A w pakiecie siódme niebo

„All inclusive" powoli przestaje być synonimem swojsko rozumianego „exclusive" i atrybutem Polaka-wieśniaka na wakacjach, który sieje postrach wśród pokojówek i barmanów, bo ma „wszystko w cenie". Szkoda tylko, że powoli.

Publikacja: 30.08.2013 01:01

A w pakiecie siódme niebo

Foto: AFP

To tera pan słucha: Fylypyny, hotel z basenamy i widoczkem, nurkowanie z morśwynamy. Cena mię nie interesuje. I ol inkluziw – jasna sprawa. Byznes! Od 89. ekonomicznom nie latam! Ten helikopter też ol inkluziw (Baśka, helikopterem cie po okolicy przelecę!). No wiadomo: drinki, jedzonko, leżaczki, klapeczki, satelyta. No i masaże... takie wie pan, he he... Wszystko ol inkluziw".

Rozmowa rodzimego „biznesmena" i jego wyfiokowanej żony Baśki z agentem biura podróży na temat planowanego wakacyjnego wyjazdu do egzotycznego kurortu to clou przekornej reklamy, dzięki której portal wakacje.pl chce przykuć uwagę do swojej turystycznej oferty... all inclusive. „My dobrze wiemy, co to znaczy „all inclusive" i nie robimy kabaretu z wakacji"– puentuje portal w reklamie.

– To przekaz z przymrużeniem oka, którym chcemy przełamywać niefajny, ugruntowany stereotyp Polaka na wakacjach z „all inclusive" – wskazuje Klaudyna Mortka z działu PR firmy.

Do wielu ten przekaz trafia. W komentarzach pod filmikiem na YouTubie internautka „ArubaPolska" pisze: „Byłam kiedyś z takimi (jak bohaterowie reklamy – dop. aut.) w Tunezji. To była tragedia. Wstyd, że hej. Myślałam, że się zapadnę pod ziemię, jak wsiadali pijani do autokaru. Jedna dziewczyna tak się przewracała, że towarzystwo ją musiało nieść. A hotel miał 5 gwiazdek!".

Wyssana z butelki, wygnieciona w sandałach

"Bartekklu" się cieszy: „Ha, ha, pojechali po typowej grupie? Polaczków-buraczków, dorobkiewiczów w klapeczkach". A „bootsmannish" kwituje: – To nie kabaret. To rzeczywistość.

Nawet jeśli ów obraz to niesprawiedliwe uogólnienie, opinia o polskiej „kulturze all inclusive" nie wzięła się znikąd. Zapracowaliśmy sobie na nią, a część naszych rodaków w tej pracy do dziś nie ustępuje. Marek, od 22 lat opiekun zagranicznych wycieczek, tylko się uśmiecha: – Pamiętam egzotyczne wyjazdy z lat 90. z „pionierami polskiej turystyki zagranicznej", wtedy głównie handlarzami ze szczęk, drobnymi producentami i hurtownikami, choć zdarzało się też wielu posystemowych dyrektorów firm. Jak rano wchodzili do basenu z pierwszą darmową „parasolką" z procentami, to nie wychodzili przed wieczorem. Potem drzemka i nalot na bar nocny. I tak przez tydzień czy dwa.

Z „pionierskich" czasów Marek najlepiej zapamiętał dwie historie. – Na Majorce grupa rodaków o mało nie przyprawiła barmana o zawał, bo łoili tak, że mu się zaczął kończyć zapas alkoholu – opowiada. – A w Hiszpanii się zdarzyło, że trzeba było gościa wyciągać z brodzika jeszcze przed obiadem, bo po palecie bezpłatnych drinków był sztywny.

Zdjęcia z egzotycznych wakacji przy dwudziestu darmowych drinkach w ramach „all inclusive" jeszcze niedawno królowały na portalach społecznościowych jako dowody naszego powodzenia i powody do dumy. Dziś coraz częściej jest to raczej powód do kpin, ale brzuchacz w sandałach i skarpetkach łojący darmową wódkę już do śniadania czy nowobogacki, który nie daje napiwków, lecz oczekuje, że skoro ma „ol inkluziw" to będzie traktowany przez służbę hotelową jak sułtan, bynajmniej nie znikli.

Anna, rezydent w greckich kurortach jednego z większych polskich biur podróży: – Dla mnie zawsze najbardziej kłopotliwe jest tłumaczenie, że „AI" to tylko pakiet na ściśle określone usługi, a nie bilet do siódmego nieba i glejt dosłownie na wszystko – od noszenia za gościem walizek po wymianę pościeli na rozkaz. Bo nawet goście, którzy popijają, są jednak mniej męczący od tych, którym się wydaje, że skoro wykupili „all inclusive", to mogą zmienić się z Kowalskich w Carringtonów.

Dotyczy to także pań, którym „all inclusive" też często myli się z „all exclusive". – W Grecji przeżyłam szok, bo pani zrobiła potworną awanturę w hotelu, że ją coś ugryzło w trakcie opalania przy basenie – wspomina na jednym z forów internautka Edi. – Myślałam, że ma wygryzione pół nogi, jak spojrzałam, to zobaczyłam typowy bąbelek po komarze. Rozumiem, że organizator miał je wszystkie wyłapać.

Niejaki „Palp", który powołuje się na ponad 20-letnie doświadczenie w branży, autor bloga „Palp Fikszyn", w „Bardzo subiektywnym przewodniku zachowania się na wakacjach" pisze wprost: – Od zachodnich turystów, mających kilkadziesiąt lat więcej doświadczenia w odkrywaniu świata, bierzemy te najlepsze, ale czasem i najgorsze cechy i przyzwyczajenia. Czasem jednak polski turysta charakteryzuje się tym, że włącza sobie program „Polaczek 2.0", uruchamiający aplikację „Cham" z apletem „Prostak".

W tej sytuacji radzi m.in., czego na wakacjach polski turysta robić nie powinien, jeśli nie chce, żeby mu „słoma nie wychodziła z sandałów". A nie powinien m.in. pić w samolocie własnej wódy z bezcłówki („skoro stać cię na wakacje za dwa tysiaki, to stać cię na piwo za dychę", a „picie swojego alkoholu w samolocie to dopiero buractwo jest"), nie podawać się za dziennikarza, żeby „zwalniać" personel, nie przychodzić topless do baru („owłosiona klata 30-latka w ósmym miesiącu ciąży gastronomicznej nie jest czymś, co normalni ludzie chcą oglądać przy jedzeniu"), ze szwedzkiego stołu nie nakładać jedzenia z górką („po to jest, byś mógł wrócić i nałożyć więcej"), nie wynosić ze śniadania – nawet jak się ma „all inclusive" – bułek, dżemu i owoców („w większych hotelach „all inclusive" jest tak, że pierwsza restauracja otwiera się koło 7 rano, a później przez cały dzień jest jakieś miejsce, gdzie można coś przekąsić czy się czegoś napić"). No i nie awanturować się, że „Panie, k...a! Te Ruskie to same pokoje na morze mają, a my jakieś ch...we klitki!" („No tak, tylko nie chciałbyś płacić tyle, co Rosjanie. Oni za widok na morze zapłacili ekstra, tak jak Niemcy. Ty pewnie nie").

Z opaską na przegubie

Psychologiczne aspekty związane z „all inclusive" komentował też na Onet.podróże publicysta Igor Zalewski, szydząc z wielkopańskich oczekiwań („Lunch tylko 8 dań? Żenada"). I dumy weteranów „all inclusive" z tego, że... jeżdżą na „all inclusive". – W jakiś niepojęty sposób uważają, że ten tryb wypoczynku czyni ich ważniejszymi, a może bogatszymi – dziwił się Zalewski.

Przy okazji zahaczył o charakterystyczny drobiazg – specjalne plastikowe opaski, które w większości hoteli nosi się na nadgarstku, jako znak „uprawnień" do określonego pakietu usług „all inclusive", czytaj – określonej ilości dóbr, za które nie trzeba płacić. – Nie wiem, zupełnie nie wiem, jakim cudem upokarzające noszenie plastikowej opaski na przegubie może czynić nas lepszym od innych. Ale jeśli tak się dzieje, to dlaczego weterani pozbywają się tych cudownych oznak swego statusu? Powinni – jak radzieccy żołnierze rabujący Prusy Wschodnie i noszący na przegubie po siedem, osiem zegarków – kolekcjonować plastikowe opaski. Człowiek rzuciłby okiem i od razu wiedziałby, z kim ma do czynienia – oho, 10 opasek, babka z niejednej patelni jadła już frytki. A ten ma tylko trzy opaski, no to jeszcze musi się sporo dowiedzieć o prawdziwym życiu.

– Ależ kolekcjonują je – śmieje się Marek, opiekun wycieczek. – Są tacy i nawet nie ukrywają, że dla nich to trochę pamiątka, a trochę dowód nie tylko na to, gdzie byli, ale i na to, że było ich stać na określony standard. Znam Polaka, mieszka gdzieś na Śląsku, który odwiedził już najważniejsze ciepłe kurorty w Europie, Północnej Afryce i na Karaibach, który ma pełną szufladę opasek.

Marek przyznaje, że to mało elegancki sposób selekcji gości. – Ale jest praktyczny, bo wiadomo, który bar przez kogo może być wzięty.

Oczywiście, może to prowadzić do niezręcznych sytuacji, na co wskazuje scenka w jednym z wielu autoszyderczych filmików na YouTubie („12 powodów, przez które wstyd za Polaków na wakacjach". – Wyp...aj z tego leżaka – krzyczy do kogoś w oddali polski turysta. – To pan z Polski? – zagaduje sąsiad. – To może wieczorkiem do baru, na jednego? Ale wzrok pada na opaskę rozmówcy. – Rozumiem – kwituje. Rozchodzą się ze sztucznymi uśmiechami. – A to ch... – cedzi po chwili pan od leżaka, któremu uśmiech starł z twarzy grymas zazdrości.

Od Peerelu do odrobiny luksusu

Wokół legendarnej już w Polsce „kultury all inclusive" coś się jednak wyraźnie zmienia. Zarówno w wymiarze symbolicznym – skoro potrafimy się już śmiać sami z siebie – jak i rzeczywistym. Marek z Poznania, opiekun wycieczek: – Dziś hotelarze mają problem z Rosjanami, którzy powszechnie uchodzą za „arystokratów all inclusive", mrukowatymi Niemcami ze wschodnich landów, turystami z Wysp Brytyjskich, którzy mają skłonność do awanturowania się. No i z otyłymi Amerykanami, którzy – choć zwykle kulturalni – potrafią wyjeść cały szwedzki stół i poprosić o jeszcze. Polscy turyści zdążyli już objechać świat i się w nim otrzaskać, ucywilizować, co powoduje, że zachowanie większości z nich nie odbiega już od przyzwoitego standardu.

Klaudyna Mortka z wakacje.pl dostrzega przy tym pewną historyczną cezurę.

– Wydaje mi się, że stereotyp „Polaka all inclusive" dotyczy głównie osób w wieku 40 plus, tych, którzy sięgają jeszcze pamięcią czasów PRL, bo to, co było u nas niedostępne, nagle jawiło się jako raj, z którego trzeba czerpać pełnymi garściami.

Mortka przyznaje, że młodsi też bywają „stereotypowi". – Ostatecznie w każdym przypadku decyduje wychowanie, ale to pewnie wynika z samej istoty wakacji – wskazuje. – Wyjeżdżając na urlop, z zasady mamy nadzieję na oderwanie się od tego, co mamy na co dzień, np. od ciężkiej pracy. Zatem już sama istota wakacji generuje w nas potrzebę czegoś więcej.

A jednak coraz częściej – nawet jak z „all inclusive" poszalejemy, to szalejemy nie dla czystej fantazji i zdjęć na Facebooku. Dlaczego? – Coraz więcej polskich turystów, którzy wykupują opcję all inclusive, kieruje się świadomą, praktyczną potrzebą – podkreśla Mortka.

Faktycznie, wiele wskazuje na to, że jeśli all inclusive" dla części polskich turystów nadal pozostaje sposobem na dowartościowanie się, to dla coraz większej ich grupy stanowi przede wszystkim racjonalny wybór, dostosowany do zaplanowanego sposobu spędzania czasu. Nie przypadkiem hotele coraz częściej różnicują nie tylko opcje podstawową (tzw. HB), czyli nocleg ze śniadaniem od all inclusive, ale także różne warianty tej drugiej opcji: „soft" (minimum 3 posiłki dziennie, lokalne wino i piwo; „all" (dochodzą przekąski we wskazanych barach oraz alkohole lekkie i ew. mocne, ale lokalne; „all inclusive plus" (restauracja a la carte, wybrane importowane alkohole) oraz „ultra all inclusive" (alkohole bez ograniczeń, bary nocne, pełna oferta rekreacyjna, sportowa, rozrywkowa). Trzeba jednak pamiętać, że „all inclusive" (nawet bez podziałów na soft, all i ultra) w każdym hotelu może oznaczać coś innego, dlatego warto przed wykupieniem wycieczki dokładnie o nie wypytać.

Wśród samych turystów zaś, co wynika z dyskusji na licznych forach tematycznych, panuje przekonanie, że im wyższy standard hotelu, tym bardziej opłaca się opcja „all inclusive" („mniej wody dolanej do alkoholu, lepsza kuchnia, więcej dań").

Jest jeszcze inna zależność – podpowiada Marek, opiekun wycieczek.

– Im kraj bardziej egzotyczny, a kuchnia lokalna, pozahotelowa – niepewna, tym  częściej decydujemy się na all inclusive. Z ostrożności.

Potwierdza to branża – np. wycieczki do Hiszpanii to w ponad 60 proc. wyjazdy z opcją all inclusive, ale już np. do krajów północnej Afryki – Egiptu, Tunezji czy Maroka – ponad 90 proc.

W „bańce", nie „na bańce"

Wydaje się logiczne, że po osławione „all inclusive" najmniej chętnie sięgają też turyści, którzy zamierzają aktywnie zwiedzać, czyli ci, którzy z góry wiedzą, że w hotelu będą spędzać mało czasu. A także – w rejonach cywilizowanych – smakosze i eksplorerzy, którzy nastawiają się na penetrowanie lokalnych knajpek i testowanie lokalnych specjałów, bo im też trzy hotelowe posiłki i open bar all nie są potrzebne. Co innego ci, którzy planują „leniwy" sposób spędzania urlopu.

Jego istotę świetnie obrazuje głos internauty writera25, który w czasie jednej z dyskusji o blaskach i cieniach „all inclusive" napisał wprost: – Od tego jest urlop, żeby odpocząć. Jedni zwiedzają, inni leżą w basenie hotelowym. „all inclusive" jest dodatkiem, który robi z ciebie zadowolonego urlopowicza, który dybał na to 12 miesięcy, żeby przez dwa tygodnie niczym się nie przejmować.

Writer25 wskazuje przy tym, że konsekwentnie kupuje wyjazdy all inclusive. „I wiem, że moja żona odpoczywa na nich i dzieckiem ma się kto zająć. Ja polecam. (...) Ktoś lubi namiot i chwała mu za to, ale ja lubię być rozpieszczany na wakacjach, po których wracam do rzeczywistości".

Writer25 to reprezentant rozrastającej się grupy polskich turystów, wpisujący się w trend opisywany przez naukę jako tzw. bańka środowiskowa, w której zamyka się współczesny turysta. I o którym socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego dr Tomasz Sobierajski powiedział, że „na wczasy najczęściej jeździ z rodziną i nawet na egzotycznej wyspie chce mieć namiastkę domu". – Jest to wyraźnie rosnąca grupa klientów biur podróży, którzy z reguły wykupują opcję „all inclusive" – wskazuje Klaudyna Mortka z wakacje.pl. – To turyści, którzy w zasadzie nie wychodzą poza kompleks hotelowy, ciesząc się jego infrastrukturą: basenami, placami zabaw czy salonami piękności.

Menedżerka z wakacje.pl podkreśla, że wyjazd z dziećmi generuje określone potrzeby, które bez takiej opcji byłoby trudniej zaspokoić: – Nie trzeba się martwić o posiłki, o napoje dla dzieci, o to, jak zorganizować pociechom czas.

Co ciekawe, te nowe, wynikające ze zmian cywilizacyjnych potrzeby turystów zaczęli już dostrzegać polscy hotelarze, którzy ofertę „all inclusive" zaczęli proponować turystom rodzimym. Nie jest to jeszcze silny trend, ale kilka hoteli, jak choćby Arka Medical Spa w Kołobrzegu czy Hotele Gołębiewski (Mikołajki, Wisła, Białystok, Karpacz) już na rodzinnym „all inclusive" zarabiają. – Myślę, że dobrze odczytaliśmy potrzeby rynku – mówi Mariola Sieracka, dyrektor ds. marketingu Hotelu Gołębiewski w Mikołajkach. – Nasz all inclusive, bo my jesteśmy z gruntu hotelem rodzinnym, poza oczywiście atrakcyjną ofertą dla dorosłych, silnie skupia się na zaopiekowaniu się dziećmi. I nie jest to tylko symboliczny aerobic i tania niania, jak to bywa, ale zajęcia całodzienne z wykwalifikowanymi pedagogami i dziecięcą restauracją. Program rodzinny, jaki proponujemy, po prostu doskonale organizuje wypoczynek familijny, dając frajdę dzieciom i oddech rodzicom.

Tymczasem, jak przekonują branżowi specjaliści, trend jest taki, że opcja „all inclusive" coraz częściej bywa nie tylko niewiele droższa niż pobyt zwykły, ale – szczególnie w przypadku wypoczynku rodzinnego z dziećmi – może okazać się tańsza.

Cóż, można wiele powiedzieć o polskich turystach spod znaku all inclusive, ale odpowiedzi na pytanie, czym jest ta opcja, jest dziś znacznie więcej, niżby to wynikało z jednej z najbardziej lakonicznych definicji, którą znaleźliśmy w sieci. „All inclusive? Generalnie chlejesz, ile wlezie".

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy