Bicie po oczach

Zamiast doszukiwać się w prozie Houellebecqa nihilizmu, warto odcedzić jego sarkazm od tego, co chce nam powiedzieć naprawdę

Publikacja: 24.09.2011 01:01

Bicie po oczach

Foto: ROL

Przed tygodniem świat obiegła wiadomość o zaginięciu Michela Houellebecqa, tyleż sławnego, ile kontrowersyjnego pisarza, autora głośnych „Cząstek elementarnych", skandalisty i – co natychmiast przypomniano – krytyka islamu, o którym przed laty w jednym z nielicznych wywiadów powiedział, że to „najgłupsza religia świata".

Houellebecq nie przyjechał na spotkanie autorskie do Holandii. Jest on mizantropem, niemniej te nieliczne osoby, które powinny mieć o nim jakieś wiadomości, rozkładały bezradnie ręce. Przepadł jak kamień w wodę... Nic dziwnego, że natychmiast przypomniano jego całkowicie niepoprawne politycznie wyskoki (innym razem stwierdził, że „lektura Koranu jest zajęciem odrażającym"). Otrzymywane przez pisarza pogróżki dały teraz asumpt hipotetycznym rozważaniom, czy aby zniknięcie Houellebecqa nie oznacza jego śmierci. Zaraz też przywoływano stosowne fragmenty jego ostatniej, właśnie w tych dniach wydanej w Polsce, książki – „Mapa i terytorium", w której pomieścił opis bestialskiego mordu dokonanego na... Michelu Houellebecqu.

Makabryczny profetyzm tego ostatniego nie został jednak dostatecznie wyeksponowany, gdyż francuski prozaik – wymieniany już jednym tchem z Salmanem Rushdiem – odnalazł się. Nawiasem mówiąc, w swoim domu w Hiszpanii. Do Holandii nie pojechał, bo... zapomniał o spotkaniu.

Cała ta, w rzeczywistości komiczna, historia potwierdza ogromne zainteresowanie zarówno twórczością, jak i osobą laureata Nagrody Goncourtów za „Mapę i terytorium". Pomimo niezliczonych artykułów, prac krytycznych i biografii (nieautoryzowanych!), wiadomo o nim niewiele więcej niż na początku jego kariery literackiej, gdy w 1994 r. wydał „Poszerzenie pola walki". O cztery lata późniejsze „Cząstki elementarne" wykreowały już go na czołowego, by nie powiedzieć – pierwszego krytyka cywilizacji współczesnej. W „Mapie i terytorium" pisarz – kolejny już raz – wieszczy jej koniec. I to rychły.

Powieść ta, będąca jednocześnie rozprawą filozoficzną, analizą systemu kapitalistycznego, kryminałem i satyrą, kończy się bardzo plastycznym obrazem tego, co zostało (zostanie?) z Zagłębia Ruhry, w którym „większość hut została przerobiona na sale wystawowe i koncertowe; niektóre władze lokalne starały się nawet zorganizować turystykę przemysłową opartą na rekonstrukcji robotniczego stylu życia z początków XX wieku. Cały region ze swoimi wielkimi piecami, hałdami, opuszczonymi torami kolejowymi, na których rdzewiały wagony towarowe, z szeregiem identycznych czyściutkich domków, przypominał skansen pierwszej epoki przemysłowej w Europie. Jed był pod wrażeniem groźnej gęstwiny lasów, które po zaledwie 100 latach zaprzestania działalności przemysłowej ponownie otaczały fabryki. Tylko te zakłady, które mogły zostać przystosowane do ich nowej funkcji kulturalnej, zostały poddane renowacji, pozostałe z wolna się rozpadały (...)  rośliny wkraczały do dawnych hal fabrycznych, wciskały w ruiny i stopniowo pokrywały je nieprzebytą dżunglą".

Wspomniany Jed jest malarzem, numerem 2 na światowej liście najzamożniejszych plastyków. Zaczynał od fotografowania najrozmaitszych przedmiotów: teczek na dokumenty, tonerów do drukarek, terminarzy, widelców. Szczególnie interesowały go artykuły metalowe: śruby, nakrętki, klucze francuskie. Któregoś dnia kupił jedną z map Michelina i ta go urzekła. Natychmiast przerzucił się na fotografowanie tych map („Mapa jest bardziej interesująca od terytorium"), z których udawało mu się, po ustawieniu ich pod odpowiednim kątem, wydobywać głębię. Uwiecznił w ten sposób 800 map, przy okazji jakby mimochodem zdobywając jedną z najpiękniejszych kobiet w Paryżu i... całkiem godziwe pieniądze.

Prawdziwy przełom nastąpił jednak dopiero wtedy, gdy zabrał się do malarstwa (olejnego!). W pierwszej kolejności postanowił pokazać różne profesje, i te ginące („Ferdinand Desroches, rzeźnik z końskiej jatki", „Claude Vorilhon, właściciel kafejki"), i te mające ponoć przed sobą przyszłość („Maya Dubois, asystentka ds. obsługi technicznej na telefon"). Mimo szczerych chęci nie udało mu się przedstawić na płótnie katolickiego księdza, nie ogarniał tematu. Houellebecq ciekawie rozwija tę ostatnią kwestię:

„Będący spadkobiercami tysiącletniej tradycji duchowej, której tak naprawdę nikt już nie rozumiał, niegdyś na szczytach hierarchii społecznej, księża – po straszliwie długich i trudnych studiach, wymagających opanowania łaciny, prawa kanonicznego, teologii i wielu innych niemal niezrozumiałych dziedzin – zostali obecnie skazani na życie w nędznych warunkach materialnych, jak inni ludzie jeździli metrem, krążąc między kółkiem studiowania Ewangelii a salą katechetyczną, co rano odprawiając mszę dla nielicznej, starzejącej się gromadki wiernych; wszelkie przyjemności zmysłowe były im zakazane, nawet elementarna radość z życia rodzinnego, a jednak z tytułu pełnionej funkcji musieli dzień po dniu okazywać niewzruszony optymizm. Wszystkie obrazy Jeda Martina, jak mieli w przyszłości zauważyć historycy sztuki, przedstawiały kobiety lub mężczyzn wykonujących swój zawód w duchu dobrej woli, ale wyrażały tę dobrą wolę w wersji rozumnej, w której podporządkowanie wymogom zawodowym gwarantowało jakąś rekompensatę, będącą w różnych proporcjach mieszaniną satysfakcji finansowej i spełnienia miłości własnej. Pokorni i biedni (...), młodzi księża – w oczach tych, którzy nie podzielali ich wiary – stanowili temat irytujący i niepojęty".

Po 20 latach miało się okazać, że przewidywania malarza nie całkiem się sprawdziły. „Asystentki ds. obsługi technicznej na telefon" straciły pracę, gdyż zdalną konwersację przejęły firmy z Indonezji i Brazylii. Rozkwitła natomiast (który to już raz w dziejach!) prostytucja, dzięki czemu Francja stała się ponownie ulubionym celem turystyki seksualnej. Do łask wróciły też niektóre stare zawody, jak kowalstwo artystyczne czy produkcja wyrobów z mosiądzu. Francuzom powodziło się zresztą niezgorzej, gdyż mając na sprzedaż już jedynie sztukę życia (pisarz wymienia: urocze hoteliki, perfumy i regionalne pasztety), dawali sobie radę z kolejnymi kryzysami regularnie wstrząsającymi mniej hedonistycznym światem.

Jaka będzie przyszłość Polski? – tego Houellebecq (ponoć w październiku ma dotrzeć do naszego kraju) nie wyjaśnia. Interesuje się zresztą nami tyle o ile. Zwraca uwagę, że obok Malezji tylko u nas wytwarzane są jeszcze żeliwne kaloryfery, nie może się też nadziwić, że z Irlandii samoloty latają do niewielu europejskich stolic, za to bajecznie tani Ryanair ląduje aż w sześciu polskich miastach.

„Poprzedniego wieczoru przy kolacji – czytamy – Houellebecq powiedział mu, że w Irlandii jest mnóstwo polskich imigrantów, że Irlandia to kraj, do którego emigrują najchętniej, pewnie ze względu na jej reputację, skądinąd w pełni zasłużoną, ostatniego bastionu katolicyzmu. I tak liberalizm przewartościował geografię świata, dostosowując ją do oczekiwań klienteli, zarówno tej, która jeździ w celach turystycznych, jak i zarobkowych. Płaską, izometryczną mapę świata zastąpiła nienormalna topografia, w której Shannon leży bliżej Katowic niż Brukseli".

Bohaterowie „Mapy i terytoriów" do katalogu swej retrospektywnej wystawy potrzebować będą tekstu Houellebecqa. Tak zacznie się ich niełatwa znajomość, sfinalizowana namalowaniem przez Jeda portretu pisarza, który okaże się istotny w kryminalnej części powieści.

Houellebecq nie jest jedyną autentyczną postacią, jaką autor wprowadza na karty „Mapy i terytorium". W powieści występuje inny znakomity pisarz francuski, Frederic Beigbeder, a wspomina się wielu pomniejszych krytyków i dziennikarzy. A bohaterowie w swoich rozmowach wiele uwagi poświęcają osobie Williama Morrisa, dziewiętnastowiecznego nieco utopijnego socjalisty, przy tym poety, malarza, architekta. Pod jego wpływem znajdował się w młodości ojciec Jeda, też architekt, którego poznajemy u schyłku życia. Decyduje się on na eutanazję, czemu syn nie jest w stanie zapobiec, choć przekonuje rodziciela, z którym w gruncie rzeczy nie jest w stanie nawiązać bliższego kontaktu (widują się raz do roku, w Boże Narodzenie), słowami: „Zniszczyć w samym sobie przedmiot swojej moralności to wygnać – na tyle, na ile to od nas zależy – moralność ze świata".

Ojciec dokonuje jednak aktu autodestrukcji, w czym pomaga mu pewne szwajcarskie stowarzyszenie, za sprawą którego w Jeziorze Zuryskim nadmiernie rozmnaża się... karp brazylijski, a to na skutek wielkiej ilości ludzkich prochów i kości lądujących na dnie.

I to jest ta chwila, w której malarz żyjący dotąd tak, jakby mu na niczym i nikim nie zależało, wychodzi z ochronnego kokonu. Niczym najgorszy bandyta bije i kopie pracownicę „dobroczynnego" stowarzyszenia.

I co? Nie dzieje się nic, nikt nie składa skargi. Czy nie dlatego – podpowiada autor „Mapy i terytorium" – że „za eutanazję klient płacił średnio pięć tysięcy euro, natomiast śmiertelna dawka pentobarbitalu sodu kosztowała zaledwie 20 euro, a kremacja w wersji ekonomicznej zapewne niewiele więcej".

Stanowczo, doszukiwanie się w prozie Michela Houellebecqa nihilizmu jest nadużyciem. Odcedzić trzeba jego ironię i sarkazm od tego, co chce nam powiedzieć naprawdę. A że często – i tym razem także – przedstawia sceny szkaradne, wręcz wstrętne, to cóż – jak powiada: „Ludzkość bywa (...) najczęściej dziwna i odrażająca, rzadziej dziwna i godna podziwu".

Przed tygodniem świat obiegła wiadomość o zaginięciu Michela Houellebecqa, tyleż sławnego, ile kontrowersyjnego pisarza, autora głośnych „Cząstek elementarnych", skandalisty i – co natychmiast przypomniano – krytyka islamu, o którym przed laty w jednym z nielicznych wywiadów powiedział, że to „najgłupsza religia świata".

Houellebecq nie przyjechał na spotkanie autorskie do Holandii. Jest on mizantropem, niemniej te nieliczne osoby, które powinny mieć o nim jakieś wiadomości, rozkładały bezradnie ręce. Przepadł jak kamień w wodę... Nic dziwnego, że natychmiast przypomniano jego całkowicie niepoprawne politycznie wyskoki (innym razem stwierdził, że „lektura Koranu jest zajęciem odrażającym"). Otrzymywane przez pisarza pogróżki dały teraz asumpt hipotetycznym rozważaniom, czy aby zniknięcie Houellebecqa nie oznacza jego śmierci. Zaraz też przywoływano stosowne fragmenty jego ostatniej, właśnie w tych dniach wydanej w Polsce, książki – „Mapa i terytorium", w której pomieścił opis bestialskiego mordu dokonanego na... Michelu Houellebecqu.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Agnieszka Fihel: Migracja nie załata nam dziury w demografii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Dzieci nie ma i nie będzie. Kto zawinił: boomersi, millenialsi, kobiety, mężczyźni?
Plus Minus
Nowy „Wiedźmin” Sapkowskiego, czyli wunderkind na dorobku
Plus Minus
Michał Przeperski: Jaruzelski? Żaden tam z niego wielki generał
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji