Nieprzerwany strumyczek publiczności odwiedzającej warszawską Zachętę nie robi może wrażenia rwącej rzeki, jednak wyraziście unaocznia, że zainteresowanie aktualną sztuką Zachodu bynajmniej nie słabnie. Zwłaszcza wtedy, gdy – jak ma to miejsce w przypadku wystawy „In God We Trust" – obiektem zainteresowania artystów stają się sprawy posiadające w życiu duchowym całych społeczności wymiar pierwszorzędny, by nie rzec – ostateczny.
Jeśli w powyższych słowach wybrzmiała nuta o nieco eschatologicznym brzmieniu, to wśród kilkudziesięciu prac zgromadzonych na wystawie, i gęsto rozsianych po kilku przestronnych salach Zachęty, z całą pewnością znajdą się takie, które potęgują owo wrażenie powagi, mocowania się artystów z głębokimi pokładami niewyrażalnych doświadczeń. Czasem sięgających w głąb osobistych, także naznaczonych traumami i idiosynkrazjami, historii czy wspomnień rodzinnych. W przeważającej jednak większości eksponowane prace zostały oddzielone od wymiaru jednostkowego i autobiograficznego, oparto je na wyrazistych nawiązaniach, cytatach, grze kontekstami popkulturowymi i elementami komentarza polityczno-społecznego.
Na wystawie brak jedynie samej wody święconej, ale to skądinąd zrozumiałe w koniec końców świeckiej instytucji
To nie postać artysty, czy jakiejkolwiek konkretnej grupy społecznej, ma zajmować na wystawie pozycję centralną. Niekwestionowanym bohaterem „In God We Trust" jest bowiem Bóg w życiu Amerykanów, czy raczej konstelacja związanych z nim wyobrażeń i przedstawień, różnorodnych form komunikowania się z tym, co boskie, cudowne i nadprzyrodzone. Na wystawie zobaczymy zatem dzieła wyrastające z krańcowo odmiennych obszarów zainteresowań formalnych, z jednej strony nawiązujące do tradycji sztuki religijnej minionych wieków, z drugiej osadzone w na wskroś nowoczesnych technikach quasi-antropologicznego reportażu („Ten film nie powstrzyma wojny. Podróż do źródeł czasu" Joanny Malinowskiej) czy happeningowej interwencji w przestrzeni miejskiej („Minaret" Michaela Rakowitza).
W stanie płynnym
Wystawa ta, prezentująca kilkadziesiąt prac artystów wywodzących się z rozmaitych funkcjonujących w amerykańskiej przestrzeni społecznej grup mniejszości etnicznych i kulturowych, miała zapewne stanowić zgodnie z intencjami jej organizatorów coś w rodzaju katalogu przejawów ponowoczesnej duchowości. W oficjalnych wypowiedziach dyrektorki Zachęty Hanny Wróblewskiej i kuratorki wystawy Marii Brewińskiej można usłyszeć kilkakrotne odwołania do idei patchworku wierzeń, mozaiki postaw religijnych, której prezentacja w Zachęcie ma nade wszystko służyć celebracji różnorodności, ukazaniu bogactwa i specyfiki wielokulturowego społeczeństwa w dobie wielkich przemian.
„Chociaż na wyznaniowej mapie Stanów Zjednoczonych wciąż przeważają tradycyjne wspólnoty religijne, jednocześnie jesteśmy świadkami narodzin nowego modelu religijności, zgodnie z którym każdy może dowolnie zdefiniować swoją tożsamość religijną w sprzeciwie wobec relatywizmu współczesnego amerykańskiego społeczeństwa" – czytamy w oficjalnym, opublikowanym przez galerię, tekście poświęconym wystawie.