Cóż jest tak urzekającego w piłce nożnej, że premier dużego środkowoeuropejskiego państwa przyznaje, iż gotów był „zabić" sędziego, gdy ten podjął kontrowersyjną decyzję w czasie jednego z meczów? Jaka wielka siła mobilizacji musi płynąć z fascynacji tym sportem, skoro bodaj jedynym dużym projektem zrealizowanym przez rząd owego premiera w ciągu pięciu lat okazuje się program budowy boisk piłkarskich?
Jak ważna musi być to dziedzina życia, jeżeli ten sam premier, choć tyle spraw wymyka mu się spod kontroli, a lista rzeczy niezałatwionych czy zaniedbanych wydłuża się z każdym miesiącem jego rządów, zawsze znajduje czas, aby zagrać mecz ze swymi współpracownikami?
Piłkarskie inklinacje szefa polskiego rządu nie są bynajmniej wyjątkiem wśród przywódców państw. Silvio Berlusconi za swój wielki życiowy sukces uznaje zapewne stworzenie jednego z najsilniejszych klubów ostatnich dekad. W Hiszpanii sprawą nie tylko politycznie, ale wręcz egzystencjalnie istotną, jest to, czy tamtejszy premier kibicuje Realowi Madryt jak obecny, czy Barcelonie jak jego poprzednik.
Ale przede wszystkim piłką nożną fascynują się setki milionów ludzi na całym świecie. Zbagatelizować tego nie sposób, zwłaszcza że dzięki mistrzostwom Europy na polskich boiskach z ową gorączką stykamy się jeszcze bardziej namacalnie niż zwykle.
Fenomen piłki nożnej jest stosunkowo świeżej daty. Anglicy, którzy chlubią się, że ich liga była pierwsza, utworzyli ją wszak dopiero pod koniec XIX w. Co prawda, z pewnej perspektywy wydawać się może, że to prehistoria, gdy w 1888 r. ruszały rozgrywki The Football League, nie zanosiło się jeszcze na upadek monarchii habsburskiej, zaś żelazny kanclerz Bismarck wciąż trwał u steru rządów. Ba! Gdyby tylko zechciała, zagorzałym kibicem Derby County czy Evertonu mogłaby się stać wówczas sama Wiktoria Hanowerska.
Z drugiej wszakże strony, od owych pionierskich czasów dzieli nas raptem ledwie kilkanaście generacji. W tym czasie zdążyło się pojawić i zniknąć wiele innych mód i „stylów" życia, a fascynacja piłką nożną nie dość, że trwa, to zdaje się jeszcze rosnąć.
Nawet długo nieczuli na uroki soccera Amerykanie, co w zasadzie jak niewiele innych zjawisk mogłoby świadczyć, że nastąpiło zerwanie ciągłości ze „starym światem", dorobili się wreszcie porządnej ligi piłkarskiej. Mecze na mistrzostwach świata czy Europy, najlepsze potyczki w Lidze Mistrzów czy szlagiery ligowe z Anglii i Hiszpanii ściągają przed telewizory setki milionów widzów.
Te naprawdę dobre ligi krajowe cieszą się niesłabnącą wielką popularnością. Bundesliga przyciąga na stadiony średnio ponad 40 tys., Premier League około 35 tys., zaś Primera Division blisko 30 tys. widzów. Nawet uprzedzeni do futbolu sceptycy muszą przyznać, że to godne uznania liczby.
Piłka, czyli socjologia
Wierność barwom klubowym jest często przekazywaną rodzinnie tradycją. Można się zżymać, że bywają bardziej podniosłe obyczaje niż kibicowanie od pokoleń jednemu klubowi, ale dla wielu wspólnot lokalnych ma ono duże znaczenie. Zbyt karkołomną byłaby zapewne teza, że owa ciągłość świadczy niezbicie o konserwatywnych instynktach kibiców, zwłaszcza gdy skonfrontuje się ją z ideologią lewacką wyznawaną przez wielu fanów z zachodniej Europy (przykładem choćby sympatycy Livorno i Standardu Liege).
Niezależnie wszakże od różnych ideowych oblicz ruchu kibicowskiego, dla tożsamości lokalnej zainteresowanie piłką nożną odgrywa niekiedy znaczącą i na ogół pozytywną rolę. Kluby angażują się w akcje charytatywne, w ich szkółkach trenują niekiedy tysiące dzieci. Większe zespoły bywają co prawda finansowym utrapieniem dla właścicieli (zadłużenie jest obecnie normą nawet w najbogatszych ligach), ale stymulują lokalny biznes. Mecze piłkarskie stanowią okazję do spotkań towarzyskich i rodzinnych, w niektórych miejscowościach wręcz wytyczają rytm życia.
Nic zatem dziwnego, że akces do lokalnej społeczności i swoiste utożsamienie się z nią dokonuje się niekiedy poprzez podzielenie największej miejscowej pasji, jaką bywa kibicowanie ukochanemu tutejszemu klubowi. Wspólnoty kibicowskie nieuchronnie ewoluują wraz ze zmianami kulturowymi, społecznymi i gospodarczymi, zachodzącymi w okolicy, z której wyrastają, ale przekształcają się na ogół powoli, stanowiąc jeden z najsilniejszych czynników podtrzymujących lokalne, nie tylko piłkarskie, tradycje.
Nie zanikają one nawet mimo skrajnej komercjalizacji sportu i tego, że w poszczególnych klubach gra teraz znacznie mniej wychowanków „chłopaków z sąsiedztwa", niż to bywało jeszcze do początku lat 90., nim poczęły padać w Europie kolejne bariery dla zatrudniania piłkarzy z innych państw.
Piłka nożna oczywiście nie tylko łączy. Granica wspólnotowości jest na ogół wyraźna – stanowi ją istnienie innych, konkurencyjnych społeczności kibicowskich. To podsyca rywalizację i związane z nią emocje – bez tego nie byłoby fenomenu popularności futbolu, odwołującego się tu wszak do najbardziej podstawowych instynktów ludzkich.
Dzieli, bo musi
Towarzyszące piłce nożnej antagonizmy miewają przy tym źródła dużo poważniejsze niż nieposkromiona chęć, aby ukochany zespół wygrał z nielubianym rywalem (o zwykłym chuligaństwie i bandytyzmie nie wspominając). Zdarza się bowiem, że odzwierciedlają one zasadnicze, historycznie uwarunkowane podziały społeczne, polityczne czy kulturowe.
Emocje związane z rywalizacją piłkarską bywają wówczas wtórne względem znacznie donioślejszych konfliktów. Klasycznym tego przykładem są animozje między zespołami z Glasgow: katolickim Celtikiem i protestanckim Rangers. Inne podłoże miało napięcie towarzyszące przed laty derbom Rzymu, gdzie Lazio wywodziło się z klasy średniej, zaś Roma ze środowisk robotniczych. Podobnie było np. w Sevilli – FC Sevilla uchodziła za klub „bogatych", Real Betis „biednych", a to wszak jeden z podstawowych europejskich powodów, aby się wzajemnie szczerze nie lubić, a nawet zwalczać.
Nawet jeśli z czasem owe „klasowe" podziały się zacierają, pamięć o nich pozostaje żywa, a fani bynajmniej niekoniecznie fanatyczni tych niegdyś poróżnionych zespołów na ogół wciąż nie darzą się sympatią. Przykłady podobnych niepiłkarskich źródeł kibicowskich antagonizmów można by mnożyć.
Zjawiska te dotyczą również całych regionów. Im bardziej dane państwo jest zróżnicowane, tym większe prawdopodobieństwo, że meczom zespołów pochodzących z różnych jego części będą towarzyszyć dodatkowe, niekoniecznie czysto piłkarskie emocje.