O tym, co się właśnie stało, dyskutowałem z moim znajomym. To polski inżynier, który u progu karnawału „Solidarności" wyemigrował do USA za chlebem. Po upadku komuny wrócił do kraju, ale jego potomstwo zostało za oceanem. Zwierzał mi się, że już powiedział swoim synom, żeby pakowali rzeczy i czym prędzej ruszali w Góry Skaliste, bo może się zrobić gorąco. A przede wszystkim próbował mnie przekonać o tym, że wydarzenia w Nowym Jorku i Waszyngtonie to nie żaden atak Al-Kaidy, lecz wewnętrzna sprawa amerykańska.
A ja, słuchając tego wszystkiego, zastanawiałem się, czy mój znajomy dał się mentalnie uwieść „oszołomom" z ruchu „milicji obywatelskich" – środowiskom, które roztaczają przed mieszkańcami USA wizję władz federalnych jako złowrogiego Syjonistycznego Rządu Okupacyjnego (ZOG), działającego w interesie niewidzialnego oligopolu, stojącego ponad podziałem na Republikanów i Demokratów, i wyzyskującego zwykłych białych Amerykanów. Jeśli się przyjmie taką właśnie wizję, łatwo uwierzyć w to, że zamachy 11 września były gigantyczną prowokacją politycznego establishmentu, mającą przerazić masy społeczne i skłonić je tym samym do tego, żeby zgodziły się na budowę opresyjnego reżimu, będącego zaprzeczeniem etosu amerykańskiej demokracji.
Z ruchem „milicji obywatelskich" związany był Timothy McVeigh. W roku 1995 dokonał on zamachu na siedzibę władz federalnych w Oklahoma City, w wyniku czego zginęło 168 osób, w tym 19 dzieci. Wyjaśniał, że jego czyn był zemstą za akcję FBI w Waco w roku 1993. Przypomnijmy – funkcjonariusze tej służby zamierzali wtedy aresztować guru sekty Gałąź Dawidowa, Davida Koresha, w rezultacie czego doszło do strzelaniny, a następnie na oblężonej farmie wybuchł pożar. Zginęło 80 osób, w tym 19 dzieci.
McVeigh ponoć inspirował się „Dziennikami Turnera" autorstwa Andrew Macdonalda (pod tym pseudonimem krył się zmarły w 2002 r. amerykański pisarz i publicysta William Luther Pierce). Ta reklamowana jako „biblia prawicowej ekstremy" powieść przedstawia perypetie działającej w USA Organizacji – złożonej z Anglosasów grupy terrorystycznej, która dąży do zbrojnego przejęcia władzy. Jako swoich wrogów wskazuje ona waszyngtoński rząd federalny, Żydów i Murzynów. Przekuciem teorii w praktykę okazuje się wszczęcie przez Organizację brutalnego rasistowskiego powstania.
Znalazłem w Internecie ciekawą rozmowę, którą z Macdonaldem przeprowadził tłumacz Bartłomiej Zborski (na polski przełożył nie tylko „Dzienniki Turnera", ale i chociażby „Folwark zwierzęcy" Orwella). W pewnej chwili Zborski podsunął swojemu rozmówcy następujący scenariusz: Macdonald będzie funkcjonował w swojej niszy ideologicznej, a z upływem czasu demoliberalny system go wchłonie, zneutralizuje, „nieledwie »udomowi«". Amerykański pisarz odrzekł, że nic takiego nie wchodzi w rachubę. Ale co innego mógłby właściwie odpowiedzieć, żeby zachować wizerunek twardziela dzielnie stawiającego czoła mitycznemu ZOG-owi? W tym kontekście wychodzi cała prawda o radykałach snujących teorie spiskowe.