„Poland” wciąż brzmi jak „Holland”

Marek Jan Chodakiewicz, polski historyk czynny w USA

Publikacja: 18.08.2012 01:01

„Poland” wciąż brzmi jak „Holland”

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Rozśmieszył kiedyś pana jakiś „Polish joke"?



Standardowe żarty o Polakach-głupkach mnie nie śmieszą. W PRL w latach siedemdziesiątych opowiadano takie same o milicjantach. Raz pojechałem w odwiedziny do cioci Ireny do Kopenhagi, spytałem: „Ilu milicjantów potrzeba, by wkręcić żarówkę? Pięciu, jeden trzyma żarówkę, a czterech kręci krzesłem." Moja ciocia na to, że takie same dowcipy opowiada się u nich o mieszkańcach miasta Aarhus. Zanim powstały „Polish jokes", to w USA opowiadano je o Grekach, a jeszcze wcześniej o Irlandczykach.



Stereotypy nie trwają więc wiecznie...

Tak, ten osiągnął szczyt w latach siedemdziesiątych, ale wtedy właśnie przyszedł Jan Paweł II, w którym USA się zakochały, i wybuchła „Solidarność", która niesamowicie wszystkim imponowała. I jak tu dalej gadać o Polakach głupkach?... Jednak pozostały inne, łagodniejsze stereotypy. Na przykład moi koledzy na uniwersytecie mówili: „Lets go, grab some brewskis," czyli idziemy na browar. „Brewski" to piwko, niby, że przez dodanie „ski" do czysto angielskiego „brew" całość jest już „po polsku." Chodzi o to, że Polacy lubią popić.

Inne stereotypy wywodzą się z narodowo-socjalistycznej czy komunistycznej propagandy. Na przykład niedawno rektor Ohio State University Gordon Gee popisał się goebbelsowską propagandą i opowiedział dowcip o tym, jak głupi polscy ułani szarżowali na niemieckie czołgi. No i naturalnie świetnie ma się propaganda kominternowska: „polscy faszyści", „polscy antysemici", „współudział w Holocauście", „odpowiedzialność za mordy Żydów" to przecież wszystko jest z moskiewskiego arsenału propagandowego, który w Polsce pamięta się jako „zaplutego karła reakcji".

Czy Polska w ogóle leży w Europie?

Europa kończy się na Niemczech. Dla Baracka Obamy istnieje Bruksela, Berlin, a dalej już Moskwa. Dla przeciętnego Amerykanina „Poland" brzmi jak „Holland". Nawet wiedza o „Solidarności" funkcjonuje coraz gorzej. Okrągły Stół jest rozpoznawalny tylko wśród specja- listów:  politologów i historyków. Polską walkę zupełnie przesłonił upadek muru berlińskiego, który jest głównym, a może i jedynym symbolem upadku komunizmu, na co zresztą propaganda niemiecka bardzo ciężko pracuje (tak jak uprzednio nad wymienieniem „Niemców" na „nazistów"). Rodziny wojskowe wiedzą jeszcze, że Polacy walczyli w Iraku, a nadal biją się w Afganistanie, ale poza tym w USA nie przebija się prawie w ogóle, że Polska płaci krwią za „wojnę przeciw terrorowi".

Czy media w ogóle cokolwiek wspominają czasem o naszym kraju?

Media są liberalne, a więc o Polsce albo nic, albo z szyderstwem, albo o „polskich obozach śmierci." Nic się nie mówi np. o Smoleńsku, bo to wydarzenie przeszkadza w dogadywaniu się Białego Domu z Kremlem. Więc się nie liczy. Liczy się za to, jak Polacy przepraszają za Jedwabne, wtedy się podoba i jest nagłaśniane, tak jak teraz ta książka o Zagładzie wydana przez MSZ.

Czy już każdy Amerykanin wie, że Polacy mordowali Żydów?

To są już głęboko utrwalone stereotypy, głównie poprzez niezweryfikowane opowieści domowe tych amerykańskich Żydów, którzy przeżyli wojnę. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby w Polsce nie było mechanizmu weryfikacji antyżydowskich stereotypów wyniesionych z opowieści babci, która przeżyła sowiecką okupację na Kresach? No właśnie: nieprawdziwy stereotyp, że „wszyscy Żydzi to komuniści," czyli „żydokomuna." A w USA takich weryfikacji nie ma. Opowieści o „polskim antysemityzmie" i „polskich obozach śmierci" przyjmuje się jak prawdę objawioną.

Dzisiejsza Polska też ma tak złą opinię w USA?

Naturalnie w tej chwili twierdzi się, że Polska to „normalny kraj demokratyczny." Polska stanie się krajem „faszystowskim", gdy ludzie zagłosują na prawicę, tak jak to miało miejsce na Węgrzech. W Budapeszcie panuje niemal nazizm albo „putinizm" według mainstreamowych, liberalnych mediów amerykańskich. Jednocześnie nie rozpoznaje się systemu postkomunistycznego jako systemu patologicznego, bo to psułoby dobre samopoczucie wyznawcom „demokracji". W tym sensie widzi się polską patologię brudnych interesów nie jako esencję systemu postkomunistycznego, tylko jako godny pożałowania produkt uboczny. Bo jak postkomuniści zgadzają się na wybory i biorą w nich udział, to mamy „demokrację" i wszystko w porządku, w strefie postsowieckiej bowiem zgadzają się z tym wszyscy szlachetni ludzie: to jest liberałowie i postkomuniści. A ci, których mierżą brudne interesy, muszą być antykomunistami, czyli takimi szatanami jak Joe McCarthy. Zapewne mają zapędy autorytarne, a kto wie, może nawet faszystowskie. Trzeba ich kontrować anty-anty-komunizmem. Vide narracja o Budapeszcie.

Czy wizerunek Polski w USA będzie się zmieniał?

Aby zmienił się na lepsze, Polonia musi się lepiej zorganizować, fundować stypendia, zakładać think tanki. Wykształcić elitę nowego pokolenia w profesjonalny sposób, bez kompleksów, jako pełnoprawnych Amerykanów, wyemancypowanych z tzw. polskiego getta. I przeprowadzić kwaterę Kongresu Polonii Amerykańskiej do Waszyngtonu. Chicago przecież nie jest stolicą USA, co może zdziwić niektórych szefów KPA. No i fajnie byłoby, gdyby Rzeczpospolita Polska zadbała o swój wizerunek. Prowadziła kampanię PR. Dawała stypendia życzliwym naukowcom. Tłumaczyła na angielski prace inne niż szkoły neostalinowskiej. Stawała okoniem na każdą zniewagę majestatu RP. Nie tylko trzeba chcieć czy mieć wolę walki, ale trzeba też wiedzieć, jak to robić. Do tego potrzebna jest profesjonalizacja i wiara w siebie. Sama zmiana obecnego rządu nic nie da, trzeba zmienić paradygmat: obalić postkomunizm.

—rozmawiał Michał Płociński

Marek Jan Chodakiewicz jest profesorem historii, szefem Katedry Studiów Polskich w Institute of World Politics w Waszyngtonie

Rozśmieszył kiedyś pana jakiś „Polish joke"?

Standardowe żarty o Polakach-głupkach mnie nie śmieszą. W PRL w latach siedemdziesiątych opowiadano takie same o milicjantach. Raz pojechałem w odwiedziny do cioci Ireny do Kopenhagi, spytałem: „Ilu milicjantów potrzeba, by wkręcić żarówkę? Pięciu, jeden trzyma żarówkę, a czterech kręci krzesłem." Moja ciocia na to, że takie same dowcipy opowiada się u nich o mieszkańcach miasta Aarhus. Zanim powstały „Polish jokes", to w USA opowiadano je o Grekach, a jeszcze wcześniej o Irlandczykach.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą