Różaniec zamiast wuwuzeli

Jedni byli w swoim żywiole, inni czuli się trochę nieswojo. Prawie wszyscy zostali do dziesiątej wieczorem, kiedy skończył się „maraton rekolekcyjny" ojca Johna Bashobory.

Aktualizacja: 12.07.2013 14:02 Publikacja: 12.07.2013 14:00

57 649 dusz (nie licząc organizatorów i ojca Johna)

57 649 dusz (nie licząc organizatorów i ojca Johna)

Foto: AFP

Już wczesnym rankiem na stadion ciągną tłumy. Starsze małżeństwo, rodzina z trójką dzieci, młody chłopak o kulach, siostry zakonne, kobieta na wózku i pielgrzymka z Kłodzka. Niosą siaty i plecaki, bo czeka ich prawdziwy rekolekcyjny maraton – jedenaście godzin modlitwy non stop. – Zapasy tu mamy na obiad i kolację, koc, jakby było zimno, bo nocą wyruszyliśmy do Warszawy, aparat fotograficzny, żeby zdjęcie ze stadionem sobie zrobić – tłumaczy kobieta z kłodzkiej pielgrzymki ochroniarzom kontrolującym wnoszony na stadion dobytek. Kolejka szybko się posuwa. Bramkarze rzucają okiem na bilet z hologramem przedstawiającym Jezusa i wskazują drogę do sektora.

Już przed dziewiątą rano narodowa arena jest wypełniona pielgrzymami po brzegi. Tego jeszcze Narodowy nie widział. Były już koncerty gwiazd światowego formatu, targi książki, Piknik Naukowy, mecze z tysiącami kibiców. A tu siostra Tomasza intonuje modlitwę różańcową. Z torebek, plecaków i kieszeni wyciągane są różańce, zamiast głośnego dopingu jest „Zdrowaś Maryjo" na tysiące gardeł. Konkretnie na 57 tys. 649, bo tyle sprzedano wejściówek na zorganizowane przez diecezję warszawsko-praską rekolekcje „Jezus na Stadionie" z udziałem ugandyjskiego charyzmatyka o. Johna Bashobory. To, poza Piknikiem Naukowym, który odbywał się także na przyległych do stadionu terenach, największa impreza, jaka do tej pory została zorganizowana na tym obiekcie.

Popkultura, popreligia

Zanim do zgromadzonych przemówi ugandyjski duchowny, stadion animuje ks. Rafał Jarosiewicz, znany z oryginalnych pomysłów i nietypowo przeprowadzanych akcji ewangelizacyjnych. Ze sceny – ołtarza w formie ogromnego dmuchanego serca, zachęca ludzi do śpiewu i modlitwy uwielbienia. Macha rękami, wykrzykuje, podskakuje. – Ma powera – komentuje te wyczyny grupka młodych ludzi.

Chór proponuje wesołe religijne pieśni na gitary i perkusję. Niektórzy wstają z krzeseł, machają rękami, podrygują. Małżeństwo w średnim wieku zdjęło sandały i na bosaka z wzniesionymi rękami kołysze się w takt muzyki. Jest popkultura, jest popreligia.

Jedni są w swoim żywiole, inni czują się trochę nieswojo. Zakłopotany starszy pan w sektorze obok niezgrabnie ugina się na kolanach, by nie odstawać od falujących sąsiadów z rzędu. Małżeństwo w kapeluszach chroniących przed słońcem nie może się zdecydować, czy zdjąć nakrycie głowy, bo niby miejsce modlitwy, prawie jak kościół, a jednak atmosfera przypomina bardziej koncert.

W programie rekolekcji obok inaugurującego różańca są trzy katechezy z afrykańskim duchownym, koronka do Miłosierdzia Bożego, msza święta, a na koniec modlitwa o uzdrowienie. Pielgrzymi czekają szczególnie na ten ostatni punkt programu, bo o. Bashobora cieszy się opinią uzdrowiciela, mówi się nawet, że dokonał kilkudziesięciu wskrzeszeń. Ponoć nawet biskup o. Bashobory z diecezji Mbarara w południowo-zachodniej Ugandzie potwierdza 27 przypadków wskrzeszeń, a lokalna społeczność twierdzi, że było ich więcej niż 40.

Zatruta owsianka

Ciekawscy w oczekiwaniu na rekolekcjonistę wymieniają się zasłyszanymi w mediach opiniami.

– Świetny pomysł z tym stadionem. Wreszcie możemy zobaczyć, ile nas, katolików, jest – cieszy się Marek Kostrzewa z Grójca, który na rekolekcje przyjechał z żoną i bratową.

– Skończyłem SGGW, jestem sklepikarzem, za płotem wybudowano mi Biedronkę. Ekonomicznie padam, ale rosnę duchowo, dlatego tu jestem – opowiada. – Cuda? Jeśli w obecności o. Bashobory się dokonują, to jest on narzędziem w rękach Ducha Świętego. Może i ja nim jestem. W końcu przywiozłem tu ze sobą te dwie dziewczyny. Bratowa choruje na nowotwór płuc – opowiada Kostrzewa. Nie twierdzi, że oczekuje cudu uzdrowienia. – Ale proszę popatrzeć, bratowa przyjechała tu i jest rozpromieniona, zadowolona.

– Jeśli rzeczywiście o. Bashobora to potrafi, to możemy sobie życzyć tylko tego, by było więcej takich cudów. Każdemu z nas potrzebne jest uzdrowienie. Jeśli nie fizyczne, to duchowe. Wiele osób nosi w sobie zranienia związane z historią życia. Coś się może tu wydarzyć – przekonuje Krzysztof z Piaseczna, który na stadion przyjechał z żoną Magdaleną.

Siostra Tomasza uprzedza oczekiwania wiernych. Coś będzie się działo. – Jeżeli podczas modlitwy dojdzie do manifestacji demonicznych, prosimy się nie bać. Trzeba przytrzymać taką osobę, wolontariusz odprowadzi ją do egzorcysty – zapowiada przez mikrofon.

O. John Baptist Bashobora do Polski przyjeżdża już od 2007 roku i zawsze przyciąga tłumy. Nie tylko dlatego, że ma opinię uzdrowiciela i charyzmatycznego mówcy. To po prostu ciekawa postać. Urodził się w 1946 roku. Miał zaledwie dwa lata, gdy jego ojciec zmarł otruty przez ciotkę. Matkę o. Bashobory wypędzono, wychowaniem dziecka zajęło się wujostwo. O tym, że nie są jego prawdziwymi rodzicami, dowiedział się dopiero w dniu święceń kapłańskich. Ciotka wyznała mu wówczas, że jego także chciała otruć, ale naczynie z zatrutą owsianką rozpadło się w czasie modlitwy przed posiłkiem, którą odmawiał.

Droga do kapłaństwa zaczęła się, gdy o. Bashobora miał 10 lat. Uczył się w niższym seminarium duchownym, a praktycznie rzecz biorąc, w szkole prowadzonej przez księży. Przekazywana z ust do ust opowieść mówi, że już jako dziecko modlił się o dar leczenia chorób. Nie myślał jednak o zostaniu kapłanem, zresztą nie miał na to wielkich szans. Wychowywał się w poligamicznej rodzinie, a takich kandydatów nie przyjmowano do wyższego seminarium, nie dopuszczano do święceń. O. Bashobora został jednak dostrzeżony przez charyzmatycznych księży z Kanady i dzięki nim postanowił wstąpić do Zgromadzenia Świętego Krzyża w Indiach. Ostatecznie jednak nie złożył ślubów zakonnych. Wrócił do Ugandy i został wyświęcony w 1972 roku jako diecezjalny kleryk. Potem były studia w Rzymie i obrona doktoratu z teologii duchowości na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim.

Kapłan nie został w Europie, wrócił do swojego kraju. Wtedy ponoć odkrył, że ma dar modlitwy wśród której owoców są uzdrowienia. Oprócz posługi duszpasterskiej zajmuje się pracą społeczną. Buduje szkoły, potrzebującym organizuje leki i żywność, a gdy trzeba, udziela nawet porad prawnych. Prowadzi rekolekcje i modlitwy charyzmatyczne w wielu miejscach na świecie. Odkąd rozniosła się wieść, że podczas spotkań z nim dochodzi do nawróceń i uzdrowień, budzi sensację, ustawiają się do niego kolejki.

– Jest pokornym człowiekiem. Pamiętam, jak na jednych z rekolekcji, gdy wyszedł z zakrystii i zobaczył tłumy, które na nie przyszły, był tak onieśmielony, że chciał wrócić do zakrystii – mówi Dominik Tarczyński ze Wspólnoty Katolików Charyzmatycy.pl, który jako pierwszy zorganizował w 2007 roku rekolekcje o. Bashobory w Polsce. – Mało kto mówi o tym, że charyzmat i głoszenie rekolekcji to tylko niewielka część jego życia. Przez 80 proc. swojego czasu zajmuje się sierotami, pracuje fizycznie na budowie, wozi taczki. Często jego obiad to banan zjedzony za kierownicą auta. Żyje bardzo skromnie – dodaje.

Problem z prorokiem

Choć w Polsce był kilkakrotnie, dopiero teraz wywołał medialną histerię. Wieszczono spotkanie z szamanem, sugerowano czary, powrót do ciemnogrodu. Naukowcy wyjaśniali, że jeśli ktoś poczuje się uleczony, to jest to jedynie autosugestia.

O. Boshobora wzbudził kontrowersje także wśród duchownych. Rekolekcje skrytykował ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Stwierdził, że o ich popularności zadecydować mogło to, że patronat nad wydarzeniem objął hierarcha polskiego Kościoła arcybiskup Henryk Hoser. – Arcybiskup Hoser jest lekarzem. Kto jak kto, ale on powinien na ten temat się wypowiedzieć. Nie można przechodzić obojętnie wobec stwierdzenia, że 20 osób zostało wskrzeszonych – powiedział Isakowicz-Zaleski.

Krytycznie o działalności o. Bashobory wypowiedział się kardynał Kazimierz Nycz. Swoją nieufność wyraził arcybiskup Tadeusz Pieronek. – Mam do tego typu uzdrowicieli stosunek wysoce sceptyczny. Skoro leczą z AIDS, nowotworów i wskrzeszają umarłych, to może jeszcze gwarantują natychmiastowe wniebowstąpienie? Lepiej by było, gdyby zamiast innych wyleczyli najpierw siebie – zauważył.

Głos musiał zabrać gospodarz spotkania arcybiskup Hoser, który w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego" bronił inicjatywy rekolekcji na stadionie. – Ojciec Bashobora nigdy i nigdzie nie powiedział, że uzdrawia czy wskrzesza umarłych. Kapłan kieruje modlitwą, jest wśród grupy modlących się osób. Prowadzi modlitwę wstawienniczą, modlitwę prośby. A to, co dzieje się w wyniku tej modlitwy, nie jest przecież działaniem charyzmatyka. Uzdrowienia to nie czary-mary, to nie działanie czarodziejskie. To Boża ingerencja na skutek ludzkich próśb. To Bóg uzdrawia, wskrzesza.

Prof. Krzysztof Koseła, socjolog religii z Uniwersytetu Warszawskiego, przyznaje, że zaproszenie charyzmatyka z Ugandy nie było łatwą decyzją dla biskupów. – Kiedy w Kościele pojawia się „prorok", to pojawia się też problem. Ale z drugiej strony o. Bashobora wzbudził zainteresowanie, przyciągnął tłumy, a biskupi nie musieli się martwić, że zrobi im wstyd. Choć ma specyficzny styl prowadzenia modlitwy, nie mówi niczego, co by było sprzeczne z nauką Kościoła – zaznacza prof. Koseła.

Tarczyński: – Mówienie o o. Bashoborze, że jest afrykańskim szamanem, to kompletna ignorancja. Opowiadanie w jego kontekście o tym, że Afrykańczycy łączą się z duchami, rozmawiają ze zwierzętami, to zwykły rasizm. To nie jest żaden egzotyczny ksiądz z Afryki, który nie zna Europy, nie rozumie europejskiego Kościoła. Mieszkał w Rzymie i ma doktorat z teologii – broni duchownego Tarczyński. – Nie widziałem wskrzeszeń, bo dokonały się one w Afryce, lecz widziałem inne potężne cuda podczas rekolekcji o. Bashobory, które miały miejsce w Polsce. Ale przecież o. John wielokrotnie podkreślał, że to nie on czyni cuda, że one się dokonują za sprawą Pana Boga. To my, katolicy, powinniśmy się wypowiedzieć na temat nauki Kościoła, którego jesteśmy członkami. Powinniśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy osoba, która wierzy w Jezusa i gorliwie się do Niego modli, może doświadczyć wielkich cudów? Czy tego naucza Katechizm Kościoła Katolickiego? Problem polega na tym, że katolicy w Polsce za słabo znają nauczanie Kościoła w tym fundamentalnym aspekcie – wytyka Tarczyński.

Klaszczmy Panu

Wiele osób przyszło na stadion w oczekiwaniu nadprzyrodzonych zjawisk, spektakularnych cudów, wskrzeszania zmarłych, a być może nawet Bashobory unoszącego się nad trybunami. Zobaczyli zupełnie zwyczajnego księdza przemawiającego z ambony, na początku trochę speszonego, sięgającego po notatki. Być może trochę weselszego niż rodzimi kapłani, mówiącego o ważnych sprawach prostym językiem, wymachującego przy tym rękami, dialogującego ze zgromadzonymi, zachęcającego ich do wspólnego śpiewu, także w języku suahili. – Jesteś córką Boga, jesteś synem Boga, nawet gdy grzeszysz, jesteś dzieckiem Boga – przekonywał Bashobora. – Zaklaszczmy Panu, że dał nam to słowo – zachęcał do aplauzu i wielokrotnie przekonywał, by korzystać ze spowiedzi. Widać skutecznie. Spontanicznie spowiadać zaczęli księża obecni na stadionie (było ich ponad 500). Na trybunach, pod ścianami, przy barowych stolikach. Do spowiedzi ustawiały się kolejki. – Cieszę się, że moi bracia kapłani mają teraz tyle pracy – chwalił i nawiązywał do oczekiwanych uzdrowień. – Gdy do spowiedzi przychodzisz z sercem żałującym, kapłan ogłasza twoje uzdrowienie.

Nie pominął też uzdrowień z chorób. Przekonywał, że uzdrawiającą moc ma gorliwa modlitwa. Prosił, by zgromadzeni jedni drugim kładli ręce na głowę i modlili się o uwolnienie od chorób, by wybuchali śmiechem. – Chwalmy Pana za te osoby, które teraz doznają uwolnienia z depresji. Jedna osoba próbuje teraz wstać z wózka – mówił. Zwrócił się też do małżeństw, które bezskutecznie starają się o dziecko. – Nie myślcie, że za późno. Bóg daje swoją łaskę. Szczególnie niech się nie boi Elżbieta, która z mężem stara się o dziecko od 13 lat – powiedział.

Wierni podnoszą ręce do góry, wbijają wzrok w kopułę stadionu, o. Bashobora śpiewa coś do mikrofonu w niezrozumiałym języku. W tym obejmującym zgromadzonych modlitewnym transie słychać krzyki, spazmatyczne wołania. – Opętani, demony z kogoś wychodzą – słychać wygłaszane szeptem komentarze. Po kilku minutach uniesienia o. Bashobora pyta: – Wierzycie, że Jezus da wam to, o co poprosiliście? Odpowiadają mu gromkie brawa.

Mariola, która na rekolekcje na stadionie przyjechała z Wielkopolski, przyznaje, że zaskoczył ją sposób prowadzenia modlitwy. – Czy mi się podobało? Nie jestem chyba do czegoś takiego przyzwyczajona, to były specyficzne rekolekcje, ale nie mam nic przeciwko temu, by przyjeżdżali do nas księża z Afryki. Europa jest coraz bardziej pogańska. Kiedyś my wysyłaliśmy misjonarzy do Afryki, niedługo sami będziemy ich potrzebować.

Rekolekcje zakończyły się o 22. Większość uczestników została do końca. Czy cuda się wydarzyły? Nikt publicznie nie wygłosił świadectwa nagłego ozdrowienia. Mają one spływać do organizatorów.

O. John Bashobora nie jest jedynym charyzmatykiem, który przyjeżdża do Polski. Była już u nas Amerykanka Terry Bork, syryjska mistyczka Myrna Nazzour, pracujący w Brazylii ojcowie Antonello Cadeddu i Enrique Porcu, hinduski duchowny o. James Manjackal. Popularnością cieszą się też rodzimi charyzmatycy: jezuita o. Remigiusz Recław, ks. Andrzej Cyran, ks. Dominik Chmielewski. Na odprawiane przez nich msze z modlitwą o uzdrowienie przychodzą tłumy. – To nie jest kwestia wiary czy niewiary. Ja podczas takiej modlitwy charyzmatycznej doznałem uzdrowienia – mówi Roman Roguszcz z Jarocina.

Tarczyński zaznacza, że Polska pod tym względem nie jest żadnym ewenementem. – Charyzmatycy na całym świecie przyciągają tłumy. Tak jest zarówno w Londynie, w Chicago, jak i w Afryce, gdzie na spotkania przychodzi i 2 mln osób. U nas na stadionie się nie skończy. Będą jeszcze większe zgromadzenia, niebawem spotkamy się na lotnisku – zapowiada.

Wiara i fajerwerki

Prof. Koseła jest zdania, że hierarchowie kościelni będą coraz częściej organizować wydarzenia podobne do tego na Stadionie Narodowym. – Ewangelizacja w wielkich halach to wymysł Amerykanów. Okazuje się, że i u nas jest zapotrzebowanie na tego typu religijność. Na pomieszanie sfery sacrum z elementami jakiegoś show. Świadczy o tym fakt, że ci wszyscy ludzie, którzy wzięli udział w rekolekcjach na stadionie, zapłacili za to, żeby się tam znaleźć – mówi socjolog. – Część uczestników przyszła z ciekawości, zainteresowana obietnicą uzdrowień. Coś takiego zawsze przyciąga. Ale część wybrała się na Stadion Narodowy z pobudek religijnych, dla przeżyć duchowych. Chciała zostać dotknięta słowem. Msza, rekolekcje w takim miejscu, w tak dużej grupie ludzi zwielokrotnia emocje. Podobne spotkanie modlitewne miało już miejsce na Torwarze i cieszyło się dużym zainteresowaniem – zwraca uwagę i dodaje, że w Polsce mamy ogromną liczbę imprez religijnych. – Co roku odbywa się Lednica, Przystanek Jezus. Kościół buzuje życiem. Nie jesteśmy wystudzeni religijnie. Co tydzień na niedzielną mszę przychodzi więcej osób, niż co cztery lata bierze udział w wyborach.

Czy wprowadzanie elementów show nie zaszkodzi religii? – Popkultura i nowoczesność Kościołowi nie szkodzą. On musi wychodzić do ludzi, szukać ich także poza budynkiem kościoła – uważa Piotr Żyłka, publicysta katolickiego portalu Deon.pl. – Chodzi tylko o to, by w tych wszystkich fajerwerkach nie zgubić celu. Fajerwerkami można przyciągnąć, ale celem musi być ewangelizacja.

Ks. Rafał Jarosiewicz ze sceny opowiadał, że pomysł ze stadionem podsunął mu sam Duch Święty. – Dziennikarka zapytała mnie, co będzie dalej, skoro teraz zorganizowaliśmy rekolekcje na największym stadionie w kraju. A czemu nie mielibyśmy modlić się na wszystkich stadionach w Polsce?!

Już wczesnym rankiem na stadion ciągną tłumy. Starsze małżeństwo, rodzina z trójką dzieci, młody chłopak o kulach, siostry zakonne, kobieta na wózku i pielgrzymka z Kłodzka. Niosą siaty i plecaki, bo czeka ich prawdziwy rekolekcyjny maraton – jedenaście godzin modlitwy non stop. – Zapasy tu mamy na obiad i kolację, koc, jakby było zimno, bo nocą wyruszyliśmy do Warszawy, aparat fotograficzny, żeby zdjęcie ze stadionem sobie zrobić – tłumaczy kobieta z kłodzkiej pielgrzymki ochroniarzom kontrolującym wnoszony na stadion dobytek. Kolejka szybko się posuwa. Bramkarze rzucają okiem na bilet z hologramem przedstawiającym Jezusa i wskazują drogę do sektora.

Już przed dziewiątą rano narodowa arena jest wypełniona pielgrzymami po brzegi. Tego jeszcze Narodowy nie widział. Były już koncerty gwiazd światowego formatu, targi książki, Piknik Naukowy, mecze z tysiącami kibiców. A tu siostra Tomasza intonuje modlitwę różańcową. Z torebek, plecaków i kieszeni wyciągane są różańce, zamiast głośnego dopingu jest „Zdrowaś Maryjo" na tysiące gardeł. Konkretnie na 57 tys. 649, bo tyle sprzedano wejściówek na zorganizowane przez diecezję warszawsko-praską rekolekcje „Jezus na Stadionie" z udziałem ugandyjskiego charyzmatyka o. Johna Bashobory. To, poza Piknikiem Naukowym, który odbywał się także na przyległych do stadionu terenach, największa impreza, jaka do tej pory została zorganizowana na tym obiekcie.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą