Nienawiść księcia świata

Zamiast odrzucać istnienie szatana, powinniśmy stanąć do walki duchowej i odkryć, że chrześcijaństwo nie jest dla mięczaków.

Publikacja: 14.12.2013 01:06

Andrea di Bonaiuto. Nie tylko Dante, lecz i inni florentyńczycy wiedzieli sporo o Piekle

Andrea di Bonaiuto. Nie tylko Dante, lecz i inni florentyńczycy wiedzieli sporo o Piekle

Foto: Corbis, Sandro Vannini Sandro Vannini

Szatan ma ostatnio świetną prasę. Można nim wypromować niejeden produkt czy ideę. Dla jednych stanowi on znakomity znak firmowy, który pozwala sprzedać oznaczone nim produkty (choćby napój energetyzujący), dla innych to temat na płyty, które sprzedadzą się, szczególnie jeśli zostaną oprotestowane przez katolików, dla jeszcze innych to fascynujący symbol religijny, który pozwala – dzięki lucyferycznym odniesieniom – opisać sytuację człowieka, który odrzuca Boga i sam stawia się w Jego miejsce. Jednym słowem symbol i znak doskonały.

Jest z nim jednak jeden, ale za to zasadniczy problem. W postnowoczesnym świecie szatan rozumiany jest jedynie jako „symulakrum", symbol nieodnoszący do niczego poza samym sobą, niemający nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistością. Diabeł jest więc kimś na kształt Myszki Miki czy laleczek Monster High, które – poza tym, że są obleśne – to do niczego konkretnego nie odsyłają.

Dla człowieka wierzącego takie rozumienie jest fałszywe i można je uznać – posługując się starym porównaniem C.S. Lewisa – za kolejne wielkie zwycięstwo szatana, który najpierw z realnego bytu przekształcił się w kogoś nieistniejącego, a teraz zajął miejsce ważnego, ale także w istocie nierealnego, symbolu, mitu, znaku towarowego, którym wypromować można niejeden towar. Taka sytuacja – jeśli przyjąć istnienie szatana i realność świata duchowego – jest z jego punktu widzenia wymarzona.

Z jednej bowiem strony może on za pośrednictwem rozmaitych symboli czy słów działać (a nie tylko chrześcijanie, ale także Żydzi, hinduiści czy buddyści wierzą, że symbole, gesty, znaki czynione przez człowieka, nawet jeśli nie celowo, mają znaczenie duchowe), a z drugiej nieliczni w niego wierzą, co pozwala mu być zabójczo skutecznym. I sprowadzać ludzi na złą drogę.

I gdy spojrzeć na taką sytuację, aż trudno nie zadać pytania, jak do tego doszło? Dlaczego istota, przed którą drżały (i to całkiem realnie) całe pokolenia chrześcijan, teraz przekształciła się w papierowe i w gruncie rzeczy niegroźne stworzenie, które co najwyżej śmieszy?

Realny wróg

Odpowiedzi trzeba szukać nie tylko w popkulturze, która każdy ważny symbol i ideę potrafi przemielić i przerobić na miałką treść, ale również w samym życiu religijnym, teologii XX wieku i liberalizujących czy psychologizujących trendach pobożnościowych. To właśnie te zjawiska odpowiadają za trywializację postaci szatana, ale także całego chrześcijaństwa, za sprowadzenie tego ostatniego do wymiarów psychoanalizy dla wierzących.

Aby dobrze to zrozumieć, trzeba wrócić do tradycyjnego, chrześcijańskiego (ale przecież nie tylko) rozumienia życia ludzkiego. We wszystkich niemal systemach teologicznych jest ono walką. I to nie walką z samym sobą, ale całkiem realną walką duchową z diabłem i jego pokusami. Nauczanie Chrystusa rozpoczyna się, o czym ostatnio dziwnie często się zapomina, od kuszenia przez szatana, który próbuje skłonić Jezusa do pewnych działań, które On odrzuca. I podobnie rozumiane było życie każdego chrześcijanina. Codziennie rano ruszał on do boju – nie tylko z życiem, ale także z tym, który chce mu odebrać wieczność.

W ten sposób postrzegał życie chrześcijańskie już św. Paweł. „Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich" – pisał w Liście do Efezjan (6,12). A w innym miejscu tego samego listu dodawał: „Obleczcie pełną zbroję Bożą, byście mogli się ostać wobec podstępnych zakusów diabła" (6,11).

Istotą życia człowieka była zatem nieustanna walka, a ta promowała wartości rycerskie: odwagę, zaangażowanie, heroizm, które miały zostać nagrodzone po drugiej stronie. Wyrzeczenie, post, rezygnacja były wówczas traktowane jako element tej walki i traktowane jako pokusa realnego wroga. I nie było w tym nic dziwnego. „Ludzie świadomi toczącej się wojny żyją z wielką pasją i są czujni. Nie domagają się wygód za wszelką cenę. Na polu bitwy nie ma yuppies" – podkreśla Peter Kreeft w znakomitych „Listach jadowitego węża".

Ale to, i to wiele lat temu, zaczęło się to stopniowo zmieniać, a opisuje to znakomicie Kreeft, wkładając te słowa w usta doświadczonego diabła. „Najpierw zdołaliśmy doprowadzić ludzi do tego, że przestali wierzyć w grzech, choć wciąż wierzyli w świętość. Potem przestali wierzyć w piekło, chociaż nadal uznawali istnienie tego Drugiego Miejsca. Gdy nie ma dolin, nie dostrzega się wysokości gór, tak więc ludzie szybko znaleźli się jakby na płaskiej równinie, pozbawionej jakiejkolwiek rzeźby terenu. Dlatego ich wyobrażenia na temat Boga, wieczności, aniołów czy świętych są dziś tak mdłe – brak dla nich kontrastu. W średniowieczu były to żywe, głęboko poruszające obrazy, lecz teraz nie poruszają już nikogo" – podkreśla Kreeft i zaznacza, że z tego właśnie powodu chrześcijaństwo i chrześcijanie stali się mdli i pozbawieni woli walki.

„Dziewięćdziesiąt procent z nich nie przeżywa ani jednego dnia w życiu, w którym wstaliby z łóżka z myślą, iż rozpoczynającego się dnia stoczą bitwę w ramach największej z wojen, i że ich Dowódca przydziela im zadanie, które jedynie oni mogą wypełnić (...). Planety, na której żyją, nie postrzegają jak pola bitwy, prędzej skojarzyłaby się im ona z wanną" – dodaje Kreeft.

Jezus wojownik

Postrzeganie i rozumienie życia zaczęło się zmieniać od języka. Ciepły, pozytywny, afirmatywny język zaczął stopniowo wypierać militarną, rzekomo nieprzystającą do nowoczesnych czasów, metaforykę. I tak Kościół wojujący zstał zastąpiony przez Kościółpielgrzymujący, a obraz wojownika został zastąpiony wizerunkiem (niewiele mającym zresztą wspólnego z rzeczywistością) hipisa. O Jezusie Wojowniku, który na Końcu Czasów przyjdzie z mieczem, już się niemal nie mówi, bo to uderzałoby w nasz wizerunek ciepłego i zawsze pokojowo nastawionego misia, który muchy by nie skrzywdził i który od czasów Tołstoja przedstawiany jest jako naiwny pacyfista...

Życiorysy świętych zostały też stopniowo oczyszczone ze wzmianek o ich zaangażowaniu w krucjaty (które – nie kwestionując złych rzeczy, jakie się w ich trakcie wydarzyły – były przecież także wielkim przejawem pragnienia, może fałszywie pojętego, ale jednak, ewangelizacji i walki za wiarę), stały się wyłącznie przedmiotem wstydu. A św. Ignacy Loyola (przecież żołnierz), św. Bernard z Clairvaux (wielki piewca krucjat) zostali – przynajmniej w militarnym wymiarze – skrzętnie ukryci, tak by nie razili oczu pokojowo nastawionych chrześcijan.

Współczesne pluszowe duszpasterstwo kształtuje chrześcijan w pidżamach, którzy wiedzą świetnie, jak wyjaśnić własne upadki, jak je usprawiedliwić i jak po zapakowaniu g... w złote papierki przedstawić je jako znakomite słodycze

Nie słychać też już o tym, że chrześcijanin, tak jak święci Jerzy, Demetriusz, Prokop, Teodor czy Maurycy, ma być rycerzem czy żołnierzem Chrystusa, i nawet Rycerstwo Niepokalanej niechętnie odwołuje się już do militarnej metaforyki św. Maksymiliana Marii Kolbego, który jasno i zdecydowanie podkreślał, że rycerze są powołani do walki z szatanem, a w wymiarze ziemskim z masonerią...

Na to wszystko nakłada się jeszcze specyficzne „pluszowe duszpasterstwo", w którym nie ma miejsca na surowość, ostre słowa czy przywołanie do porządku, jest za to masa zapewnień o tym, że jesteśmy świetni (niemal jak w gabinetach psychologicznych), że nie powinniśmy się przejmować naszymi upadkami, bo Bóg jest przecież miłosierny (jest, ale to w niczym nie zmienia faktu, że jest także sprawiedliwy i że Biblia przedstawia Go także jako surowego Sędziego). Grzech przekształca się w takim myśleniu w problem psychologiczny, ranę czy niedoskonałość, którą trzeba zaakceptować, a przestaje być raną zadaną Chrystusowi, wbijanym Mu gwoździem czy uległością Szatanowi.

W efekcie kształtuje się chrześcijan w pidżamach, rozleniwionych znawców doktryny (a częściej jej wersji medialno-liberalnej), którzy świetnie wiedzą (tym lepiej, im są lepsi w teologii i filozofii), jak wyjaśnić własne upadki, jak je usprawiedliwić i jak po zapakowaniu g... w złote papierki przedstawić je jako znakomite słodycze. Pasterze zaś, może nieco rzadziej w Polsce, a częściej na Zachodzie, zamiast próbować budzić zaspane pluszaki, usypiają je jeszcze bardziej, przekonując, że już za chwilę Kościół zniesie ostatnie wymagające elementy swojej doktryny i nie tylko dopuści do komunii rozwodników w nowych związkach, homoseksualistów w związkach partnerskich, ale także zniesie tak irytujący światowych chrześcijan zakaz antykoncepcji.

„Duch Soboru" zabija Ewangelię

Wraz z kształtowaniem się praktyki pluszowego, pozbawionego elementu walki duchowej czy choćby świadomości istnienia diabła, duszpasterstwa, powstała także związana z nim teologia. W opublikowanym krótko po Soborze Watykańskim II „Katechizmie holenderskim" nie było już nawet wzmianki o istnieniu diabła, a jeden z jego twórców o. Edward Schillebeeckx OP wprost kwestionował jego istnienie. Nie inaczej jest z ks. Hansem Küngiem czy Eugenem Drewermannem, którzy od lat głoszą, że szatan jest tylko ludzkim wymysłem i że nie ma powodów, by się go obawiać. A skoro tak, to nie bardzo widać też powód, dla którego Jezus Chrystus miał oddać swoje życie na krzyżu.

Teologia taka, wraz z rozwojem psychologii i psychoanalizy, doprowadziła, i to jest już naprawdę niebezpieczne, do tego, że w krajach niemieckojęzycznych w zasadzie nie odprawia się egzorcyzmów. Biskupi uznali bowiem, po sprawie Anneliese Michel, że egzorcyzmy są szkodliwe, i od tego momentu nie tylko nie powołali żadnego nowego specjalisty od wypędzania demonów, ale też odwołali starych. A biskup miejsca, w którym odbywała się ta sprawa, wydał nawet dokument, z którego jednoznacznie wynika, że diabeł nie istnieje.

W Polsce, i to trzeba powiedzieć zupełnie otwarcie, niewielu jest tak otwarcie kwestionujących nauczanie Kościoła. U nas chrześcijaństwo w wersji light przekonuje raczej, że diabeł wprawdzie istnieje, ale jest niegroźny, został pokonany (to prawda w wymiarze ostatecznym, ale w naszym konkretnym życiu wciąż może on odnieść zwycięstwo), że zajmowanie się nim może zaszkodzić naszej wierze (półprawda, bo nie musimy się na nim skupiać, ale świadomość jego istnienia przypomina o tym, że nasze życie jest walką).

Nie brak też duchownych, którzy ostrożnie przekonują, że egzorcyzmy nie muszą być sprawowane, a sam ryt jest niepotrzebny (takie opinie, choć sformułowane niezwykle ostrożnie, można znaleźć w tekstach o. Jacka Prusaka w „Tygodniku Powszechnym").

To wszystko nie powinno jednak nas usypiać, bo choć niewielu jest w Polsce jawnie kwestionujących istnienie diabła, to wielu takich, którzy niechętnie o nim przypominają i obawiają się, że jasne wspomnienie, że Bóg ma przeciwnika, któremu możemy służyć (nie jest Mu równy, ale dla nas bardzo silny), może zburzyć „święty spokój" wielu katolickim duszom.

Diabeł w masce anioła

Jakie jest lekarstwo na taką pluszową, płaską i strywalizowaną wersję chrześcijaństwa? Odpowiedź jest dość prosta. Trzeba czytać dokumenty Kościoła, ze szczególnym uwzględnieniem Katechizmu, a także wsłuchiwać się w nauczanie papieży. Paweł VI, już po Soborze, jasno przypomniał, że diabeł istnieje. „Zło nie jest jedynie brakiem, jest działaniem żywej istoty, duchowej, przewrotnej i demoralizującej. Przerażająca, tajemnicza i straszna to rzeczywistość. Oddalają się od Biblii i Kościoła wszyscy, którzy nie chcą uznać jego istnienia (...) lub którzy je tłumaczą jako pseudorzeczywistość, wytwór umysłu dla personifikowania nieznanych przyczyn naszych cierpień" – podkreślał Paweł VI.

Bł. Jan Paweł II także nie cofał się przed jasnym wskazaniem „ojca zła". „Nie należy się bać nazwać pierwszego sprawcą zła jego imieniem: Diabeł. Taktyka, którą on zastosował i jeszcze stosuje, polega na ujawnianiu się tak, ażeby zło od początków rozsiane przez niego rozwijało się poprzez działanie samego człowieka, poprzez systemy i stosunki międzyludzkie, poprzez klasy, narody (...), ażeby zło stawało się coraz mniej grzechem strukturalnym i żeby mogło się jak najmniej utożsamiać z grzechem osobistym" – pisał papież Polak w „Liście do młodych".

Kardynał Joseph Ratzinger w dokumencie Kongregacji Nauki Wiary uzupełniał: „Diabeł to obecność tajemnicza, lecz realna, a nie symboliczna. I jest istotą potężną książę tego świata – jak go nazywa Nowy Testament, który wielokrotnie przypomina o jego istnieniu". Podobne nauczanie znaleźć możemy także w Katechizmie Kościoła Katolickiego, który wskazuje, że zło „nie jest jakąś abstrakcją, lecz oznacza osobę, Szatana, Złego, anioła, który sprzeciwił się Bogu".

Papież Franciszek, wbrew opiniom rozmaitych medialnych ekspertów od Kościoła, w niczym nie odchodzi od tego nauczania. A nawet o wiele częściej niż jego poprzednicy nawiązuje do istnienia diabła i ostrzega przed nim. Tak było już w pierwszym kazaniu, gdy Ojciec Święty ostrzegał przed diabłem. „Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa –  przychodzi mi tu na myśl zdanie Léona Bloy: „Kto nie modli się do Pana, modli się do diabła" – kiedy nie wyznaje się Chrystusa, wyznaje się światowość diabła, światowość szatana" – mówił Franciszek.

Kilkanaście dni później, 24 marca na placu św. Piotra podczas Światowych Dni Młodzieży Franciszek przestrzegał młodych, by nigdy nie poddawali się zniechęceniu, do którego wzywa ich diabeł. „Nigdy nie bądźcie ludźmi smutnymi: chrześcijanin nigdy nie może być smutny! Nie poddawajcie się zniechęceniu! Nasza radość nie pochodzi z posiadania wielu rzeczy, ale rodzi się ze spotkania Osoby: Jezusa, z tego, że wiemy, iż będąc z Nim, nigdy nie jesteśmy sami, nawet w chwilach trudnych, nawet kiedy na drodze życia napotykamy problemy czy trudności, które wydają się nie do pokonania, a jest ich tak wiele! Wówczas przychodzi nieprzyjaciel, przychodzi diabeł, wielokrotnie w masce anioła, i podstępnie wypowiada swoje słowo. Nie słuchajcie go! Idźmy za Jezusem!" – podkreślał Franciszek.

4 maja zaś w czasie homilii podczas mszy świętej w Domu św. Marty papież ostrzegał, że „z księciem tego świata nie można prowadzić dialogu", a także przypominał, że prześladowania chrześcijan, które nasilają się w ostatnich czasach, są dziełem „ojca nienawiści w tym świecie", który sprawia, że chrześcijanie, tak jak Jezus, są w nienawiści u świata. – Książę świata, który nie chce naszego zbawienia, nienawidzi nas i powoduje prześladowanie, które trwa od pierwszych czasów Jezusa po dziś dzień – mówił Ojciec Święty i dodawał: „tak liczne wspólnoty chrześcijańskie są prześladowane w świecie. W tych czasach bardziej niż w pierwszych czasach! Dziś, teraz, w tym dniu, w tej godzinie. Dlaczego? Właśnie dlatego, że duch świata nienawidzi".

Różaniec przeciw złemu

Franciszek przypomniał, że modlitwa różańcowa jest doskonałą bronią w walce duchowej. „Postać niewiasty, reprezentującej Kościół, jest z jednej strony chwalebna, triumfująca, a z drugiej mająca rodzić. Taki w istocie jest Kościół: o ile w niebie jest już złączony z chwałą swego Pana, to w historii nieustannie przeżywa próby i wyzwania wiążące się z konfliktem między Bogiem a złym, odwiecznym nieprzyjacielem. W tej walce, której muszą stawić czoła uczniowie Jezusa, my wszyscy – jako uczniowie Jezusa – Maryja nie zostawia nas samymi. Matka Chrystusa i Kościoła jest z nami zawsze. Także Maryja, w pewnym sensie, podziela tę podwójną kondycję. Oczywiście weszła Ona raz na zawsze do chwały nieba. Nie oznacza to jednak, że jest od nas daleko, że jest od nas oddzielona. Wręcz przeciwnie: Maryja nam towarzyszy, walczy wraz z nami, wspiera chrześcijan w walce z siłami zła. Modlitwa wraz z Maryją, zwłaszcza Różaniec, – słuchajcie dobrze – Różaniec – czy codziennie modlicie się na różańcu? Nie wiem? Czy aby na pewno? Modlitwa wraz z Maryją, a zwłaszcza Różaniec, ma także ten wymiar »zmagania«, to znaczy walki, modlitwy, która wspiera w walce ze złym i jego wspólnikami. Także Różaniec wspiera nas w tych zmaganiach" – mówił Ojciec Święty.

I właśnie to nauczanie powinno być wskazówką dla chrześcijan, którzy zamiast odrzucać istnienie szatana, powinni stanąć do walki duchowej i odkryć, że chrześcijaństwo nie jest dla mięczaków.

Autor jest filozofem, publicystą, redaktorem portalu fronda.pl

Szatan ma ostatnio świetną prasę. Można nim wypromować niejeden produkt czy ideę. Dla jednych stanowi on znakomity znak firmowy, który pozwala sprzedać oznaczone nim produkty (choćby napój energetyzujący), dla innych to temat na płyty, które sprzedadzą się, szczególnie jeśli zostaną oprotestowane przez katolików, dla jeszcze innych to fascynujący symbol religijny, który pozwala – dzięki lucyferycznym odniesieniom – opisać sytuację człowieka, który odrzuca Boga i sam stawia się w Jego miejsce. Jednym słowem symbol i znak doskonały.

Jest z nim jednak jeden, ale za to zasadniczy problem. W postnowoczesnym świecie szatan rozumiany jest jedynie jako „symulakrum", symbol nieodnoszący do niczego poza samym sobą, niemający nic wspólnego z jakąkolwiek rzeczywistością. Diabeł jest więc kimś na kształt Myszki Miki czy laleczek Monster High, które – poza tym, że są obleśne – to do niczego konkretnego nie odsyłają.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy