Przed tygodniem świat obiegła wiadomość o zaginięciu Michela Houellebecqa, tyleż sławnego, ile kontrowersyjnego pisarza, autora głośnych „Cząstek elementarnych", skandalisty i – co natychmiast przypomniano – krytyka islamu, o którym przed laty w jednym z nielicznych wywiadów powiedział, że to „najgłupsza religia świata".
Houellebecq nie przyjechał na spotkanie autorskie do Holandii. Jest on mizantropem, niemniej te nieliczne osoby, które powinny mieć o nim jakieś wiadomości, rozkładały bezradnie ręce. Przepadł jak kamień w wodę... Nic dziwnego, że natychmiast przypomniano jego całkowicie niepoprawne politycznie wyskoki (innym razem stwierdził, że „lektura Koranu jest zajęciem odrażającym"). Otrzymywane przez pisarza pogróżki dały teraz asumpt hipotetycznym rozważaniom, czy aby zniknięcie Houellebecqa nie oznacza jego śmierci. Zaraz też przywoływano stosowne fragmenty jego ostatniej, właśnie w tych dniach wydanej w Polsce, książki – „Mapa i terytorium", w której pomieścił opis bestialskiego mordu dokonanego na... Michelu Houellebecqu.
Makabryczny profetyzm tego ostatniego nie został jednak dostatecznie wyeksponowany, gdyż francuski prozaik – wymieniany już jednym tchem z Salmanem Rushdiem – odnalazł się. Nawiasem mówiąc, w swoim domu w Hiszpanii. Do Holandii nie pojechał, bo... zapomniał o spotkaniu.
Cała ta, w rzeczywistości komiczna, historia potwierdza ogromne zainteresowanie zarówno twórczością, jak i osobą laureata Nagrody Goncourtów za „Mapę i terytorium". Pomimo niezliczonych artykułów, prac krytycznych i biografii (nieautoryzowanych!), wiadomo o nim niewiele więcej niż na początku jego kariery literackiej, gdy w 1994 r. wydał „Poszerzenie pola walki". O cztery lata późniejsze „Cząstki elementarne" wykreowały już go na czołowego, by nie powiedzieć – pierwszego krytyka cywilizacji współczesnej. W „Mapie i terytorium" pisarz – kolejny już raz – wieszczy jej koniec. I to rychły.
Powieść ta, będąca jednocześnie rozprawą filozoficzną, analizą systemu kapitalistycznego, kryminałem i satyrą, kończy się bardzo plastycznym obrazem tego, co zostało (zostanie?) z Zagłębia Ruhry, w którym „większość hut została przerobiona na sale wystawowe i koncertowe; niektóre władze lokalne starały się nawet zorganizować turystykę przemysłową opartą na rekonstrukcji robotniczego stylu życia z początków XX wieku. Cały region ze swoimi wielkimi piecami, hałdami, opuszczonymi torami kolejowymi, na których rdzewiały wagony towarowe, z szeregiem identycznych czyściutkich domków, przypominał skansen pierwszej epoki przemysłowej w Europie. Jed był pod wrażeniem groźnej gęstwiny lasów, które po zaledwie 100 latach zaprzestania działalności przemysłowej ponownie otaczały fabryki. Tylko te zakłady, które mogły zostać przystosowane do ich nowej funkcji kulturalnej, zostały poddane renowacji, pozostałe z wolna się rozpadały (...) rośliny wkraczały do dawnych hal fabrycznych, wciskały w ruiny i stopniowo pokrywały je nieprzebytą dżunglą".
Wspomniany Jed jest malarzem, numerem 2 na światowej liście najzamożniejszych plastyków. Zaczynał od fotografowania najrozmaitszych przedmiotów: teczek na dokumenty, tonerów do drukarek, terminarzy, widelców. Szczególnie interesowały go artykuły metalowe: śruby, nakrętki, klucze francuskie. Któregoś dnia kupił jedną z map Michelina i ta go urzekła. Natychmiast przerzucił się na fotografowanie tych map („Mapa jest bardziej interesująca od terytorium"), z których udawało mu się, po ustawieniu ich pod odpowiednim kątem, wydobywać głębię. Uwiecznił w ten sposób 800 map, przy okazji jakby mimochodem zdobywając jedną z najpiękniejszych kobiet w Paryżu i... całkiem godziwe pieniądze.