„Manet, człowiek, który wynalazł nowoczesność" – zatytułowano paryską wystawę. Nieprzypadkowo, bo przecież jego nazwisko jest łączone z początkami współczesnej sztuki, z zerwaniem ze sztywnymi regułami akademickiej sztuki zapatrzonej w przeszłość. Manet uchodzi za jednego z tych, którzy zwrócili uwagę na malarską stronę dzieła, a nie na jego treść. Niektórzy widzą w nim ojca impresjonizmu, co jest wystarczającym powodem, by jego obrazy cieszyły się popularnością jak wszystko kojarzone z tym kierunkiem.
To wszystko prawda, ale czy Manet nie był kimś więcej niż tylko autorem zapatrzonym w materię obrazu? I czy, jak głosi popularne przekonanie, był nieustannym nowatorem radykalnie zrywającym z przeszłością? Inny obraz artysty próbują pokazać twórcy paryskiej wystawy. Dla nich nowoczesność nie ogranicza się do zmiany techniki malarskiej, nie zamyka się w rewolucyjnej zmianie definicji skończonego dzieła, zgody na pracę w plenerze, szkicowość, niewykończenie. Inaczej też pokazują relacje między modernizmem a dziedzictwem.
Droga do Hiszpanii
Przyszedł na świat 23 stycz- nia 1832 roku w Paryżu. Był zaledwie o kilka lat starszy od Degasa. Niecała dekada dzieliła go od Moneta i Cézanne'a, ale już inny wielki impresjonista – Pissarro – był od niego starszy. Wszyscy oni dokonali rewolty w sztuce w ostatnich dekadach XIX wieku. Zgodnie z ówczesną praktyką trafił na naukę do pracowni znanego malarza. W jego przypadku był to Thomas Couture, który zdobył rozgłos „Rzymianami okresu upadku", obrazem powszechnie uznanym za krytykę Francji doby Ludwika Filipa. Manet szybko zaczyna podpatrywać dawnych mistrzów. Przygląda się obrazom Veronesego i Rubensa, ale też podziwia wielkich francuskich romantyków Géricault i Delacroix (kopiuje jego słynną „Barkę Dantego"). Jedzie do Włoch oglądać tamtejszy renesans, ale jego uwagę zaczynają przykuwać przede wszystkim hiszpańscy twórcy XVI – XVII stulecia, których obrazy stają się coraz wyżej cenione w Europie. W 1861 roku pokazuje na paryskim Salonie, najważniejszym w tym czasie miejscu dla sztuki tego czasu, „Śpiewaka hiszpańskiego", obraz, który bardzo wiele zawdzięcza malarstwu z Półwyspu Iberyjskiego. Potem powstają „Lola z Walencji" i następne płótna z hiszpańskimi motywami.
Wreszcie w końcu sierpnia 1865 roku Manet wsiada do pociągu na paryskim dworcu. Po dwóch dniach – po raz pierwszy w życiu – jest w Madrycie. Ma 33 lata. Wielokrotnie zwiedza Prado, próbuje dotrzeć także do innych zbiorów malarskich, ale nie opuszcza też walki byków. Wyjeżdża do Toledo, Valladolid i Burgos. Ogląda przede wszystkim obrazy Velázqueza. W jednym z listów wyznał: „Odkryłem w jego dziełach potwierdzenie moich własnych ideałów malarskich". Ta lekcja do końca życia pozostanie dla niego ważna, chociaż hiszpański sztafaż obecny w jego obrazach z lat 60. to, jak pisał Charles Baudelaire uważnie przyglądający się jego obrazom, pastisz przeszłości, nowoczesność w przebraniu, poszukiwanie sposobu dotarcia do publiczności i krytyki podjęte po odrzuceniu przez jury Salonu „Pijącego absynt", próbie debiutu Maneta w 1859 roku, obrazu pozbawionego tego historycznego kostiumu.
Jednak odwołania Maneta do przeszłości nie są jedynie zręcznym zabiegiem. Jego twórczość jest hołdem oddawanym poprzednikom. Przy czym Manet nie ogranicza się do antykwarycznego kopiowania ich dzieł, lecz nieustannie przemyśliwuje tradycję, co wbrew obiegowym poglądom stanowi właśnie jeden z nieusuwalnych rysów nowoczesności od Cézanne'a, przez Matisse'a i Picassa, Bacona i obecnie tworzących artystów, którzy wciąż stawiają pytania o dawne czy bliższe naszym czasom doświadczenia sztuki. Nawet za zerwaniami z przeszłością proklamowanymi przez kolejne awangardy czy rozmaite „-izmy", niekiedy bardzo radykalnymi, nieustannie kryło się też pytanie o doświadczenie poprzedników, o to, czego oni dokonali i na ile ich dzieła nadal są istotne dla współczesności.
Manet, wybierając się do Madrytu, był już postacią znaną, chociaż była to sława mocno kontrowersyjna. Przed dwoma laty na słynnym Salonie Odrzuconych, na którym znalazły się obrazy nieprzyjęte na ten oficjalny, wystawił „Śniadanie na trawie". Dziś zapewne trudno zrozumieć oburzenie, jakie wywołało to płótno, tak mocno osadzone w historii sztuki, w słynnych scenach pasterskich mistrzów włoskiego renesansu. Jednak Manet, sięgając po przeszłość, poważył się na bluźnierczy gest. Publiczność była zgorszona nie tyle obecnością nagiej kobiety na płótnie – od ich aktów wręcz roiło się w tamtych czasach – ile kontekstem, w jakim została ona pokazana. Obraz przedstawiał dwóch mężczyzn w codziennym, paryskim ubraniu odpoczywających w plenerze w towarzystwie rozebranej kobiety. Manet obył się bez nimf, satyrów, greckich bogów czy antycznych bohaterów.