Modlitwa za Führera

Judenfeldu nie ma – powiada autor powieści Jan Grzegorczyk. – Wymyśliłem to miasteczko, ale większość spraw, która się w nim dzieje, mogła się wydarzyć naprawdę.

Publikacja: 22.12.2012 00:01

Modlitwa za Führera

Foto: Plus Minus

Są kraje i nacje, z którymi historia obeszła się wyjątkowo łaskawie. Rekordzistką pod tym względem jest Austria. Gdy myślę o tej „pierwszej ofierze Hitlera", nóż otwiera się w kieszeni. Głupota aliantów i spryt austriackich nazistów sprawiły, że wielu zbrodniarzy wojennych uniknęło kary, a naród austriacki zamiast w ciężkim trudzie żyć z przypisaną mu hańbą, z dnia na dzień został rozgrzeszony. A odkąd cudem (bo kto się spodziewał, by Sowieci dobrowolnie zrezygnowali z darowanego im łupu) osiągnął suwerenność w 1955 roku, opływa w dostatek niczym pączek w maśle.

Co prawda w międzyczasie ktoś sobie przypominał o tym, z kogo rekrutowano kadry strażników do obozów koncentracyjnych, jakiś ciekawski dogrzebywał się wstydliwych kart w życiorysach polityków znad Dunaju, jak choćby Kurta Waldheima, czy też tego i owego niepokoiły sukcesy takich partii jak „Wolnościowi" J. Haidera. Ale tak się jakoś składało, że z tego wszystkiego nic nie wyniknęło. Austriacy zaś skwapliwie przyswoili sobie antynazistowską legendę, po Anschlussie niemającą nic wspólnego z rzeczywistością.

Nazistów bowiem rzeczywiście zwalczali w Austrii... faszyści. Do czasu, dopóki krajem rządzili katoliccy kanclerze. Austrofaszyzm zresztą czerpał  pełną garścią ze wzorów pochodzących z katolickich Włoch i Hiszpanii.

Poprzednikiem ostatniego przed Anschlussem kanclerza Schuschnigga był Engelbert Dollfuss. Wobec nacisków hitlerowskich Niemiec i ich austriackiej ekspozytury – niemieckich nacjonalistów – szukał on oparcia we Włoszech. W maju 1933 roku doprowadził do utworzenia Frontu Ojczyźnianego, a po samorozwiązaniu parlamentu rządził za pomocą dekretów. I zdelegalizował austriacki odłam partii narodowosocjalistycznej, czego hitlerowcy nie mogli mu wybaczyć. „25 lipca 1934 naziści austriaccy dokonali nieudanej próby puczu i Anschlussu – czytamy w książce „Zamach na Dollfussa i nie tylko" cytowanej przez Jana Grzegorczyka w wydanym właśnie „Jezusie z Judenfeldu" (Zysk i S-ka, Poznań 2012). – Wdarli się m.in. do siedziby rządu i śmiertelnie ranili kanclerza, który po pewnym czasie wykrwawił się na śmierć... Pucz został stłumiony, siedmiu nazistów, włącznie z zabójcą Dollfussa, esesmanem Ottonem Planettą, skazano na karę śmierci przez powieszenie. Nowym dyktatorem został bliski współpracownik zamordowanego, dr Kurt Schuschnigg...".

Święty obowiązek

Nie da się ukryć, że to ewangelicy ujrzeli w Hitlerze drugiego Lutra, który uwolni Austrię i Kościół austriacki od katolików. Zatem modlili się: „W twych rękach, Boże, leży panowanie ponad wszystkimi królestwami i narodami Ziemi. Błogosław naszemu niemieckiemu narodowi swoją dobrocią i siłą i porusz głęboko nasze serca w miłości do niego.

Spraw, abyśmy byli bohaterskim rodem i pozostali godni naszych przodków, pozwól nam bronić wiary naszych ojców tak jak świętego dziedzictwa.

Błogosław niemieckiej armii, która jest gwarantem pokoju i ochroną narodowego ogniska, i daj rodzinom żołnierzy siłę do najwyższych wyrzeczeń na rzecz wodza, narodu i ojczyzny.

Błogosław szczególnie naszemu wodzowi i najwyższemu dowódcy we wszystkich zadaniach, jakie na nim spoczywają. Pomóż nam, abyśmy pod jego przywództwem zdolni byli do poświęceń narodowi i ojczyźnie, abyśmy to widzieli jako nasz święty obowiązek i poprzez to osiągnęli, dzięki wierze i wierności, zbawienie w królestwie Twego Światła i Twego Pokoju. Amen".

„Austria gdzieś w tych tekstach zniknęła – zauważa narrator „Jezusa z Judenfeldu". – Był jeden naród niemiecki, któremu przewodził Adolf". I ten naród jak jeden mąż odmawiać miał na każdym nabożeństwie „Gebet für den Führer". I bynajmniej, jeśli chodzi o ewangelików, nie stał się wielkoniemiecki z godziny na godzinę. O nie, do Anschlussu przygotowywał się od dawna.

Jesteśmy gotowi

Znów zacytujmy „Zamach na Dollfussa...": „Oceniając serwilistyczne wobec Hitlera postawy ewangelików austriackich w czasie drugiej wojny światowej, warto pamiętać, że już w 1926 roku austriacki Kościół ewangelicki, także w wyniku nowej sytuacji politycznej, podjął starania o stworzenie stałych połączeń instytucjonalnych z Kościołami protestanckimi w Niemczech. Przygotowanie mentalne całkowitego Anschlussu miało miejsce na gruncie kościelnym i teologicznym równo dwanaście lat przed wejściem wojsk III Rzeszy do Austrii. „Opieka duchowa" niemieckich protestantów nie tylko otworzyła szeroko drzwi panującym wówczas nowinkom teologicznym o Jezusie aryjczyku, lecz wsparła ostatecznie działania duchownych ewangelickich, którzy w znacznej mierze byli zwolennikami ruchu hitlerowskiego. Formalnie Kościół ewangelicki w Austrii został włączony do Kościoła w Rzeszy latem 1939 roku. Gdy weźmiemy pod uwagę, że na 126 działających księży austriackiego Kościoła ewangelickiego 73 było jeszcze przed aneksją członkami NSDAP, to nie dziwi depesza gratulacyjna, jaką wystosowali 17 marca 1938 roku do Adolfa Hitlera". Warto ją przytoczyć:

„Bóg uczynił wielki cud dla narodu niemieckiego i naszej ojczyzny. Wódz niemieckiego narodu wybawił nas z ciężkich prześladowań, które nam, ewangelikom, przypominały najgorsze czasy kontrreformacji. Ten nienaturalny, trwający od roku 1866, czas podziału został pokonany, wprowadzono porządek do tysiącletniej historii, a więc spełnione zostało życzenie serc naszych przodków i obecnego pokolenia. Niemiecki naród w Austrii żyje znów ze swoimi braćmi w obrębie jednych granic wielkiego niemieckiego królestwa.

W tej uroczystej chwili w imieniu Kościoła ewangelickiego Niemco-Austriaków, których narodowe powiązanie sprawdziło się w ostatnich dniach w sposób wyjątkowy:

– dziękujemy wodzowi za jego wielki czyn,

– ślubujemy mu wierność,

– jesteśmy gotowi – jako niemiecki Kościół ewangelicki ze wszystkimi smutkami i radościami z naszym narodem niemieckim nierozerwalnie połączeni – przy jego budowie z całych sił pomagać mocą Ewangelii".

Antyżydowska retoryka

Jan Grzegorczyk, twórca literackiej postaci księdza Grosera, autor popularnych powieści „Trufle" i „Adieu", napisał książkę niesłychanie ważną. Niezależnie od faktu, że „Jezus z Judenfeldu" jako powieść jest pisarską fikcją, a tytułowego „Żydowskiego pola" nie znajdziemy na mapie Austrii. „Judenfeldu nie ma – powiada Grzegorczyk. – Wymyśliłem to miasteczko, ale większość spraw, która się w nim dzieje, mogła się wydarzyć naprawdę". Akcję powieści umiejscowił w Austrii roku 1995, ale to, co w niej najważniejsze, dotyczy lat wojennych i panowania w tamtejszych miastach i wioskach brunatnej ideologii. Ideologii, która zapanowała w protestanckich świątyniach na Gottesdienste, i tych dla przedstawicieli rasy panów, i tych dla pogardzanych auslanderów, na przykład Polaczków. Antysemityzm był ideologii tej podstawą, o co nie było trudno, zważywszy na luterskie tradycje. Protestancki ksiądz z powieści Grzegorczyka powiada: „Luter w poglądach na Żydów nie odbiegał od swej epoki, ale trzeba przyznać, że włożył dużo artyzmu w antyżydowską retorykę. Jego kompromitujących wypowiedzi można cytować bez liku. I przytaczać jego niechlubne zachowania". Nazizm „wzbogacił" religijny antysemityzm o nutę szaleństwa. Z Jezusa usiłowano uczynić aryjczyka, gdyż żydostwo nie mogło mieć nic wspólnego z chrześcijaństwem. Stąd krok już był do uznania żydowskiego pochodzenia Jezusa za wymysł Pawła z Tarsu i można było przedstawiać Zbawiciela na freskach nie tyle przybitego do krzyża, ile robiącego „Heil Hitler"...

Naruszone tabu

Zbiorowa amnezja zafundowana ludzkości przez wrogów Kościoła katolickiego sprawiła, że dziś niekoniecznie dotknięci obłędem wytykają antysemityzm papieżowi Piusowi XII, którego zasługi w ratowaniu Żydów są bezsporne, a słowem się nikt nie zająknie o nazistowskim obliczu Kościoła protestanckiego. Oczywiście, nie chodzi mi o obciążanie całej zbiorowości religijnej, niemniej Jan Grzegorczyk zasadnie pyta o austriackich odpowiedników Dietricha Bonhoeffera. Ilu ich było? Przydałaby się Austriakom spowiedź powszechna – za winy ojców i dziadów. Sęk w tym, że w tym kraju nie spowiadają się już nie tylko protestanci, katolicy również. A zwyczajowe pozdrowienie „Gruss Gott" nie znaczy nic.

Z całą pewnością „Jezus z Judenfeldu" wywoła protesty środowisk protestanckich, choć ekumeniczny zamysł autora jest doskonale widoczny. Naruszył jednak tabu, i to niejedno. Namawiam do lektury tej książki, szczególnie istotnej właśnie dzisiaj, gdy antypolscy rodacy wykłuwają nam oczy rozmaitymi „Pokłosiami".

Są kraje i nacje, z którymi historia obeszła się wyjątkowo łaskawie. Rekordzistką pod tym względem jest Austria. Gdy myślę o tej „pierwszej ofierze Hitlera", nóż otwiera się w kieszeni. Głupota aliantów i spryt austriackich nazistów sprawiły, że wielu zbrodniarzy wojennych uniknęło kary, a naród austriacki zamiast w ciężkim trudzie żyć z przypisaną mu hańbą, z dnia na dzień został rozgrzeszony. A odkąd cudem (bo kto się spodziewał, by Sowieci dobrowolnie zrezygnowali z darowanego im łupu) osiągnął suwerenność w 1955 roku, opływa w dostatek niczym pączek w maśle.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Jak budować współpracę między samorządem, biznesem i nauką?
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy