Z manifestu Andersa Breivika „2083 – Europejska deklaracja niepodległości" wyciągam jeden z ciekawszych fragmentów: „Zwolennicy politycznej poprawności – albo marksizmu kulturowego, by użyć właściwego określenia – wobec opinii publicznej przedstawiają swoje przekonania w sposób atrakcyjny. Mówią, że chodzi im o »wrażliwość« wobec innych ludzi. Używają takich określeń, jak »tolerancja« i »różnorodność«, pytając: »dlaczego nie potrafimy żyć w zgodzie?«. Jednak rzeczywistość jest inna. W politycznej poprawności nie chodzi o bycie miłym, chyba że ktoś uważa gułagi za miejsca miłe do życia. Polityczna poprawność to marksizm ze wszystkimi tego konsekwencjami: utratą wolności słowa, kontrolą myśli, obaleniem tradycyjnego porządku społecznego i – ostatecznie – państwem totalitarnym. Jeśli już, to marksizm kulturowy stworzony przez »szkołę frankfurcką« jest bardziej przerażający niż marksizm gospodarczy, który doprowadził do ruiny Rosję. Marksiści ekonomiczni przynajmniej nie wynosili na piedestał perwersji seksualnej i nie próbowali stworzyć matriarchatu, jak to czynili myśliciele ze »szkoły frankfurckiej« i ich spadkobiercy".
Ciekawe, prawda? Z tą wyższością komunizmu nad polityczną poprawnością, z perwersjami i matriarchatem trochę się zapędził, ale opis zniewolenia myśli przez polityczną poprawność, jak dla mnie, całkiem trafny.
O matko, czy ja naprawdę napisałem, że zgadzam się z tym, co napisał Breivik, nawet fragmentarycznie?! No tak... tak właśnie napisałem. Czy to oznacza, że powinienem się poczuć jeśli nie współwinny jego zbrodni, to przynajmniej w obowiązku przewartościowania swoich poglądów?
Jest jeszcze gorzej. Doszedłem do jakiejś 100. strony tekstu Breivika i z niepokojem dostrzegam, że z tej masy cytatów, odwołań, skojarzeń i myśli własnych autora da się wyłowić wiele całkiem normalnych, powszechnie akceptowanych poglądów. Breivik jest silnie proizraelski, krytykuje masowe mordy dokonywane przez wieki na chrześcijanach, ukazuje podwójne standardy Stanów Zjednoczonych w stosunkach z tak okrutnymi dyktaturami, jak np. Arabia Saudyjska, oraz hipokryzję i oportunizm badaczy historii niewolnictwa, którzy nie mówią o tym, że większość zbrodni w tej dziedzinie popełnili muzułmanie. Jak na „faszystę" i „chrześcijańskiego fundamentalistę", którymi to określeniami został ochrzczony, Breivik bywa też wyjątkowo krytyczny wobec nazizmu, choć stosuje w tym wypadku nieco pokrętny zabieg stylistyczny: „Rozważmy związek między konserwatywnymi muzułmanami i tzw. umiarkowanymi muzułmanami. Są także umiarkowani naziści, którzy nie popierają mordowania Żydów w komorach gazowych. Ale oni ciągle pozostają nazistami i jeśli kiedykolwiek dojdzie do ataku konserwatywnych nazistów, to ci pierwsi będą się tylko przyglądać. Czy mamy zaakceptować umiarkowanych nazistów, jeśli tylko zdystansują się od mordowania Żydów w komorach gazowych? (...) Dla mnie hipokryzją jest różne traktowanie muzułmanów, nazistów i marksistów. Oni są wszyscy wyznawcami ideologii nienawiści".
Jeśli umiem czytać ze zrozumieniem, to zdaniem Breivika nazizm jest zły, nawet w wersji umiarkowanej. Z tym też się zgadzam. I to wszystko zanim nie doszliśmy do prawdziwego mięsa „Europejskiej deklaracji niepodległości", czyli jego opinii na temat wielokulturowości. Dalej w tekście Breivik pisze o tym, jak wielokulturowość niszczy Europę, ale tutaj nie mam sobie nic do zarzucenia, bo – moim zdaniem – to nie wielokulturowość, tylko co innego ją niszczy. W tym wypadku ze związków z poglądami masowego mordercy niech się tłumaczą kanclerz Merkel, prezydent Sarkozy i premier Cameron, którzy niedawno zgodnie mówili, że „wielokulturowość nie działa".
Skręcam w stronę absurdu, ale jak inaczej reagować na masowy odpływ zdrowego rozsądku z podejmowanych w mediach prób interpretowania norweskiej tragedii. Po części te próby są zrozumiałe – człowiek szuka sensu: politycznego, społecznego, metafizycznego, w doświadczeniach, które go spotykają. Problem w tym, że to, co zrobił Anders Breivik, nie ma żadnego sensu ani nie niesie ze sobą żadnych znaczeń, zwłaszcza tych, o których media dyskutują uparcie od ubiegłego piątku. Wbrew temu, co chciałoby dostrzec wielu komentatorów na całym świecie, wydarzenia na wyspie Utoya to nie był głos w debacie na temat miejsca wielokulturowości w Europie, tylko odrażająca zbrodnia chorego bandyty.
Te morderstwa nic nie mówią
Najbardziej trafny komentarz na temat całej sprawy napisał w „Guardianie" Simon Jenkins: „Człowiek na tyle szalony, by nie zauważyć niczego złego w zastrzeleniu z zimną krwią 68 młodych ludzi, jest istotą na tyle wyjątkową, że może wzbudzić zainteresowanie specjalistów od kryminologii i badań mózgu, ale nie polityki. Możemy współczuć pogrążonym w żałobie i ich krajowi we wspólnotowym poczuciu straty. Ale ta tragedia nic nie znaczy".
Morderstwa Breivika nie mówią nic o stanie europejskiej prawicy czy chrześcijaństwa, nie mówią nic o Norwegii, islamie, komunizmie ani faszyzmie. Nie mówią nic o potrzebie zaostrzenia przepisów o posiadaniu broni i sprzedaży nawozów sztucznych. Nie mówią nic o stanie debaty na temat wielokulturowości w Europie ani o poziomie integracji muzułmanów na kontynencie. „Deklaracja europejskiej niepodległości" jest bełkotem, przy którym „Mein Kampf", nie mówiąc o „Manifeście komunistycznym", stanowią szczyty logicznej spójności i politycznej przenikliwości. Podejmowane od tygodnia próby nadania temu tekstowi jakiegoś istotnego znaczenia (poza tym, że zapewne będzie on dowodem w dochodzeniu kryminalnym), doszukiwanie się w nim treści, które da się przystosować do rzeczywistości, jest bezproduktywne i, jak pisze Jenkins, „niebezpieczne", bo w pewnym sensie uszlachetnia czyn mordercy, nadaje mu sens, którego w nim nie ma. A „eksperci" od wielokulturowości, Norwegii i skrajnej prawicy co najwyżej zaspokajają medialną histerię, która za chwilę zniknie pod naporem kolejnej.
Nie ma znaczenia, że w tekście Breivika zawarte są gdzieniegdzie normalne poglądy, czyli takie, które byłyby akceptowane w demokratycznej debacie. Breivik jest jak lustrzane odbicie Tuwimowskiego strasznego mieszczanina, który widzi wszystko oddzielnie „Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo". Norweg ma na odwrót: wszystko widzi razem, wszystko mu się miesza i kojarzy z tym samym, a efekt jest identyczny jak u Tuwimowskich mieszczan: „I znowu mówią, że Ford... że kino... / Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna... / Warstwami rośnie brednia potworna/ I w dżungli zdarzeń widmami płyną".