Herling-Grudziński: Ferajna tańczy, ja nie tańczę

Co uderza nas dziś naszą we wracającym po latach na półki księgarskie „Dzienniku pisanym nocą"? Refleksja nad komunizmem? Samotność autora?

Publikacja: 24.11.2012 00:01

W maju 1991 r. Gustaw Herling-Grudziński gościł w Krakowie, gdzie m.in. poznał Wisławę Szymborską. Po przyznaniu jej Nagrody Nobla przypomniał sobie, że przysiadła się wówczas do niego i szepnęła do ucha: – A ja wolę pana dziennik od dzienników Gombrowicza.

Jako człowiek mało (stosunkowo) próżny – tak sam się określał – natychmiast umieścił historyjkę w „Dzienniku pisanym nocą".

Dziś, gdy trzy ogromne, ponad 1000-stronicowe tomy zamknęły edycję „Dziennika" w ramach „Dzieł zebranych" Herlinga, wypada z uwagą wczytać się w zdanie autora: „»Dziennik pisany nocą« spełnia wszystkie moje ambicje pisarskie. Mnie on całkowicie wystarcza i chyba dlatego nie napiszę powieści. Moim opus magnum będzie więc »Dziennik«".

Nie znaczy to, że mamy w pełni zaakceptować „Dziennikowe" treści – szczególnie w kontekście zasług „późnego" Herlinga, przyjmując z dobrodziejstwem inwentarza jego poglądy głoszone w „Dzienniku", najpierw na łamach „Kultury", następnie „Plusa Minusa", od roku 1971 po 2000.

Niemniej powtórna, po latach, lektura „Dziennika pisanego nocą" pozwala powrócić do spraw ważnych a już zapomnianych. Choćby do trudno zrozumiałego nietłumaczenia przez lata na francuski „Innego świata". Dopiero w latach 80. zeszłego wieku, gdy na powieść zwrócił uwagę Jose Semprun (pisarz ceniony, antyfaszysta, ale co może najważniejsze – przez trzy lata minister kultury w rządzie Gonzalesa), książka mogła się ukazać u Denoela, przełożona zresztą z angielskiego. Wcześniejsza edycja była niemożliwa, choć admiratorem „Innego świata" był sam Albert Camus, a książka figurowała w planach wydawniczych Plonu.

Talent i charakter

Dlaczego tak się działo? Zdumiewającą tezę na ten temat przedstawił Henryk Grynberg, robiąc z Herlinga klasycznego... Żyda-antysemitę.

– Ja z niego nie zrobiłem Żyda-antysemity – tłumaczył mi Grynberg – on był Żydem-antysemitą, co udowodnił w „Innym świecie", w wolnej Polsce obowiązkowej lekturze szkolnej, wydawanej w setkach tysięcy egzemplarzy. W tej książce wszyscy Żydzi są skarykaturyzowani, odczłowieczeni i wstrętni. To fałszywa, antysemicka proza. Mnie jest bardzo przykro, że musiałem na to zwrócić uwagę, bo wolałbym, żeby uczynili to krytycy, literaturoznawcy. Ale oni milczeli, a ja nie mogłem czegoś takiego przepuścić, choć uważam Herlinga-Grudzińskiego za świetnego pisarza, a jego poglądy polityczne z mojego punktu widzenia były – że tak się wyrażę – słuszne. To jednak nie ma nic do rzeczy. Pisarz musi mieć pewną wrażliwość intelektualną, której w „Innym świecie" nie ma. Są natomiast niezliczone opisy Żydów szkaradnych – fizycznie i charakterologicznie. A brak charakteru wykazał sam Herling. To Czesław Miłosz powiedział, że u pisarza równie ważny jak talent jest charakter. Zdarzają się tacy autorzy, nawet zdolni, którym jednak nie ufamy. I to jest ten przypadek.

– Pan ma do Herlinga pretensje również o to, że w tajemnicy utrzymywał swoje pochodzenie...

– Kiedy jego żydowskość wyszła na jaw, zaczęto dodawać, że jego rodzina była całkowicie zasymilowana. Co to za tłumaczenie, do tego całkowicie nieprawdziwe, bo to była żydowska rodzina praktykująca? Jego matka, z Bryczkowskich, rzekomo miała być Polką, ale Herling ochrzcił się dopiero w 1944 roku, jakiż więc obrządek religijny towarzyszył jego narodzeniu jak nie obrzezanie? Dziecko nieżydowskiej matki nie jest żydowskie i – jak piszę w „Pamiętniku" – żaden mohel nie zgodziłby się go obrzezać, czyli przyjąć do żydowskiego przymierza. I jaka polska matka dałaby mu na imię Gecel? A co do nazwiska, to moja babka była Szczepańska, a na imię miała Dwojra. Wie pan, gdyby nie było wojny i okupacji, można byłoby zrozumieć, że pisarz poddany antysemickiej presji chciał uciec od żydostwa. Ale nie przyznawać się do żydostwa po Holokauście, porzucić te ofiary... To smutne, ale niekiedy Żydzi tak bardzo nie chcą być Żydami, że nienawidzą Żydów, bo to – jak utrzymują – przez nich są za Żydów uważani i okupują się antysemityzmem kosztem innych Żydów. Z tego punktu widzenia Gustaw Herling-Grudziński to klasyk.

– Czy te antysemickie akcenty „Innego świata" mogły mieć pana zdaniem wpływ na to, że książka, choć przełożona na wiele języków, nie zrobiła takiej kariery, do jakiej była predestynowana? Było to przecież, przypomnę, jedno z pierwszych – tak ważnych – oskarżeń komunizmu, o 20 lat wyprzedzające „Archipelag Gułag" Aleksandra Sołżenicyna.

– Sądzę, że właśnie tak było. Nikt zresztą wtedy nie wiedział, że autor jest Żydem, myślano, że to jakiś polski antysemita. Dlatego francuscy wydawcy nie zdecydowali się na edycję książki. Jednocześnie uzyskał Herling rekomendację bardzo wówczas wpływowego Bertranda Russella. Pewnie nie zwrócił on uwagi na kwestię żydowską; ważny dla niego był opis rzeczywistości sowieckiej, rzeczywiście świetny.

Najgłupsi na świecie

W „Dzienniku pisanym nocą" Gustaw Herling-Grudziński akcentuje zupełnie co innego; że historię francuskiego establishmentu kulturalnego podzielić trzeba na dwa rozdziały: przed i po Sołżenicynie. Zdaniem Herlinga dopiero opowieść o jednym dniu Iwana Denisowicza uwiarygodniła „Inny świat".

A jednak nie lekceważyłbym argumentów Grynberga. To przecież w amerykańskim „Commentary" „Inny świat" uznano za książkę antysemicką, a z Marka Edelmana – przypominał Herling – szydzono za jego upór w uważaniu się za Polaka.

„Głupota ludzi – czytamy w »Dzienniku« zapis sporządzony po obejrzeniu przez autora sławnego filmu »Shoah« Lanzmanna – którzy nie potrafią lub nie chcą zrozumieć różnicy pomiędzy postępowaniem hitlerowców na Zachodzie i w krajach Europy Wschodniej, jest niekiedy niewiarygodna". Lanzmann obojętność świata zredukował w „Shoah" do obojętności Polaków. Niestety, „polski antysemityzm ciągnie za sobą zachodni (głównie amerykański) antypolonizm i tym częściej odżywa tępy schemat »polskiej współodpowiedzialności za Zagładę«, wymyślony przez oszalałych i najgłupszych na świecie Żydów amerykańskich".

Kiedy rozmawiałem z córką Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Martą, spytałem: – Ojciec pani nerwowo zareagował na oficjalne opublikowanie, w kalendarium jego życia i twórczości, informacji o jego żydowskim pochodzeniu. Jak pani sądzi, dlaczego nie chciał tego ujawnić?

– To sprawa złożona i skomplikowana. Nie wiem, czy jestem właściwą osobą, która podjęłaby się jej wyjaśnienia. Na pewno ojciec nie chciał niczego ukrywać, być może jedynie zależało mu na tym, by ten fakt podany został do publicznej wiadomości w innych okolicznościach i przez niego samego. Ojciec pochodził z rodziny żydowskiej, ale mocno spolonizowanej – to z pewnością miało też znaczenie. On miał pełną świadomość swojego pochodzenia, swojej przynależności do rodziny – pisał o tym w znanym mi komentarzu skierowanym do Zdzisława Kudelskiego, który informację tę zamieścił w swojej książce. A świadomość ta jest obecna także w niektórych tekstach, które właśnie teraz ukazują się nakładem Wydawnictwa Literackiego w „Dziełach zebranych" ojca.

Swoją sytuację porównywał w „Dzienniku" Gustaw Herling-Grudziński do stanu, w jakim po powrocie z bieguna północnego znajdował się admirał Cagni z jego „Księcia Niezłomnego". Nie chciał opowiadać o tym, co tam przeżył; miał dość, przez rok bowiem patrzył na lód i walczył z nim. Podobnie Herling dosyć miał mówienia i pisania o komunizmie, a przynajmniej tak deklarował. Był to jednak temat jego życia i pisarz doskonale o tym wiedział. Chociaż rozwodzić się nad tym, co jasne i proste, nie miał zamiaru. Gdy Jarosław Gowin poprosił go dla „Znaku" o refleksję nad tym, co komunizm wniósł do wiedzy o człowieku, odpowiedział: „Komunizm jest owocem i wyrazem społecznej, politycznej i duchowej dżumy".

Do szału doprowadzał go Aleksander Kwaśniewski mający czelność twierdzić, że „PRL to było c a ł e społeczeństwo polskie", a o sobie powiadał, niczym mleczny brat Gonzalesa: „Nigdy nie byłem aktywistą partii ani członkiem aparatu". Tego to nawet „Tygodnik Powszechny" nie wytrzymał, przypominając, że zdanie to wyszło z ust byłego ministra w rządach Rakowskiego i Messnera.

Nie ufał Herling tzw. komunizmowi otwartemu i komunistom z ludzką twarzą, nawet tak znanym jak Imre Nagy i Aleksander Dubczek. Ten pierwszy, zanim został wolnościowym symbolem 1956 roku na Węgrzech, był – przypominał autor „Dziennika" – wieloletnim agentem sowieckiej policji politycznej, co do Dubczeka zaś to – wyznawał pisarz: „nie lubię tego komunistycznego męczennika, który w Czernej nad Cisą zapewniał Breżniewa, że »w każdym razie my, drogi towarzyszu, do żołnierzy Czerwonej Armii strzelać nie będziemy« (co w umyśle Breżniewa zapaliło zielone światło: »można wkraczać«), potem podpisał w Moskwie dyktat (nie podpisał go Kriegel) i wreszcie po powrocie z Moskwy do Pragi zgodził się ambasadorować w Ankarze, skąd go po krótkim czasie, jak wyciśniętą do ostatniej kropli cytrynę, wykopano do rodzinnej Bratysławy, na zieloną trawkę politycznego niebytu".

W sumie traktował komunistów niczym mafiosów. Na marginesie lektury „Onych" Teresy Torańskiej zauważał, że Staszewski i Chajn odgrywali rolę „penito", skazanych w zamian za zeznania na ulgowe wyroki. A kim był taki np. Józef Światło? Odpowiedź nie pozostawia wątpliwości: prostym bandziorem.

Jaki bies go ukąsił?

Rozrzut tematyczny problematyki poruszanej przez Herlinga w „Dzienniku pisanym nocą" był ogromny. Niewątpliwie starał się, by te jego zapiski były jak najmniej doraźne, co mu się jednak nie udawało. Powiedziałbym: temperament nie ten... Stąd ni z tego, ni z owego wścieka się raptem na Stefana Bratkowskiego czy Aleksandra Małachowskiego, którym akurat coś głupiego na temat nieprzeprowadzonej w Polsce lustracji zdarzyło się – pewnie po raz tysięczny – powiedzieć. Co jednak począć, gdy drugi z wymienionych – zdaniem Herlinga „człowiek, zdawałoby się, rozumny i inteligentny" – powiada, że „ustawa czeska była u nas widocznie niemożliwa, skoro nie powstała".

Arcyciekawa jest postępująca zmiana stosunku Herlinga-Grudzińskiego do Adama Michnika, w którym początkowo, jak niemal cała polska inteligencja, a już ta bardziej lewicowa – z całą pewnością, był zakochany. Co pozostało z tego uczucia? 8 maja 1992 roku po przeczytaniu wywiadu Michnika z generałem Jaruzelskim skonstatował: „Czasem rzeczowe, inteligentne i wnikliwe uwagi; obok nich wysoki diapazon egzaltacji, jeśli nie histerii; skłonność do pouczania i strofowania; wysokie wzloty patriotyczne i niskie upadki wulgarności; absolutna pewność siebie, rosnący z dnia na dzień egotyzm, niemal chorobliwy w obecnym stadium".

Pilnie śledził krajową prasę, wystawiając redaktorom cenzurki, niekiedy na wyrost: „Jacek Żakowski, autor znakomitego »Coś w Polsce pękło, coś się skończyło«, najlepszego chyba tekstu publicystycznego o III Rzeczypospolitej". Nad Adamem Szostkiewiczem z kolei dziwował się, „jaki pies go ukąsił, co go tak zbulwersowało", że kogoś tam zainteresowały okruchy z „tajnego peerelowskiego stołu biesiadnego". Ale w zdumienie wprawiały go bliskie mu osoby. Nie mógł np. pojąć – bo rzeczywiście rzecz to zadziwiająca – dlaczego Jerzy Giedroyc lekką ręką przeznacza 50 stron „Kultury" na straszliwy żargon (nie oduczył się go do dzisiaj) Jana Krzysztofa Bieleckiego. A z jakiego powodu udzielił wywiadu Millerowym „Faktom"? U Miłosza znów – utyskiwał – „niebywały jest jego upór. Zdawało się po przeczytaniu książki Ewy Czarneckiej (Renaty Gorczyńskiej) »Podróżny świata«, że herold »zniewolonego umysłu« stracił w końcu stuprocentową niegdyś wiarę w swój wynalazek. Gdzie tam. Znowu oskarża »moralistów«, że nie dojrzeli »umysłowego i duchowego wymiaru komunizmu«. Wygodne i nadużywane słówko »moralista« zmiata z pola widzenia zwykłą, elementarną wrażliwość moralną, zdolność odróżniania dobra od zła, wprowadzając intelektualne wygibasy wszędzie, gdzie mogą zaciemnić i zamącić prosty stosunkowo obraz".

Pazur Witkacego

Pani ojcu bliskie były poglądy liberalne – powiedziałem w rozmowie z Martą Herling. – Tymczasem w Polsce dość powszechnie podpisuje się pod niego szeroko pojęta prawica, choć niejednokrotnie akcentował on światopogląd, jeśli już, to raczej lewicowy, socjalistyczny. Jak to pogodzić?

– Ojciec wielokrotnie przedstawiał swój światopogląd, co dokumentują też jego „Dzieła zebrane". On miał wielką wrażliwość społeczną, pisał więc często o literaturze ludowej. Bardzo bliski był mu włoski pisarz Ignazio Silone, właśnie liberalny socjalista. Ta wrażliwość ojca niedaleka była poglądom tego autora, czego ślady można znaleźć w rocznikach czasopisma „Tempo Presente", z którym ojciec współpracował w latach 1955–1968. To czasopismo gromadziło wokół siebie środowisko laicko-liberalne i ojciec tam się odnalazł, obok takich ludzi jak Silone czy Chiaromonte. Poza tym był ojciec osobistością bardzo niezależną i nie przypuszczam, by identyfikował się z jakąś partią. Z pewnością nie chciałby, żeby przylepiano mu jakąkolwiek etykietę. Sam z siebie po prawej stronie sceny politycznej na pewno się nie widział, choć jego liberalizm był niesłychanie krytyczny. Naprawdę najbardziej bronił swojej niezależności.

– W Polsce Gustaw Herling-Grudziński postrzegany był przez lata głównie jako autor „Innego świata" i „Dziennika pisanego nocą". Tymczasem był autorem wielu znakomitych opowiadań, do których przykładał dużą wagę. Myślę nawet, czy nie wolałby być odbierany jako twórca „Skrzydeł ołtarza", „Wieży" czy „Don Ildebranda" niż swoich sztandarowych, bardziej wyrazistych politycznie dzieł?

– Zwrócę uwagę, że opowiadania ojca, czasem ich fragmenty czy zarysy, wplecione są w „Dziennik pisany nocą", tak że trudno dzielić jego dzieła na bardziej i mniej artystyczne.

A jednak będę się upierał, że na wyżyny artyzmu wspiął się Herling w swych opowiadaniach. Także w „Dzienniku..." znajdują się teksty wręcz olśniewające, jak „Gorący oddech pustyni", „Hamlet piemoncki" czy wspaniałe „Dzieje Srebrnej Szkatułki". Znawca tej twórczości i przyjaciel pisarza Włodzimierz Bolecki w liście z 8 kwietnia 1996 r. dotknął bardzo ważnej kwestii: „Przeczytałem już Twój najnowszy dziennik w »Plusie Minusie«. Cała opowieść o Moskwie 2000 uświadomiła mi, że chociaż pożegnałeś się co prawda z komentowaniem polityki polskiej expressis verbis, to jednak będziesz wracał do tematu; czy nie nadszedł więc czas, byś po prostu napisał parodystyczno-satyryczno-filozoficzną opowieść o Polsce i tych, którzy »stoją na narodu czele«? Masz przecież pazur Witkacego, a i Wieniczkę Jerofiejewa też mógłbyś niejednym zadziwić. Twoje dawne opowiadanie »Z biografii Diego Baldassara«, które chyba mniej cenisz niż inne, to przecież majstersztyk!".

Nie pozwolą nam żyć

Dziennik pisany nocą" może też być dziś odczytywany jako znakomite źródło historyczno-literackie, tym bardziej że Herling tzw. kłopotliwe sprawy zwykł stawiać bez ogródek. Tak np. wyjaśnia, dlaczego nie doszło w Polsce do wcześniejszego wydania „Doktora Żywago" Borysa Pasternaka, choć tłumaczenie było gotowe. Herling występuje tu jako świadek, bo to w rozmowie z nim Ziemowit Fedecki, było nie było filar „Twórczości", dziwił się: „I panu się ta chała podoba? Nie do wiary, nie do wiary". I to właśnie Fedecki, niezależnie od późniejszych zaprzeczeń, utrącił powieść Pasternaka.

Autor „Dziennika pisanego nocą" tak  komentuje całą sprawę: „Prócz zwykłej stupajkowskiej cenzury ciemniaków istnieje więc w Warszawie cenzura wpływowych »kiperów«. Nie sposób się połapać w ich kryteriach. Jednym tchem pieją z zachwytu nad »Ulissesem« Joyce'a (w kongenialnym zresztą tłumaczeniu Macieja Słomczyńskiego) i rekomendują do druku najgorsze socrealistyczne ramoty sowieckie. Może kiedyś wyjaśnią nam, że w tym szaleństwie była chytra »narodowa« metoda: obrzydzenia rodakom literatury rosyjskiej". Może... W innym miejscu „Dziennika" Herling  z czarnym humorem przywołuje Feliksa Dzierżyńskiego, o którym Polacy z dumą powtarzali, tyle że na ucho: „... to był największy Polak w dniach naszego narodu. Nikt nie wytłukł tylu Ruskich co on".?Ale na najmniejsze żarty nie było stać autora „Dziennika", gdy relacjonował pobyt we Włoszech Marii Dąbrowskiej i Anny Kowalskiej, które gościł u siebie w Neapolu. I cóż mógł powiedzieć Dąbrowskiej, gdy ta kipiała oburzeniem na wieść o stypendium dla Witolda Gombrowicza i wyjeździe twórcy „Transatlantyku" do Berlina Zachodniego. Ona wprawdzie jeździła do Berlina Wschodniego, ale – jak mówiła – „to nie jest to samo".

Trudno jednak o jednoznaczną ocenę tamtej wizyty. Któregoś dnia w Neapolu Dąbrowska poszła odpocząć, a wtedy Kowalska wybuchła, wspominając okupacyjny Lwów po wycofaniu się Sowietów, a przed wejściem Niemców: „To był krzyk najczystszego przerażenia. Trupy rozstrzelanych, obryzgane krwią ściany i mury, furia wdeptania w ziemię, unicestwienia. I obsesyjny refren: »Do wszystkiego są zdolni, wszędzie mają swoich ludzi, nie pozwolą nam żyć, zaduszą nas, na nic nasze wysiłki«".

17 grudnia 1971 roku wspomina „wielkie pijaństwo przed laty u Lebensteina. Widzę, jakby to było wczoraj, Herberta skaczącego do oczu Andrzejewskiemu, gniewnego, zaciekłego, właśnie Wierność, która rzuca wyzwanie miazdze Życia cokolwiek się stanie z powieścią Andrzejewskiego, jakkolwiek będzie przyjęta po wszystkich amputacjach, jej tytułowi nikt nie odmówi celności i przenikliwości".

A 20 lat później z melancholią odnotował zdanie Leszka Kołakowskiego: „Można postawić znak równości między komunizmem a hitleryzmem", konfrontując je z wcześniejszym spotkaniem ze sławnym filozofem w londyńskim pubie, gdy po tym jak ten sam znak równości postawił Herling, Kołakowski „żachnął się gniewnie: »Jak pan może, jak pan może tak upraszczać«".

A w ocenie tego, co widział w wolnej Polsce i słyszał o tym, co się w niej dzieje, dominowało – niestety – rozczarowanie. „Od dawna już zauważyłem – pisał – w rozmowach z przyjeżdżającymi z kraju, że w oczach przeciętnego obywatela establishment postkomunistyczny w Polsce uchodzi »za ferajnę«".

I nic dziwnego, że autor „Dziennika pisanego nocą" nie stronił od lapidarności, tak np. podsumowując kiedyś redaktora, a następnie ministra Krzysztofa Kozłowskiego: „Durny następca Kiszczaka".

W maju 1991 r. Gustaw Herling-Grudziński gościł w Krakowie, gdzie m.in. poznał Wisławę Szymborską. Po przyznaniu jej Nagrody Nobla przypomniał sobie, że przysiadła się wówczas do niego i szepnęła do ucha: – A ja wolę pana dziennik od dzienników Gombrowicza.

Jako człowiek mało (stosunkowo) próżny – tak sam się określał – natychmiast umieścił historyjkę w „Dzienniku pisanym nocą".

Dziś, gdy trzy ogromne, ponad 1000-stronicowe tomy zamknęły edycję „Dziennika" w ramach „Dzieł zebranych" Herlinga, wypada z uwagą wczytać się w zdanie autora: „»Dziennik pisany nocą« spełnia wszystkie moje ambicje pisarskie. Mnie on całkowicie wystarcza i chyba dlatego nie napiszę powieści. Moim opus magnum będzie więc »Dziennik«".

Nie znaczy to, że mamy w pełni zaakceptować „Dziennikowe" treści – szczególnie w kontekście zasług „późnego" Herlinga, przyjmując z dobrodziejstwem inwentarza jego poglądy głoszone w „Dzienniku", najpierw na łamach „Kultury", następnie „Plusa Minusa", od roku 1971 po 2000.

Niemniej powtórna, po latach, lektura „Dziennika pisanego nocą" pozwala powrócić do spraw ważnych a już zapomnianych. Choćby do trudno zrozumiałego nietłumaczenia przez lata na francuski „Innego świata". Dopiero w latach 80. zeszłego wieku, gdy na powieść zwrócił uwagę Jose Semprun (pisarz ceniony, antyfaszysta, ale co może najważniejsze – przez trzy lata minister kultury w rządzie Gonzalesa), książka mogła się ukazać u Denoela, przełożona zresztą z angielskiego. Wcześniejsza edycja była niemożliwa, choć admiratorem „Innego świata" był sam Albert Camus, a książka figurowała w planach wydawniczych Plonu.

Talent i charakter

Dlaczego tak się działo? Zdumiewającą tezę na ten temat przedstawił Henryk Grynberg, robiąc z Herlinga klasycznego... Żyda-antysemitę.

– Ja z niego nie zrobiłem Żyda-antysemity – tłumaczył mi Grynberg – on był Żydem-antysemitą, co udowodnił w „Innym świecie", w wolnej Polsce obowiązkowej lekturze szkolnej, wydawanej w setkach tysięcy egzemplarzy. W tej książce wszyscy Żydzi są skarykaturyzowani, odczłowieczeni i wstrętni. To fałszywa, antysemicka proza. Mnie jest bardzo przykro, że musiałem na to zwrócić uwagę, bo wolałbym, żeby uczynili to krytycy, literaturoznawcy. Ale oni milczeli, a ja nie mogłem czegoś takiego przepuścić, choć uważam Herlinga-Grudzińskiego za świetnego pisarza, a jego poglądy polityczne z mojego punktu widzenia były – że tak się wyrażę – słuszne. To jednak nie ma nic do rzeczy. Pisarz musi mieć pewną wrażliwość intelektualną, której w „Innym świecie" nie ma. Są natomiast niezliczone opisy Żydów szkaradnych – fizycznie i charakterologicznie. A brak charakteru wykazał sam Herling. To Czesław Miłosz powiedział, że u pisarza równie ważny jak talent jest charakter. Zdarzają się tacy autorzy, nawet zdolni, którym jednak nie ufamy. I to jest ten przypadek.

– Pan ma do Herlinga pretensje również o to, że w tajemnicy utrzymywał swoje pochodzenie...

– Kiedy jego żydowskość wyszła na jaw, zaczęto dodawać, że jego rodzina była całkowicie zasymilowana. Co to za tłumaczenie, do tego całkowicie nieprawdziwe, bo to była żydowska rodzina praktykująca? Jego matka, z Bryczkowskich, rzekomo miała być Polką, ale Herling ochrzcił się dopiero w 1944 roku, jakiż więc obrządek religijny towarzyszył jego narodzeniu jak nie obrzezanie? Dziecko nieżydowskiej matki nie jest żydowskie i – jak piszę w „Pamiętniku" – żaden mohel nie zgodziłby się go obrzezać, czyli przyjąć do żydowskiego przymierza. I jaka polska matka dałaby mu na imię Gecel? A co do nazwiska, to moja babka była Szczepańska, a na imię miała Dwojra. Wie pan, gdyby nie było wojny i okupacji, można byłoby zrozumieć, że pisarz poddany antysemickiej presji chciał uciec od żydostwa. Ale nie przyznawać się do żydostwa po Holokauście, porzucić te ofiary... To smutne, ale niekiedy Żydzi tak bardzo nie chcą być Żydami, że nienawidzą Żydów, bo to – jak utrzymują – przez nich są za Żydów uważani i okupują się antysemityzmem kosztem innych Żydów. Z tego punktu widzenia Gustaw Herling-Grudziński to klasyk.

– Czy te antysemickie akcenty „Innego świata" mogły mieć pana zdaniem wpływ na to, że książka, choć przełożona na wiele języków, nie zrobiła takiej kariery, do jakiej była predestynowana? Było to przecież, przypomnę, jedno z pierwszych – tak ważnych – oskarżeń komunizmu, o 20 lat wyprzedzające „Archipelag Gułag" Aleksandra Sołżenicyna.

– Sądzę, że właśnie tak było. Nikt zresztą wtedy nie wiedział, że autor jest Żydem, myślano, że to jakiś polski antysemita. Dlatego francuscy wydawcy nie zdecydowali się na edycję książki. Jednocześnie uzyskał Herling rekomendację bardzo wówczas wpływowego Bertranda Russella. Pewnie nie zwrócił on uwagi na kwestię żydowską; ważny dla niego był opis rzeczywistości sowieckiej, rzeczywiście świetny.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy