żydzi wyprzedający za grosze pościel, meble, sprzęty użytku domowego czy zimowe ubrania sąsiadom Aryjczykom (...) zostali ograbieni (…) bowiem spowodowana w ten sposób pauperyzacja spychała ich w otchłań nędzy. Wszyscy, którzy korzystali z okazji pozyskania żydowskiej własności za cenę mniejszą niż jej rzeczywista wartość – niezależnie od tego, jak (bez)wartościowe obiekty były przedmiotem wymuszonych okolicznościami transakcji – brali udział w łupieży europejskiego żydostwa”.

A więc, kto handlował z Żydem w czasie wojny, mógł się stać „łupieżcą europejskiego żydostwa” albo wręcz „uczestnikiem Holokaustu”. Nic też dziwnego, że w takim ujęciu do grona współuczestników tej zbrodni autor omawianego eseju generalnie zalicza w Europie: „setki tysięcy (kilka milionów?) zwykłych ludzi, którzy w ten sposób przyłożyli rękę do oskubania swoich żydowskich sąsiadów”.

Kłopot w tym, że termin „rzeczywista wartość” jest w takich warunkach jak wojna trudny do zdefiniowania. Podobnie jak „wymuszona okolicznościami transakcja”. A sprawa jest ważna, chociażby gdy myślimy o armii szmuglerów, którzy – po cenach rynkowych albo czarnorynkowych, zwykle dla zysku, ale jednak – dostarczali żywność do warszawskiego getta. Obawiam się, że i oni zostaną opisani jako złodzieje i – jak wachmani z Treblinki – zaliczeni przez autora eseju do kategorii „uczestników Holokaustu”.

Jeśli zastosować nauki Grossa do konkretnych przypadków, to zaczynają się problemy. Bo jeżeli polski chłop skorzystał na biedzie polskiego mieszkańca miasta i przez całą wojnę brał ceny wyśrubowane, to cóż – powiedziałby Gross – przecież była wojna. Jeżeli żydowski handlarz kupił w zimie 1939 r. za bezcen rodzinną pamiątkę od pozbawionego środków do życia nauczyciela – Polaka, to pewnie też nie stanowiłoby dla Grossa czegoś nadzwyczajnego. Ale jak Polak kupił coś od Żyda poniżej wartości ustalonej przez Grossa, to sprawa zaczyna pachnieć Holokaustem.

Jak w tak definiowanym świecie Polacy mogliby w najprostszy sposób uniknąć narażenia się na zarzut „oskubywania żydowskich sąsiadów”? Chyba tylko tak, jak wtedy nakazywali hitlerowcy. Czyli zaprzestać jakichkolwiek kontaktów handlowych z Żydami. No bo po co było się narażać i okupantom, i Janowi Tomaszowi Grossowi?

[srodtytul]Katalog przestępców[/srodtytul]

Ważnym zagadnieniem eseju Grossa jest sprawa „liczby Polaków mordujących w czasie wojny Żydów”. Metoda ich mnożenia jest prosta: skoro mamy obwinionego o taki mord strażaka lub kilku strażaków, to śmiało możemy dopisać do katalogu morderców Żydów całą ochotniczą straż pożarną. I tak dalej. Poza policją oczywiście, którą Gross zaliczył in gremio do morderców Żydów, naturalnie za Emanuelem Ringelblumem.

Do niemych świadków zbrodni – jeżeli nie do jej uczestników – autor zaliczył karkołomnymi wygibasami polski Kościół i duchowieństwo. Nieistotny jest tu fakt, że w rzeczywistości udzieliły one ściganym Żydom ogromnej pomocy, przechowując tysiące i – to jest opisane w publikacjach – w wielu przypadkach płacąc za to męczeńską śmiercią. Kogo się da – jak to się nie da? – trzeba zaliczyć do grupy polskich morderców.

Żeby dla wszystkich potencjalnych chętnych starczyło ofiar, Gross stwierdził, że Polacy wymordowali w czasie wojny pomiędzy 100 a 200 tys. Żydów. Kilka dni temu w telewizji mówił już tylko o kilkudziesięciu tysiącach, ale nie ma co „czepiać się drobiazgów”. 200 tysięcy, 50 tysięcy, 5 tysięcy czy 500 tysięcy. A jakie to ma znaczenie? Przecież i tak podawane przez Grossa dane liczbowe są z reguły wyssane z palca, czasem ozdabiane magicznym słowem „przypuszczam”.

Dzięki takim metodom prowadzenia badań wizja stosunków polsko-żydowskich powoli staje się mniej skomplikowana, wieloznaczna, pełna sprzeczności i odcieni. Znika konieczność badania polityki okupanta, próby analizy procesów społecznych i gospodarczych.

„I zaczynamy rozumieć – pisze Gross – że normą zachowania się w polskim społeczeństwie – oczywiście pamiętając, że większość ludzi była niezainteresowana niczym, co ich bezpośrednio nie dotyczyło, i pozostawała na los Żydów obojętna – było tropienie i wynajdowanie ukrywających się Żydów, nie zaś niesienie prześladowanym Żydom pomocy. Że własność żydowska stała się z dnia na dzień łatwo osiągalnym obiektem pożądania i tylko niedołęga z nadarzającej się okazji nie skorzystał”.

Kto nie jest w stanie udokumentować, że jego przodkowie nie byli w czasie wojny ewidentnymi „niedołęgami”, ma kłopot. Jeśli chce się znaleźć w ekskluzywnej grupie potomków „niemorderców” i „niezłodziei”, sugeruję szybkie przejrzenie rodzinnych skarbów. Żeby się potem nie okazało, że ktoś miał w rodzinie katolickiego duchownego, strażaka czy nawet handlarza szmuglującego żywność do getta. Może się okazać, że trzeba będzie oddać medal Yad Vashem i zacząć się biczować z tytułu wzięcia udziału w „łupieży europejskiego żydostwa”.

[srodtytul]O ratowaniu Żydów[/srodtytul]

W przedstawianej przez Grossa wizji stosunków polsko-żydowskich przeoczono opis tej grupki Polaków, którzy z obywatelskiego lub chrześcijańskiego obowiązku Żydom pomagali. Rozumiem, że problem pasował mu jak krowa pod siodło. Ale czy nie warto było obok takich rozdziałów jak „szmalcowanie” czy „polowanie na Żydów” umieścić czegoś takiego jak:„pomoc Żydom”? Nie dlatego, żeby Gross mnie przekonał do swojego obiektywizmu, ale, jak celnie zauważył, w społeczeństwie polskim obok biernej masy i wąskiego kręgu aktywnych jest także grupa „niedołęgów”.

Przecież okazji nie brakowało, chociażby w związku z postacią Emanuela Ringelbluma. O nim Gross napisał tylko, że jego książka o stosunkach polsko-żydowskich była „opracowywana na krótko przed śmiercią, kiedy ukrywał się w Warszawie w 1944 r.”. „Się” ukrywając, Ringelblum zbyt długo by się nie przechował.

Jakieś 20 lat temu, jeszcze w schyłkowym PRL, przeczytałem w książce Jerzego Ślaskiego, że Ringelblum w 1942 r., po deportacji z warszawskiego getta, trafił do obozu w Trawnikach, z którego został wyciągnięty przez polskich konspiratorów z Rady Pomocy Żydom (Żegoty). Przez następne dwa lata był ukrywany w dużej grupie Żydów na posesji przy ulicy Grójeckiej, po opieką rodzin Mieczysława Wolskiego i Władysława Marczaka. 7 marca 1944 r. schron odkryli Niemcy. Ringelblum trafił na Pawiak i wkrótce został zamordowany, a wraz z nim schwytani w czasie niemieckiej akcji dwaj Polacy (reszta uciekła), w tym i sam Marczak.

W „Złotych żniwach” nie ma takich opisów ratowania Żydów przez Polaków. Za to nazwami miejscowości i nazwiskami polskich morderców i złodziei autor sypie jak z rękawa. Ale nie ma w jego eseju ani jednego nazwiska wielopokoleniowych rodzin, które, od starców do niemowląt, jak rodzina Ulmów z Makowej na Podkarpaciu, zostały po znalezieniu ukrywanych przez nich Żydów w całości wymordowane. Nie ma nazw wsi i klasztorów, których z narażeniem życia ich ukrywali. Są w tej materii dwa zdania o grekokatolikach. Nie ma informacji o tym, że kara śmierci groziła nie tylko tym, którzy Żydów ukrywali, ale też ich sąsiadom, tym, którzy chcieliby ich podwieźć chłopskim wozem albo podać im kromkę chleba, a nawet o tych, którzy do takich czynów – w języku hitlerowców – „podżegali”.

Jego uwagę przykuło wyłącznie to, że część osób, które pomagały Żydom, robiła to dla pieniędzy. Naturalnie nie ma Gross taryfy ulgowej dla tych, którzy brali od Żydów środki finansowe, bo sami byli biedni, na żywność, koszty utrzymania kryjówki czy na łapówki. Nie ma miejsca i dla tych, którzy nie widzieli nic zdrożnego, skoro sami są w biedzie i ryzykują, we wzięciu za to pieniędzy. Dla nich definicja jest jedna, bez odcieni i wieloznaczności: „brano do siebie Żydów, ponieważ ukrywanie ich za opłatą przynosiło ogromne dochody”.

A jakie były proporcje między tymi, którzy działali ze szlachetnych pobudek, a tymi, którzy byli chciwi? „O tym, że za przechowywanie Żydów zazwyczaj kazano sobie słono płacić – pisze Gross – świadczy najwymowniej konsensus opinii w polskim społeczeństwie – że ludzie przechowujący Żydów musieli się na tym wzbogacić”. Logika, według której, coś „było” dlatego, że „o tym mówiono”, wydaje się dość wątpliwa. Przypomnijmy sobie rozpowszechnione w różnych epokach zgodne opinie, że Żydzi używali krwi chrześcijańskich dzieci do robienia macy.

Co ciekawe, Gross przekonuje, że Polakom za ukrywanie Żydów nie groziło bezwarunkowo zamordowanie, bo zdarzało się, że kiedy znaleziono Żydów, chłopów, którzy ich ukrywali, nie mordowano. Ale czy fakt, że czasem rzeczywiście nie zamordowano, oznacza, że zagrożenie nie istniało? Zamiast odpowiedzi na to pytanie autor napisał, że w chwili wpadki za przechowywanie Żydów wieśniakom groziła co najwyżej utrata nieuczciwie zarobionych pieniędzy: „chłopu przyłapanemu na ukrywaniu Żydów w czasie okupacji plądrowano gospodarstwo, odbierając domniemane zyski”. Bo ukrywanie Żydów przy braniu od nich pieniędzy było – jak pisze autor – nie tyle pomocą, ile często „rozłożonym w czasie procesem szantażu”.

W taki to sposób relacje pomiędzy polskimi chłopami ukrywającymi Żydów a szantażystami, „granatową policją” i hitlerowcami zostały zdefiniowane jako finansowe porachunki pomiędzy złodziejami i mordercami.

[srodtytul]W oparach absurdu[/srodtytul]

Komentując sprawę powojennego rozkopywania cmentarzyska w Treblince, autor pisze: „Zagłada była wynikiem »ogrodniczej« wizji społeczeństwa, to jest takiej, w której niektórzy ludzie są chwastami, wtedy ich usunięcie lub pełna eliminacja jawią się jako działalność w swym zamiarze racjonalna, celowa. Uporczywie trwające dziesiątki lat odgrzebywanie, przebieranie i porządkowanie terenów poobozowych jest takim działaniem »ogrodniczym«.

Jaki związek ma – godne potępienia – okradanie grobów w Treblince z hitlerowskim planem wymordowania europejskich Żydów? Przecież plądrowanie miejsc pochówku zmarłych, odzieranie i profanacja zwłok w celach zdobycia kosztowności miało miejsce i w czasach starożytnych, i w całkiem nieodległej przeszłości. Mieszkańcy wsi spod Treblinki kopali w okolicach obozu zapewne z tych samych względów, z jakich odzierano zwłoki w czasie obu wojen światowych, a wcześniej kampanii napoleońskiej i wojny secesyjnej. Co rozkopywanie grobów w okolicach Treblinki ma wspólnego z chęcią wyeliminowania Żydów jako chwastów z ogółu społeczeństwa?

Na południu Polski w 1944 r. rozbił się amerykański samolot wracający z misji do okupowanej Polski. Kiedy na miejsce katastrofy przybył ksiądz i miejscowi obywatele, okazało się, że amerykańscy lotnicy są rozebrani do bielizny. Mundury, buty, lotnicze ciepłe kurtki i jedwab ze spadochronów zmieniły już właściciela. Wstyd i hańba taka, że nazwy tej miejscowości nie ma co i dzisiaj wymieniać. Ale czy z tej sprawy wynika, że polscy chłopi mieli „odchwaszczające” plany eksterminacyjne wobec Amerykanów?

W pewnej chwili Gross dokonuje w swoim nowym eseju, za jakimś językoznawcą, przejmującej reinterpretacji wydarzeń, jakie rozegrały się w 1941 r. w Jedwabnem: „oto wyciąganie z domów, przepędzanie ulicami miasteczka, lżenie, obrzucanie kamieniami, a także upokarzające zmuszenie do przetransportowania pomnika [Lenina], wreszcie zaś doprowadzenie do stodoły ułożyły się w odruchowo przez Polaków zaaranżowaną drogę krzyżową. Dorosła społeczność jedwabieńska dzięki automatyzmowi zachowań procesyjnych, a także za sprawą poszukiwania wzorca »przemarszu ostatecznego«, odtworzyła mękę Chrystusa. Na ironię zakrawa fakt, że Żydzi, których prześladowania zawsze usprawiedliwiano niegdysiejszym zabójstwem Chrystusa, tym razem wystąpili właśnie w roli Zbawiciela, Polacy zaś obsadzili wszystkie role zwyczajowo przypisane postaciom Żydów. Byli tego dnia judaszami, którzy wydali na mękę, strażnikami, którzy wkładali na barki Chrystusa krzyż (tutaj: pomnik Lenina), wreszcie egzekutorami, którzy doprowadzili Jezusa na miejsce kaźni. Dzięki uruchomieniu scenariusza drogi krzyżowej mieszkańcy Jedwabnego mocą antysemickiej interpretacji chrześcijaństwa nie tylko wiedzieli, jak mają postępować, lecz także byli święcie (!) przekonani, że ich postępowanie jest uprawomocnione”.

Do tej pory wiedzieliśmy, że Żydów spędzono na rynek, bo było tam dużo miejsca. Potem popędzono ich do stodoły na obrzeżach, bo budynki w mieście były za małe i murowane, no i próba podpalenia czegoś w gęstej zabudowie mogła się zakończyć pożarem miasteczka. Żydzi musieli odbyć drogę na peryferie piechotą, bo komunikacji miejskiej nie było. Nieśli pomnik Lenina, bo powszechnie oskarżano ich o kolaborację z sowieckim okupantem. Jak widać „co i dlaczego” w naukach historycznych zawsze jest dobrą formułą do analizy wydarzeń z przeszłości.

Dziś ta metoda została przez Grossa zanegowana. Wedle jego propozycji w eseju muszą – w charakterze symboli – wirować czaszki, piszczele i kościotrupy. Potem w Jedwabnem, „dzięki automatyzmowi zachowań procesyjnych”, chłopi „mocą antysemickiej interpretacji chrześcijaństwa” odtworzyli „mękę Chrystusa”.

Rzeczywiście, lektura dzieł Jana Tomasza Grossa to trudna do przecenienia lekcja historii z początków chrześcijaństwa. Nie tylko w warstwie symbolicznej zresztą. To „dobrze zaaranżowana droga krzyżowa”; Golgota ucząca siły i pokory na miarę prawdziwego Mesjasza.

[srodtytul]Im gorzej, tym lepiej[/srodtytul]

O swoich doświadczeniach z Grossem wspomniała kiedyś dr Bożena Szaynok. Przyłapała tegoż autora na tym, że pociął jedno ze źródeł, zmieniając jego prawdziwą wymowę. „To wydawało mi się manipulacją – powiedziała potem „Gazecie Wyborczej” – wykorzystaniem materiałów historycznych w taki sposób, aby przekazać jasną informację, że antysemityzm był w Polsce zjawiskiem normalnym, akceptowalnym i powszechnym, bez analizy ważnych przyczyn tego zjawiska” (25.01.2008 r.). Co na takie dictum autor? „Gross nie wziął pod uwagę moich sugestii” – zdradziła dr Szaynok. Pewnie, że nie, bo jego nie obowiązują żadne kanony naukowego obiektywizmu. Jest tylko jedna warsztatowa reguła: im gorzej można Polaków opisać, tym lepiej.

W sprawie książki Grossa o tragedii w Jedwabnem zarzuciłem autorowi między innymi to, że stworzony przez niego – podtrzymuję: nieprawdziwy – scenariusz tragicznych wydarzeń został sporządzony, przy odrzuceniu bez porównania ważniejszych dokumentów, głównie w oparciu o zeznania trzech mało wiarygodnych świadków. Jeden z nich na przykład kłamał, że był w 1941 r. Jedwabnem, bo rok wcześniej został wywieziony na Syberię za kradzież patefonu. W odpowiedzi autor „Sąsiadów” stwierdził, że nie definiował tego człowieka w książce jako „świadka naocznego”. Sęk w tym, że przed Grossem w nauce nie istniał „świadek nienaoczny”. Ta sprawa ilustruje efekt prób podejmowania rzeczowej rozmowy z tym autorem. Bezcelowa gra słów tylko, przelewanie pustego w próżne.

W swoim obszernym eseju o poprzedniej książki Grossa – „Strachu”, który opublikowałem w „Rzeczpospolitej” dwa lata temu, postawiłem mu wiele niezwykle ciężkich w cechu historyków, merytorycznych zarzutów. Z jakim efektem? Jeden z najbardziej kuriozalnych akapitów „Strachu” został w całości przepisany do książki „Złote żniwa”.

Na ewidentnych oszustwach i manipulacjach złapał tegoż autora nie tylko niżej podpisany, ale także dr Bogdan Musiał i ostatnio dr Ryszard Śmietanka-Kruszelnicki („Zeszyty Historyczne WIN” nr 32/33 z 2010 r). Wcześniej krytycznie warsztatowi Grossa przyglądali się prof. Tomasz Strzembosz, dr Jacek Walicki, dr Paweł Machcewicz, dr August Grabski oraz wielu innych naukowców. Na ogół krytykowany nie odnosi się merytorycznie do stawianych mu zarzutów pojawiając się publicznie głównie z klakierami. A opinie krytyków zdarzało mu się tłumaczyć polskim antysemityzmem.

Jak widać, w świecie Jana Tomasza Grossa nikt nie może się czuć bezpieczny, nawet historycy. A jutro może się okazać, że mordercami Żydów lub tylko uczestnikami „łupienia europejskiego żydostwa” – co w myśl eseju w zasadzie na jedno wychodzi – są wszyscy, którzy na Mazowszu i Podlasiu mieli po wojnie aparaty fotograficzne. Przed nimi także ci, którzy dostarczali żywność do getta – bo przecież ceny czarnorynkowe były wyższe od jej wartości rzeczywistej, czyż nie? – staną się współuczestnikami Holokaustu. Dla dumnych posiadaczy medalu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata też nie mam dobrych wiadomości. Mogli co prawda wynajmować z narażeniem życia mieszkanie jakimś Żydom, ale brać za to 100 złotych więcej niż „wartość rzeczywista” tej usługi ustalona przez Grossa.

Nie mam wątpliwości, że wiele konkretnych informacji podanych w „Złotych żniwach” jest z pewnością prawdziwych, bo Gross przepisuje jej z cudzych artykułów i książek, dodając sobie wiarygodności. Ale dopiero tu zaczynają się badania naukowe: jakie były okoliczności tak dramatycznych zdarzeń, jaka geneza, znaczenie i skala? Chodzi też o ważne w przypadku eseistyki Grossa czy publicystyki Leszka Bubla tak zwane pytania brzegowe. Kak dalece dopuszczalne jest wyjęcie z przedwojennej gazety kilku informacji z rubryki „wypadki drogowe” i na ich podstawie napisanie eseju pod tytułem „O żydowskich kierowcach mordercach bezkarnie rozjeżdżających na ulicach polskich miast tysiące chrześcijańskich dzieci”?

[srodtytul]O co chodzi? [/srodtytul]

Jan Tomasz Gross nie ma większych szans na napisanie rzeczy nowych i ciekawych, dokonanie jakiegoś przełomu w dziejącym się gdzieś obok niego postępie badań naukowych. Bo cóż, nie prowadząc żadnych badań od dziesiątków lat, może zaoferować? Czy byłby w stanie podjąć konkurencję z kimkolwiek, kto poważnie zajmuje się badaniami nad Holokaustem?

Autor ten stosuje więc metody żywcem przeniesione z kultury masowej: zaszokować, naubliżać, uprawiać obrazoburstwo. Jeśli chce się brylować w mediach, dobrze sprzedać książkę i pojeździć po świecie z wykładami jako ekspert od Holokaustu, trzeba jakoś zwrócić na siebie uwagę.

Można spytać, jakie Gross ma prawo – wobec takiego poziomu swoich prac – opowiadać o swoich badaniach nad tym, jak to „my, Polacy, mordowaliśmy Żydów w czasie Holokaustu”. Czy to uczciwe brać pieniądze za rozpowszechnianie kłamstw i wzmacnianie stereotypów, za co potem dostają rachunek inni?

Naturalnie można protestować, że taka działalność jest niemądra, szkodliwa, że Gross sam zlekceważył sobie lekcję XX wieku o tym jak groźne moralnie skutki może za sobą przynieść zbyt gorliwe tropienie „żydowskiego złota”. Taka książka jak „Złote żniwa” może utrudnić poważny dialog naukowy i refleksję historyczną nad problemami nadto różowo, jak sądzę, postrzeganymi przez wielu Polaków. Ale w imię czego mieliby zmieniać swoją świadomość nie na rzetelną wiedzę, tylko na spektakl z wirującymi czaszkami i piszczelami oraz mądrościami w stylu: „dorosła społeczność jedwabieńska dzięki automatyzmowi zachowań procesyjnych, a także za sprawa poszukiwania wzorca »przemarszu ostatecznego«, odtworzyła mękę Chrystusa”? Toż to w badaniach naukowych powrót do średniowiecza.

Zastanawiam się, czy działalność tegoż autora w jakiejś mierze nie pomniejsza i nie ośmiesza sensu tragedii europejskiego żydostwa. Ale co tam powaga tego cmentarzyska, skoro właśnie na nim można urządzić sobie własne złote żniwa?

[i]Artykuł będący wyrazem osobistych poglądów autora powstał na podstawie tekstu książki Jana Tomasza I Ireny Gross „Złote żniwa” (wyda ją Znak), udostępnionego przez TVP uczestnikom dyskusji w programie „Tomasz Lis na żywo”[/i]

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy