Mesjanistyczni rewolucjoniści

W 1948 roku Julia Brystygierowa podjęła decyzję o przeprowadzeniu rewizji w siedzibie „Tygodnika Warszawskiego". Zaczęła się fala aresztowań redaktorów i publicystów zakończona procesami, w których zapadły wyroki pozbawienia wolności.

Publikacja: 14.12.2013 00:38

Ks. Zygmunt Kaczyński, redaktor i męczennik: zmarł w 1953 roku w więzieniu

Ks. Zygmunt Kaczyński, redaktor i męczennik: zmarł w 1953 roku w więzieniu

Foto: NAC

Jednym z zarzutów, które formułowane są pod adresem współczesnego polskiego katolicyzmu, jest przypisywana mu słabość intelektualna. Tym właśnie bywa tłumaczony między innymi fenomen Radia Maryja: ponieważ Kościół katolicki przestał być instytucją kulturotwórczą i zajęty jest wyłącznie batalią o swoje wpływy polityczne, społeczne, ekonomiczne, to w tej sytuacji wygrywa pozbawiona wszelkich ambicji pobożność ludowa. A ta postrzegana jest przez nadające ton debacie publicznej liberalne środowiska jako przejaw kładącego nacisk na emocje religijnego infantylizmu.

W konsekwencji wyłania się wizja podziału Kościoła w Polsce na „otwarty" i „zamknięty".

Ucieczka i kolaboracja

Kościół otwarty" to szlachetna mniejszość – ludzie wykształceni, którzy są przekonani, że Watykan musi podjąć krytyczne przewartościowanie swojego nauczania zgodnie z liberalnym duchem czasu, a hierarchia kościelna w naszym kraju powinna temu procesowi sprzyjać. Z kolei „Kościół zamknięty" to szpetna większość – plebs, który łatwo ulega bigoterii, rygoryzmowi moralnemu, zaściankowości, ksenofobii, nacjonalizmowi.

Oczywiście ta wizja oparta jest na ideologicznych stereotypach. Niemniej nie wzięła się ona znikąd. Dzisiaj stroną ofensywną w polskim życiu publicznym są orędownicy przekształcenia Kościoła w organizację charytatywną – instytucję sprowadzającą chrześcijaństwo do jakichś świeckich sentymentalnych bajek o konieczności bycia dobrym człowiekiem, czyli takim, który nie mówi bliźnim, co jest dobre, a co złe, tylko stara się być dla nich fałszywie miłosierny, a więc po prostu miły i nijaki. Stroną defensywną są w takim razie konserwatywni strażnicy nauczania Kościoła, wykazujący często objawy syndromu oblężonej twierdzy i rezygnujący z zadań misyjnych, bo ważniejsze dla nich staje się zachowanie bieżącego stanu posiadania i stawianie czoła demoralizacji społeczeństwa.

Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego, że nie ma łączności między II RP a III RP, PRL dokonał bądź co bądź zerwania z przeszłością. Do postawienia takiej hipotezy może skłaniać lektura monografii „Niezłomni w epoce fałszywych proroków. Środowisko »Tygodnika Warszawskiego« (1945-1948)". Ten opasły, ponad 1000-stronicowy tom to imponujący owoc pracy dwóch historyków z Uniwersytetu Szczecińskiego: Tomasza Sikorskiego i Marcina Kuleszy, którzy przygotowali antologię publicystyki wymienionego w tytule książki czasopisma. Wstęp ich autorstwa można potraktować jako przewodnik po mapie środowisk katolickich działających w Polsce w drugiej połowie lat 40. ubiegłego wieku.

Mapa ta ujawnia trzy strategie działania w warunkach realnego komunizmu. Pierwsza to ucieczka. Podjął ją krąg, wydawanego przez Kurię Książęco-Krakowską Metropolitalną, „Tygodnika Powszechnego". W imię swoiście pojętego realizmu – „roztropnego pragmatyzmu" – ludzie z nim związani unikali zaangażowania w politykę, a co za tym idzie – konfrontacji z reżimem peerelowskim. Inspirowali się modnymi nurtami myśli katolickiej (w tym francuskimi prądami modernistycznymi). Zgłębiali problemy wiary i moralności w oderwaniu od – w swojej istocie „upolitycznionego" – społecznego nauczania Kościoła. Takie podejście miało umożliwić przetrwanie w warunkach systemu totalitarnego. Okazało się jednak, że to płonna nadzieja. Kiedy w roku 1953 po śmierci Stalina „TP" odmówił oddania hołdu zmarłemu dyktatorowi, został zamknięty.

Druga strategia to kolaboracja. Zdecydowało się na nią środowisko tygodnika „Dziś i Jutro". Wywodziło się ono spośród byłych działaczy Obozu Narodowo-Radykalnego „Falanga" oraz konspiracyjnej w okresie okupacji niemieckiej Konfederacji Narodu. Kojarzone jest głównie ze swoim liderem – Bolesławem Piaseckim, który uznał, że Polska w rezultacie drugiej wojny światowej znalazła się na długo w sowieckiej strefie wpływów, więc trzeba było wypracować model politycznego zaangażowania katolików w państwie komunistycznym. Grupa ta postanowiła godzić katolicyzm i patriotyzm z marksizmem („chrystianizowanie socjalizmu"). Dzięki temu mogła liczyć na rozmaite koncesje ze strony „władzy ludowej": w roku 1947 zarejestrowano Spółkę Wydawniczą PAX i zaczął się ukazywać jedyny w Polsce Ludowej dziennik katolicki – „Słowo Powszechne".

Operacja „Miecz"

Wreszcie trzecia strategia to dawanie świadectwa prawdzie przy uznaniu zaistniałych okoliczności historycznych, w tym niekorzystnych dla Polski decyzji, które zapadły na konferencjach w Jałcie i Poczdamie. Widoczna jest ona w przypadku kręgu „Tygodnika Warszawskiego". Czasopismo to wychodziło – tak samo jak „Tygodnik Powszechny" oraz „Dziś i Jutro" – od roku 1945. Formalnie podlegało Warszawskiej Kurii Metropolitalnej. Jego pierwszym redaktorem naczelnym został ksiądz Zygmunt Wądołowski, którego po kilku tygodniach zastąpił ksiądz Zygmunt Kaczyński.

Niemal wszyscy członkowie redakcji czasopisma – w tym najbardziej charyzmatyczny z nich, Jerzy Braun (ostatni delegat rządu na kraj) – byli w przeszłości związani z chadeckim Stronnictwem Pracy oraz konspiracyjną w okresie okupacji niemieckiej Unią. Grono współpracowników „Tygodnika" było jednak szersze. Obejmowało działaczy i sympatyków obozu narodowego – do nich należeli: Wiesław Chrzanowski, Feliks Koneczny, Stanisław Grabski, Władysław Konopczyński. W czasopiśmie teksty publikowali też między innymi: Paweł Jasienica, Hanna Malewska, Jan Parandowski, Władysław Tatarkiewicz.

W latach 1945–1947 „Tygodnik" popierał linię polityczną Stronnictwa Pracy, którego przywódcą był Karol Popiel. Kiedy jednak w roku 1947 ugrupowanie to zostało zlikwidowane, a jedyna jeszcze legalna partia opozycyjna, czyli PSL, poniosła klęskę w sfałszowanych wyborach do Sejmu, sytuacja czasopisma się zmieniła. W warunkach monopartyjnej dyktatury „Tygodnik" postawił więc na pracę formacyjną i bezkompromisową obronę podstawowych zasad nauczania Kościoła. Władzom kościelnym taka postawa była najbliższa, ponieważ oznaczała stanowczą odpowiedź na rugowanie przez reżim komunistyczny religii z życia publicznego i spychanie jej do getta prywatności, w którym wyłącznie praktykowano by rytuały.

Środowisko „Tygodnika Warszawskiego" było rozpracowywane przez Urząd Bezpieczeństwa (operacja „Miecz"). Funkcjonariusze UB obawiali się, że działacze chadeccy będą chcieli opuścić Polskę i dołączyć do przebywającego już wtedy na emigracji Popiela. 31 lipca 1948 roku Julia Brystygierowa (znana jako „Krwawa Luna"), dyrektor Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego podjęła decyzję o przeprowadzeniu rewizji w siedzibie czasopisma oraz mieszkaniach prywatnych jego redaktorów. Zaczęła się fala aresztowań zakończona procesami, w których zapadły wyroki pozbawienia wolności.

Ksiądz Kaczyński zmarł w więzieniu – w roku 1953 – w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Poddany torturom w śledztwie Braun stracił zęby i oko. Dopiero w wyniku odwilży po śmierci Stalina publicyści czasopisma mogli zostać zrehabilitowani. Nastąpiło to w roku 1957. Jednak środowiska „Tygodnika Warszawskiego" nie udało się już odtworzyć. W PRL opiniotwórczą rolę odgrywały natomiast odrodzony w roku 1956 „Tygodnik Powszechny" oraz „Słowo Powszechne". Pierwszy okazał się protoplastą „Kościoła otwartego", drugi – „Kościoła zamkniętego". Zabrakło natomiast spadkobierców tradycji łączącej katolicyzm z tym, co w polskiej kulturze XIX i XX wieku jest najbardziej cenne i najbardziej oryginalne – z dziedzictwem polskiego mesjanizmu.

Dziś polski mesjanizm przedstawiany bywa często w naszym kraju jako negatywna pozostałość po XIX-wiecznym romantyzmie, przejawiająca się w egzaltowanym wysławianiu cierpiętniczych postaw typowych dla trudnych momentów historii. Przywołuje się przy tej okazji widzenie księdza Piotra z „Dziadów. Części III", w którym dzieje Polski pod zaborami zostały porównane do drogi krzyżowej. Z dramatu Adama Mickiewicza miałoby wynikać, że autor uważa, iż Polska to Chrystus narodów, a skoro tak jest, to polski mesjanizm obciąża rodzaj megalomanii usprawiedliwiającej rozmaite klęski historyczne, w tym również przegrane zrywy niepodległościowe i rozmaite kataklizmy. O tym mogą świadczyć spory dotyczące sensu Powstania Warszawskiego czy katastrofy smoleńskiej, które często przybierają postać debaty nad mesjanistycznym dyskursem polskiej kultury.

Chrystusowe liberum veto

Z takim wypaczonym obrazem polskiego mesjanizmu zmagali się także publicyści „Tygodnika Warszawskiego". Romantycznej apoteozie heroicznego czynu przeciwstawiali pochwałę mozolnej pracy i dźwigania człowieka na coraz wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego. Posiłkowali się w tej sprawie myślą Cypriana Kamila Norwida i filozofią Stanisława Brzozowskiego.

Jerzy Braun w tekście „Polski ideał państwa chrześcijańskiego" krytykował nagonkę na romantyzm, którą uprawia się w imię realizmu. I właśnie realizmowi przeciwstawiał historiozoficzną koncepcję, wyjaśniającą „naiwność polityczną" Polaków. Swoją refleksją sięgnął X wieku, a więc czasów, w których dokonywała się chrystianizacja ziem polskich. Zdaniem filozofa „związek przyrodzonego z nadprzyrodzonym (...) to struktura specjalna, odróżniająca cywilizację chrześcijańską od starych cywilizacji pogańskich. Musi ona zatem być w jaskrawej sprzeczności z duchem pogańskim, zwłaszcza tam, gdzie on dojrzał do pełnej świadomości i wytworzył swój własny porządek organizacyjny. Tak było na południu i zachodzie Europy, gdzie ta nowa struktura została zaszczepiona dojrzałym już cywilizacyjnie społecznościom pogańskim, które wychowały się i wzrosły w pojęciach zupełnie innych. W Polsce cywilizacja chrześcijańska, (...) została założona na gruncie świeżym (...). Dlatego dusza zbiorowa narodu polskiego została schrystianizowana aż do podstaw, nie pozostała w niej żadna »reszta« pogańska, żaden polityczny mit doczesny, który by kłócił się z ideałem eschatologicznym Kościoła".

Regresu do pogaństwa upatruje Braun w podporządkowywaniu religii władzy świeckiej, co było charakterystyczne zarówno dla schizmy wschodniej (bizantynizm), jak i zachodniej (protestantyzm). Tymczasem Polska sprzeciwiała się idei nawracania mieczem (czemu dała wyraz podczas trwającego w latach 1414–1418 soboru w Konstancji), formule „Cuius regio, eius religio" z epoki reformacji, a także doktrynie legalizmu (prymatu prawa nad moralnością) z epoki absolutyzmu oświeconego. Według Brauna działo się tak dlatego, iż Polacy nie mieli do czego wracać, pozostawał im tylko katolicyzm, odrzucali więc instytucje i zasady, wyłaniające się z kompromisu między chrześcijaństwem a pojęciami pogańsko-świeckimi. Na tym właśnie polegał fenomen demokracji szlacheckiej: „gdyby Chrystus pojawił się w Polsce, nie mógłby być uwięziony, a przeciwnie – mógł On mocą swego »liberum veto« zakwestionować całe dotychczasowe Prawo".

Oczywiście Braun w żaden sposób nie idealizuje przedrozbiorowej Rzeczypospolitej: „Upadła, bo nie mogła istnieć jako szlacheckie państwo klasowe, oparte na ucisku warstw innych". Ale jej upadek – twierdzi odwołujący się do mesjanizmu Józefa Hoene-Wrońskiego filozof – był niejako opatrznościowy, bo wpisany w dziejowy dramat Polski, aby to, co stanowiło wyłącznie przywilej szlachty, stało się również udziałem pozostałej części społeczeństwa (konieczność rozbicia „czerepa rubasznego"). Na tym właśnie polega rozwój ludzkości, którego kierunek właściwie odczytywali ksiądz Piotr Skarga, Tadeusz Kościuszko, Romuald Traugutt czy wieszczowie polskiego romantyzmu: ten „»trud trudów« trwa już około 2000 lat i pochłonął dziesiątki i setki milionów istnień ludzkich w gigantycznych wojnach i rewolucjach. Sprawa to olbrzymia, służą jej całe legiony świętych i myślicieli, królowie, bohaterzy, wychowawcy i społeczni reformatorzy. Polska ma tu swój wkład większy, niż to się może wydawać powierzchownym historykom kultury".

Braun daje wyraz swojemu poparciu dla „Katolickich postulatów konstytucyjnych" – memoriału Episkopatu Polski dotyczącego przygotowywanej ustawy zasadniczej. „Polityka jest to praktyczne kierownictwo ludzkości ku jej ostatecznym przeznaczeniom. Państwo tedy winno stworzyć warunki, zapewniające obywatelom nie tylko dobrobyt materialny, ale i rozwój duchowy".

Testament niezłomnych

Z kolei Hanna Malewska w tekście „Humanizm nowożytny" postawiła bezlitosną diagnozę temu, co się dokonało od końca średniowiecza. Zdaniem pisarki, średniowieczny uniwersalizm stanowił olbrzymi wysiłek „pogodzenia z najwyższym Celem wszystkiego, co ludzkie". Renesans i reformacja zapoczątkowały jednak „okres stopniowej »dechrystianizacji« Europy".

Ale Malewska nie rzuca gromów na nowożytne czasy, nie obraża się na rzeczywistość. Oznajmia: „wielka i straszliwa odpowiedzialność za ten stan rzeczy spada i na samych chrześcijan, którzy przeszedłszy na pozycje obronne zarzucili czynny, dynamiczny ideał uniwersalizmu i aż nazbyt często w tej postawie byli podobni tym, którym Chrystus rzucił najtwardsze słowa: faryzeuszom, którzy »sami nie wchodzą i innym wejść nie dają«". Pisarka apeluje więc o to, żeby humanizm antropocentryczny potraktować jako wyzwanie i przeciwstawić mu humanizm chrześcijański, „tak ściśle związany z realizacją sprawiedliwości społecznej".

To znamienna cecha publicystów „Tygodnika Warszawskiego", że stawiając czoła marksistowskiemu kolektywizmowi, liberalnemu indywidualizmowi i innym nurtom nie dającym się pogodzić z nauczaniem Kościoła, nie zamykali się w „Okopach Świętej Trójcy".

Być może środowisko czasopisma stawia nam w swoim testamencie pytanie: czy chrześcijaństwo jest konserwatywnym młotem na „cywilizację śmierci" i „dyktaturę relatywizmu" czy stanowi twórczą siłę modernizacyjną? Nowoczesność nie zaczęła się – wbrew narracjom zarówno lewicowym, jak i prawicowym – wraz z rewolucją francuską. Początek nowoczesności to narodziny, ziemskie życie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Od tamtej pory chrześcijaństwo odczarowuje świat z kolejnych mitów.

W starożytności i średniowieczu były to mity pochodzące z wierzeń pogańskich. W nowożytności pojawiły się zaś nowe mity (określane mianem teorii naukowych) – uzasadniane racjonalistycznymi i ateistycznymi przesądami. Miały one służyć modernizacji świata, ale wcielone w życie polityczne i społeczne przerodziły się w ideologie legitymujące masowe mordy w Wandei, Auschwitz, na Kołymie, w klinikach aborcyjnych i innych upiornych miejscach. Może dlatego, że priorytetami tu były ludzkie ambicje wyemancypowane z ograniczeń woli Boga. I wszystko jedno, czy w grę wchodziły próby budowy ziemskiego raju w oparciu o projekty utopijne czy też promocja ścieżek indywidualnej samorealizacji.

Jeśli modernizacja ma być skuteczna, musi za priorytet brać ludzką godność. Legitymacja godności ma transcendentny i metafizyczny charakter. Nowoczesność to zatem duchowa pielgrzymka człowieka ku niebu, czynienie sobie ziemi poddaną, walka z żywiołami natury, które usiłują w człowieku zabić jego podobieństwo do Stwórcy i sprowadzić go do poziomu posthistorycznego, konsumpcyjnego zwierzęcia.

Nie bójmy się więc słowa „postęp". Trzeba budować Królestwo Boże na ziemi. Przecież słowa Jana Pawła II, wypowiedziane w Warszawie w roku 1979: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!", nie przestały być aktualne.

Jak czytamy w przedmowie monografii Sikorskiego i Kuleszy, „Tygodnik Warszawski" chciał budować „Arkę Przymierza" między II RP a powojenną Polską. „Wierzono bowiem, że prędzej czy później będzie to Polska wolna i niepodległa".

Bez „Arki Przymierza"

Czy III RP podobałaby się publicystom czasopisma? Nie wiadomo, bo przecież każdy z nich poszedł swoją ścieżką. Jedni zasilili środowisko „Tygodnika Powszechnego", inni – Stowarzyszenia PAX. Jerzy Braun udał się na emigrację, brał udział w obradach Soboru Watykańskiego II. Wiesław Chrzanowski związał się z opozycją antypeerelowską, był mentorem Ruchu Młodej Polski. Jako prezes ZChN krytycznie oceniał polską transformację ustrojową, ale daleki był od radykalizmu. Ganił współczesną polską prawicę za uprawianie polityki emocji (której efektem jest płytki, sentymentalny patriotyzm) kosztem polityki rozumu.

Pytanie o ocenę III RP pozostaje więc w przypadku środowiska „Tygodnika Warszawskiego" bez odpowiedzi. W każdym razie „Arki Przymierza" zabrakło, a mesjanizm stanowi dziś przedmiot szyderstw sprawujących rządy dusz realistów lub nieprzysparzający nikomu problemów eksponat muzealny. Pozostał marny wybór między pięknoduchostwem „Kościoła otwartego" a przesiąkniętą lękami parafiańszczyzną „Kościoła zamkniętego".

Jednym z zarzutów, które formułowane są pod adresem współczesnego polskiego katolicyzmu, jest przypisywana mu słabość intelektualna. Tym właśnie bywa tłumaczony między innymi fenomen Radia Maryja: ponieważ Kościół katolicki przestał być instytucją kulturotwórczą i zajęty jest wyłącznie batalią o swoje wpływy polityczne, społeczne, ekonomiczne, to w tej sytuacji wygrywa pozbawiona wszelkich ambicji pobożność ludowa. A ta postrzegana jest przez nadające ton debacie publicznej liberalne środowiska jako przejaw kładącego nacisk na emocje religijnego infantylizmu.

W konsekwencji wyłania się wizja podziału Kościoła w Polsce na „otwarty" i „zamknięty".

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?