Cement w beczkach, obite nocniki

Publikacja: 24.11.2012 00:01

Agnieszka Niewińska

Agnieszka Niewińska

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Ryszard Waniek

Ekspedycje na Czarny Ląd, Dni Kolonii, defilady i masowe poparcie społeczeństwa poszukiwania zamorskich terytoriów. To nie science fiction, tylko pomysły obywateli II RP. Zostały z nich głównie dziennikarskie relacje w poczytnym miesięczniku „Morze".

A gdyby tak Liberia? Taka afrykańska kolonia to przecież rynek zbytu dla polskich produktów, źródło surowców naturalnych i polskie wielohektarowe plantacje kawy, kakao, kauczuku. I jeszcze polscy koloniści w tropikalnych kaskach noszeni po bezdrożach Czarnego Lądu w lektykach niesionych przez miejscowych. Taka Liberia potrafi pobudzić wyobraźnię... Nic więc dziwnego, że w 1934 roku do tego państwa w Afryce Zachodniej wyruszył wyczarterowany statek „Poznań". Na pokład zabrano prawie 2 tys. ton polskich produktów z polskich fabryk i warsztatów. Cement w beczkach, gwoździe, żelazo, kołdry, chustki na głowę, a nawet kilkaset emaliowanych nocników, na które niestety nie było zbyt wielu chętnych, bo poobijały się w transporcie. W składzie polskiej ekspedycji było ośmiu plantatorów, którzy mieli zapoczątkować polskie osadnictwo w Liberii, a także korespondent kilku tytułów prasowych i operator, który wiekopomną wyprawę uwiecznił na taśmie filmowej.

Mrzonki? Romantyczna wyprawa z góry skazana na porażkę? Tak widzimy to dzisiaj, w Dwudziestoleciu traktowano to śmiertelnie poważnie. W końcu II RP miała dostęp do morza, prężnie rozwijał się port w Gdyni, więc czemu nie wyruszyć w poszukiwaniu zamorskich terytoriów? Kolonie miały pozwolić Polsce na zdobycie pozycji mocarstwa, a także być remedium na wiele problemów. W szybkim tempie przybywało ludności, wielu gospodarzom trudno było wyżywić z niewielkich poletek bardzo liczne rodziny. Niektórzy uciekali do miast, do pracy w odbudowującym się przemyśle. Ale gdyby tak Polska miała zamorskie kolonie... Na takich marzeniach wyrosła potęga założonej w 1930 roku Ligi Morskiej i Kolonialnej, która w przededniu II wojny światowej liczyła blisko milion członków! Finansowano ją z budżetu państwa, ale i ze składek obywateli. Do Ligi należały znaczące postacie – posłowie, senatorowie, generałowie. Prezesem Ligi był generał Gustaw Orlicz-Dreszer, żołnierz Legionów Polskich, uczestnik I wojny światowej i wojny z bolszewikami.

Liga organizowała Dni Kolonialne i defilady, na które przychodziły tłumy z transparentami „Żądamy kolonii zamorskich dla Polski", „Siła Polski leży w koloniach" czy „Afryka źródłem surowców". Organizacja nie zapomniała o najmłodszych. Zorganizowała blisko trzy tysiące szkolnych kół, gdzie zafascynowani morskimi przygodami uczniowie zdobywali sprawności wzorowane na harcerskich: „Znawca kolonii" czy „Geograf morski".

Polska sprawdzała możliwości osiedlania się w portugalskiej Angoli, dyplomaci badali, czy Francja i Wielka Brytania zgodziłyby się na odstąpienie choć części dawnych niemieckich kolonii – Togo i Kamerunu. Szukano też nieskolonizowanych jeszcze państw. Wolne było Haiti. Albo Liberia, która będąc w trudnej sytuacji politycznej, sama wysłała swojego przedstawiciela do Polski, proponując współpracę gospodarczą i prosząc o protektorat. Krąży nawet legenda, że do porozumienia gospodarczego podpisano tajny protokół, w którym Liberia zobowiązuje się, że w razie konfliktu zbrojnego w sukurs Polsce wyśle 100 tysięcy liberyjskich wojowników!

Wyprawę fregaty „Poznań" i postępy w karczowaniu liberyjskiej dżungli relacjonował wydawany przez Ligę miesięcznik „Morze". „Plantator musi znać się na wszystkim: powinien umieć zbudować dom czy magazyn, przeprowadzić pomiary miernicze, zbudować most, wytyczyć drogę – słowem wiedzieć cały szereg rzeczy, które są związane z gospodarką plantacyjną. Podstawowe wiadomości z medycyny są również bardzo potrzebne" – relacjonował na łamach miesięcznika jeden z polskich osadników. Plantacje nie miały się najlepiej. A to atak szarańczy, a to pleśń. Niewiele wyszło z ogrodów warzywnych: „Udało nam się jedynie wyhodować rzodkiewki, ogórki oraz bardzo słabe pomidory" – żalił się w służbowej notatce inny kolonista. Ostatecznie w 1937 roku MSZ zdecydował się na zakończenie akcji kolonizacyjnej w Afryce. Przeciwko Polakom rozpętano w Liberii negatywną kampanię w lokalnej prasie, oskarżając ich m.in. o handel bronią. Palce maczali w tym najprawdopodobniej Amerykanie, których interesy naruszaliśmy w Liberii. „Poznań" ruszył w drogę powrotną i skończył się sen o polskich koloniach. Do spłacenia został Lidze dług za wyczarterowanie statku.

Polska kolonizacja udać się nie mogła. Było już za późno, świat był podzielony między mocarstwa kolonialne. Nikt nie chciał zrezygnować ze swojej strefy wpływów na rzecz Polski. A i nad Wisłą do kolonizacji podchodzono z nadmiernym optymizmem. Taka kolonizacja to ogromne koszty. Koloniści z Liberii skarżyli się, że kwoty przeznaczone przez Ligę na założenie plantacji były dalece niewystarczające. Brakowało też wiedzy na temat tropików, prowadzenia uprawy w takich warunkach. Beczki z cementem wróciły z powrotem do Polski. Były za ciężkie, żeby móc je zdjąć ze statku bez portowej infrastruktury. Nie było też co ich otwierać, bo wilgoć tropików skawaliłaby cement.

Dziwić może tylko łatwość, z jaką w II RP poddano się snom o koloniach. Ale przecież wówczas ich posiadanie było postrzegane jako droga do budowy potęgi państwa, sposób na poprawienie sytuacji gospodarczej. Nic więc dziwnego, że po 123 latach niewoli Polska i w ten sposób chciała zadbać o swoje bezpieczeństwo.

Ekspedycje na Czarny Ląd, Dni Kolonii, defilady i masowe poparcie społeczeństwa poszukiwania zamorskich terytoriów. To nie science fiction, tylko pomysły obywateli II RP. Zostały z nich głównie dziennikarskie relacje w poczytnym miesięczniku „Morze".

A gdyby tak Liberia? Taka afrykańska kolonia to przecież rynek zbytu dla polskich produktów, źródło surowców naturalnych i polskie wielohektarowe plantacje kawy, kakao, kauczuku. I jeszcze polscy koloniści w tropikalnych kaskach noszeni po bezdrożach Czarnego Lądu w lektykach niesionych przez miejscowych. Taka Liberia potrafi pobudzić wyobraźnię... Nic więc dziwnego, że w 1934 roku do tego państwa w Afryce Zachodniej wyruszył wyczarterowany statek „Poznań". Na pokład zabrano prawie 2 tys. ton polskich produktów z polskich fabryk i warsztatów. Cement w beczkach, gwoździe, żelazo, kołdry, chustki na głowę, a nawet kilkaset emaliowanych nocników, na które niestety nie było zbyt wielu chętnych, bo poobijały się w transporcie. W składzie polskiej ekspedycji było ośmiu plantatorów, którzy mieli zapoczątkować polskie osadnictwo w Liberii, a także korespondent kilku tytułów prasowych i operator, który wiekopomną wyprawę uwiecznił na taśmie filmowej.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy