USA prowadzą już blisko dekadę wojnę z terrorystami w Afganistanie i Pakistanie. A jako państwo znajdujące się w stanie wojny – jak wskazują amerykańscy prawnicy – nie muszą stosować całej procedury karnej wobec wskazanych przez siebie celów.
Wojna z terroryzmem może trwać przez dekady i to budzi pytania o to, jak długo można takie wojenne zasady stosować. I czy nie oznacza to stosowania ich w nieskończoność. Ale akurat w wypadku Osamy bin Ladena tych wątpliwości nie jest tak dużo. Ten człowiek szczycił się mordem na tysiącach niewinnych ludzi. W tym akurat wypadku o braku winy mowy nie ma.
Szefowie tajnych służb i służby prasowe Białego Domu sypią informacjami o szczegółach akcji przeciw Osamie jak z rękawa i powoli doprowadzają do sytuacji, w której militarny sukces może się zamienić w porażkę propagandową. Zaczęło się od upublicznienia zdjęcia osób z najbliższego otoczenia Baracka Obamy oglądających – jak uznano – transmisję z egzekucji bin Ladena. Potem na gwałt zaczęto przekonywać, że prezydent USA i jego otoczenie nie mogli widzieć kluczowego momentu zastrzelenia szefa al Kaidy, bo następować miały przerwy w transmisji. To po co było pokazywać to „rodzinne" zdjęcie sprzed telewizora? Wpierw ujawniono, że zrobiono zdjęcia poszatkowanemu kulami bin Ladenowi, a potem Barack Obama musiał deklarować, że nie ujawni zdjęć martwego lidera al Kaidy. Media w USA zachwycają się psem, który pomógł amerykańskim komandosom w akcji, zapominając, że w świecie islamu pies jest zwierzęciem nieczystym. Leon Panetta, szef CIA, dla odmiany – jak stara przekupa – plotkuje o coraz to nowych szczegółach akcji. Coraz większa ilość szczegółów dotyczących akcji w domu bin Ladena to dar dla propagandy islamistów tworzących już eposy o męczeństwie Osamy. Tak oto po sukcesie komandosów USA propagandowo strzelają sobie w stopę.