Teorie spiskowe, miejskie legendy czy w ogóle sytuacje, w których jakaś duża rupa sądzi na jakiś temat lub pamięta jakąś sprawę w sposób drastycznie sprzeczny z udowadnialną empirycznie prawdą obiektywną, mają się dobrze i w Polsce, i na całym świecie.
Gdy myślimy o takich zjawiskach, do głowy przychodzi nam najczęściej jakiś polski bloger twierdzący, że tupolew prezydenta Kaczyńskiego nigdy nie wystartował, tylko wszystkich jego pasażerów już w Warszawie porwano i wywieziono na Sybir. Albo – to wersja dla bardziej oczytanych – jakiś kryjący się w kniejach Północnego Zachodu USA „milicjant", wierzący, że Stany Zjednoczone są pod wojskową okupacją Chin...
Ale to tylko połowa prawdy. Bo po liberalnej, lewicowej i mainstreamowej stronie światopoglądowej areny teorie spiskowe, mitologie i poszczególne legendy odgrywają rolę podobną jak po stronie konserwatywnej. I są podobnie popularne.
Tak jest w Ameryce, i w ogóle na Zachodzie. Można by poświęcić terabajty opowieściom o tym, jak to na przykład amerykańska lewica przez dekady powtarzała, że generałowie US Army są „hungry for war" i bardzo chcą wywołać jakąś wojenkę, podczas gdy naprawdę armia była właśnie czynnikiem niechętnym militarnym awanturom obmyślanym przez polityków. Skoncentrujmy się jednak na naszym podwórku.
„Olszewicki" pucz
Zacznijmy od czasów wprawdzie zamierzchłych, ale leżących u podstaw współczesności. Elementem propagandowej oprawy, towarzyszącej obalaniu w 1992 roku rządu Olszewskiego, były rzekome przygotowania ówczesnego premiera do ratowania się drogą przeprowadzenia zamachu stanu. Uzasadnianiu tej tezy służyła historia o rzekomej próbie postawienia w stan podwyższonej gotowości Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSW.
Wszystko to nie opierało się na niemal żadnych podstawach, poza jednym telefonem ówczesnego szefa UOP Piotra Naimskiego od prezesa Radiokomitetu Zbigniewa Romaszewskiego. Naimski powiedział, że może dojść do jakichś niepokojów, i pytał, czy prezes nie uznałby za stosowne wzmocnić ochrony gmachu telewizji przez żołnierzy, do czego zresztą nie doszło.
Wszystkie późniejsze śledztwa, z wielkim zapałem prowadzone w trakcie prowadzonej za rządów Suchockiej administracyjnej kampanii przeciw antywałęsowskiej prawicy, nie doprowadziły do niczego. Nie tylko nikt nie został o nic oskarżony, ale wręcz nie pojawiły się jakiekolwiek uzasadniające tezę o zamachu stanu fakty. Wieczorem 4 czerwca w telewizji miał wystąpić premier Olszewski: strona rządowa naiwnie wierzyła, iż to przemówienie odegra zasadniczą rolę przy przełamywaniu politycznego kryzysu, i obawiała się, iż strona prezydencka może spróbować użyć siły, by do jego emisji nie dopuścić. To wszystko, to tyle.
Ale brak faktów nie zaszkodził mitowi. Teza o „olszewickim" puczu nie została nigdy odwołana. A Lech Wałęsa dalej od czasu do czasu bredzi o tym, że rzekomo miano go internować i „Arłamów już był gotów"...