Teresa Komender
Największym problemem w szpitalu w czasie Powstania było zdobywanie wody i gospodarowanie nią. Trzeba było rannych obmyć, nakarmić i napoić. Wszystkim się chciało pić, a wodę się oszczędzało.
Po wodę chodziliśmy w nocy i czerpaliśmy ją z ujścia pod kinem Palladium. Tam były jakieś takie podłączenia do wodociągów i była pompa w piwnicy. Najpierw napędzało się ją prądem, a potem, jak prądu nie było, to ręcznie... Po wodę przychodziły tłumy i działy się tam dantejskie sceny. Wyznaczono więc godziny, w jakich będzie wodę brało wojsko, a w jakich cywile. Szpitale brały w nocy. Więc my co noc o trzeciej ze wszystkimi pojemnikami, jakie miałyśmy, szłyśmy po wodę. Szło się przejściami poprzebijanymi w podwórkach, klatkami schodowymi, jak się dało, bo ulicą było niebezpiecznie i za daleko. Potem miałyśmy trzech rannych Niemców do pomocy. Na początku bałyśmy się, że nam uciekną, ale było na odwrót, to oni panicznie bali się nas zgubić. Myśleli, że ludzie ich zmasakrują... Dlatego się mnie trzymali i jeśli się oddaliłam, to wystraszeni wołali za mną: „Schwester, Schwester...".
Nawet z ich pomocą noszenie wody to był jednak koszmar.
Potem był i taki czas, że oszczędzając wodę, myłyśmy ręce spirytusem.
Anna Jakubowska
„Paulinka"
Sprawa mycia – na początku na Woli, gdy jeszcze była woda, jakoś dawałyśmy sobie radę. Do tej pory mój kolega wspomina, że kiedyś wszedł do łazienki, kiedy ja się myłam, i wtedy się wycofał, bardzo przerażony. Potem już takich warunków nie było. Teraz patrzę na fotografie z Powstania i naprawdę nie wiem, jak myśmy potrafiły to utrzymać – jakieś to uczesanie, włosy niepolepione, czyste bluzki, choć ciągle spadał na nie gruz. Nie wiem, jak to robiłyśmy.
Danuta Krauze
„Niuśka"
Kiedy byliśmy już w Śródmieściu, jeszcze przed wysłaniem nas na Czerniaków, „Akne" zaprosiła mnie na jeden dzień do jakichś swoich krewnych. To był jedyny raz w czasie Powstania, że mogłam się rozebrać, umyć, a na noc przebrać w jakąś pidżamę. Bo przecież normalnie to spało się w ubraniach i bez mycia.
Alina Janowska
„Alina"
Kiedyś poszłam się umyć na samą górę budynku. Tam było mieszkanie mojej ciotki, a na dole było kino Palladium i kwatery żołnierzy. To była niesamowita historia.
Na górze, na ostatnim piętrze, nie było już dachu i znalazłam wannę pełną deszczu. Postanowiłam się umyć w tej wodzie, bo zwykle na kąpiele to przecież wody nie było. Wlazłam bezmyślnie do wanny, myłam się, czym tam miałam, już nie pamiętam czym. Leżałam potem w wodzie, leżałam i tylko myślałam, żeby mnie ktoś nie zobaczył. Ubranie położyłam daleko od wanny, żeby się nie zamoczyło, więc żeby się ubrać, musiałam kawałek przejść całkiem goła, co wcześniej w pośpiechu nie przyszło mi do głowy. I właśnie tego zaczęłam się bać – że ktoś tam nagle wejdzie i mnie zobaczy. Nie miałam też nic do wytarcia się. To była moja jedyna kąpiel w Powstaniu.
Wacława Jurczakowska
„Wacka"
Kiedyś jakiś dziennikarz męczył mnie, jakich kosmetyków używałyśmy. A myśmy marzyły o odrobinie wody, żeby twarz obmyć! Na Starówce pokazały się wszy. Ja miałam krótkie włosy, więc ich nie musiałam ścinać, ale wtedy, gdy zaczął się problem z wszami, to inne dziewczyny ścinały włosy.
Danuta Rossman
„Danka"
Mieszkałam na rogu Marszałkowskiej i Wspólnej, i tam mogłam się umyć. W Śródmieściu było jednak łatwiej niż w innych dzielnicach.
Jadwiga Chuchla
„Pszczółka"
Czasem mama zdobywała wodę i kiedy udawało mi się do niej przyjść, to mogłam się umyć w łazience. Była miednica i trochę wody. Mój dowódca też tam przychodził, żeby się ogolić. Brud jednak był nieunikniony i wszy były na porządku dziennym. Umycie głowy to był sukces.
Problem był też, żeby spłukać po sobie ubikację... U mamy to jakoś było, przelewało się ubikację wodą po myciu naczyń, ale poza tym to kopaliśmy latryny. Korzystanie z nich to było coś koszmarnego.
Zofia Świeszcz-Łazor
„Zojda"
Kiedy przyszliśmy z Woli na Stare Miasto, to jeszcze była woda i dowództwo nam zafundowało kąpiel. Po dwie dziewczyny wchodziłyśmy do wanny. Woda była nawet w miarę czysta i mydło było. Ja kąpałam się ze „Scarlett" i pamiętam, że ona się tak jednym palcem drapała. Za parę dni też się zaczęłam drapać i okazało się, że wszystkie mamy wszy. Złapałyśmy je w Gęsiówce – po tym jak wyzwolono obóz, to dwa dni spałyśmy tam na pryczach. Wystarczyło. Potem tych wszy nie mogłyśmy się pozbyć. Nic nie pomagało, choć pościnałyśmy włosy.
Krystyna Zachwatowicz-Wajda
„Czyżyk"
Wodę przynosiłyśmy do mieszkania z mamą w wiaderkach. Najbliższa studnia była na wydziale architektury przy ul. Koszykowej.
Urszula Katarzyńska
„Ula"
Nie było ani czasu, ani wody do mycia. W naszym oddziale był też taki przesąd, że nie można się całemu umyć, bo się zginie. Więc jak już była okazja, to się myłam kawałkami. Tak jak się udało i ile wody było.
Wanda Okolska- -Woltanowska
„Mrówka"
Mama mieszkała przy Złotej 29, więc właściwie obok nas. W wolnej chwili wpadałam do domu, żeby pokazać, że żyję, i... żeby się umyć. Wodę zdobywała mama, która w nocy stała w kolejce przy lejach po wybuchach bomb, tam woda się sączyła i można było ją nabrać. Można powiedzieć, że wtedy woda była na miarę złota.
Halina Jędrzejewska
„Sławka"
Na Starym Mieście przyszliśmy na kilkanaście godzin na odpoczynek na kwaterę. To było przy Sapieżyńskiej czy Franciszkańskiej. Koledzy obiecali, że zdobędą dla nas wodę, i postanowiłyśmy z koleżanką porządnie się wyszorować. Żeby zaś podziękować kolegom, chciałyśmy im ugotować kaszę albo zupę, co się da. Dostarczyli nam wodę i kaszę. Na kwaterze, podobnie jak w większości domów na Starówce, paliło się w piecu pod kuchnią.
Ugotowałyśmy kaszę w wielkim garze. Stało to na kuchni, a my wtedy się starannie umyłyśmy, nawet włosy umyłyśmy. Byłyśmy bardzo szczęśliwe – trzeba się długo nie myć, żeby zrozumieć, jaka to ulga. Kiedy jednak miałyśmy już wołać kolegów na jedzenie, to gruchnęła bomba. Cała ściana wyleciała w powietrze. Zrobiło się biało, kawałeczki ściany leżały na kuchni, a my wyglądałyśmy okropnie, całe byłyśmy przysypane pyłem. Najgorsze, że kasza się już nie nadawała do jedzenia. Po nas też nie było widać, że się wcześniej umyłyśmy.
Teodora Wanda Grabowska
„Wanda"
Woda była tak długo, jak pracowały wodociągi. Ja mam włosy kręcone i trudno było mi je wtedy utrzymać w porządku, ale pamiętam, że raz umyłam głowę w zimnej wodzie na kwaterze przy Czarnieckiego. Wtedy wodę już trzeba było nosić, my chodziłyśmy do studni na pl. Słonecznym.
Kiedyś wracałam na kwaterę ze szpitala, do którego zaniosłyśmy naszego rannego kolegę „Freda". To było po tym, jak pocisk uderzył w willę przy ul. Śmiałej, ranny był „Fred", zginęła „Katarzyna", a ja cała byłam obsypana pyłem. Nie wiem, jak wyglądałam, bo w Powstaniu nie przeglądałam się w lusterku. W przejściu między ogródkami spotkałam wtedy „Gryfa", który powiedział: „Zrób coś z tymi włosami". Czyli jednak wyglądałam okropnie...
Katarzyna Kusocińska
„Kasia"
Niedaleko szpitala na rogu ulicy Wielkiej był lej po bombie, i tam można było zdobyć wodę. Widocznie pękły rury. Była u nas w szpitalu Lodzia, taka prostytutka, bardzo dobry człowiek, która tę wodę nosiła. Ktoś jeszcze chyba też.
Danuta Winiarska
„Słoninka"
Po przejściu kanałami posłano mnie do szpitala przy Świętokrzyskiej, tam gdzie było PEKAO. Ale tam było już pełno, więc poszliśmy na drugą stronę ulicy, do prywatnych mieszkań. Pamiętam pokoik dwułóżkowy, czyściutko, pościel, przyniesiono nam kubeł gorącej wody, żebyśmy się umyły, włosy umyły. A potem była... zupa pomidorowa. To było coś tak pysznego! Może dlatego, że ja w ogóle dawno nie jadłam.
Anna Jakubowska
„Paulinka"
Na Czerniakowie prawdziwym problemem był brak wody. W tych ostatnich dniach, kiedy byliśmy kilkadziesiąt metrów od Wisły, to wydaje się nieprawdopodobne... Pamiętam, że kiedy przechodziłam piwnicą z meldunkiem, jakaś kobieta chciała mi dać złoty pierścionek, żebym tylko jej kubek wody przyniosła dla dziecka, które trzymała na kolanie. Nie mogłam tego zrobić, bo nie mogłam się dostać nad samą Wisłę. Gdybym jednak mogła, to oczywiście tego pierścionka bym nie wzięła, ale to pokazuje determinację i bezsilność tej matki...
Krystyna Cała
„Ewa"
Woda stała się problemem w końcu sierpnia. W Śródmieściu było niewiele studni głębinowych, ale musiały wystarczać. Mycie i pranie było luksusem.