W Seme mieszkają koło siebie tylko dwie społeczności – plemiona Luo i Luja, oba w czołówce najludniejszych kenijskich szczepów. Żyją zgodnie, trudno zresztą, by było inaczej, bo Bóg dał im za otoczenie prawdziwy raj. Gleba w okolicach Seme jest żyzna, tłusta i wilgotna; miejscowi mówią, że wystarczy splunąć, by z ziemi wyrosło drzewo. Wszędzie ogrody pełne owocujących drzewek marakui, plantacje bananów, tamaryndowe sady, a wśród nich nieogarnione roje motyli, stada maleńkich małp-złodziejaszków i niespotykane gdzie indziej rzesze ptactwa.
To ornitologiczny raj – mówi George Rae, kenijski intelektualista z doktoratem ze Stanfordu. Przyjeżdżają tu specjaliści od ptaków z całego świata tylko po to, by wysłuchać tej lokalnej filharmonii. Wsłuchaj się w nią i ty... Nic piękniejszego nie usłyszysz nigdzie w Afryce. Próbowałem, lecz mimo najszczerszych chęci nie udało mi się doświadczyć tego, o czym tak barwnie opowiadał mój gospodarz. Niestety, zza okien przez cały wieczór, noc i aż do świtu słyszałem łomot jakiejś oszalałej muzyki. Grali w którejś z okolicznych, dla mnie zaś nie dość odległej wiosce rytmy tak gwałtowne i głośne, że nie byłem w stanie – ani ja, ani nikt z moich towarzyszy – choć na chwile zmrużyć oka, nie mówiąc już o zasypianiu. Przebiedowałem w półśnie jakoś do świtu i z przekrwionymi oczyma dopadłem rano dr. Rae z mało grzecznym pytaniem: co to jest, do cholery? Afrykańska wioskowa dyskoteka? Urodziny kacyka czy może wesele? Pogrzeb – odpowiedział Rae. Pogrzeb u Luja, których wioska leży nieopodal. Umarł bardzo wybitny człowiek, więc świętują już piąty dzień. I będą jeszcze kilka. Cieszą się, że zostanie z nimi, cieszą się, że są razem, nie możemy im w tym przeszkadzać.
Cieszyć się ze śmierci? Świętować śmierć? Rzecz jasna, miałem świadomość, że w wielu kulturach obrzędy pogrzebowe mogą nieść pewien ładunek pozytywnych emocji, ale skala tego, czego wysłuchałem nocą w Seme, musiała dziwić. Zdałem się więc na tłumaczenie dr. Rae, który uznał za stosowne wprowadzić mnie w arkana afrykańskiego pojmowania życia i śmierci, a zwłaszcza relacji miedzy pokoleniami. Zmarli nie odchodzą, tłumaczył. Zmarli pozostają z rodziną, klanem, plemieniem. Są z nami, dopóki ich imiona nie zostaną ostatecznie zapomniane. Są poprzez ich dusze, które opiekują się rodziną. U nas już nie, ale u Masajów zmarłych zakopuje się przy ogrodzeniu wioski, by chronili żywych. Stoją więc na straży. Taki ich obowiązek. Bo nie ma nic świętszego od rodziny. Rodziny tworzą klan. Klany poszczególne szczepy, a te – plemiona. To fundament systemu. Tak było zawsze. Teraz to się zmienia. Widziałeś slumsy w Nairobi czy Mombasie? Tam mieszkają ludzie wykorzenieni. Tacy, którzy wypadli z tradycyjnych wspólnot. Nie ma większego nieszczęścia, niż wypaść ze wspólnoty. Bycie poza wspólnotą to gwarantowana degeneracja. Przestępczość, prostytucja, narkotyki. U nas jest to wyjątkowo wyraźnie widoczne. Dlatego tak chronimy naszych starców, dlatego tak świętujemy ich przejście na drugą stronę. Ich duchowa obecność między nami daje szansę, że ochronią nas przed złym duchem. Jakim duchem? Czy lekarz z dyplomem jednej z najlepszych amerykańskich uczelni, człowiek wykształcony, doradca wielu afrykańskich rządów, nie może się wyrwać ze świata przesądów? Czyżby jego afrykańskość determinowała kategorie, którymi się posługuje? Tłumacz sobie to, co mówię, jak chcesz. Może to rzeczywiście magiczna na wskroś Afryka, a może nasza nieakceptacja tego, co widzimy w tak zwanym postępowym świecie.
Byłem w Szwecji, opowiadał. Ich model rodziny tworzy ludzi kalekich. Dzieci z jednego związku rzadko są wychowywane przez oboje rodziców. Najczęściej żyją z matką i jej aktualnym partnerem, ich ojciec zaś wychowuje dzieci cudze. Związki między kobietą i mężczyzną trwają krótki czas. Mężczyzna płodzi i odchodzi do innej kobiety, często po to, by ją też opuścić. To gorsze od naszej poligamii, bo u nas przynajmniej związki są trwałe. Rodzina nie gubi tożsamości. Ich rodzina zanikła. Relacje między ludźmi to suma egoizmów i suma nieszczęść opuszczonych dzieci. Dlatego płodność zanika. Ludzie nie chcą dzieci, bo w tym modelu są one tylko obciążeniem – materialnym i moralnym... Naprzeciw tego świata mamy własny, tradycyjny. A jak jest u was w Polsce?
Co miałem odpowiedzieć? Kluczyłem jakoś, szukając stosownych słów, by opisać nasze debaty światopoglądowe i uniknąć przykrej konstatacji, że to, co opisał, to nie tylko szwedzki model rodziny. Za miedzą u Luja łomotali przez cały kolejny dzień i kolejną noc. Do domu dr. Rae zjechała cała liczna rodzina na ślub jego córki, ja zaś się zastanawiałem, jak długo przetrwa ta Afryka, o której on mówi. Afryka, która przeżyła już swoją fascynację lewicowym progresizmem Nasera, Lumumby, Nyerere i wraca do korzeni. Czy naprawdę w nich wytrwa?