Z herosem Stalinem

„Nie miał dość odwagi, żeby zbuntować się i powiedzieć NIE ludziom, którzy wykorzystywali jego ufność, jednak wystarczyło mu energii, żeby ratować ludzi, których mógł uważać za wrogów”. Fragment biografii „Tuwim. Wylękniony bluźnierca”, która ukaże się w październiku.

Publikacja: 04.10.2013 01:01

Na herbatce u prezydenta Bieruta. Styczeń 1949 r.

Na herbatce u prezydenta Bieruta. Styczeń 1949 r.

Foto: PAP

Red

W czerwcu 1946 roku Tuwimowi mogło się jeszcze naprawdę wydawać, że wraca do Polski, o jakiej marzył, a sojusz ze Związkiem Radzieckim jest gwarancją, że ojczyzna nie zejdzie nigdy z raz obranej drogi. Jednak w miarę upływu lat coraz bardziej oczywiste stawało się, że ani Polska nie jest krainą z jego amerykańskich marzeń, ani ZSRR wzorem do naśladowania.

Pytanie tylko, kiedy nastąpił moment, po którym nie miał już odwrotu. Kiedy zaczął robić rzeczy dla wielu niepojęte. Takie jak podczas spotkania z sekretarzem generalnym Związku Pisarzy ZSRR, Aleksiejem Surkowem, miernym autorem peanów na cześć najlepszego z ustrojów i największego z jego synów („Nas wolą swoją Stalin wiódł"). Gdy przyjechał do Warszawy, spędzono na zebranie z nim wszystkich polskich pisarzy. Słuchali, bo musieli, klaskali, bo im kazano, aż nagle – wspominał Aleksander Wat – „...z pierwszego rzędu zrywa się wielki poeta polski, podbiega do grafomana czekisty i w ekstazie klaszcze mu przed samym nosem". To był Tuwim. Choć zdaniem Wata akurat ten wybuch entuzjazmu („poniżenie polskiej literatury") nie wynikał ze służalczości. Tuwim nie był poetą dworskim, „był ekstatykiem, musiał kogoś wielbić, tańczyć przed Arką Przymierza, żył tylko chwilami tych uniesień i tylko dzięki tym chwilom".

I już tli się, czekając, ta łuna

Legend przyszłych o Wiośnie, o Wschodzie,

i zakwitniesz, zakwitniesz na strunach,

Twórco ery, radziecki narodzie!

Wieki dadzą ci rangę bajeczną:

epos – jakąś wszechludzką Bylinę,

Z Rewolucją, krasawicą wieczną,

Z wiecznie żywym herosem Stalinem.

– pisał w wierszu „Do narodu radzieckiego". Na docierające do niego zarzuty, że nie pasuje do świata brudnej polityki, walki i nienawiści, odpowiedział:

Więc pan szanowny mówi, że mi

Z politycznością nie do twarzy?

Żem raczej magik i alchemik,

Co słów esencję w tyglu warzy,

Fabrykant czarnoksięskich tynktur,

Przysięgły spec od mistyczności,

Od intuicji, od instynktu

i innych apolityczności.

To prawda, przyznawał, był czas, kiedy zajmował się gusłami, czartami, ekstraktami i trunkami, ale ten czas minął. Dlaczego? Bo któregoś dnia, gdy dostrzegł przez muślin firanek łunę porannej zorzy i już chciał „kropnąć wiersz liryczny", zrozumiał nagle, że to płonie świat i dla liryki nie będzie już odtąd miejsca. W zamian rozwarły się piekła, wychynął z nich wróg, a z alchemicznej retorty zamiast liryka wyskoczył „poeta – bardzo polityczny". Bo od polityki bliżej do człowieka, bo dopiero polityka złączyła go mocnym ściegiem z życiem, od którego był wcześniej oddalony. Takim mieli go odtąd widzieć czytelnicy i przyjaciele, byli i nowi. A wiersz „Jamby polityczne" z deklaracją, że oto narodził się nowy Tuwim, był za jego życia wielokrotnie przedrukowywany. Jakby poeta czuł potrzebę ciągłego przypominania, po której jest stronie.

Pisał o awansie cywilizacyjnym, który nastąpił w Polsce Ludowej. O chłopach, „z ojca – mówili – cepa, a matki drabiny", bezzębnych, ogłupiałych z niedojadania i wiecznie w łachach. Otumanionych przez „legionerskiego upiora" (tak nazwał wielbionego przed wojną Piłsudskiego) i zaciągniętych w 1920 roku pod Kijów, by tam „bronili Polski". Chłopach, którzy w II Rzeczypospolitej ze spłachetka ziemi musieli wykarmić wielodzietne rodziny. Dopiero nowa Polska odmieniła historię i ich życie. Córka ciemnych chłopów „podniosła piękną głowę na wysokość dziejów i odrzekła, promienna, natchniona nadzieją: „Ja – w Warszawie. Ja – pracę piszę. Z agrochemii«". „Pomiędzy jego niemoralną naiwnością (bo naiwność jest niemoralna) a nieuleczalną naiwnością kultury proletariackiej istniało zawsze głębokie porozumienie" – pisał o Tuwimie Witold Gombrowicz.

Kłaniaj się nisko

Małej Ewie w wierszu „Do córki w Zakopanem" nakazywał kłaniać się nisko, z uśmiechem ślicznym, nieznanym nauczycielkom, brnącym do szkółek w siarczyste mrozy, drukarzom, śląskim górnikom i Łodzi Fabrycznej. Bo to dzięki nim to, co w polskiej ziemi najpiękniejsze: ptaki, świty tatrzańskie, nisko wiszące gwiazdy, olśnione góry, stało się także jej własnością.

Mocno i pewnie chodząca po polskiej ziemi,

umiłuj lud sprawiedliwy, co Polskę zbudził.

A tam, kochanie, gdzie mieszkał Włodzimierz Lenin,

Złóż kwiatek. To był przyjaciel tych prostych ludzi.

„Wiersz Tuwima »Do córki w Zakopanem«, gdyby z niego wyrzucić zwrotkę o Leninie, mógłby ujść za spontaniczny. Nie ma rady na prawdziwą poezję, na prawdziwego poetę. Bucha ta poezja z owego wiersza bezczelnie głupiego albo bezczelnie podłego – bo przecież niewolę nazywa ten wariat wolnością" – zanotował Lechoń w „Dzienniku".

Deklarowana miłość do Człowieka przez wielkie C, która miała zawieść Tuwima na stronę bolszewików, najbardziej zirytowała jego przedwojennych przyjaciół. „Jakież to żenujące kłamstwo – pisał Hemar. – Tuwim był prawdziwym mizantropem, nie lubił ludzi, nie znosił ludzi, nudzili go, drażnili, przeszkadzali mu". Szary człowiek, do którego miał zapałać tak nagłym uczuciem, był przedmiotem jego drwin i pogardy, „tłum widział jako rozbestwione bydlę". Hemar zarzucał Tuwimowi to samo, o co w liście zrywającym przyjaźń oskarżył go Lechoń: „Nadskakiwał sanacyjnym bóstwom i bogatym Żydom, i na tym koniec tej miłości do Człowieka". Dlaczego, dziwił się, nakazując przybranej córce, by nigdy nie zapominała o Leninie, nie pamiętał o znajomych zamordowanych przez bolszewików w Katyniu. O doktorze Łabędziu, który opiekował się ukochanym Dżońciem, i o Marianie Rentgenie, który wykonywał tyle jego piosenek.

„Największe zbrodnie w historii świata popełniali zawsze ci, dla których »Człowiek« był ważniejszy niż ludzie" – pisał Hemar. „Tuwim wielbi bolszewików nie pomimo ich morderstw – ale podświadomie dlatego że są mordercami" – wtórował Lechoń. Tadeusz Nowakowski wspominał spotkanie z Lechoniem i Kazimierzem Wierzyńskim w jednym z nowojorskich barów. Obaj dawni przyjaciele krytykowali harakiri polityczne Tuwima. Mówili, że „w bierutowszczyźnie autora »Lutni Puszkina« zafascynowała możliwość rusyfikacji duchowej Polaków... Twarde słowa".

Jeszcze gorszy zarzut postawił mu Czesław Miłosz w „Traktacie poetyckim", gdy pisał o losach poetów, którzy ulegli zaczadzeniu przez komunizm: „Aż entuzjastów, tych, którzy przeżyli, / Spotkać miał Tuwim na balu UB. / Żeby zamknęło się ogniste koło / i trwał, jak zawsze, Bal u Senatora" – napisał. Nawet jeśli nie chciał zrobić Tuwimowi krzywdy, to postawienie go w jednym szeregu ze zdrajcami odwiedzającymi salony zaborców i okupantów musiało być przez Polaków wychowanych w tradycji „Dziadów" odczytane jako oskarżenie najcięższe. Tuwim bywał na salonach, pisał wiernopoddańcze adresy, oddał talent w służbę złej sprawie, bo nie potrafił przewidzieć, jak szybko zwyrodnieje, ale czy był aż zdrajcą? Nie miał na pewno dość siły, żeby walczyć. Nie miał dość odwagi, żeby zbuntować się i powiedzieć NIE ludziom, którzy wykorzystywali jego ufność, jednak wystarczyło mu energii, żeby ratować ludzi, których mógł uważać za wrogów. A potem już do końca życia spłacać zaciągnięty u Bieruta dług. Ale niezłomni na emigracji nie mogli o tym wiedzieć.

Historia ocalenia Jerzego Kozarzewskiego skazanego przez stalinowski sąd na podwójną śmierć (za zdradę i za szpiegostwo) oraz pięciu członków jego „grupy szpiegowskiej", którzy też otrzymali wyroki śmierci, to opowieść o kimś, kto dla ratowania drugiego człowieka gotów był kłamać. Mimo tego, co już napisał i co miał jeszcze napisać, Tuwim chyba wiedział od początku, że jeśli chce coś uzyskać od Bieruta, musi powiedzieć nieprawdę. Bo ktoś, kto zbudował swą siłę na kłamstwie, tylko w kłamstwo może uwierzyć.

Kozarzewski, w czasie wojny żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych, potem więzień obozu w Mauthausen, a po wojnie urzędnik w Ministerstwie Przemysłu, został w 1946 roku oskarżony, a później skazany na śmierć za nawiązanie kontaktów ze środowiskami emigracyjnymi. Podobnie pięcioro jego współpracowników. Uratować mógł go tylko akt łaski prezydenta Bieruta. A Bierut podpisywał ułaskawienia skazańców bardzo rzadko. Legenda mówi, że Tuwim stanął przed nim i, prosząc o łaskę dla Kozarzewskiego, wyrecytował wiersz skazańca „Egzekucja". Prawda jest może mniej efektowna, ale wcale nie potrzebuje upiększania. Tuwim, ubłagany przez żonę i rodzinę Kozarzewskiego, napisał do Bieruta list, a potem, już w czasie audiencji, odczytał go. Użył języka, o którym wiedział, że będzie zrozumiany. Nazwał Kozarzewskiego zbrodniarzem przeciw Rzeczypospolitej i jej narodowi, ale – dodał – chociaż zbrodniarz ten „sam prosił Boga o zmycie plamy swego buntu własną krwią – to my dwaj – człowiek wyniesiony na najwyższą w Ojczyźnie godność i drugi człowiek – ja: poeta, my dwaj nie pozwolimy, aby ziemia polska splamiła się krwią człowieka, który się tak proroczo modlił i kajał. Kula, która by zabiła Kozarzewskiego, rykoszetem uderzyłaby w serce każdego poety polskiego".

Cena życia

Prosząc Bieruta o łaskę dla Kozarzewskiego, zaangażował cały swój autorytet, dobierał argumenty, które powinny były komunistycznego satrapę przekonać. Bał się jednak, że mogą okazać się za słabe, więc postanowił wzmocnić je kłamstwem. Napisał, że rodzina skazańca pomagała podczas okupacji jego matce, zamkniętej w otwockim zakładzie dla nerwowo chorych. „Pomagali Jej dlatego, że moja Matka Żydówka wydała na świat polskiego poetę". To była nieprawda, ale Tuwim uznał, że dobrze zabrzmi, gdy będzie mógł napisać: „Z nieznanego grobu mojej Matki Męczennicy dołącza się głos do głosu syna: prosimy Was obydwoje o łaskę dla Jerzego Kozarzewskiego".

Bierut ułaskawił Kozarzewskiego, kara śmierci została zamieniona na dziesięć lat więzienia. Tuwim odciął go od stryczka, napisał Aleksander Wat. Także pozostałym skazańcom zmieniono wyroki śmierci na więzienie. Wątpliwe jednak, by do zmiany decyzji przekonały Bieruta nawet najbardziej gorące zaklęcia i prośby poety. Darował skazańcowi życie – bo w ostatecznym rozrachunku politycznym to Tuwim miał za to życie zapłacić. Partyjny komisarz nie był może mocny w poezji, ale długi, które zaciągano u partii, skrupulatnie potem egzekwował. Wat pisał: Nikt, kto sam nie przeżył stalinizmu, nie ma moralnego prawa Tuwima ani potępiać, ani usprawiedliwiać. I dodał: „Ta głowa przeważy na szali ostatecznej". Głowa Kozarzewskiego i pięciu jego towarzyszy.

Na początku mogło być tych interwencji więcej, ale dość szybko wytłumaczono Tuwimowi, żeby się nie wtrącał w nie swoje sprawy. „Nie po to tu przyjechał" – napisała Monika Żeromska.

Spłacał potem zaciągnięty dług wielekroć, wykorzystywano go bez skrupułów. Latem 1947 roku pod hasłem obrony pokoju ściągnięto do Wrocławia intelektualistów i artystów miary Ireny Joliot-Curie, Juliana Huxleya, Paula Eluarda i Pabla Picassa. Polskimi delegatami na Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju byli między innymi: Jarosław Iwaszkiewicz, Władysław Tatarkiewicz, Tadeusz Kotarbiński, Władysław Broniewski, Julian Krzyżanowski, Antoni Słonimski, Hugo Steinhaus, Jerzy Zawieyski i Tuwim. Kongres, który odbywał się jednocześnie z wielką Wystawą Ziem Odzyskanych, miał ostatecznie przekonać świat, że ziemie zachodnie tylko w polskich rękach dają gwarancję zachowania pokoju na świecie. Dlatego najwięcej słów uznania zebrał angielski biochemik John Haldane, który stwierdził, że atakowanie Polski przypomina kopanie w brzuch ciężarnej kobiety.

Przybysze ze świata mieli zobaczyć kraj, który odbudowuje się bez pomocy judaszowych dolarów, płynących w stronę Niemców z kieszeni amerykańsko-angielskich bankierów, nafciarzy i „innych zbójów". A przecież „ci nowi sojusznicy i przyjaciele bankiersko-nafciarskich rządów anglosaskich" – oskarżał Tuwim – „to niedawni mordercy naszych matek, żon i dzieci". Jakby nie dostrzegł propagandowej funkcji Kongresu, który szybko zmienił się w sąd nad USA i Wielką Brytanią, albo bez reszty tę rolę akceptował. Zapowiadał kres apolitycznych intelektualistów, zawieszonych gdzieś między Ziemią a Księżycem. Skończył się czas sztampowych pseudoidealistycznych mów, pełnych słów o pokoju, sprawiedliwości i dobru, słów bez pokrycia i bez sensu, wygłaszanych na międzynarodowych bankietowych zlotach i piknikach, przekonywał. Po upiornych latach palenia ludzi w piecach, rozbijania główek niemowląt o ścianę i mordowania bezbronnych czas na nową świadomość i nowy ład. „Nie wolno nam, ludziom mózgu i serca, trwać w neutralności, która jest wodą na młyn ludziom pięści i noża. Wróg jest wyraźny" – mówił.

Witając w grudniu 1948 roku połączenie PPR i PPS (właściwie wchłonięcie partii socjalistycznej przez komunistów), po którym powstała Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, mówił o polskim ogniwie łańcucha, który coraz mocniej opasuje Ziemię, „a tym samym gardziele wyzyskiwaczy, imperialistów i dolarowych szantażystów". Skończyły się czasy, gdy robotnicy byli wyklętymi i uciśnionymi pariasami, grzmiał. Gdy stanęli do walki, przerażeni „bankierzy zza oceanu" jedyny dla siebie ratunek zobaczyli w nowej wojnie, którą przegrają. Wygłaszając płomienne słowa o zmiażdżeniu przemocy kapitalistów i niepowstrzymanym rozwoju, Tuwim wykonywał zadanie, które wraz z nim odrabiali między innymi: Iwaszkiewicz, Wat, Broniewski i Jastrun. Jak większość pisarzy, których nazwiska cokolwiek znaczyły, musiał być na kongresie zjednoczeniowym. Ale tylko on zachowywał się  manifestacyjnie aż do histerii, zanotowała w „Dzienniku" Maria Dąbrowska, która siedziała podczas kongresu za Tuwimem. „Wyglądał jak stary lichwiarz z obrazu, nie pamiętam już którego mistrza, również krzyczał i klaskał, i wstawał, a oprócz tego co chwila wyrzucał w prawo i lewo pięść" – pisała. Dąbrowska uważała, że pisarzowi nie wolno używać podobnego gestu „nienawiści i brutalności".

Stary i nieszczęśliwy

Potępiano go za wiersze polityczne nie tylko na emigracji. Część pisarzy, którzy jak on zdecydowali się żyć w kraju, miało mu za złe, że znalazł lepszy niż oni klucz do serca i kiesy komunistycznej władzy. Mieszkanie w Warszawie i willa z ogrodem w Aninie kłuły w oczy. „Tuwim lubi, zdaje się, być dobrze z każdym rządem" – zanotowała w dzienniku Anna Kowalska, pisarka i przyjaciółka Marii Dąbrowskiej. Zaproszona przy jakiejś okazji przez Tuwimów, nie mogła pojąć, jak wybitny poeta może wygłaszać o komunizmie takie banały, „jakie się słyszało z ust żydowskich bogaczy przed wojną" (przedstawił się Kowalskiej: „stary, nieszczęśliwy Żyd"). Przecież nic nie wie o prawdziwym losie zwykłych Polaków. Skarży się, że i jego dotyka krytyka, ale naprawdę żyje w hermetycznym odosobnieniu: ma szofera, pielęgniarkę, sekretarkę, kucharkę, ogrodników i pokojowe. Stać go na „łatwą historiozofię", napisała Kowalska w „Dziennikach", skoro przed wojną przez pięć lat sprzedał 7 tysięcy egzemplarzy „Lokomotywy", po wojnie już 400 tysięcy. „Jakieś zawstydzenie, jakbym grała komedię u starej hrabiny" – podsumowała swoje wrażenia po wizycie.

A kiedy gazety przyniosły opis tryumfalnego przyjęcia Tuwima w Moskwie, dokąd w 1948 roku został zaproszony na obchody 1 Maja, jako ten, który najpierw protestował przeciwko Polsce sanacyjnej, a potem zagrzewał do walki z okupantem, zawrzało z kolei w Marii Dąbrowskiej: „Jezus Maria! ile słów, tyle łgarstw (...), ani śniło mu się przeciw czemukolwiek protestować (z wyjątkiem, jak każdy poeta, przeciw filistrowi i mieszczuchowi w wierszach)".

W grudniu 1949 roku, z okazji 70. urodzin Józefa Stalina, Tuwim opublikował w „Trybunie Ludu" artykuł „O Stalinie". Były w nim wszystkie obowiązujące etykiety: Stalin – geniusz, wódz i nauczyciel narodów Związku Radzieckiego, wódz i przyjaciel wszystkich cierpiących i uciemiężonych na ziemi, wychowawca wielkiej rewolucji. „epoka nasza jest epoką Jego imienia" – pisał Tuwim. – „Bo nazwisko STALIN jest symbolem i skrótem, wyrażającym dwie potężne wygrane, które o losach tej epoki zdecydowały: zwycięskiej rewolucji październikowej i zwycięskiej wojny z faszystowskimi ludobójcami". Specjalnie na uroczystą jubileuszową akademię przełożył pieśń Aleksieja Surkowa, tego samego, którego tak adorował podczas wizyty w Warszawie, „Nas wolą swoją Stalin wiódł...".

Władza pod każdą długością i szerokością geograficzną szanuje tylko tych, którzy się przeciw niej buntują, a zbyt posłusznych lekceważy. Podczas II Kongresu Obrońców Pokoju w 1950 roku w Warszawie Ilia Erenburg rozmawiał z kimś w ówczesnej Polsce wpływowym, znaczącym i dobrze poinformowanym. Partyjny urzędnik wskazał Rosjaninowi siedzącego w odległym kącie sali Tuwima: „Widzicie, jak można przerobić człowieka? Poeta przemijających nastrojów uczestniczy w walce o pokój...". A przecież przedwojennego Tuwima komunizm mierził i przerażał chamstwem i barbarzyństwem, wspominał Marian Hemar. Kpił z żargonu sowieckiego i „dętej" frazeologii: „»Indus – rozumiem. Trializacja – już mniej«. W tych pięciu słowach był najprawdziwszy, metafizycznie prawdziwy Tuwim". Hemar nie potrafił zrozumieć, dlaczego po wojnie poeta stanął w pierwszym szeregu entuzjastów nowego ustroju. Kiedy partyjna propaganda walczyła z imperialistami spod znaku prezydenta Trumana, z rewizjonistami z Bonn i psem łańcuchowym imperializmu – marszałkiem Tito, z emigracją i zaplutymi karłami reakcji z Armii Krajowej, Tuwim przekładał to na łatwiej przyswajalny język wiersza:

Na podstawie Martwej Wizy

Pozwolono im, pijanym

Widmom sinym i rozchwianym,

Tułać się i straszyć ludy

Nad rzekami Babilonu...

i rzygają do Tamizy,

i rzygają do Sekwany,

i rzygają do Hudsonu.

Dorzygali się do żółci,

Do dziur w mózgach i krwotoku.

Wyjce w desperackiej chuci,

Kościotrupy sprzed potopu.

Dalej było jeszcze raz o pijanych i sinych widmach, kościotrupach sprzed wojennego potopu, którzy znad Tamizy i Hudsonu wyciągają długie ryje, zanosząc modły do boga bomb, by zechciał atomowym gromem utorować im drogę powrotną nad Wisłę. Tych słów nie mogli zrozumieć nawet ci spośród emigrantów, którzy starali się usprawiedliwić agresję Tuwima przedwojennym polskim antysemityzmem. „Jakiż splot krzywd, tragedii, ambicji i nienawiści sprawia, że Julian Tuwim podaje rękę Goebbelsowi?" – zastanawiał się w „Kulturze" Konstanty A. Jeleński.

Po warszawskim Kongresie Satyryków, w którym Tuwim wziął udział, Marian Hemar rymował: „Dalej Tuwim. Niestety zmienił się mistrz pióra, / Bo kiedyś miał na twarzy myszkę. Dziś ma szczura (...)./ Na nic talent poety, gdy on w takiej roli, / Że jest obrońcą gwałtu, lokajem niewoli. / Kiedy on barbarzyńcy pisze panegiryk – / Szubrawca jego sprawa. I żaden satyryk / Nigdy na niej nie wyrośnie i nigdy nie wyrósł! / Nie dziw, że dziś z Tuwima satyryczny szmirus!".

Nie musiał pisać ani takich wierszy, ani takich hołdowniczych adresów kierowanych do sowieckich namiestników w Warszawie, jakie pisał. Mógł za swój powrót do Polski wystawić rachunek, który komunistyczna władza spłacałaby jeszcze długo bez zmrużenia oka. Nazwisko „Tuwim" było dla funkcjonariuszy reżimu szukającego legitymizacji warte o wiele więcej niż nazwiska dziesiątków literatów, których serwilizm wielokrotnie przewyższał wartość talentu. Być może Borejszy i Bierutowi wystarczyłoby, że wrócił, że nie kontestuje, że wybrał inną drogę niż Lechoń czy Wierzyński, dla których nowa Polska była Polską obcą, zagarniętą przez wroga. Być może wystarczyłoby, że chciał mieszkać i pisać w Warszawie, a nie w Londynie czy Nowym Jorku. Kręcący się koło każdej władzy najemni dziennikarze i tak potrafiliby przedstawić jego powrót w taki sposób, jak tego oczekiwano. Więc pewnie nie musiał pisać wierszy o Stalinie.

A jednak pisał, najpiękniej, jak umiał. Może po prostu tak było wygodniej. Może nie potrafił żyć bez dostatku materialnego, bez poczucia bezpieczeństwa, które daje dobry kontakt z rządzącymi. Może zza zasłoniętych kotarami okien mieszkania i zza szyb samochodu nie było widać ponurej rzeczywistości systemu, a może po prostu nie chciał jej widzieć. Wierzył w słowa, a słowa władzy komunistycznej brzmiały szczególnie uwodzicielsko. „W ustroju socjalistycznym nie ma i nie będzie miejsca dla ohydnych zbrodni, gwałtów, niesprawiedliwości, krzywdy i dręczenia słabych przez silnych, ubogich przez bogatych, miłosiernych przez okrutnych" – przekonywał w liście uczniów szkoły podstawowej w Inowłodzu. Kiedy to pisał, Polska pogrążała się coraz głębiej w terrorze.

Mariusz Urbanek jest publicystą i pisarzem, autorem kilkunastu książek, w tym głośnych biografii „Zły Tyrmand", „Brzechwa. Nie dla dzieci" czy „Broniewski. Miłość, wódka, polityka". Książka „Tuwim. Wylękniony bluźnierca" ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa Iskry. Śródtytuły pochodzą od redakcji

W czerwcu 1946 roku Tuwimowi mogło się jeszcze naprawdę wydawać, że wraca do Polski, o jakiej marzył, a sojusz ze Związkiem Radzieckim jest gwarancją, że ojczyzna nie zejdzie nigdy z raz obranej drogi. Jednak w miarę upływu lat coraz bardziej oczywiste stawało się, że ani Polska nie jest krainą z jego amerykańskich marzeń, ani ZSRR wzorem do naśladowania.

Pytanie tylko, kiedy nastąpił moment, po którym nie miał już odwrotu. Kiedy zaczął robić rzeczy dla wielu niepojęte. Takie jak podczas spotkania z sekretarzem generalnym Związku Pisarzy ZSRR, Aleksiejem Surkowem, miernym autorem peanów na cześć najlepszego z ustrojów i największego z jego synów („Nas wolą swoją Stalin wiódł"). Gdy przyjechał do Warszawy, spędzono na zebranie z nim wszystkich polskich pisarzy. Słuchali, bo musieli, klaskali, bo im kazano, aż nagle – wspominał Aleksander Wat – „...z pierwszego rzędu zrywa się wielki poeta polski, podbiega do grafomana czekisty i w ekstazie klaszcze mu przed samym nosem". To był Tuwim. Choć zdaniem Wata akurat ten wybuch entuzjazmu („poniżenie polskiej literatury") nie wynikał ze służalczości. Tuwim nie był poetą dworskim, „był ekstatykiem, musiał kogoś wielbić, tańczyć przed Arką Przymierza, żył tylko chwilami tych uniesień i tylko dzięki tym chwilom".

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą