Jednym z zarzutów, które formułowane są pod adresem współczesnego polskiego katolicyzmu, jest przypisywana mu słabość intelektualna. Tym właśnie bywa tłumaczony między innymi fenomen Radia Maryja: ponieważ Kościół katolicki przestał być instytucją kulturotwórczą i zajęty jest wyłącznie batalią o swoje wpływy polityczne, społeczne, ekonomiczne, to w tej sytuacji wygrywa pozbawiona wszelkich ambicji pobożność ludowa. A ta postrzegana jest przez nadające ton debacie publicznej liberalne środowiska jako przejaw kładącego nacisk na emocje religijnego infantylizmu.
W konsekwencji wyłania się wizja podziału Kościoła w Polsce na „otwarty" i „zamknięty".
Ucieczka i kolaboracja
Kościół otwarty" to szlachetna mniejszość – ludzie wykształceni, którzy są przekonani, że Watykan musi podjąć krytyczne przewartościowanie swojego nauczania zgodnie z liberalnym duchem czasu, a hierarchia kościelna w naszym kraju powinna temu procesowi sprzyjać. Z kolei „Kościół zamknięty" to szpetna większość – plebs, który łatwo ulega bigoterii, rygoryzmowi moralnemu, zaściankowości, ksenofobii, nacjonalizmowi.
Oczywiście ta wizja oparta jest na ideologicznych stereotypach. Niemniej nie wzięła się ona znikąd. Dzisiaj stroną ofensywną w polskim życiu publicznym są orędownicy przekształcenia Kościoła w organizację charytatywną – instytucję sprowadzającą chrześcijaństwo do jakichś świeckich sentymentalnych bajek o konieczności bycia dobrym człowiekiem, czyli takim, który nie mówi bliźnim, co jest dobre, a co złe, tylko stara się być dla nich fałszywie miłosierny, a więc po prostu miły i nijaki. Stroną defensywną są w takim razie konserwatywni strażnicy nauczania Kościoła, wykazujący często objawy syndromu oblężonej twierdzy i rezygnujący z zadań misyjnych, bo ważniejsze dla nich staje się zachowanie bieżącego stanu posiadania i stawianie czoła demoralizacji społeczeństwa.
Dlaczego tak się dzieje? Być może dlatego, że nie ma łączności między II RP a III RP, PRL dokonał bądź co bądź zerwania z przeszłością. Do postawienia takiej hipotezy może skłaniać lektura monografii „Niezłomni w epoce fałszywych proroków. Środowisko »Tygodnika Warszawskiego« (1945-1948)". Ten opasły, ponad 1000-stronicowy tom to imponujący owoc pracy dwóch historyków z Uniwersytetu Szczecińskiego: Tomasza Sikorskiego i Marcina Kuleszy, którzy przygotowali antologię publicystyki wymienionego w tytule książki czasopisma. Wstęp ich autorstwa można potraktować jako przewodnik po mapie środowisk katolickich działających w Polsce w drugiej połowie lat 40. ubiegłego wieku.
Mapa ta ujawnia trzy strategie działania w warunkach realnego komunizmu. Pierwsza to ucieczka. Podjął ją krąg, wydawanego przez Kurię Książęco-Krakowską Metropolitalną, „Tygodnika Powszechnego". W imię swoiście pojętego realizmu – „roztropnego pragmatyzmu" – ludzie z nim związani unikali zaangażowania w politykę, a co za tym idzie – konfrontacji z reżimem peerelowskim. Inspirowali się modnymi nurtami myśli katolickiej (w tym francuskimi prądami modernistycznymi). Zgłębiali problemy wiary i moralności w oderwaniu od – w swojej istocie „upolitycznionego" – społecznego nauczania Kościoła. Takie podejście miało umożliwić przetrwanie w warunkach systemu totalitarnego. Okazało się jednak, że to płonna nadzieja. Kiedy w roku 1953 po śmierci Stalina „TP" odmówił oddania hołdu zmarłemu dyktatorowi, został zamknięty.