Barack Obama właśnie powrócił z Birmy. Wybór celu pierwszej podróży po ponownym objęciu urzędu prezydenta jest nieprzypadkowy. To najlepsza ilustracja zmiany układu sił na świecie – teraz to Azja jest najważniejsza. W nowej globalnej wielkiej grze między Stanami Zjednoczonymi a Chinami Birma dość nieoczekiwanie zyskała na znaczeniu. Nie można nie zauważyć, że Polska znów – parafrazując prezydenta Chiraca – wykorzystuje okazję, by siedzieć cicho. Warszawa z tej szachownicy ściąga nawet nieźle ustawione figury. Poddajemy kolejną partię na własne życzenie.
Nowa szachownica
Wybór Birmy na miejsce pierwszej wizyty Obamy może być zaskoczeniem tylko dla tych obserwatorów, którzy wciąż postrzegają świat w kategoriach „atlantyckich" – z dominującym udziałem Stanów Zjednoczonych i Europy. Ten korzystny dla Europy (i Polski) układ właśnie dobiegł końca. Miejsce Atlantyku zajmuje Pacyfik. To tu przesuwa się środek ciężkości globu, a dwa mocarstwa ulokowane na jego przeciwnych brzegach stają do rozgrywki o dominację. Miejsce Europy zajmuje Azja z jej dynamicznymi gospodarkami Chin, Japonii, Korei, Malezji, Indonezji, Wietnamu czy Tajlandii. W tym świecie to Chiny mają dominującą pozycję, zbudowaną nie tylko dzięki imponującym sukcesom gospodarczym, lecz także rozważnej polityce nieantagonizowania sąsiadów i skupianiu się na interesach. Dzięki tej prostej recepcie ChRL odzyskała pozycję „ojca chrzestnego" kontynentu. W ciągu 30 lat odzyskała to, co straciła podczas podbojów kolonialnych i maoistowskich szaleństw. Stały się państwem, z którym każdy woli ułożyć się i żyć w pokoju.
Birma jest najlepszym dowodem na skuteczność tej polityki. „Złota ziemia" – bo tak brzmi jej tradycyjna nazwa – została doprowadzona przez rządzącą od 1962 roku wojskową juntę do ruiny. Za krwawe stłumienie protestów studenckich w 1988 r. i osadzenie ich przywódczyni Aung San Suu Kyi w areszcie domowym Zachód nałożył sankcje i... o Birmie zapomniał. Pryncypialne stanowisko było o tyle prostsze, że Zachód nie miał tam szczególnych interesów. Ale życie nie znosi próżni. Na pozostawione miejsce szybko weszli Chińczycy. Oni nie pytali generałów o prawa człowieka ani o demokrację, lecz przyklaskiwali kolejnym sankcjom zachodnim, bo tracili groźnych konkurentów. W efekcie Birma stała się chińską półkolonią. Dziś ponad 50 procent wymiany handlowej ma miejsce z ChRL. Chińczycy kontrolują większość handlu. Są źródłem największych inwestycji (infrastruktura, hydrologia, górnictwo, surowce). I ostrzą sobie zęby na birmańską ropę i gaz (Birma ma jedno z najbogatszych złóż na świecie). A także zasypują kraj produktami najniższej jakości. W Mandalaj, dawnej stolicy królestwa Birmy, dziś ogniskuje się handel z Chinami. Właściwie wszystkie hotele, restauracje i galerie handlowe są w rękach chińskich, a na ulicach mandaryński słychać równie często jak birmański. Spychani w kąt Birmańczycy są bezsilni, nic nie mogąc poradzić na orientalną wersję „nasze ulice, wasze kamienice". Ilekroć pytałem o stosunek do Chińczyków, odpowiedź zawsze była taka sama: „nienawidzimy ich". I była to bodaj jedyna kwestia, w której Birmańczycy są zgodni.
Chińska protekcja
Pekin szybko zrozumiał to, że Birma jest kluczowa dla Chin z przyczyn geopolitycznych. Jej kontrola rozwiązuje najważniejszy dylemat chińskiej geopolityki – dostęp do birmańskich portów skraca o połowę drogę koniecznych dla chińskiej gospodarki surowców z Afryki. A te są niezbędne dla Chin, by dokończyć gigantyczną modernizację kraju: ChRL jest bowiem – jak stwierdził jeden z chińskich decydentów – „niczym Ameryka w drugiej połowie XIX wieku, ale bez własnych złóż ropy i gazu". Te musi eksportować z Afryki, a transport odbywa się przez wąską cieśninę Malakka. W razie konfliktu flota amerykańska może ją bez problemu zablokować, o czym Chińczycy wiedzą. Przyjazna Chinom Birma rozwiązuje ten problem. W zamian za utrzymywanie tego znakomitego dla siebie układu Pekin roztoczył parasol ochronny nad generałami.
Ten doskonały dla Chin stan utrzymywał się do 2011 roku. Tak zresztą było nie tylko w Birmie. Właściwie w każdym z krajów regionu Chiny wyciszały spory, skupiały się na interesach i nie pytały o kwestie wewnętrzne. Dokładnie odwrotnie niż pewny siebie Zachód, który mając świadomość globalnej dominacji, domagał się demokratyzacji i respektowania praw człowieka, co dla Azjatów mających złe doświadczenia kolonialne brzmiało jak powtórka z historii i ponowna próba pouczania (ideologiczną odpowiedzią kontynentu była chociażby koncepcja „azjatyckich wartości"). Rezultat był taki, że po 20 latach to Chiny zdobyły, kosztem zajętego Bliskim Wschodem Waszyngtonu, decydującą pozycję w kluczowych państwach Azji Południowo-Wschodniej.
ChRL narzucał kolejne transakcje generałom, wiedząc, że nie mają wyboru. Gdy Chiny zaczęły budować tamę Myitsone, miarka jednak się przebrała. Ta „birmańska tama Trzech Przełomów" miała wydrenować wodę z birmańskiej rzeki-matki Irawadi i uzyskaną w ten sposób energię przesyłać do Chin. To był punkt zwrotny: birmańscy generałowie, nacjonaliści z krwi i kości, zrozumieli, że żarty się skończyły i jeśli czegoś nie zrobią, skończą jako marionetki Pekinu.
Mundury na garnitury
Generałowie zagrali więc va banque i dokonali wolty. Zwrócili się na Zachód (czyli do USA), jako do jedynej siły mogącej zrównoważyć wpływy chińskie. Zamienili mundury na garnitury. W ramach odwilży wypuszczono większość więźniów politycznych, podpisano zawieszenia broni z partyzantkami mniejszości etnicznych i zorganizowano pierwsze od 20 lat wolne wybory uzupełniające do parlamentu. Prawie jak w Polsce w 1989 r... Podobna była skala zwycięstwa – w wyborach zwyciężyła opozycyjna Narodowa Liga na rzecz Demokracji Aung San Suu Kyi. Porównywana z Lechem Wałęsą laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, która 15 z ostatnich 20 lat spędziła w areszcie domowym, też znalazła się w parlamencie. Zachód zawiesił większość nałożonych na kraj sankcji, a do Rangunu ruszyły pielgrzymki dyplomatów i biznesmenów, dla których bogata w złoża naturalne i odcięta przez ponad pół wieku od świata Birma ma się stać „nowym Eldorado Azji". Otwarcie na świat Birmy miało dobry timing: zbiegło się w czasie z powrotem USA nad Pacyfik. Stany Zjednoczone poniewczasie zorientowały się o dominacji chińskiej w regionie i postanowiły to zatrzymać. Birma z trzeciorzędnego państwa stała się nagle kluczowym punktem na geopolitycznej mapie Azji. Rozpoczęła się nowa Wielka Gra.