Pióro zrzucone Rymkiewiczowi

Czy Mickiewicz w ujęciu rymkiewiczowskim kompletnie wyzuty jest ze współczesnych uwarunkowań politycznych? Ależ skąd

Publikacja: 27.10.2012 01:01

Jarosław Marek Rymkiewicz, Głowa Owinięta Koszulą, Wydawnictwo Sic! 2012

Jarosław Marek Rymkiewicz, Głowa Owinięta Koszulą, Wydawnictwo Sic! 2012

Foto: Archiwum

To dopiero „Rozmowy polskie latem 1983 roku" uczyniły Jarosława Marka Rymkiewicza pisarzem z pierwszych stron gazet, choć wtedy akurat pisywał o nim głównie Jerzy Urban, podówczas – przypomnę – rzecznik prasowy rządu PRL, niewątpliwie najbardziej znienawidzony w Polsce człowiek.

Wcześniej uchodził Rymkiewicz za pisarza niszowego, obdarzonego fantazją i temperamentem badacza romantyzmu, specjalistę od Mickiewicza, Słowackiego i Fredry, którym poświęcał swoje chwalone, nagradzane i niskonakładowe książki. Przełom wywołały „Rozmowy polskie...", drugoobiegowy przebój roku 1984, którym zachwycił się i Konwicki, i Giedroyc, a autor z jednej strony otrzymał nagrodę „Solidarności", z drugiej zaś wyrzucono go natychmiast z pracy w Instytucie Badań Literackich PAN.

Kto przez ciebie przechodzi

Młódź o tym wszystkim co nieco wie, bo kiedyś o tym czytała, ale zapomniała i jeśli JMR z czymkolwiek kojarzy, to od kilku lat z facetem, który chciał osobiście powywieszać komunistów pod kościołem świętej Anny, a następnie zrewanżować się Niemcom za Powstanie Warszawskie. Potem zdążył jeszcze napisać wiersz po katastrofie smoleńskiej, którym zdaniem krytyka Mariana Stali podzielił nasz naród, który był wprawdzie jako lawa, ale już nie jest.

Co jeszcze zrobił ten Rymkiewicz? Aha, obraził Adama Michnika, za co sąd skazał go na przeprosiny redaktora „Gazety Wyborczej", no i wielokrotnie zadeklarował się jako zwolennik Jarosława Kaczyńskiego, czym wystawił sobie świadectwo dobrze wszyscy wiemy, jakie. Bredni o autorze wydanej właśnie „Głowy owiniętej koszulą" (piątej części cyklu „Jak  bajeczne żurawie") napisano i powiedziano już tak wiele, że nie ma takiego głupstwa, w jakie nie można by ubrać pisarza. Ale że nonsensy też nużą, zatęskniłem do takich książek Jarosława Marka Rymkiewicza, po których redaktorzy „GW" i krytycy „Tygodnika Powszechnego" nie musieliby rozrywać szat.

A że książki JMR zdecydowanie lepiej tłumaczą się poprzez literaturę, nie historię, przypomniałem sobie drogę wiodącą do „Wieszania", „Kinderszenen" i „Samuela Zborowskiego" od „Marii" Malczewskiego, „Zamku kaniowskiego" Goszczyńskiego, a najbardziej może od „Króla Ducha" Juliusza Słowackiego. O i, co jest pozadyskusyjne, od Mickiewicza. A skoro tak, to musiałem przyjąć „Głowę owiniętą koszulą" jako dar iście królewski, bo też i jest takim, a czytelniczą satysfakcję wzmacnia zapowiedź edycji kolejnego mickiewiczowskiego tomu pod tytułem „Adam Mickiewicz odjeżdża na żółtym rowerze", który definitywnie kończyć ma cykl „Jak bajeczne żurawie". A że analfabetów (wtórnych i pierwotnych) przybywa nam jak niczego innego, na wszelki wypadek zacytuję tu z czegóż, ach z czegóż, wzięły się u Rymkiewicza owe „żurawie".

Uprzejmie donoszę, że z „Pana Tadeusza", naszego eposu narodowego – jak dowodzi JMR – uznanego za takowy raczej niesłusznie, „Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie" jako dzieło arcydzielne wymyka się bowiem klasyfikacjom uczonych acz nieco przytępych polonistów. Tak czy inaczej Adamowi Mickiewiczowi, narodowemu wieszczowi polskiemu, nie litewskiemu, białoruskiemu ani żydowskiemu, napisało się w pewnym momencie:

„Jak bajeczne żurawie nad dzikim ostrowem,

Nad zaklętym pałacem przelatując wiosną

I słysząc zaklętego chłopca skargę głośną,

Każdy ptak chłopcu jedno pióro zrzucił,

On zrobił skrzydła i do swoich wrócił...".

Jak nikt inny osadzony jest Jarosław Marek Rymkiewicz w Mickiewiczu, któremu poświęcił cały wieloksiąg „Jak bajeczne żurawie" („Żmut", „Baket", „Kilka szczegółów", „Do Snowia i dalej...") i Słowackim. Jest wybitnym, może najwybitniejszym żyjącym znawcą literatury polskiej, jej historykiem, ale – na Boga – w żadnym wypadku nie jest to autor książek historycznych!

Obsesja śmierci obecna jest stale w jego wierszach. I świadomość niezbędnej obecności umarłych wśród żywych. Na początku lat 80. w książce „Juliusz Słowacki pyta o godzinę" stwierdził: „Rozmowa między żywymi a zmarłymi jest warunkiem istnienia, warunkiem życia naszych Wielkich Duchów. I jest warunkiem naszego istnienia".

Dlaczego? „Żyjemy o tyle, o ile zdołamy się skomunikować z naszymi zmarłymi: bo żyjemy tak, jak oni tego pragną, jak oni sobie życzą, jak oni nam każą. I oni, nasi zmarli, żyją o tyle, o ile zdołają skomunikować się z nami: bo żyją tak, jak my sobie życzymy, jak my pragniemy, jak my im każemy. Mówiąc inaczej: rozmowa między nami a naszymi Wielkimi Duchami jest niezbędnym i wystarczającym warunkiem istnienia naszej kultury".

A śmierć woła, przywołuje... „Już mnie nie ma Już te wiersze nie moje/ Już nad rzeką nad tamtą stoję" ? pisał w 1993 r. w tomie „Moje dzieło pośmiertne". I w tym samym tomie: „Moje dzieło pośmiertne: trumna która gada/ Wiersz który jest upiorem i na trumnie siada".

Piętnaście lat wcześniej (tom „Thema regium") konstatował: „Już tam jestem a tu jeszcze bywam/ Już się śmierci imieniem nazywam". Już w 1973 r. w wierszu „Do trupa" zastanawiał się:

Gdyś na oścież otwarty bramą jesteś komu

Kto przez ciebie przechodzi do pustego domu

Czyje palce na złotych leżą instrumentach

Lata nasze jak powódź Co jest w trzech odmętach.

I w tym samym tomie („Co to jest drozd") napisał słowa absolutnie wstrząsające: „... wiersz mi się rozpada/ Gadam wierszem O Jezu Albo mną ktoś gada".

Podkreślmy to: warunkiem koegzystencji naszej teraźniejszości z przeszłością Rzeczypospolitej jest uznanie podobieństwa między nami i Wielkimi Duchami.

Nic wam do świerzopa

Askoro tak, to jakżeby kogoś takiego jak Profesor Rymkiewicz nie zainteresowały np. okoliczności śmierci Adama Mickiewicza. Sprawie tej poświęca jeden z 11 esejów o życiu i twórczości autora „Pana Tadeusza" składających się na tom „Głowa owinięta koszulą".

Tytuł tego szkicu od razu określa jego tematykę: „Kto otruł Mickiewicza oraz jak to zrobił". Przeprowadziwszy detektywistyczne śledztwo, kolejno eliminując podejrzane osoby mogące dopuścić się domniemywanej zbrodni, dochodzi do wniosku, że okazję do otrucia poety mieli jedynie: Armand Levy, Henryk Służalski oraz pani Rudnicka, która mogła też nosić inne, niemieckie lub tureckie nazwisko.

Zatem: „sekretarz poety, totumfacki poety oraz żona wynalazcy perpetuum mobile. Teraz – powiada Rymkiewicz – możemy spytać o powody". I autor pyta, co nie znaczy, że zawsze znajduje odpowiedzi. Często zresztą wcale nie o nie mu chodzi. Dość wczytać się w szkic „Mickiewicz, ale z kolczykiem w lewym uchu", tyczącym się „Pana Tadeusza".

Szkic przeznaczony przede wszystkim dla tych, którzy lubią „od czasu do czasu odczytywać go („Pana Tadeusza"– przyp. K.M.) sobie, we fragmentach lub w całości, na nowo", ale i „niedzielny" czytelnik największego arcydzieła literatury polskiej powinien znaleźć coś dla siebie.To wprawdzie, czy Hrabia nosił kolczyk w uchu lewym czy prawym, interesuje mnie średnio, za to już kwestia „bursztynowego świerzopu" – jak najbardziej. Ten nieszczęsny świerzop ciekawił już wcześniej badaczy dzieła Pana Adama, którzy stawali się potem jego ofiarami. Co jednak począć, że dobrej odpowiedzi na pytanie, co to ten świerzop – nie ma.

Analfabetom na wszelki wypadek przypomnę, że chodzi o roślinę wymienioną przez poetę w 19.  wierszu I Księgi „Pana Tadeusza", w opisie krajobrazu: „Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała". Gryka jak to gryka, mniej więcej wiadomo, o co Mickiewiczowi chodziło, ale co z tym nieszczęsnym (a może szczęsnym) świerzopem? Jarosław Marek Rymkiewicz też nie jest w stanie autorytatywnie stwierdzić, czy była to „rzodkiew, gorczyca, koniczyna, rzepak, głóg, lewkolist czy jakaś łopucha". Ale przecież – dedukuje – jeśli Mickiewicz wiedział, a nie powiedział, „to musiał mieć jakiś powód, tyle że nie wiemy jaki". A może było tak? – i tu następuje opis z gatunku tych, za który czytelnicy Rymkiewicza kochają go. Bo też nikt inny „w Polszcze i na świętej Żmudzi" pisać tak nie potrafi.

„Wśród tych – wprowadza nas Pan Profesor – którym Mickiewicz, wiosną i jesienią roku 1833, w pokoiku nad stajniami przy rue Saint-Nicolas-d'Antin, czytał fragmenty poematu, a może nawet cały poemat, większość to byli Litwini, litewscy przyjaciele autora, i tym może nie musiał on tłumaczyć, co to jest świerzop. Ale żeby Stefan Witwicki, który był z Warszawy, czy Fryderyk Chopin, też z Warszawy, wiedzieli, co jest świerzopem, a co nie, w to ja nie uwierzę. Pewnie wiedza Chopina była w tej materii akurat taka jak moja: czyli jakaś łopucha, głóg albo klacz młoda (tak, tak, wedle „Słownika warszawskiego" z 1915 r. świerzop to „klacz młoda, która już przestała być źrebięciem – przyp. K.M.). Musiał więc któryś z nich, Chopin lub Witwicki, lub Nabielak, wysłuchawszy I Księgi poematu, zapytać: – Powiedzże mi, Adamie, co to jest ten świerzop, o którym powiadasz, bo mnie świerzop wcale jest nieznany. Na co Mickiewicz (tak sobie to wyobrażam) poruszył koczergą węgle w kominku (bo paryski wieczór był chłodny, wilgotny) i odpowiedział trochę zagniewany: – A wy mnie o świerzop nie pytajcie, bo nic wam do niego. – No i nie wiemy, co to jest ten świerzop, nikt nie wie, i znowu mamy takie pytanie, na które nie ma odpowiedzi".

A czym czamara różni się od taratatki, a taratatka od sukmany? I w której właściwie chodził Tadeusz Kościuszko? I znów, Mickiewicz „znał się świetnie na różnych szczegółach, zawiłościach szlacheckiego stroju, więc mógł (...) skorzystać z przywilejów, które przysługują narratorowi. Wiedział, ale nie powiedział. Ale dlaczego, dlaczego?"

A – okazuje się – fundamentalny spór dotyczący... ogórków. Bo też czy te z „Pana Tadeusza" to tylko ogórki czy coś jeszcze? „Czy w tych ogórkach – pyta Rymkiewicz – pośród których porusza się Zosia, jest także ujawniona (ukazana nam przez Adama Mickiewicza) istota ogórków, ich (mówiąc inaczej) ogórkowatość, ich wyższe (może nawet z woli Bożej) pochodzenie lub ich wyższa (może nawet nietutejsza, może nawet anielska) przynależność?"

Alina Witkowska – cytuje autor zmarłą koleżankę z Instytutu Badań Literackich, wybitną mickiewiczolożkę – w monografii „Mickiewicz. Słowo i czyn" pisała: „Niektóre postaci, takie jak Zosia, i pewne sfery bytu, takie jak litewska przyroda, wypromieniowują bowiem jakieś tajemnicze światło o szczególnej czystości i intensywności, światło (...) noumenalne, które zmienia kontury całej dookolnej rzeczywistości". Zdaniem Rymkiewicza ma ona na pewno rację, z tym że jest to „taka racja, której (i też na pewno) w żaden sposób nie da się udowodnić. Jakaś metafizyczna czy istotowa sytuacja litewskiej przyrody, ogórków i harbuzów, pozostaje bowiem tylko w sferze czytelniczych przeczuć, a wiarygodnie da się powiedzieć tutaj zaledwie to, że ogórki w 'Panu Tadeuszu' są. Ogórki są i tylko tyle". Tylko tyle czy aż tyle?

Leżąc krzyżem na stole

Dlaczego najnowsza książka JMR ma tak dziwny tytuł: „Głowa owinięta koszulą", na dodatek wzmocniony okładką z pomnikiem Mickiewicza mającym na głowie zwiniętą, jadowicie pomarańczową tkaninę, może koszulę właśnie.

W tym miejscu znów dotykamy autorskiej imaginacji. Oto cofa się autor do roku 1832, gdy Mickiewicz w Dreźnie między ostatnimi dniami marca a końcem kwietnia napisał: III część „Dziadów" (bez „Ustępu" i wiersza „Do przyjaciół Moskali"), przetłumaczył fragmenty „Giaura" Byrona i jeszcze kilka takich wierszy jak: „prawdopodobnie 'Śmierć pułkownika', 'Nocleg', 'Mędrców', drugą redakcję 'Reduty Ordona', wiersz 'Śniła się zima', może też 'Rozmowę wieczorną' oraz 'Rozum i wiarę'". Zdaniem Jarosława Marka Rymkiewicza, wystarczyłby jeden tylko wiersz – „Śniła się zima", by całe pokolenia miały o czym mówić. A tak, to gdyby jeszcze przy Alkmart w Dreźnie Mickiewicz napisał „Pana Tadeusza", można by rzec, że w tym miejscu i w tamtym czasie napisana została cała literatura polska (bo i Słowacki tam pisywał – przyp. K.M.), „przynajmniej niemal wszystkie te jej dzieła, które teraz godne są czytania".

Ze świadectw przyjaciół Pana Adama wyłania się taki obraz: „...on tam leży na stole i pisze, a Odyniec siedzi w kucki w kącie pokoju i ostrzy pióra, ostrzy pióra, tylko ostrzy pióra – to jakaś groza z tego bije. – Edwardku, pióro! – krzyczy Mickiewicz i rozkładając ręce rzuca się na stół, leży na nim krzyżem". A co z koszulą Mickiewicza? To już efekt imaginacji Rymkiewicza. Zaraz po napisaniu „Wielkiej Improwizacji" lub „Widzenia Ewy" przychodzi do poety Odyniec – „mogło to być 29 lub nawet już 23 marca – przyszedł przed południem i zastał go 'jeszcze śpiącego', nie na łóżku, lecz 'na materacu ściągniętym z łóżka na ziemię'. Był, według Odyńca, 'wpół ubrany', a więc w gaciach i w koszuli, i to mój domysł: z głową owiniętą koszulą, nawet oplątaną zawiązanymi na supeł rękawami koszuli. Spadł z łóżka, zsunął się z pościeli brudnej na podłogę i leży tam krzyżem, ręce rozrzucone, tors zawinięty w prześcieradło, głowa w koszulę, ale nie wiadomo: czy stracił przytomność? czy śpi? czy się modli".

Autor próbuje rozwikłać sekrety „Pana Tadeusza", podobnie czyni z „Dziadami". A który z utworów uważał sam Mickiewicz za najważniejszy, który najbardziej lubił? Józef Bohdan Zaleski utrzymywał, że to z „Dziadów" jego przyjaciel chciał uczynić „główne i jedyne swoje dzieło, godne czytania". To samo stwierdzenie znajdujemy w jednym z listów Antoniego Edwarda Odyńca. Ale czy tak było naprawdę? Córka poety,  Maria Gorecka, wskazywała na „Pana Tadeusza", z kolei Karolina Jaenisch, w której Mickiewicz się kochał, miała rzekomo w 1829 r. tak zacytować swego adoratora: „Lubię kilka stronic z 'Wallenroda' i parę 'Sonetów krymskich'; zresztą doprawdy nic".

Rymkiewicz nie może się pohamować przed komentarzem: „Ja się mu (...) nie dziwię, bo nie ma w całej twórczości Mickiewicza, w ogóle nie ma na całym świecie czegoś, co byłoby piękniejsze od 'Sonetów krymskich'". No dobrze, a „Dziady", ze szczególnym uwzględnieniem ich części III? Hieronim Kajsiewicz, powstaniec, jeden z założycieli zakonu zmartwychwstańców w liście do Ignacego Domeyki twierdził, że Mickiewicz „Dziady"... wyrzygał. W grudniu 1843 r. miał powiedzieć Kajsiewiczowi: „Późno (...) wyrzygnąłem dumę i zepsucie nazbierane przez lat dziesięć". „Pewnie nie można lubić czegoś, co tak się określa: jako wyrzygane" –konstatuje autor „Głowy owiniętej koszulą".

Cud się wydarzył

A czy Mickiewicz w ujęciu rymkiewiczowskim kompletnie wyzuty jest ze współczesnych uwarunkowań politycznych?Ależ skąd! Polecam lekturę szkicu pod obiecującym tytułem „Mickiewicz w krainie cudów". Mowa w nim o różnych cudach, które przytrafiły się wieszczowi: a to, gdy będąc dzieckiem wypadł z okna domu w Zaosiu czy w Nowogródku, to znów w Kownie, gdy podczas kąpieli w Niemnie złapał go kurcz i czyjaś niewidzialna ręka wydobyła go z topieli, ratując od niechybnej śmierci. Ale największy cud zdarzył się w latach 40. zeszłego wieku, gdy wkrótce po 85. rocznicy śmierci wieszcza redagowane we Lwowie, a wydawane w Moskwie kolaboranckie pismo polskie „Nowe Widnokręgi" postanowiło uczynić z Mickiewicza wzorcowego poetę sowieckiego.

Powinienem to ostatnie zdanie wykreślić, bo gdzież by owe „Nowe Widnokręgi" mogły cokolwiek postanowić. Zlecono mu zadanie, i już. Do wykonania jego zgłosili się (zostali wyznaczeni): Wanda Wasilewska i Helena Usijewicz, Janina Broniewska i Zofia Dzierżyńska, Julian Przyboś i Tadeusz Boy-Żeleński. Nazwiska te znajdziemy w stopce redakcyjnej, w której pominięto dwóch jeszcze renegatów, wywierających znaczący wpływ na kształt pisma: Adama Ważyka i Jerzego Borejszę. Ten ostatni – nawiasem mówiąc, ojciec szkolnego kolegi JMR – „sądząc po tym, czego dowiadujemy się o jego działaniach z pierwszego numeru pisma – znacznie przewyższał inteligencją komunistyczne damy, które znalazły się w redakcji, i wygląda na to, że te damy były tylko posłusznymi wykonawczyniami jego pomysłów".

Cel był oczywisty: przerobienie narodu polskiego na jeden z narodów sowieckich. Tego bez Mickiewicza zrobić się nie dało. „Eksterminacja tego wszystkiego, co konstytuowało polskość Polaków – pisze Rymkiewicz – duchowości, obyczaju, historii i literatury – musiała więc być przeprowadzona w pewien szczególny sposób; ci, którzy mieli się stać świadkami – a zarazem ofiarami – tej neantyzacji, musieli zostać przekonani, że nic nie zostaje im odjęte i że to, co ulega zniszczeniu, wcale zniszczeniu nie ulega. Ucinają ci głowę i na miejsce tej uciętej wstawiają nową głowę, zrobioną z papier-mache albo z gutaperki". No i mamy Mickiewicza z głową owiniętą koszulą, ale czy to jeszcze jego głowa?

Mickiewicz stać się miał wspólną własnością narodów sowieckich, także i polskiego, a jakże, ściśle mówiąc: polskiego narodu sowieckiego, bo prawdziwemu narodowi polskiemu poeta miał być odebrany. Dlaczego? – czytamy – „mało skądinąd znane pismo, które nazywało się 'Krasnaja Czuwaszja', a wychodziło w Czeboksarach, stolicy Czuwaszskiej ASSR. 'Nowe Widnokręgi' przedrukowały z tego pisma takie zdanie: 'W te dni, kiedy czerwony sztandar Związku Radzieckiego zwycięsko i dumnie powiewa nad ziemią, na której urodził się i wyrósł Adam Mickiewicz (...) specjalnie radośnie jest pisać o nim, o jego nieprzemijającej twórczości poetyckiej".

W ogóle radośnie się pisało o Mickiewiczu. Władysław Bieńkowski, na przykład, z uniesieniem zapowiedział edycję trzytomowego podręcznika historii literatury polskiej opracowywanego przez „brygadę fachowców pod redakcją Jerzego Borejszy". Konsultantem był, dodajmy, niestety, profesor Juliusz Kleiner.

Ale miało być o cudach, a cudów – powiada Jarosław Marek Rymkiewicz (skądinąd bohater wydanej właśnie przez Frondę książki „Spór o Rymkiewicza") – „nie należy pewnie rozważać zbyt szczegółowo, a i w komentowaniu ich godzi się zachować pewną wstrzemięźliwość". Zakończmy tedy powtórzeniem za autorem „Głowy owiniętej koszulą", że wstrętna kukła skomunizowanego i zrusyfikowanego Mickiewicza powiedzieć mogła wszystko, co tylko włożono jej w usta.

„I rzeczywiście, po kilku latach, w 'Kuźnicy' oraz innych peerelowskich pismach, miała wypowiadać opinie, przy których to, co kazali jej mówić we Lwowie Boy, Usijewicz czy Wasilewska, może się nawet wydawać niewinnym gaworzeniem. Teraz, gdy kukła została ulepiona i niebawem wjechała do Polski na czołgach Stalina, już tylko cud mógł uratować Mickiewicza. I cud się wydarzył. Wystarczającym tego świadectwem – takich świadectw jest oczywiście bardzo wiele – jest to, że teraz o nim piszę – i że to, co piszę, zostanie w Polsce wydrukowane".

To dopiero „Rozmowy polskie latem 1983 roku" uczyniły Jarosława Marka Rymkiewicza pisarzem z pierwszych stron gazet, choć wtedy akurat pisywał o nim głównie Jerzy Urban, podówczas – przypomnę – rzecznik prasowy rządu PRL, niewątpliwie najbardziej znienawidzony w Polsce człowiek.

Wcześniej uchodził Rymkiewicz za pisarza niszowego, obdarzonego fantazją i temperamentem badacza romantyzmu, specjalistę od Mickiewicza, Słowackiego i Fredry, którym poświęcał swoje chwalone, nagradzane i niskonakładowe książki. Przełom wywołały „Rozmowy polskie...", drugoobiegowy przebój roku 1984, którym zachwycił się i Konwicki, i Giedroyc, a autor z jednej strony otrzymał nagrodę „Solidarności", z drugiej zaś wyrzucono go natychmiast z pracy w Instytucie Badań Literackich PAN.

Kto przez ciebie przechodzi

Młódź o tym wszystkim co nieco wie, bo kiedyś o tym czytała, ale zapomniała i jeśli JMR z czymkolwiek kojarzy, to od kilku lat z facetem, który chciał osobiście powywieszać komunistów pod kościołem świętej Anny, a następnie zrewanżować się Niemcom za Powstanie Warszawskie. Potem zdążył jeszcze napisać wiersz po katastrofie smoleńskiej, którym zdaniem krytyka Mariana Stali podzielił nasz naród, który był wprawdzie jako lawa, ale już nie jest.

Co jeszcze zrobił ten Rymkiewicz? Aha, obraził Adama Michnika, za co sąd skazał go na przeprosiny redaktora „Gazety Wyborczej", no i wielokrotnie zadeklarował się jako zwolennik Jarosława Kaczyńskiego, czym wystawił sobie świadectwo dobrze wszyscy wiemy, jakie. Bredni o autorze wydanej właśnie „Głowy owiniętej koszulą" (piątej części cyklu „Jak  bajeczne żurawie") napisano i powiedziano już tak wiele, że nie ma takiego głupstwa, w jakie nie można by ubrać pisarza. Ale że nonsensy też nużą, zatęskniłem do takich książek Jarosława Marka Rymkiewicza, po których redaktorzy „GW" i krytycy „Tygodnika Powszechnego" nie musieliby rozrywać szat.

A że książki JMR zdecydowanie lepiej tłumaczą się poprzez literaturę, nie historię, przypomniałem sobie drogę wiodącą do „Wieszania", „Kinderszenen" i „Samuela Zborowskiego" od „Marii" Malczewskiego, „Zamku kaniowskiego" Goszczyńskiego, a najbardziej może od „Króla Ducha" Juliusza Słowackiego. O i, co jest pozadyskusyjne, od Mickiewicza. A skoro tak, to musiałem przyjąć „Głowę owiniętą koszulą" jako dar iście królewski, bo też i jest takim, a czytelniczą satysfakcję wzmacnia zapowiedź edycji kolejnego mickiewiczowskiego tomu pod tytułem „Adam Mickiewicz odjeżdża na żółtym rowerze", który definitywnie kończyć ma cykl „Jak bajeczne żurawie". A że analfabetów (wtórnych i pierwotnych) przybywa nam jak niczego innego, na wszelki wypadek zacytuję tu z czegóż, ach z czegóż, wzięły się u Rymkiewicza owe „żurawie".

Uprzejmie donoszę, że z „Pana Tadeusza", naszego eposu narodowego – jak dowodzi JMR – uznanego za takowy raczej niesłusznie, „Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie" jako dzieło arcydzielne wymyka się bowiem klasyfikacjom uczonych acz nieco przytępych polonistów. Tak czy inaczej Adamowi Mickiewiczowi, narodowemu wieszczowi polskiemu, nie litewskiemu, białoruskiemu ani żydowskiemu, napisało się w pewnym momencie:

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą