Te bagna zawsze robiły na ludziach wrażenie. Jako coś niezwykłego opisuje je w swoich wspomnieniach z konnej wyprawy po Mazurach jesienią 1941 r. hrabina Marion Dönhoff, wieloletnia redaktor naczelna i wydawczyni „Die Zeit". Dziś tereny są jeszcze bardziej wyludnione aniżeli przed drugą wojną. Nieliczne gospodarstwa dzielą kilometry. Szerokie, płaskie łąki ciągną się po horyzont. Ma się wrażenie końca świata, w którym myśli zakłóca tylko głośny klangor żurawi.
Na bagnach żyją łosie, bobry, wydry, borsuki, rzadkie żaby i motyle. Są bieliki, bąki, kobuzy, cietrzewie, orlik krzykliwy i bociany czarne, mnóstwo kaczek. Ale królami Nietlic są żurawie. Podczas przelotów jesiennych robi tu sobie odpoczynek nawet 4 tysiące ptaków.
Teren jest chroniony przez Naturę 2000, a jego izolację zwiększa jeszcze brak wytyczonych ścieżek ekologicznych i szlaków.
– Mimo zagrożeń ze strony człowieka Bagno Nietlickie w porównaniu z innymi tego typu miejscami w Europie ma się dobrze i z roku na rok coraz lepiej. I pozostaje mieć nadzieję, że moje i przyszłe pokolenia utrzymają to miejsce przynajmniej w nienaruszonym stanie – uważa Krzysztof Szyszkowski z Pisza, który od lat fotografuje Nietlice.
Cud piąty, czyli zapomniane jeziorko
To miejsce od zniknięcia uratowały bobry. Dzięki ich tamom i żeremiom ocalało wyjątkowe torfowe Jeziorko w giżyckich lasach niedaleko jeziora Tyrkło. Wstęp na teren torfowisk otaczających rezerwat Jeziorko koło Drozdowa jest tylko za zgodą wojewódzkiego konserwatora przyrody.
To najlepiej zachowane w Polsce stanowisko brzozy niskiej. Smukłe, białe pnie wyrastają tu z rudego, torfowego kożucha pokrywającego jeziorko. Wokół obficie kwitną storczyki, w tym rzadki kruszczyk błotny.
Sabine Rückert, dziennikarka hamburskiego tygodnika „Die Zeit", trzy lata temu konno przez tydzień jechała po Mazurach szlakiem hrabiny Dönhoff. Na początku była krytyczna: – Do jazdy konnej południowe Mazury są wspaniałe. Ale dla tutejszych ludzi życie musi być niewesołe i monotonne. Nie chciałabym żyć w takich miejscach – mówiła na postoju pierwszego dnia.
W miarę zagłębiania się w Puszczę Piską, popasów nad brzegami jezior i noclegów w odludnych leśniczówkach jej nastawienie się zmieniało. Ostatniego wieczoru, gdy morenowymi wzgórzami podjeżdżała na nocleg w wiosce Przykop pod Miłkami, krzyczała wunderbar! do klucza żurawi przelatujących na tle wielkiej kuli księżyca w pełni.
Cud szósty – cmentarz lodowca
Fuledzki Róg to bezleśny cypel wciśnięty między jeziora: Dobskie, Kisajno i Łabap. To tutaj lodowiec dopchał ponad 7 tysięcy głazów (głównie szarych i różowych granitów) zabranych z Gotlandii i Skandynawii. Tutaj, jakby zmęczony robotą, stanął, a potem zaczął się wycofywać na północ.
Głazy zostały. Największy ma 9,3 m w obwodzie i 2 m wysokości. Przez tysiąclecia porosły rzadką roślinnością; część kamieni umocniła brzegi jezior, część tworzy oryginalną kamienistą plażę Jeziora Dobskiego, a część została na dnie zatok, dybiąc na nieostrożnych żeglarzy.
Jeszcze 200 lat temu łodzie tędy nie pływały, bowiem Fuledzki Róg nie był cyplem, ale częścią wąskiego pasa lądu, po którym biegła wiejska droga z Fuledy do Radziej. Dziś śladami po zatopionym przesmyku są położone naprzeciw siebie cyple: Fuledzki i Krzywy Róg, wysepka i pas płycizn między nimi.
Cudzoziemcy pytani o Mazury nie tylko zachwycają się ich urodą. Mike Joung zżyma się na wszechobecne śmieci i wielkie wille szpecące mazurski krajobraz.
– Tutaj architektura i przyroda powinny tworzyć jedno. Domy muszą być drewniane lub ceglane, tak jak to kiedyś budowano; dachy z dachówki – opisuje.
Nicole Segers: – To powinna być kraina z turystyką na wysokim poziomie. By nie popsuła tej niezwykłej przyrody.
Ałła Arciszewska: – Nie wolno wpuszczać na Mazury masowej turystyki. Wystarczy agroturystyka. Tę trzeba wspierać.
Irene van den Linde: – Musicie chronić to unikalne piękno. Nie zniszczcie go przez szpetne hotele i jarmarczny handel. Przyjmujcie ludzi, którzy doceniają przyrodę; poszukują ciszy.
Cud siódmy – jezioro łabędzie
Jezioro Łuknajno na północ od Mikołajek to chyba najcichsze jezioro Mazur. Człowiek nie może tu wędkować ani pływać żadnym sprzętem. Nie może zasiedlać jego brzegów. Może tylko obserwować zwierzęta z ustawionych wież. Każdej wiosny i jesieni odwiedzają Łuknajno tysiące ptaków, a najbardziej upodobały je sobie łabędzie. Oczywiście nieme.
Można ich tutaj zobaczyć i tysiąc, jak białym stadem płyną w zachodzącym słońcu. Łuknajno to jedyny taki rezerwat biosfery w Europie; wpisany na światową listę UNESCO i jeden z najstarszych. Jezioro chronione było już w 1937 r. A po drugiej wojnie od 1947 r. Nazwa pochodzi od pruskiego słowa „lukne" oznaczającego „grzybień" – roślinę występującą tutaj licznie.
Australijczyk Ken Smith wędruje po Europie trzeci miesiąc. Z zawodu jest informatykiem, z zamiłowania globtroterem. W Sydney, gdzie mieszka, ma przyjaciela – Polaka, który opowiedział mu o Mazurach.
– Nie przesadził. Widziałem już Portugalię, Hiszpanię, Francję, Bałkany, Czechy. To piękne, ciekawe kraje. Każdy inny. Ale na Mazurach odnalazłem coś, co znam z Australii – przestrzeń, wielkie niebo i miejsca, w których wciąż jeszcze przyroda rządzi. Myślę, że w coraz bardziej zdominowanym przez człowieka świecie to jest skarb, który trzeba chronić. Mam tylko trochę wątpliwości, czy Polacy są tego świadomi.